Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Z wizytą u marszałka Tito, czyli wyprawa na Istrię

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
elka21
Mistrz Europy UEFA
Posty: 9317
Dołączył(a): 20.08.2015
Re: Z wizytą u marszałka Tito, czyli wyprawa do Istrii

Nieprzeczytany postnapisał(a) elka21 » 24.09.2018 19:33

Istria, jak na razie nie jest w planach, ale jak skutecznie zachęcisz, to kto wie :oczko_usmiech:
jedrula
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 456
Dołączył(a): 22.08.2010
Re: Z wizytą u marszałka Tito, czyli wyprawa do Istrii

Nieprzeczytany postnapisał(a) jedrula » 24.09.2018 20:35

Bedzie Tito , budu ja :D
agata26061
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3616
Dołączył(a): 04.07.2012
Re: Z wizytą u marszałka Tito, czyli wyprawa do Istrii

Nieprzeczytany postnapisał(a) agata26061 » 24.09.2018 21:38

Ja również dopisuję się do grona czytelników. Na Istrii byliśmy w 2012, więc z chęcią powspominam :D
Monia zwana Krufką
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 26.12.2015
Re: Z wizytą u marszałka Tito, czyli wyprawa do Istrii

Nieprzeczytany postnapisał(a) Monia zwana Krufką » 27.09.2018 21:27

.
DZIEŃ 1: Dzień wyjazdu

Nie pamiętam, która była godzina, gdy 23 maja ruszaliśmy w drogę. Na pewno było bardzo wcześnie rano, i pomimo, że mieliśmy przed sobą jedynie pięćset-parę kilometrów cieszyliśmy się, że udało się nie zaspać. Noc była krótka i nerwowa, poprzedzona wieczorem pakowania, ośmiokrotnym sprawdzaniem "check listy", i zastanawianiem się: "co jeszcze spakować, co jeszcze może się przydać?"

Nasz cel to leżąca na terenie Czech ( niedaleko granicy z Austrią ) miejscowość Dolni Dunajovice. Dwa lata temu nasz nocleg na trasie odbyliśmy w miejscowości Mikulov, zwiedziliśmy zamek i śliczne przyległości, tym razem daliśmy szansę miejscowości położonej od Mikulova kilka minut jazdy samochodem.

Obrazek

Trasa przez Polskę przebiegła poprawnie, aczkolwiek niezbyt sprawnie - zaskoczył nas duży ruch, szczególnie na południu kraju. Ciężarówki nie ułatwiały. Droga przez Czechy przebiegła lepiej, gdyż większość aut uciekła na autostradę, a my dusigrosze jechaliśmy za darmo "przez wiochy". Trasa przez Svitavy zawsze jakoś szybko zlatuje więc ani się obejrzeliśmy i zawitaliśmy pod bramą naszego noclegu - ośrodka Pension Volarik.

Ośrodek bardzo fajny: dość duży, nowoczesny, wygodnie położony i to wszystko totalnie nie pasowało do tej miejscowości. Można powiedzieć, że była ona wymarła. Znaleźliśmy jedną czynną "restaurację", gdzie zjedliśmy posiłek i napiliśmy się piwa, aczkolwiek sama wizyta również utkwiła mi w pamięci. Wyobraźcie sobie: podchodzi kelner, pyta co podać, wskazujesz na pozycję z menu, po czym kelner prycha pod nosem, uśmiecha się i delikatnie kręcąc głową ( jakby z niedowierzaniem ) zapisuje zamówienie na kartce. What the fuck? Mam się spodziewać, że po zjedzeniu mojego placka ziemniaczanego zejdę z tego świata, czy może wie, że danie to było 36 razy odmrażane i zamrażane ponownie? Odpowiedzi na tą zagadkę nie poznałem do dziś, ale żyjemy oboje i obyło się bez sraczki, więc chyba było okej. Albo umarłem, cholera wie, i teraz piszę z zaświatów.

Po spożyciu piwka, podczas którego bawiliśmy się w grę, gdzie jedno z nas rzucało hasło ( np. "szczoteczki" ) i drugie odpowiadało: "spakowane", ruszyliśmy na eksplorację miasteczka. Cóż dużo mówić - nic nie urwało. Zauważyliśmy jednak dwie rzeczy, dość istotne: praktycznie każdy dom oferował sprzedaż wina, a winnice można było znaleźć dosłownie wszędzie. Druga rzecz, która nas wręcz uderzyła to muzyka, którą słychać było w miasteczku, a która leciała z zainstalowanych na słupach głośników. Dość niecodzienne.

Dowiedzieliśmy się, dlaczego Dolni Dunajovice to miasto duchów - po prostu byliśmy w nim w złym czasie. Gdybyśmy pojechali teraz, miasto tętniłoby życiem, ośrodki byłyby pełne napranych turystów, wszędzie byłoby głośno i kolorowo. Dlaczego? Winobranie. Ten region żyje winem. Cóż. No nie zobaczymy winobrania, ale w barku w domu ciągle stoi jakiś "jabol", w sumie może czas go "obalić" za zdrowie Dolnych Dunajowic.

