Wczoraj wróciliśmy z czterodniowego wypadu w Tatry. Mimo nieszczególnie zimowej pogody, było super

Najgorsze co mogło się zdarzyć, czyli deszcz, padał tylko przez pół dnia

Daliśmy radę i jeździliśmy do bólu! Ledwo się ruszam
Opiszę ośrodki, w których byliśmy (po kolei, w kilku odcinkach, bo trochę tego było

). Zrobi się taka relacja trochę większa od mini-relacji
Ale po kolei...
25.02.2010 - stacja narciarska Małe Ciche:
Na początek wybraliśmy ten ośrodek, bo czytałam, że jest długa, łagodna trasa, a chcieliśmy trochę poćwiczyć zanim pojedziemy na ambitniejszy stok. Górka w sumie dla początkujących. O ile górna połowa jeszcze w miarę do pojeżdżenia, na dole płasko. Poszaleć się nie da, ale brak adrenaliny rekompensują piękne widoki na Tatry Wysokie.
Do wyciągu (czteroosobowa kanapa) o dziwo nie było kolejek. (Czytałam, że różnie z tym bywa...) Trasa pod krzesłem to 1300 metrów. Po prawej jest jeszcze orczyk (ok. 600 m.) poprowadzony bardziej stromą częścią stoku.
Dolna, łagodniejsza (zielona) część trasy:
Górna część, bardziej stroma, ale bez przesady (raczej niebieska niż czerwona):
Trochę się chmurzyło, ale od takich widoków trudno było oczy oderwać:
(Powiem na razie po cichu, że panorama Tatr Bielskich w Jurgowie je pobiła

)
Na zdjęciach tego nie widać

ale słońce ciągle się przebijało

Temperatura - szalona, coś w stylu +7. Ale stok był przygotowany na tyle dobrze, na ile się dało w tych warunkach i, mimo wysokiej temperatury, jeździło się przyjemnie.
Aaa, na górze jest fajna knajpka z pyszną czekoladą na gorąco (z bitą śmietaną!)
To tyle o stacji Małe Ciche. Następny na tapecie będzie ośrodek w Bukowinie Tatrzańskiej, na Olczańskim Wierchu.
Pozdrawiam
