Część XI. Dzień 9 – Do odczarowania…Na dziś przewidziana była kolejna próba wyjazdu do Dubrownika. Wszystko jednak zależało od tego, jak L. będzie się czuł, czy da radę chodzić itd.
Nie ukrywam, że to był ostatni dobry dzień na wyjazd, żeby nie forsować naszego Pana Kierowcy przed wyjazdem do domu (który niestety zbliżał się nieubłaganie…
).
Zatem znów pobudka 6:30 i testujemy, jak L. się czuje. Było nie za ciekawie… więc decyzja – przesuwamy wyjazd do Dubrownika na kolejny dzień. Wszyscy wrócili do łóżek, ale L. jednak stwierdził, że da radę. Zaczęliśmy się więc przygotowywać i koło 8 ruszyliśmy na trasę.
Był 3 września, środek tygodnia (czwartek), więc liczyłam na to, że w Perle Adriatyku nie będzie takich tłumów turystów, jak w sezonie. Pogoda też była dobra na zwiedzanie, bo słońce zasłonięte przez cienkie chmurki, ciut chłodniej niż zwykle, wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały, że to będzie dobry dzień
Jednak już w momencie wyjazdu z Orebica zauważyliśmy spory ruch, w tym przed nami jechały 3 autokary. Dwa jechały spokojnie, a trzeci…
To, co kierowca tego autokaru wyczyniał, wołało o pomstę do nieba
Na wąskich drogach, na wysokości Trstenika chciał wyprzedzać autokar, jechał z nim równo, potem hamował, potem siedział autokarowi przed nim na zderzaku. W końcu ten jadący przed nim nie wytrzymał, zjechał do zatoczki i puścił idiotę. Ale temu dalej było mało – starał się wyprzedzić kolejny autokar, a z naprzeciwka jechały inne auta i autokary. Tylko patrzeć, jak by się spierniczył ze skarpy, albo zabił kogoś z naprzeciwka.
Żeby nie patrzeć na te „popisy” wariata drogowego, starałam się skupić na porobieniu zdjęć widoków. Już Wam wspominałam, jak narzeczonemu podobał się widok Trstenika z góry – starałam się zatem uchwycić mu to, co najlepsze
Eh, ale szkód narobił ten pożar…Trudno jednak było odwrócić na długo wzrok od tego, co robił pirat drogowy. To właśnie jego dotyczyła cała nasza ożywiona dyskusja od Orebica. W końcu udało mu się wyprzedzić też pierwszy autokar i pognał przed siebie.
Niemniej niedługo mieliśmy okazję się z nim znów spotkać….
Wracając jednak do jazdy przez Peljesac, każdy z nas miał swoje "perełki". Mi się podobała miejscowość: Janjina i to ją dla siebie cykałam, na pamiątkę:
Żałuję, że nigdy podczas naszego pobytu nie udało się nam tam zatrzymać. Ale co się odwlecze…
Wróćmy jednak do trasy. Pewnie jesteście ciekawi, gdzie spotkaliśmy szalonego kierowcę autokaru. Otóż zrobiliśmy w Stonie przystanek na rozprostowanie pleców L. i tam właśnie stał ów kierowca. Zgadnijcie kogo wiózł… Młodzież w wieku szkolnym.
Zaraz za nami dojechali pozostali dwaj kierowcy, także wiozący dzieci. Wypuścili je i dziarskim krokiem ruszyli w stronę pana pirata drogowego, ten tylko zdążył zamknąć drzwi… Jak się to skończyło – nie wiem, ale sądzę, że dali mu solidną reprymendę.
Na szczęście dalej nasza podróż minęła bez problemów. Podziwialiśmy widoki, które w drodze do Dubrownika są piękne. Niestety nie robiłam zdjęć, bo i tak pewnie nic by z nich nie wyszło, a zatrzymywać się nie chcieliśmy, bo poza Dubrownikiem chcieliśmy jeszcze zobaczyć Kupari i arboretum w Trsteno w drodze powrotnej. Zatem im szybciej będziemy w Dubrowniku, tym lepiej.
Parking znaleźliśmy szybko. Miałam dokładny opis drogi dojazdowej na papierze, ale okazało się, że GPS także dał sobie radę.
Oczywiście parkowaliśmy na ul. Baltazara Bogišića (tu:
https://www.google.pl/maps/@42.6452095, ... 312!8i6656 ). Bez większego problemu znaleźliśmy miejsce. Nie wiem ile nam zwiedzanie zajęło godzin (nie mniej niż 5 h), ale za parking zapłaciliśmy 120 kn (nienajgorzej, biorąc pod uwagę nie tak dużą odległość od centrum i auto w cieniu).
