napisał(a) Franz » 14.11.2016 18:38
Ostatni odcinek sobie skracam po łagodnie nachylonych łąkach do drogi, zamykając w ten sposób pętlę. Tuż przed parkingiem dla wybrańców dopędzam parę Bawarczyków, licząc na podwózkę, jednak oni również zostawili samochód niżej. Jeden z mijanych samochodów ma szwedzkie tablice rejestracyjne, a tuż obok ktoś myje w rzece końcówki kijków trekkingowych. Chwilę później, już poniżej parkingu, słyszę warkot silnika, schodzę na skraj drogi, a zjeżdżający z góry wóz zatrzymuje się i kierowca pyta, czy mnie podwieźć. Akceptuję propozycję ochoczo, rzucając okiem na rejestrację - szwedzka - wskakuję do środka, resztę trasy pokonując na siedząco. Pan Szwed ma w Aurach przyjaciół i przyjeżdża tu co roku zbierać jakiś specjalny rodzaj grzybów, ale tym razem przybył zbyt wcześnie i grzybki jeszcze nie urosły.
Kiedy się żegnamy, pytam, jak to się mówi po szwedzku. Pan odpowiada, dorzucając od siebie nepalskie "namaste", co akurat pamiętam ze swego pobytu w Nepalu przed laty. Szwed był trzykrotnie i macha mi na pożegnanie nepalską czapeczką. Przy samochodzie pierwsze, co robię, to wysączam duszkiem puszkę piwa, bo upał jest sakramencki, a następnie rozkładam bar kawowy, studiując potem, podczas słodkiej rozpusty, materiały. Postanawiam przed przejazdem do Słowenii spędzić jeszcze jeden dzień w Austrii i wybieram sobie odpowiedni punkt startu jutrzejszej trasy.

Zwijam majdan i odjeżdżam, kierując się przez Mittersil, Zell am See, Sankt Johann, Radstadt do Obertauern. Mijam przyzwoite miejsce noclegowe nad jeziorem, zatrzymując się na parkingu, skąd startują szlaki. Co mnie uderza, to zakaz parkowania między 22:00 a 7:00. Bez przesady! Trasy wyłącznie dla śpiochów?... Chyba pójdę na kompromis z przepisami, startując pół godziny później niż zamierzona szósta rano. A na razie wracam na zauważone miejsce noclegowe, gdzie przyrządzam sobie kolację, resztę wieczoru spędzając przy piwkach i lekturze.