Późnym popołudniem idziemy przejść się po Vrboskiej:
Wędrujemy w stronę tego najważniejszego kościoła, mijając po drodze inny - sv. Lovro z XV wieku:
We Vrboskiej jest dużo pięknych palm:
Na szczęście nie dopadł ich paskudny szkodnik crveni surlaš
Renesansowy kościół-twierdza p.w. św. Marii powstał pod koniec XVI wieku i jest jedynym tego typu budynkiem nad Jadranem.
Bardzo chcielibyśmy wejść na jego otoczony zębatym murem dach i zobaczyć piękny widok, który z pewnością się z niego roztacza, ale kościół jest zamknięty, a informacji o ewentualnym zwiedzaniu brak. Pani z informacji turystycznej twierdzi, że nie ma oficjalnych godzin otwarcia/zwiedzania, ale największa szansa jest wieczorem...
No to jesteśmy. Może trochę za wcześnie? Prawdopodobnie przy tym stoliku ktoś siedzi i sprzedaje bilety na dach (dziwnie to brzmi; na wieżę brzmiałoby lepiej
Wielka szkoda... Będziemy tu "polować" jeszcze kilka razy, ale ostatecznie nie uda nam się zobaczyć widoku ze szczytu kościoła-twierdzy
Obchodzimy świątynię dookoła. Na placu za kościołem funkcjonuje nieformalny darmowy parking
Wchodzimy w uroczą wąską uliczkę:
Fajny komin
Doprowadza nas ona znowu na nabrzeże:
Pan maluje łódkę, a kolega z psem mu asystują
Zwykłe-niezwykłe zajęcia lokalsów
Wbrew pozorom, nie chodzimy bez celu - hledamy
Mijamy marinę:
i restaurację Bonaca, której menu nas nie porywa. Przed nami ostatnia konoba po tej stronie nabrzeża - Luka, a właściwie Gardelin (a może Luka Gardelin
Na "potykaczu" chwalą się "dziennym menu" za 80 kun. W jego skład wchodzi zupa, mięsne lub rybne danie i nawet jakiś deser
Jest też mnóstwo zieleni:
Decydujemy się! Obsługuje nas przemiła pani kelnerka, która biegle mówi po angielsku, niemiecku i włosku
Taki zestaw otrzymuje się zresztą nawet wtedy, gdy zamawia się mięsne danie; wtedy jest to czekadełko
Do rybek podchodzę z pewną nieśmiałością
Zupełnie niepotrzebnie, bo są przepyszne
Na koniec dostajemy "drinki" na koszt firmy - Małż rakiję, a ja prošek, który, choć nie przepadam za słodkimi winami, bardzo mi smakuje i pięknie wygląda w kieliszku na tle zachodzącego słońca
Pstrykamy jeszcze jedną fotkę mariny:
i dzwonnicy kościoła, na którego dach nie udało nam się wejść:
a potem najedzeni, bardzo zadowoleni i przekonani, że jeszcze odwiedzimy tę restaurację, ruszamy powoli w stronę kwatery.
Jeszcze o nazwie konoby - gardelin to dalmatyńska nazwa szczygła, po chorwacku zwie się on češljugar
Wiemy, że właśnie znaleźliśmy "naszą" konobę, w której będziemy się jeszcze stołować cztery razy
Podczas powrotnego spaceru mijamy ciekawe miejsca - wypożyczalnię motorów, quadów i innych takich:
Można też wypożyczyć Bubę:
A tutaj naładować Teslę, gdyby ktoś nią akurat przyjechał do Cro
Tu z kolei pan sprzedaje domowe przetwory:
Ludzie wcinają burgery (tak, we Vrboskiej jest nawet burgerownia
a my obserwujemy piękny spektakl na niebie:
Ten miły wieczór kończymy partią Scrabbli przed apartmanem

.png)
.png)
.png)