Teraz już jedziemi do Prasonisi nie robiąc żadnych przystanków.
Na mapce wygląda, jakby droga wiodła nad morzem, ale niestety tak nie było i z widoków po drodze nic nie wyszło.
Jedynie na odcinku od Asklipio do Kiotari morze co jakiś czas ukazywało nam się w oddali.
Droga faktycznie na sporym kawałku biegnie wzdłuż lini brzegowej, ale morza z niej nie widać.
W Katavii skręciliśmy w lewo i wjechaliśmy w drogę bięgnącą przez pustkowie.
Ten odcinek przejechaliśmy w jakieś 20 minut, ale mnie on się strasznie dłużył. Droga wznosiła się opadała na łagodnych pagórkach a ja cały czas miałam wrażenie, że za tym pagórkiem, na który właśnie wjeżdżaliśmy zobaczymy już plażę Prasonisi. Ale za tym pagórkiem widać było kolejny pagórek i potem następny i już zwątpiłam, czy dojedziemy do Prasonisi.
Po drodze minęliśmy chyba jakieś centrum surfingowe.
Dużą przyjemność sprawił nam widok polskiej flagi powiewającej na wietrze wśród wielu flag zawieszonych na masztach.
I wreszczie jest plaża Prasonisi.
Z drogi dojazdowej plaża i jej okolice wyglądają wspaniale.
Zdjęcia tego nie oddają, bo to są jedynie kadry z filmiku, więc ich jakość nie jest najlepsza, ale uwierzcie mi na słowo.
Gdy zjechaliśmy w dół znaleźliśmy się w małej wiosce, w której są dwa markety i kilka restauracji.
Minęliśmy te zabudowania i wjechaliśmy na plażę.
Tutaj wprost na piasku (na szczęście w tym miejscu ubitym i twardym) stoi mnóstwo samochodów.
My też ustawiliśmy się na tym parkingu wśród innych pojazdów.
Samochodów nie było sporo, więc mieliśmy nadzieję, że tłumów na plaży nie będzie.
Przed pójściem na plażę poszliśmy jeszcze do marektu uzupełnić zapasy wody i po zrobieniu zakupów w markecie z niecierpliwością udaliśmy się nad wodę.
Bardzo już nam się chciało wejść do wody. Upał dawał się we znaki, więc nic dziwnego, że woda przyciągała nas jak magnes.

.png)
.png)
.png)
