Na przywitanie dostajemy białe ręczniki do wytarcia się po podróży pełnej kurzu. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jesteśmy tak brudni. Do kosza wrzucamy czarne. Jeszcze drink powitalny, klucze do kłódki i idziemy do namiotu. Dostaliśmy namiot niedaleko recepcji. Kłódka zamyka trzy suwaki w przedniej części namiotu. Przed wejściem taras, wygodna kanapa do siedzenia. Wewnątrz bardzo przestronnie, spodobało nam się wnętrze. Nie mam zdjęć, ale to bez trudu można znaleźć w internecie. Do 16 to czas na m.in. lunch, poznanie terenu i domycie się, bo ręczniczki to za mało.

Trzeba wspomnieć o rozliczeniach. Przy obiedzie zapytano nas o nr domku, chcieli podpis na rachunku. Zapłaciliśmy na miejscu. I tutaj zapaliła się czerwona lampka.
Teren Campu to cztery alejki z domkami, których początkowym punktem jest miejsce, gdzie jest recepcja, restauracja i bar. Na terenie hotelu jest też niewielki basen. Pisałem wcześniej, że baseny nie interesują mnie na terenach hotelowych.
Przed safari pobiegałem trochę z aparatem i kilka pstryków:
Po niezbyt miłej jeździe z poprzednim kierowcą początkowo chcieliśmy wrócić do naszego pierwotnego busu, ale okazało się że mamy alternatywę. Kierowca bardzo dobry i dbający o to, aby pokazać jak najwięcej na trasie. A w środku mama z dwójką nastoletnich córek. Strzał w dziesiątkę, bardzo sympatycznie z nimi spędziliśmy czas na podziwianiu przyrody.
Park Amboseli, to większości płaski teren, trochę bagnisty nad którym góruje oczywiście szczyt Kilimandżaro.
Ot takie widoki:
To zapowiedź kotków, były daleko, ale i tak wzbudziły dużą sensację i zebrało się wiele samochodów z turystami.
Wracamy do Campu, o 19 trzeba opuścić teren parku.
A zachód słońca zastaje nas przy wyjeździe z parku.
Po przyjeździe z safari.
Wieczorem kolacja i pogawędki z innymi uczestnikami podróży. Niestety nie obyło się z walką o rachunki z kelnerami. Przy kolacji już zwracałem uwagę, że płacimy od razu i żeby to zostało zanotowane. Odpowiedz brzmiała jak zwykle „nie ma problemu”, ale kwitka nie łatwo było się doczekać. Nie tylko my mieliśmy z nimi przeboje. Podczas dalszej części wieczoru płaciliśmy, ale z zaznaczeniem ze rachunki nam są niepotrzebne, bo nie będę podawał nr domku i nie będę się podpisywał. Czyli są dwa sposoby:
1. Nie płacić za dodatkowe napoje i zbierać kopie rachunków do rozliczenia w momencie wyjazdu.
2. Płacić i nie podawać nr domku
Dlaczego, bo przy wymeldowaniu u nas okazało się, że mamy zapłacić 1600 szylingów. Nie zapłaciliśmy w rezultacie. Ten pierwszy sposób jest trochę niepewny i po co zawracać sobie tym głowę. Przewodniczka powiedziała nam, że mogą oszukiwać na rachunkach.
W następnej części m.in. kociaki i walka olbrzymów.
