Nie wiem kiedy zleciało nam 45 minut na szczycie
. Schodzić zaczynamy ok. 12:30. Zdjęcia z początku zejścia nieco oddają stopień nachylenia stoku przed szczytem .
Leżące w dole Mięguszowieckie Stawy i biegnący obok nich szlak wydają się na wyciągnięcie ręki. Jednak stok w pewnym momencie kończy się urwiskiem i zapewne dlatego szlak obchodzi te miejsce odbijając w lewo w kierunku Przełęczy Waga a z niej skręca do schroniska.
My już w mniej eksponowanym miejscu. U góry po lewej graniczny wierzchołek Rysów (2499 m) a po prawej ten leżący po słowackiej stronie (2503 m). Ludzie na jednym i drugim.
Jeszcze powyżej przełęczy jest wypłaszczenie gdzie odpoczywa sporo wędrowców. Rzucamy i my okiem na Ciężką Dolinę z Ciężkim Stawem
.
Jak się podjedzie bliżej krawędzi pokazuje się też Zmarzły Staw
.
Gdy schodzimy do przełęczy Waga Mateusz stwierdza, że będzie chciał skorzystać z słynnej toalety przy schronisku pod Rysami. Przeraża mnie kolejka, którą zastajemy sięgająca prawie do schroniska ale mus to mus. Im bliżej jesteśmy toalet (są dwie) to tym intensywniejsze są doznania zapachowe
. A to dlatego, że wszystko leci z nich w dół stoku … W końcu po ponad pół godzinie przychodzi nasza kolej.
Nie bez kozery mówią, że to toaleta z najpiękniejszym widokiem
.
Popełniamy taktyczny błąd. Po skorzystaniu z toalety stoimy bowiem jeszcze w kolejce w schronisku po napoje. Mogłem tam podejść w międzyczasie a Mateusz trzymałby kolejkę do WC. Kolejne piętnaście minut w plecy
.
Przy tej tablicy starszy Słowak prosi i zrobienie zdjęcia. Chce się zrewanżować robiąc nam fotkę. W sumie to nie robiliśmy tu wspólnego zdjęcia więc ochoczo na to przystajemy.
W czasie naszego „kolejkowania” nadciągnęły chmury
.
Zaczynają się łańcuchy.
Rzut oka na szlak schodzący do Żabiej Doliny.
Zbliżamy się, do fragmentu z ażurowymi platformami, drabinkami i łańcuchami
. Kilka zdjęć z wariantu zejściowego.
Wąskim gardłem jest tu ostatni etap łańcuchów na stromej ściance.
Mateusz dokłada kamyczek do sterty.
Zaczynamy zejście slalomem do Mięguszowieckiej Doliny
.
Za Rozdrożem nad Żabim Potokiem gdy podążamy niebieskim szlakiem dopada nas znużenie.
Odbijamy jeszcze nad Popradzki Staw (Popradzkie Pleso) by naładować akumulatory.
W schronisku kupujemy po herbacie i coś tam podjadamy.
Jest tam też drugi budynek.
Spotkałem się z opiniami porównującymi to miejsce do Morskiego Oka. Ma swój urok ale ja tu nie widzę podobieństwa.
Wyruszając dajemy znać Gosi kiedy może się nas spodziewać. Ostrzymy sobie zęby na obiadokolację w Furkotce. Tym razem sprawdzamy zielony szlak. Prowadzi on początkowo wzdłuż brzegu stawu a potem równolegle do czerwonego, którym szliśmy wcześniej. Przed połączeniem z czerwonym szlakiem szybko zdobywa wysokość. Cały ten odcinek łącznie z podejściem pokonujemy w szybkim tempie. Mój power jednak się w pewnym momencie kończy i zwalniam do wcześniejszego tempa. Syn czuje się dobrze i zachęca mnie do przyspieszenia.
Na ostatniej prostej jakiś kilometr może półtora przed asfaltem Mateusz krzywo staje. Słyszę głośne „ała” i grymas bólu na twarzy. Ma problem z ustaniem na nodze. Myślałem że coś z kostką ale mówi, że to kolano. Jakikolwiek ruch sprawia mu ból
. Na dodatek nie łapiemy w tym miejscu zasięgu telefonii komórkowej. Mamy wykupione ubezpieczenie ale nie ma jak zawiadomić służb czy żony.
Po zaskoczeniu sytuacją, wracam do racjonalnego myślenia. Przyglądamy się kolanu i dochodzę do wniosku na podstawie objawów, że to przykurcz. Czekamy jakieś 15 minut aż zaczynie puszczać. Namawiam Mateusza na poklepanie się po udach co powinno pomóc na rozluźnienie mięśni pod kolanem (mój sprawdzony sposób z roweru) i to pomimo sceptyzmu syna pomaga.
Za pomocą moich kijków trekkingowych Mateusz rusza najpierw bardzo ostrożnie ale z czasem się coraz pewniej. Gdy docieramy do asfaltu oddaje kijki i może już normalnie iść. Oczywiście mięśnie ma jeszcze obolałe po skurczu i idzie powoli ale jest dobrze.
W końcu docieramy do zaniepokojonej żony. Jest 18:15 a wysłałem wiadomość znad Popradzkiego Stawu, że będziemy ok. 17:50.
Idziemy zjeść obiadokolację do Furkotki i przemieszczamy się na dwa dni do Gliczarowa Górnego. Ale o tym w następnym odcinku.
***
Małe podsumowanie naszego wejścia na Rysy.
Od strony technicznej jak dla mnie najtrudniejsza była końcówka podejścia tuż przed szczytem. Dla tego miejsca poleciłbym wziąć kask. Odcinek z sztucznymi ułatwieniami dla osób obytych z łańcuchami czy innymi sztucznymi ułatwieniami nie będzie wielkim wyzwaniem. Natomiast jeśli ktoś pierwszy raz będzie je pokonywał to pewnie mogą stanowić trudność. Wyzwaniem jest odległość i przewyższenie. Bez przygotowania kondycji nie ma co się porywać na taką wyprawę,
Pogoda nam dopisała. Zgodnie prognozami po porannych mgłach były chmury na przemian za słońcem. Akurat na szczycie mieliśmy okno widokowe
. Nie było za gorąco, rano wręcz chłodno.
Nasza wyprawa zajęło nam dokładnie 12 godzin ale z pewnością można ten czas znacznie skrócić.
Po pierwsze szybko nie chodzę a tutaj chcąc zachować jak najdłużej siły szedłem jeszcze wolniej niż zazwyczaj. Teraz gdy znam już ten szlak z pewnością szybciej przeszedłbym odcinek do Rozdroża nad Żabim Potokiem.
Mieliśmy przerwy przy schroniskach pod Rysami przy wejściu i zejściu i nad Popradzkim Stawem. Pewnie w sumie ok. 2 godzin.
Na szczycie spędziliśmy 45 minut ale czy warto byłoby to skrócić chyba nie.
Moja niemoc przy podejściu do Przełęczy Waga też pewnie parę minut dołożyła.
No i na koniec kontuzja Mateusza.
Jak się to wszystko zsumuje to jest gdzie skracać czas wyprawy.
CDN