Wczoraj wybraliśmy się na rekonesans dwóch małopolskich ośrodków narciarskich. Mimo że Małopolska, było bliżej niż w niektóre miejsca w województwie śląskim.
Najpierw pojechaliśmy do ośrodka
Czarny Groń w Rzykach-Praciakach (zabawnie brzmi

), zresztą z zamiarem pozostania tam przez cały dzień.
Z Gliwic do Andrychowa jest jakieś 80 km, potem jeszcze 10 do Rzyków i to, między innymi, zdecydowało, że wyznaczyliśmy sobie inny azymut niż Beskid Śląski.
Bezpośrednio do stacji samochodem się nie dojeżdża. Zostawiliśmy autko na dużym parkingu (ile ludzi!

) i poszliśmy ustawić się w kolejce oczekującej na bezpłatnego busa. Przyjechał bardzo szybko, zapakowaliśmy się do środka i za chwilę byliśmy na stoku.
Pierwsze wrażenie: mnóstwo ludzi! Na szczęście nie było tak źle. Najdłużej w kolejce czekaliśmy 15 min., ale to tylko pierwszy raz. Potem już maksymalnie 5 min.
Kolejka do dolnego wyciągu:
Ośrodek dysponuje dwoma wyciągami talerzykowymi - dolnym o długości 600 metrów i górnym - długość 400 metrów.
Dolny orczyk bardzo fajny. Gdy jest się "wpiętym", uderza się (np. kijkiem) w dźwignię i orczyk startuje. Umożliwia to "bardziej gęstą" jazdę, jeśli tylko narciarze sprawnie się wpinają.
Górny orczyk jedzie bardzo wolno i jest trochę nudny
Górna część trasy - łagodna i niestety krótka:
Część "środkowa", trochę poniżej górnej stacji pierwszego wyciągu, trochę bardziej stroma, najprzyjemniejsza, moim zdaniem:
Natomiast dolny odcinek jest stromy w nieprzyjemny, monotonny sposób. Można sobie porządnie zmęczyć nogi:
Trafiliśmy na piękną pogodę. Niestety widoków tak pięknych (górskich!) jak choćby w Brennej nie było...
Ale cieszmy się tym, co mamy. Ja np. cieszyłam się grzanym piwkiem na stoku

:
Bar/restauracja jest w fajnym miejscu z widokiem na stok. Można się też trochę poopalać. Miejsce to wyglądało trochę "alpejsko". Myślę tak, mimo że w Alpach na nartach nigdy nie byłam

:
Mimo ładnej pogody i zmniejszającej się liczby narciarzy, postanowiliśmy wracać. Dolna część trasy była trochę zbyt stroma, zwłaszcza dla mojego męża

Jazda na tym odcinku nie sprawiała nam przyjemności. Natomiast górna trasa ( ta przyjemniejsza) była za krótka.
Postanowiliśmy nie korzystać z usług busika i zjechać w dół na nartach. Po drodze wpadł mi do głowy pomysł, żeby pojechać na Przełęcz Kocierską i zobaczyć, jak tam się jeździ. W końcu to niedaleko, a było dopiero po 15:00.
Przed 16:00 znaleźliśmy się na parkingu
Zajazdu Kocierz. Znam to miejsce sprzed 12 lat, kiedy wyglądało zupełnie inaczej... Teraz to rozbudowujący się ośrodek hotelowo-konferencyjno-wypoczynkowy + spa + narty + nie wiadomo co jeszcze
"Ośrodek narciarski" to za dużo powiedziane. Jest tu jeden orczyk o długości 700 metrów, no i mały wyciąg do nauki jazdy.
Trasa jest niebieska, w zdecydowanej części bardzo łagodna. Na stronie internetowej prezentuje się
tak.
Zaletą jest niewielka liczba narciarzy i przyjemne nachylenie w dolnej części:
Górna jest dosyć płaska, ale można przynajmniej trochę poćwiczyć technikę:
Zdjęcie w ruchu:
Mój mąż wygląda jak nałożony, ale tam był

Jakoś tak mi fajnie wyszła fotka w czasie zjazdu
Jakość zdjęć już niestety kiepska, bo były robione po zachodzie słońca.
Wyciąg jest oświetlony i czynny do 18:00. Tuż przed tą godziną zakończyliśmy jazdę.
Podsumowując, wyjazd różnorodny, ciekawy, udany. Chociaż mimo wszystko lepiej było tydzień temu w Brennej Leśnicy. Póki co, Świniorka rulez
Pewnie tam jeszcze wrócimy w tym sezonie
Pozdrawiam wszystkich narciarzy
