Dostajemy gatki i okrycie dla mnie ala spódnica.
Jest pusto, tylko pracujący mężczyźni się przewijają, zero turystów co pozwala nam na swobodne i spokojne zagłębianie się w zakamarki.









Wnętrze klasztoru nas totalnie zachwyca, dostosowaliśmy się i nie fotografowaliśmy w środku ale długo tam chodzimy i podziwiamy, tłumaczymy też naszemu starszakowi co to itd. młodsza ogląda wszystko z rąk tatusia…jakaś taka spokojna…













Klasztor bardzo zadbany, pełno kwiatów, przepiękna chrzcielnica, piękne położenie wśród gór..w oddali majaczy jeszcze śnieg na szczytach…można się tu zapomnieć…










Wzywają na kolację…my też się już zbieramy…



Niestety Lenka (młodsza) nadal niepokoi nas że taki tylko przytulak i nic nie chce tam biegać…okazuje się że ma gorączkę…pięknie się zapowiada…:(
Kierujemy się więc do naszego dzisiejszego przystanku –
Trpejca nad jeziorem Ohrydzkim,
mała mieścinka w której liczymy na ciszę, spokój ale lokalizacyjnie bardzo nam pasuje pod kątem planowanych do odwiedzenia miejsc.
Zgiełk samego Ohridu zostawiamy na czas zwiedzania jego atrakcji.
Nie ujechaliśmy zbyt dużo gdy dopadła nas burza…wieje mocno, temperatura nagle spadła…
Objeżdżamy
jezioro Debar, piękna okolica, góry po stronie albańskiej, nieskalane niczym naturalne krajobrazy.


Droga zaczyna się dłużyć bo wolno się jedzie serpentynami a głód ściska i zjadłoby się coś ciepłego.
Gorączka maluszka spada od środków przeciwgorączkowych, humor mimo pięknych widoków też siadł bo w milczeniu martwimy się co nam ta gorączka przyniesie.
Niestety nasza Lenka ma tendencje do wysokich i gwałtownych wzrostów gorączki…40 stopni ma w pół godziny, drgawki gorączkowe, utrata przytomności i szpital już przerabialiśmy. Mamy lek przeciwpadaczkowy na wypadek powtórki drgawek ale po takim zdarzeniu miewała już po 40 stopni ale już nie kończyło się to tak dramatycznie…no nic…obserwujemy…
W końcu docieramy do Strugi i na szybko zjadamy na ciepło macedońskie hot-dogi, biesiadowanie w knajpce odpuszczamy z wiadomego powodu.
Bardzo fajne te hot-dogi, w bułce pita 2 parówki, sosiki…smaczne to to jak na fast fooda.
Do
Trpejcy docieramy o 20. Tak jak wspomniałam to mała mieścinka, jeden parking powyżej apartamentów więc z torbami drałuje się po schodkach w dół a potem w górę niestety:).
Jesteśmy chyba jedynymi turystami a parking zawalony tutejszymi… co się dzieje w sezonie to nawet nie chce wiedzieć.
Gospodarz pomaga znieść walizy, apartament mamy na samej górze budynku, w 2 linii zabudowy, cały salon praktycznie jest oszklony więc mamy piękny widok na jezioro z wszystkich stron…zostaniemy tu 3 noce.


Gospodarze zapraszają na kawę ale macedońska kawa o 20 to jednak nie jest dobry pomysł. Umawiamy się na spokojnie w dzień.
Na jutro planujemy okolicę, przejazd starą drogą nad jezioro Prespa, Bitolę, wioskę MalovistePo burzy ochłodziło się troszkę ale liczymy na pogodę od rana.
Zaskakuje nas jeszcze niesamowicie głośny koncert żab, po deszczu to po chodnikach nawet skaczą..rechotają aż miło ale spać przy tym chyba ciężko w sezonie jak upał i okna otwarte…
My zamykamy..rano cichną ale jeszcze je i tak dobitnie słychać.