Poszliśmy spać razem ze słońcem, gdyż kolejnego dnia czekało nas około siedmiuset kilometrów biegnących przez kolejne trzy państwa.
elka21
Mistrz Europy UEFA
Posty: 9317
Dołączył(a): 20.08.2015

Nieprzeczytany postnapisał(a) elka21 » 01.10.2018 00:09

Jednak w tym placku ziemniaczanym coś było, skoro śpicie do tej pory :wink: :mrgreen:
Katerina
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5004
Dołączył(a): 18.08.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) Katerina » 02.10.2018 01:20

Monia zwana Krufką
Dowiedzieliśmy się, dlaczego Dolni Dunajovice to miasto duchów - po prostu byliśmy w nim w złym czasie

Dokładnie to samo przerabiamy w Mikulovie..Zawsze przyjeżdżamy późno , psy doopami szczekają, wstajemy za wcześnie, kawy nie ma gdzie wypić , a wokół drażniące oczy i podniebienie szyldy licznych winiarni... :roll:
What the fuck? Mam się spodziewać, że po zjedzeniu mojego placka ziemniaczanego zejdę z tego świata, czy może wie, że danie to było 36 razy odmrażane i zamrażane ponownie?

Na jedno wychodzi :oczko_usmiech:
Monia zwana Krufką
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 26.12.2015

Nieprzeczytany postnapisał(a) Monia zwana Krufką » 08.10.2018 21:51

.
DZIEŃ 2: Na południe.

Tradycyjna bardzo wczesna pobudka, szybkie sprzątanie Podstawowego Bagażu Noclegowego, do autka, nastawić nawigację i w drogę. Kilka minut jazdy i znany nam już wjazd na Austriacką autostradę. Droga ta sama co dwa lata temu, z wyjątkiem punktu wjazdu na terytorium Słowenii. Droga przez autostradę jaka jest każdy z Was wie - monotonna. Tradycyjnie koszmarnie zakorkowane okolice Wiednia, w tym roku bardziej niż dwa lata temu. Na jedynce, na dwójce, na jedynce, i tak przez kilkadziesiąt minut. My tu w Polsce nic nie wiemy o korkach, a Warszawski "Mordor" to marna wersja demo.

Opuściwszy Wiedeń, gdy nadszedł czas śniadanka zatrzymaliśmy się w przydrożnym McDonaldsie, który znajdował się w budynku przypominającym zamek. Wdrapaliśmy się na pierwsze piętro, dopadliśmy do tablicy samoobsługowej ( to wspaniały wynalazek, który ratuje tyłki w obcym kraju ), zamówiliśmy nasze śniadanko, zapłaciliśmy kartą, zajęliśmy miejsce w oczekiwaniu na nasz numerek. Nie trwało długo, liczba na ekranie, Wojtek leci do kontuaru, a tam... jedynie zamówione picie i kilka euro leżące na tacy. O co chodzi? Pani z obsługi, w dość mocno średnim wieku, ani słowa po angielsku. Serio? Tranzyt do Chorwacji dla kilku okolicznych krajów i obsługa bez słowa po angielsku? Ręce mi opadły. Okazało się, że jeden z pracowników kuchni zna angielski na tyle, aby się dogadać: kupiliśmy potrawy, które nie są serwowane w porze śniadaniowej... Acha. W takim razie ponowna wizyta w automacie, tym razem ograniczyliśmy się do wskazanych przez obsługę pozycji i zamówiliśmy sobie śniadanko. Czym różni się menu śniadaniowe od zwykłego? Jajkiem. Każda potrawa ma w sobie sadzone jajko. Hamburger z jajkiem. Cheeseburger z jajkiem. Wszystko z jajkiem. Na szczęście cola bez jajka.

Po śniadaniu znów monotonia drogi. W połowie drogi pomiędzy Graz a Spelfeld mieliśmy zaplanowane tankowanie oraz kawę. Gdy ukazało się górujące nad drogą logo, zjechaliśmy.

Resthaus Gralla West. To jest miejsce warte wspomnienia. My nie wiedzieliśmy, że takie miejsca serio istnieją. Samo miejsce całkiem spoko - dość fajnie, przestronnie. Żarcie, picie, kawa, wszystkiego pod sufit. Ale jedynie, jeśli lubicie wurst. Wszystko z wurstem! Kanapki, zupy, ziemniaki, wszędzie kiełba. Na szczęście kawa bez, zamówiliśmy więc dwie cappucino. I tu esencja: kawę przygotowywała taka rasowa Helga z przyklejonym do ust petem! To było piękna scena: stanęliśmy przy ladzie, paląca na zewnątrz pani przyszła nas obsłużyć, a następnie wróciła dokończyć swojego fajka.

Przed Spelfeld zjazd z autostrady i w lewo, do Mureck: tam powita nas Słowenia. Dlaczego? Droga na Ptuj, która jeszcze dwa lata temu była darmowa, w tym roku jest już płatna. Jako, że te kilkadziesiąt kilometrów nie jest warte ceny winiety to znów jedziemy "przez wiochy". Sama droga nie obfitowała w przygody, jedynie w Ptuju trochę się powściekałem, bo miasto rozkopane, a Wujek Google nic o tym nie wiedział - musiałem jechać trochę na czuja, ale udało się opuścić miasto w dobrym kierunku.