Od tego momentu kierowaliśmy się wprost do starego miasta. Musieliśmy jednak robić przystanki, bo plecy L. dawały mocno o sobie znać po dość długim siedzeniu w aucie w jednej pozycji. Na szczęście potem się rozchodził i już jakoś poszło.
Od parkingu szliśmy ciągle w dół i doszliśmy tu:
Potem dalej na dół i wchodziliśmy do Starego Miasta niedaleko kolejki na Srd.
Pierwsze spojrzenie na Perłę Adriatyku:
Jak to mamy w zwyczaju, najpierw udaliśmy się do IT po mapę. Dostaliśmy super plan całego miasta, z oznaczeniem wszystkiego, co ważne i warte zobaczenia. Zatem kierunek
mury
Nie pamiętam, którym wejściem wchodziliśmy, ale zaczynaliśmy z takim widokiem:
Zwróćcie uwagę na pierwsza fotkę, a ja dodam parę słów o pogodzie…
Jak widzicie, po niebie chodzą chmurki, słońce nie świeci cały czas, co mogłoby oznaczać, że będzie fajnie, chłodniej. Otóż… owszem – to nie była patelnia, ale za to sauna…
Wilgotność powietrza była tak duża, że po przejściu kawałka murów, można było sobie gacie wykręcać. Parno tak, że klękajcie narody. Do tego 0 (słownie: zero) wiatru. Pogoda z cyklu: I hate it
Wolę mieć 40 stopni i lampę z lekkim wiaterkiem od morza, niż 25 stopni, chmurki i taką wilgotność powietrza, że jest się mokrym zanim się podejmie jakąkolwiek aktywność. Ta pogoda także miała wpływ na nasze emocje i postrzeganie całego miasta. Szybciej się człowiek irytował, bo i szybciej przychodziło zmęczenie. Oj dały nam te mury w kość…
Skoro jednak powiedziało się A, to trzeba powiedzieć i B. Idziemy dalej:
Jak widać na murach dzikich tłumów nie byłoTak sobie chodziliśmy i dyskutowaliśmy, jak się żyje ludziom, którym turyści przez kilka miesięcy zaglądają do ogródków i okien. Czy już się tego nie zauważa, czy to irytuje, czy każdy za dnia w pracy i
de facto omija go to „zapuszczanie żurawia” w okna? Ja nie wiem, jakbym się odnalazła w takiej sytuacji, gdzie turystów codziennie tysiące, a w końcu ty – jako mieszkaniec, musisz prowadzić normalne życie, robić pranie, gotować, czy nawet obejrzeć sobie serial. To chyba nie jest za łatwe. Wiem, że turysta = $$$, ale nie każdy mieszkaniec bezpośrednio dostaje kasę z turystyki.
Koniec rozważań, idziemy dalej:
To tak a propos normalnego życia i mojej ulubionej serii „Gacie na zabytkach”I znowu gatki… Strasznie się nam podobało, że w tak określoną przestrzeń, udało się wcisnąć boisko do koszykówkiWędrujemy dalej, sapiąc, trochę stękając, trochę ślizgając się po kostce brukowej, gdy droga jest lekko pochyła w dół, ale idziemy i podziwiamy:
Tu było najbardziej śliskoCo chwilę rzut oka też w drugą stronęPotem podziwialiśmy też, jak bujna jest roślinność między tak skondensowaną zabudową, jak sobie znajduje ujście i wciska się wszędzie:
O, tu takie wtrącenie o liczbie turystów, 3 września było mniej więcej tak:
Coraz trudniej nam na tych murach, ale staramy się trzymać dzielnie. Powoli zaczynamy mieć drugiego obolałego członka załogi – tym razem mnie zaczyna pobolewać kolano. Widoki jednak starają się nam zrekompensować niedogodności:
I jeszcze trochę gatek Teraz mamy widok na otwarte morze. Jaki to jest bezkres…
Powoli dobiega końca nasz spacer po murach…
Niewątpliwym plusem wędrówki po murach są:
- widoki
- widoki
- widoki
- widoki
- rozmieszczone co jakiś czas punkty pomocy medycznej
- knajpki/sklepiki z czymś zimnym do picia (co prawda nie korzystaliśmy, ale gdyby mnie przypiliło, to wolałabym kupić tam, niż lecieć gdzieś do centrum, a potem na mury wracać)
Po zejściu z murów podzieliliśmy się na dwie grupy i każda para we własnym zakresie poszła „w miasto”, żeby po swojemu zwiedzać i zaglądać w różne uliczki. Daliśmy sobie czas i o umówionej porze mieliśmy się spotkać w umówionym miejscu.
