Po wyjściu z Monje

było już oczywiste, że do muzeum wina w El Sauzal nie wybierzemy się, nie będzie na to czasu. Priorytetem było teraz znalezienie miejsca na kąpiel

, chociaż w tak wietrzny dzień

nie było to proste. Podjąć próbę trzeba jednak było

!
Skoro byliśmy w tej części wybrzeża, pojechaliśmy aż do
Punta del Hidalgo.
Nie do kurortu jednak, lecz w poszukiwaniu dzikiej (tyle, że kamienistej) plaży

.
W samej miejscowości jest naturalny skalny basen El Arsenico, co przy wietrznej pogodzie byłoby

zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, najpierw jednak chcieliśmy spróbować po swojemu

.
Okolice Punta del Hidalgo, jeśli „nie widzi się” wysokiej zabudowy ośrodków wypoczynkowych, są nawet fajne. Można sobie pospacerować po półwyspie, podejść do nieco

dziwacznej w kształcie latarni, wybrać się na wędrówkę po górach Anaga

…
Wszystko to jednak pod warunkiem, że

nie wpada się tam tylko na chwilę, tak jak my.
Teneryfa niby nie jest dużą wyspą, jednakże zobaczenie w ciągu niewielu dni chociaż tylko kilku miejsc w różnych jej częściach, zabiera sporo czasu. W rezultacie, większość fajnych miejsc zwiedza się

w pośpiechu, czego nie lubię. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś przylecimy na tę wyspę, ale jeśli miałoby się to wydarzyć, skupilibyśmy się na zdecydowanie mniejszym

terenie, aby poznać go ciut dokładniej i poczuć jego klimat.
Pora jednak pokazać Wam miejsce, w którym przez chwilę rozkoszowaliśmy się dzikością

wyspy.
Cicho może nie było

, bo ocean szalał, a siła fal uderzających o brzeg była spora, woda z łoskotem przesuwała nadbrzeżne kamyki. Oprócz nas, wybrało to miejsce jedynie kilku surferów, próbujących ujarzmić fale.
Auto zostawiliśmy na małym parkingu, skąd zeszliśmy stromą wąską dróżką z mocno popękanym asfaltem. Teoretycznie można było zjechać jeszcze kawałek, ale nie uznaliśmy tego za dobry pomysł.