Chorwacja przywitała nas miejscowością Cvetlin. Stamtąd kierowaliśmy się do Gornji Macelj, gdzie wjechaliśmy na znaną nam już Chorwacką autostradę. Pierwszy zjazd, minutka odpoczynku, postanowiłem także zadzwonić do naszego wakacyjnego lokum, aby uprzedzić właściciela, że raczej będziemy w okolicach godziny 16.oo niż w tych wskazanych podczas rezerwacji na AirBnB.

W Chorwacji już jak w domu - mosty, tunele, przypominaliśmy sobie kolejne fragmenty drogi - wszak do Rijeki już ją znamy. Minąwszy Zagrzeb postanowiliśmy coś zjeść: szybka konsultacja z Wujkiem i z niecierpliwością oczekujemy spotkania z Marche Movenpick.

Marche Movenpick - to także miejsce, któremu należy się osobny akapit. Drogi Forumowiczu! Droga Forumowiczko! Jeśli będziesz w Chorwacji, będziesz głodny/głodna, a w okolicach Twojej trasy mapa pokaże punkt sieci Marche Movenpick to zrób wszystko, aby się tam znaleźć! Jejku, jaka to była miła odmiana od Austriackiej Gralli! Jakie fajne żarcie! Jaki wybór! Łomatkojedyno, jak my się tam objedliśmy. Aż mieliśmy ochotę na drzemkę, ale niestety - jeszcze parę setek kilometrów przed nami. Więc w drogę.

Obrazek

Cel naszej podróży, Medulin, to niewielka miejscowość położona na południe od Puli. Wyczytaliśmy, że nie cieszy się jakąś "wow-opinią", że nudna i senna. Idealna!

Teraz czas na małą dygresję, a może nawet delikatną retrospekcję. Jest ponury listopad 2017 roku, Monika przygotowuje listę miejscówek-kandydatur do naszego noclegu. Brała pod uwagę różne miejscowości w okolicy Puli, pieczołowicie szukając miejsc spełniających nasze wymagania. Różne portale, dziesiątki miejsc, ofert, cen, dostępności. Gdy przyszło do wyboru, z uśmiechem pokazała mi zdjęcie mieszczącego się w Medulin miejsca o nazwie Siga & Burle Apartaments. Wystarczyło jedno zdjęcie, bym wstał i krzyknął: "To tutaj! Tu będziemy spać!". A dlaczego, dowiecie się za moment.

Miejscówkę w Medulin znaleźliśmy bez problemu. Wjechaliśmy na teren. Naszym oczom ukazał się na żywo obraz, który tak mocno chwycił moje serce na stronie AirBnB.

Obrazek

Czyż to nie wspaniałe? Stary, kamienny dom otoczony starymi palmami oraz cytrusami. Chrystusie, kiedyś też sobie taki kupimy.

Na miejscu przywitał nas gospodarz, Ivo, wraz z małżonką. Ivo to rdzenny Chorwat w średnim wieku, osobnik typowo południowej urody, władający angielskim, niemieckim oraz włoskim językiem oraz - jak się okazało - jegomość bardzo rozmowny, co uczyniło nasz tegoroczny pobyt dość urozmaiconym. Ale o tym później. Teraz cieszymy się naszym apartamentem.

Wiem, że na Forum nie można reklamować miejscówek, toteż jej nie zareklamuję - napiszę jedynie, że jest bardzo urzekająca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
nasza loża śniadaniowo-obiadowo-kolacyjno-chilloutowa

Obrazek
widok z pozycji drzwi wejściowych

Miejscówka nas zachwyciła. Nie było tanio, ale była warta swojej ceny! Stylowy dom, nasze "mieszkanko" przestronne, z kuchnią, klimatyzacją, a Ivo postarał się, abyśmy nawet mieli dostęp do polskiej TV przez Internet! A rzut kamieniem od naszego niewielkiego tarasu jest już woda... Rewelacja. RE-WE-LA-CJA! Dom okala ogród, z owoców którego można sobie dowolnie korzystać. Ech, ja też chcę taki dom...

Po wrzuceniu bagażu postanowiliśmy szybko znaleźć miejsce naszej kolacji połączonej z piwkiem, zatrudniliśmy więc do tego celu TripAdvisora. Poszliśmy do najwyżej ocenianej knajpy, gdyż mieliśmy ją bardzo blisko miejscówki. I chciałbym teraz napisać, że był on zwieńczającą wisienką na torcie, ale niestety... był jak liść prosto na ryj.

Salt & Pepper - najlepsza knajpa w całym Medulin, tak wynika z opinii wielu recenzentów. Chryste Panie, jak to jest złudne i kłamliwe! Zamówiliśmy pieczone rybki, i zgodnie z nazwą nasze danie przyprawione było jedynie przyprawami zawartymi w nazwie. Ale jak źle przyprawione! Dodatki - mdłe... Nosz... No nic, głód był, zjedliśmy, ale zachwytu nie było. Piwko wypite, rachunek i wtedy zlałem się w majty. Prawie trzysta złotych... Trzy stówy za mdłe żarcie! Serio? Super, no faktycznie najlepsza knajpa w Medulin. Turystyczna pułapka. Świetnie, że takie rozczarowanie w pierwszy dzień, no ale co zrobisz?