Niemniej jednak każde z nas poza celem: zwiedzanie, miało cel: sklep spożywczy…
Ja z Panem Kierowcą staraliśmy się iść szlakiem wyznaczonym na mapie, ale oczywiście nie jest tak łatwo się go trzymać. Kilka razy na pewno zboczyliśmy i poszliśmy po swojemu
Po obejściu tego, co dałam radę, powiedziałam, że kategorycznie potrzebuję zimnego picia i opcjonalnie lodów. Wyszliśmy którąś bramą wprost do lodziarni. Nie pamiętam nazwy, ale lody były super
Cena nie grała dla mnie wtedy znaczenia, więc nie pamiętam, ile kosztowały. Wreszcie też mogliśmy usiąść, a potem nawet zaliczyć wc.
Na czas spotkaliśmy się z G. i L. a potem ruszyliśmy w drogę powrotną do auta.
Nie ukrywam, że dał nam ten Dubrownik po tyłkach, a tu jeszcze w planach wjazd na Srd i Kupari i Trsteno. Plany miałam ambitne, ale nie pomyślałam, że po takim wysiłku nasz Kierowca potrzebuje większej chwili odpoczynku niż tyle, co trwa jedzenie dwóch gałek loda. On oczywiście nic nie powiedział, a potem odbił mi się ten mój brak zainteresowania czkawką, i to ze zdwojoną siłą…
Dotarliśmy do auta, wpisałam w GPS – Srd i pojechaliśmy. Tym razem GPS pokręcił i wysłał nas na jakąś uliczkę z dupy, więc już Pan Kierowca się na mnie wkurzył. Potem dojazd zgodnie z mapą… swoją drogą paskudnie się jeździ w takim tłoku po Dubrowniku, gdzie 90% dróg pod kątem do góry, więc ruszanie z ręcznego etc. Już to było bardzo frustrujące, a jeszcze ten wjazd na Srd…
Dojechaliśmy, kierunek w lewo za jakimś gościem z Niemiec i wjechaliśmy na asfaltową, ale wąską drogę pnącą się do góry (
https://www.google.pl/maps/place/Sr%C4% ... b7!6m1!1e1 ) .
Najpierw ok, do pierwszego zakrętu, a potem ten @#$#$#@ Niemiec zatrzymał się przy lewej stronie na zakręcie i zaczął…. zawracać
Zobaczył z góry zjeżdżające auto i nie wiem co on sobie pomyślał, może że wjechał na jednokierunkową… ale zamiast przytulić się do prawej i dać kierowcy z naprzeciwka wjechać na szerszą część zakrętu i w ten sposób się minąć, ten pie...ony pajac zaczął zawracać, oczywiście na milion razy, a my staliśmy pod górę, ani zjechać, bo za nami auta, ani wycofać, ani nic. Gdy już ten baran wyjechał, a nasz Pan Kierowca wkur…ny jak 150 powiedział, że chrzani ten wjazd, też zawróciliśmy (choć w najszczerszym miejscu, więc bez strachu) i chcieliśmy zjechać. Wszystko ładnie pięknie, ale będąc w połowie zjazdu na drogę z rozmachem wjechały dwa auta i podjechały do góry nam pod maskę. Musieliśmy znów na wstecznym wjechać pod górę na ten cholerny zakręt i puścić ich, a oni zamiast poczekać to napierali…
To były straszne nerwy, okropna sytuacja, stres żeby nie stuknąć nikogo, samemu nie przejechać po lakierze własnym i nie spaść w przepaść po prawej. W końcu udało się nam zjechać, ale humory były okropne.
Pan Kierowca zaczął mnie obwiniać i opieprzać za moje głupie pomysły, że mu tam kazałam wjeżdżać, że pewnie pomyliłam drogi, że w ogóle po cholerę kazałam mu tam jechać… Natłok wielu zdarzeń, popaprana decyzja Niemca przed nami, do tego pogoda – a ja zebrałam za wszystkie te utrudnienia…
Odechciało mi się wszystkiego, tego zwiedzania, tego Kupari, tego arboretum. W paskudnych nastrojach, podminowani wróciliśmy do Orebica.
Potem jeszcze zebrałam ochrzan, że można było wjechać kolejką, a nie pchać się autem pod górę. A mi szczerze to nawet do głowy nie przyszło, bo w relacjach na forum naczytałam się, że każdy wjechał tam i przeżył.
No cóż…
Mimo pięknych widoków Dubrownik kojarzy mi się teraz niezbyt dobrze i jest to dla mnie miejsce „do odczarowania” w tym roku. Ale tym razem bez auta i z użyciem kolejki na Srd.
Reszta dnia minęła na niczym specjalnym – w zasadzie na załagadzaniu sytuacji, ugaszaniu nerwów i pożarów związkowych.
A co w następnym odcinku?
- wydawanie kun
- z flagą Monako w tle
- prezent na przeprosiny
- kolorowe niebo
- zgon
Do zobaczenia