Po przejściu kolejnych kilkudziesięciu metrów spotykam wracającego Sebę. Nic nie znalazł. Wracamy razem, ale minięta wcześnie droga nie daje mi spokoju, więc wysiadam i schodzę nią w dół. Towarzyszy mi córka, która wyszła mi na spotkanie. Droga zwęża się, stopniowo zmieniając się w ścieżkę. Dochodzimy do następnej ścieżki biegnącej wzdłuż urwiska
napotykamy strome zejście z niezdarnie ułożonych pseudo stopni, a w dole zobaczcie sami
boska cicha plażyczka. Odstrasza nas jednak ze względu na obecność w naszej siedmioosobowej gromadce siedmiolatki, widok kilku nie tekstylnych plażowiczów i strome zejście. Postanawiamy wrócić do reszty naszego towarzystwa. Uff udało mi się pomimo potwornego upału wspiąć z powrotem na makadamską cestę. Małżonek wita mnie jednym tylko słowem "wariatka". Nic sobie z tego nie robię ciesząc się w duchu, że udało mi się znaleźć taką perełkę.