Wróciliśmy do domu z kupnym piwkiem pod pachą, a wieczór skończył się na naszym tarasie - ciepłe powietrze, palemka przed nosem i cykady. Jutro zwiedzamy miasto. A dziś idziemy spać.
pomorzanka zachodnia
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1500
Dołączył(a): 18.08.2017

Nieprzeczytany postnapisał(a) pomorzanka zachodnia » 08.10.2018 22:22

Hihi uśmiałam się, masz super poczucie humoru. :wink: A opisy jadłodajni rzetelne, kiedyś się przydadzą. Dom piękny. A z Makiem nie ma zmiłuj, zasady korpo wszystkim już wychodzą bokiem :roll: czy oni kiedyś wyciągną wnioski :?:
Monia zwana Krufką
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 26.12.2015

Nieprzeczytany postnapisał(a) Monia zwana Krufką » 11.10.2018 23:00

.
DZIEŃ 3: Medulin to dzielnica Stuttgartu

Trafić upalne lato pod koniec maja to jak wygrać na loterii. Poranny spacer po sprawunki do oddalonego o ok. 900 metrów wielkiego Plodine powodował zawał serca już o 8.oo rano - nie ukrywajmy, że tegoroczne lato było bardzo, bardzo ciepłe.

Po śniadanku włączyliśmy tryb Szwędacza i wyruszyliśmy na zwiedzanie Medulin. Zasadniczo nie jest to wybitnie duża miejscowość, obejście jej nie zajęło więc morderczej ilości czasu. Miejscowość można podzielić - dość uogólniając - na cztery podstawowe obszary:

- Stare Miasto / Centrum.

Centrum Medulin jest nieduże, aczkolwiek dość urocze.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na uwagę zasługuje także górujący nad miasteczkiem urokliwy kościół.

Obrazek

Ta część miasta jest absolutnie wymarła. Nic tu się nie dzieje, nic nie ma, nikogo nie ma. Pustka, uczucie samotności i lęku. Dosłownie. Według opowieści naszego gospodarza, Ivo, kiedyś centrum tętniło życiem, a na placu odbywał się wielki targ, na którym przez 20 lat on sam sprzedawał owoce i warzywa ze swoich upraw. Niestety w tej chwili ta część miasta jest całkowicie opuszczona, ponieważ całe życie przeniosło się do drugiej, nie wiem czy nie najważniejszej części miasta, czyli:

- Mariny.

Ulica-deptak oraz część nadbrzeża opanowane są przez kilkanaście knajp, kawiarni, budek, sklepów, straganów, stoisk... jest nawet klub nocny z dziewczynkami. Dosłownie jest tam wszystko, skondensowane na bardzo niewielkim obszarze. Efekt jest taki, że jest tam głośno, tłoczno i mało przyjaźnie, a dodatkowo nie jesteś w stanie przejść tym miejscem nie będąc osiemnaście razy zaczepionym przez naganiaczy na lody, gofry, rejsy, jedzenie, piwo, picie, pamiątki, lody, jedzenie, lody, gofry, rejsy, stroje kąpielowe, lody, gofry, piwo... Jasna cholera! Pierwsze przejście przez to miejsce bez uprzedzenia może skończyć się zapaścią! Jest to totalne centrum konsumpcjonizmu, rozpusty i chińskiej tandety z napisem "I serduszko Croatia!". Niestety, przejście tym obszarem jest niezbędne, aby dostać się do trzeciego obszaru, będącego miłą odmianą, czyli:

- Camp Medulin.

Camp jest dość sporym obszarem, wręcz otoczonym z trzech stron wodą półwyspem, który jest jednocześnie polem namiotowo-camperowym oraz rodzajem ogólnodostępnej miejskiej plaży. Jest to obszar zielony, bogato porośnięty drzewami, wewnątrz którego znajdują się zasadnicze pola namiotowe, przybytki typu kawiarnie/jadłodajnie oraz park dla mieszkańców. Zewnętrzne strony, stanowią plaże ( nie wiem jak bardzo oficjalne ) i jest to bardzo fajna sprawa, gdyż można rozłożyć się w cieniu drzew dosłownie trzy metry od wody. Camp to miejsce, gdzie nie raz i nie dwa zawitaliśmy z kocykiem i książką.

- Plaża Miejska.

Idąc przez Marinę, jeśli nie zdecydujemy się na wejście na teren Campu tylko pójdziemy obok, trafimy na obszar, który można nazwać Plażą Miejską. Zasadniczo jest to obszar nabrzeża przystosowany do plażowych i wodnych atrakcji, jest tu miejsce na kocyk, są leżaki za kilkanaście kun, są knajpki. Po jednej stronie plaży morze, po drugiej - "plecy" ośrodków wypoczynkowych.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Świetna plaża, prawda? Monika nie mogła przestać się śmiać. Warto iść jeszcze poza obszar plaży, przed siebie, gdyż później zaczynają się serio urocze "klifopodobne" skałki.

Wracając z wyprawy zatrzymaliśmy się na piwko w urządzonej na styl "egoztycznej wysepki" knajpce.

Obrazek

Piwko smaczne, bo trudno, aby Karlovacko nie smakowało. Szczególnie, gdy człowiek przeszedł przez trud zamówienia piwa. Dlaczego trud? Środek europy, turystyczna miejscowość, więc w czym problem?
Witasz kelnera swoim najlepszym "good afternoon!", a w odpowiedzi otrzymujesz: "guten tag!"... kelner próbuje po angielsku, ale w połowie każdego zdania i tak płynnie przechodzi na niemiecki, i dowiadujesz się, że masz za piwko "cwajncyś kuna" do zapłaty. Nosz....

Medulin to dzielnica Stuttgartu. Albo Dortmundu. Albo Hamburga. Trudno powiedzieć.
99% turystów to Niemcy. Starzy Niemcy, młodzi Niemcy, ładni Niemcy, brzydcy Niemcy.
99% knajp w Medulin ma karty tylko w języku chorwackim i niemieckim.
99% obsługi tych knajp zna jedynie chorwacki i niemiecki.
99% rejestracji samochodów to blachy niemieckie.
W naszej miejscówce byliśmy jedyną parą, która nie była z Niemiec.
Obszar Campu składał się jedynie z Niemców - niemieckie przyczepy kempingowe, auta na niemieckich blachach, niemiecki język praktycznie wszechobecny.

W rozwiązaniu zagadki pomocnym okazał się Ivo, nasz gospodarz.
Wyjaśnił nam, że na przełomie maja i czerwca, z okazji Bożego Ciała, w Niemczech są jakieś dni wolne i biedni Niemcy urządzają sobie w tym okresie swoje główne wakacje i urlopy. Bo przed sezonem taniej i mogą sobie pozwolić na urlop w "ciepłych krajach".

Biedni Niemcy. To mnie najbardziej zasmuciło w wyjaśnieniach Ivo.
Jeśli spotykani przez nas osobnicy są przedstawicielami tej mniej zamożnej części tamtejszego społeczeństwa, to kim my jesteśmy? Ceny w Medulin są przystosowane do zasobności portfeli odwiedzających miejscowość turystów. Czyli "biednych Niemców". A i tak jak na nasze, polskie realia są czasami koszmarne. Nie jesteśmy krezusami, nie jesteśmy biedni, ale - szczerze - gdyby nie Plodine i Lidl to chyba byśmy tam głodowali.
Jeśli mam być szczery, to obiad w Puli wliczając koszt paliwa wychodził dużo, dużo taniej niż obiad w Medulin.
Bardzo przykre, ale proszę pamiętajcie o tym wybierając Medulin na swoją bazę.
Miejscówka z kuchnią jest nieodzowna.

Pozwolę sobie wrócić na chwilę pamięcią do Medulińskiego Campu. Czy Audi A8 pociągnie przyczepę campingową? Pociągnie. Mało tego. Audi A8 kombii z hakiem wygląda przezabawnie. Jeszcze bardziej zabawnie wygląda Audi A8 kombii z hakiem zaparkowane obok kilkunastoletniej przyczepy Westfalia. A wisienką na torcie są suszące się na sznurku przed przyczepą gacie.

A jak wielkie są Niemcy?
Większe, niż Wam się wydaje. :mrgreen:
morto15
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 63
Dołączył(a): 28.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) morto15 » 12.10.2018 10:31

Istria jest piękna.Moje pierwsze spotkanie z Chorwacją było na Istrii w miejscowości Icici w 2001r :D
Monia zwana Krufką
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 26.12.2015

Nieprzeczytany postnapisał(a) Monia zwana Krufką » 28.10.2018 21:49

.
Dzień 4: Nicnierobienie

Dzień wakacji: pobudka, wstanie z łóżka o tej godzinie, o której nam się chciało. Nieśpieszna wyprawa do wielkiego Plodine po produkty śniadaniowe, obiadowe i kolacyjne. Nieśpieszny powrót. Nieśpieszne śniadanko na tarasie, a następnie buty do wody i kocyk na plecy i nieśpieszna wyprawa na Camp Medulin. Nieśpieszne znalezienie miejsca w cieniu ( ale blisko wody ) i nieśpieszne konsumowanie dnia. Wodę mają tam słoną jak diabli! Gdy już poziom soli w żołądku został uzupełniony, a ilość słońca zaczęła być już męcząca, nastąpił nieśpieszny powrót do domu, połączony z nieśpiesznym konsumowaniem kulkowych lodów za 8 Kun. Kulki uczciwe, a lody smaczne.

Co dziś na obiad? Typowo po Polsku:

Obrazek

Następnie trochę pogawędziliśmy z Ivo oraz wybraliśmy się na zwiedzanie okolic domu.
Z ogrodu wiedzie ścieżka wprost nad wody zatoczki, jest to dosłownie 100 metrów od domu. Gdybyśmy posiadali sprzęt pływający to nie byłoby problemem zacumować go sobie prawie, że w ogródku.

Obrazek

Znaleźliśmy też bardzo fajne miejsce na nasze prywatne zachody słońca przy piwku.

Obrazek

I tyle. Wakacyjny dzień.


Dzień 5: Rzym dla ubogich

Dzień zaczęliśmy podobnie do poprzedniego, ale tym razem nie było już tak nieśpiesznie. Pobudka, Plodine, śniadanie i hyc do auta - dziś jedziemy do Rzymu! Znaczy się, do Puli.

Dojazd z Medulin to kilkanaście minut. Kierowaliśmy się na Amfiteatr i udało nam się znaleźć darmowe miejsce parkingowe bardzo blisko. Darmowe - to warte podkreślenia. W Puli istnieje strefa płatnego parkowania.

Na pierwszy ogień - słynny Amfiteatr. Chorwackie Koloseum. Absolutny "must see" podczas wizyty w Istrii. I co? I nic. No ładne. Zachowane. Mury. Ale jakoś totalnie nie skradło nam serc. Być może dlatego, że kiedyś ocieraliśmy się o mury większego oryginału. Być może... Nie jest to brzydka budowla, natomiast całość zrobiła na nas wrażenie kiepskiej repliki.

Obrazek

Obrazek

Amfiteatr można oczywiście zwiedzić. Ale po co, skoro z ulicy można zobaczyć co on oferuje w środku. A co oferuje? Ano nic. Dosłownie. Można zapłacić kilkadziesiąt Kun za spacer po piachu. Popularność tej niebywałej atrakcji chyba najlepiej oddaje poniższe foto.

Obrazek

Zapewne czasami tętni tu życie, gdyż z billboardów wynika, że od czasu do czasu wnętrze Amfiteatru zmienia się w scenę.

Obrazek

No tak. No to czas na zwiedzanie Puli.
Pula, typowe chorwackie miasteczko, gdzie próbuje się połączyć dwa skrajne światy: zabytkowy i współczesny; dzień współczesny i wspomnienie dawnych czasów. I tak się to w Puli przeplata: zabytkowy Amfiteatr z jednej strony, jugosłowiański blok z wielkiej płyty z drugiej, współczesna "plomba" z trzeciej. Zabytkowa świątynia z jednej, komunistyczny hotel z drugiej, stocznię z trzeciej. Jest różnorodnie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

To co widzicie na powyższym zdjęciu to esencja. Te fundamenty na pierwszym planie to atrakcja turystyczna.
Poniżej pomnik zwycięstwa nad faszyzmem.

Obrazek

W międzyczasie pobraliśmy dawkę cappucino i pysznych wypieków w stylizowanej na włoski styl ( cóż za zaskoczenie! :mrgreen: ) kawiarni. Bistro Alighieri. Możemy polecić! Było smacznie.

Dotarliśmy do Starówki sensu stricte.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Starówka oferuje miłe dla oka widoki, doskonale zachowane antyczne budowle. Są one szalenie popularne i ciężko jest wygospodarować chwilę dla siebie.

Obrazek

W drugiej części starówki znajduje się Łuk Triumfalny. A raczej Łuczek. Łuczek Sergiuszka. :mrgreen:

Obrazek

Obrazek

Znaleźć można także pomnik pisarza irlandzkiego pochodzenia, Jamesa Joyce'a, który przez pewien okres swego życia swiązany był z Pulą.

Obrazek

Udaliśmy się także zwiedzić słynny targ, niestety okazał się on zamknięty. Jedyne otwarte drzwi były przejściem służbowym i nie byliśmy tam mile widziani.

Obrazek

Uśmialiśmy się gdy usłyszeliśmy, jak trzy damulki dość głośno porozumiewały się czy warto iść siku tu i teraz, czy może poczekają jeszcze trochę i zrobią gdzieś indziej. Po polsku, bo jakżeby inaczej. Jeśli się wstydzić, to tylko za krajana.

Zwiedzając Pulę, Monika kolekcjonowała graffiti:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Powyższy motyw niebieskiego liska wielokrotnie pojawiał się na miejskich murach, ale nigdzie nie udało nam się dowiedzieć czy jest to po prostu czyjś tag, czy coś o głębszym znaczeniu.

Monia zbierała malunki, a ja zbierałem resoraki:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Yugo zawsze spoko. A Yugo na chodzie jest nawet lepsze. Zawsze uważałem Fiata 126p za zemstę komunizmu. Yugo nie miałem okazji się karnąć. Czy ktoś z Was miał takową? Czy w porównaniu do naszego poczciwego Maluszka jest lepiej czy gorzej?

Jako, że upał był bardzo kąśliwy, zajęliśmy ławeczkę w znajdującym się niedaleko Amfiteatru parku. Trzy w jednym: ławeczka w cieniu drzew, widok na antyczny Amfiteatr i pomnik Marszałka na pierwszym planie.

Obrazek

Obrazek

A to my, parka zgryźliwych tetryków. 8)

Opalając się w blasku pozdrowienia samego Josipa poczuliśmy burczenie w brzuszkach. Był to sygnał, że czas na karmienie. Gdzie zjeść w Puli? A kto to wie... Zapytamy więc znów Mędrców Internetu. Poszukaliśmy, poczytaliśmy, i decyzja została podjęta - wsiadamy do auta i jedziemy troszkę na ubocze od centrum do konoby Kod Kadre.

Troszkę się baliśmy, gdyż dwa dni wcześniej Trip Advisor wysadził nas na niezłą minę o nazwie Salt & Pepper, ale postanowiliśmy się przełamać. Ponoć jedna z lepszych konob w Puli i do tego niedroga. Znaleźliśmy lokal. Parafrazując Andrzeja Gajosa w Klerze: "spory, acz skromny". Proste drewniane ławki i stoły, załoga konoby siedzi sobie przed lokalem i wciąga fajki... No nic.
Zamówiliśmy swoje dania: Monika sałatkę z tuńczykiem, a ja stek a'la sznycel. Minął czas i na naszych stołach pojawiły się dania. Wielkie dania! Jejku, jaką my mieliśmy wyżerkę! Uczciwie się najedliśmy za 1/3 ceny obiadu z Medulin. To było wręcz jak nagroda za trudny dnia. Mało tego, można było zapłacić kartą. Postanowiliśmy, że jeszcze tu wrócimy i dotrzymamy słowa, ale to dopiero za kilka dni. Wspominam o tym dlatego, że podczas naszej następnej wizyty w Kod Kadre stanie się coś bardzo nieoczekiwanego.

Uwaga dla zmotoryzowanych, którzy chcą pojechać autkiem do tej konoby. Zasadniczo, jeśli wybierasz się tam Hondą CRX lub Golfem "na glebie" - nie jedź tam. Krawężniki są tak cholernie wysokie, że gdy udało mi się podjechać, to auto podparło się lusterkiem. Ponadto chodniki są tak wąskie, że zaparkowanie równoległe sprawia, że wysiadać i wsiadać będziesz drzwiami po przeciwnej stronie. Ewidentnie ktoś się pomylił w obliczeniach. Zjeżdżając warto ustawić bardzo wysoki poziom głośności w radio, tak, aby dźwięki obcierania progami i zderzakami o krawężniki zostały skutecznie zagłuszone.

Po uczcie i pokonaniu Mountkrawężnik Everest wróciliśmy do Medulin. Poszliśmy sobie na piwko na miasto, na Marinę, a drugie wypiliśmy sobie nad wodą przy zachodzie słońca.

Ot, wakacje.
Abakus68
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1177
Dołączył(a): 19.09.2017

Nieprzeczytany postnapisał(a) Abakus68 » 08.11.2018 19:10

Istrię tak sobie oglądam na jakieś kiedyś zaś... Dosiadam, bo coś mało podróżnych w tym autobusie...
Trasą waszą poznałem. Wyborowi lokum się nie dziwię fajny... Nietrafione jedzenie... Ja się czasem zastanawiam czy tych dobrych opinii w TA to się nie zamawia, parę bowiem razy i my się nacięliśmy... Rzym dla ubogich, o to coś dla mnie. Więcej w portfelu psia kostka kart do różnych sklepów jak mamony hi, hi... Pisz zatem dalej... Chętnie i tutaj poczytam... Pooglądam... Zwłaszcza, ze zapowiadane były odpowiedzi na różne ciekawe pytania...
pomorzanka zachodnia
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1500
Dołączył(a): 18.08.2017

Nieprzeczytany postnapisał(a) pomorzanka zachodnia » 11.11.2018 10:43

Nie wyglądacie wcale na tetryków. A na zgryźliwych to już w ogóle :P . Zaskakująca jest ta różnica w cenach między Medulinem a Pulą.
Monia zwana Krufką
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 26.12.2015

Nieprzeczytany postnapisał(a) Monia zwana Krufką » 22.12.2018 23:54

.
DZIEŃ 6: Klify dla naturystów

Jeszcze w Polsce mój znajomy, który rok wcześniej był na urlopie na Istrii, strasznie bardzo mocno zachwalał Kamenjak. "Wojtek!" - mówił - "To jest taki bajer, że Ty nie wiesz! Plaże takie zajebiaszcze, samochodem możesz sobie praktycznie do morza wjechać - cud, miód i malina! Jak będziesz na Istrii to koniecznie musicie pojechać na Kamenjak i go ode mnie pozdrowić. Z całą rodziną byliśmy cały dzień i było niachowo, prawie najlepszy dzień naszego życia".
Dam sobie obciąć rękę, że właśnie tak powiedział.

No to pojechaliśmy na Kamenjak. W sumie daleko nie mieliśmy, bo Pan Kamenjak jest tu:

Obrazek[/URL]

Jak wynika z powyższej mapki, należy udać się do miejscowości Premantura, gdzie należy zakupić bilet wstępu na teren Kamenjaka. Cena biletu różni się w zależności czy chcemy wejść tam na piechotę, czy wjechać autem. Na piechotę jest gratis, a samochodem - kilkadziesiąt Kun. W zestawie z biletem znajduje się mapka, ogólne informacje nt. zachowania się w tym przybytku, oraz worek na śmieci - żeby śmieci można było kulturalnie porzucić w lesie w worku, nie takie luzem. Żartowałem. Żeby wziąć śmieci ze sobą, bo tylko dzbany śmiecą w lesie.

Plan był taki, żeby zobaczyć KLIFY, z których Kamenjak słynie. Ale aby to dokonać należy... no właśnie. No właśnie nie wiem co należy, bo od momentu wjazdu na teren Kamenjaka poczuliśmy się jak dzieci we mgle.

Mapka to taka ogólnikowa mapka: "cośtam" prosto, "cośtam" na prawo, "cośtaminnego" na lewo. Plus mapa dróg, która chyba niekoniecznie z rzeczywistością się pokrywa - narysowane na mapce są jedynie te główne, trylion małych dróżek istnieją - ale nie na mapie.

Jechaliśmy więc przed siebie. Drogami kategorii dziewiątej. Obijaliśmy się to o sufit, to o szyby, to mknęliśmy po kamienistej autostradzie. W pewnym momencie dojechaliśmy do miejsca, gdzie droga samochodowa się już skończyła, a resztę drogi do... no właśnie, do "kądś" trzeba pokonać z buta, w nieznane... No to porzuciliśmy samochód i poszliśmy przed siebie, z buta... I szliśmy... wśród krzaków... zarośli... krzaków... w lewo... prosto... w prawo... w lewo... wśród krzaków... minęliśmy Niemców ( co za niespodzianka! )... krzaki... prosto... krzaki... nie ma na mapie, ale nic, idziemy... krzaki... o, są klify.

KLIFY I GOŁE DUPY.

Nawet mi się zdjęć nie chciało robić.
Wyobraźcie sobie klify. Całkiem spoko klify. Może nie takie piękne jak Irlandzkie, ale całkiem fajne.
A na klifach siedzą sobie nudyści. I się robi nieswojo. Popatrzyłbyś na klify, pocykał fotki klifów, ale tu pływa goła pani, tam wężem macha goły pan, i po ośmiu minutach zaczynasz czuć się delikatnie nieswojo. Szczególnie, że średnia wieku naturystów była delikatnie rzecz biorąc nieapetyczna.
To co robimy?
To wracamy.
Krzaki... prosto... krzaki... lewo.... krzaki... prawo... krzaki, krzaki, krzaki, Niemcy, krzaki... krzaki...
Przyznam się Wam, że wracając do auta użyłem Google Maps do nawigacji pośród krzaków. Dróżkami, których nie ma na mapie.
Dokulaliśmy się do auta i już byliśmy tym całym Kamenjakiem zmęczeni, ale przyjechaliśmy poplażować na najlepszych plażach w całej Chorwacji, więc nie opuścimy terenu aż nie dopniemy swego.
No to krążyliśmy trochę po omacku wzdłuż linii brzegowej w poszukiwaniu w miarę fajnej miejscówki na mały plażing...

W końcu znaleźliśmy. Klifów nie ma, ale jest trochę piachu ( czyli kamieni mniejszych niż pięść ), trochę cienia, więc nie ma co narzekać. No i plażing na Kamenjaku zaliczyliśmy. Trochę potaplaliśmy, trochę poopalaliśmy, trochę pobawiliśmy się z lokalną fauną, a także trochę podyskutowaliśmy - mieliśmy do przegadania jeden temat, dość istotny w tamtych dniach.

Chodziło o Wenecję. Stwierdziliśmy, że chyba bliżej już nie będziemy i może będzie delikatnym faup paux i nietaktem, aby tego miasta nie odwiedzić. Musieliśmy tylko zaplanować jak chcemy to zrobić. Myśleliśmy nad wyprawą samochodem, ale pomysł upadł. Postanowiliśmy skorzystać z oferty zorganizowanej przeprawy oferowanej przez wiele biur podróży znajdujących się w Medulin.

Do wybranego przez nas biura postanowiliśmy iść po powrocie z Kamenjaka. A póki co kilka zdjęć podwodnych mieszkańców.

Obrazek[/URL]

Obrazek[/URL]

Obrazek[/URL]

Obrazek[/URL]

Obrazek[/URL]

A także krótkie wideo z siłowania się z Panem Krabem:

Obrazek
( kliknij w obrazek, a otworzy się strona z filmem )

W ogóle to jak Wam się podobają obrazki z Photobucket z seksownymi znakami wodnymi?
Urywają mi głowę, są takie świetne. Masakra.

Po powrocie z Kamenjaka poszliśmy do wybranej przez siebie agencji turystycznej zabukować sobie rejs do Wenecji. Wybraliśmy mieszczącą się niedaleko Burle ( naszej ulicy ) agencji Marco Polo. Po niespełna godzinie opuściliśmy agencję wyposażeni w rachunek opiewający na ponad 1000 Kun oraz kilogram wiedzy na temat rejsu, który miał odbyć się w najbliższą środę.
I napiszę szczerze, już nie mogliśmy się tego dnia doczekać. Nie wiedzieliśmy tylko, że już za dwa dni poznamy na własnej skórze prawdziwość pewnego powiedzenia...
mchrob
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1980
Dołączył(a): 06.10.2017

Nieprzeczytany postnapisał(a) mchrob » 30.12.2018 16:49

Nie wiem dlaczego ale dopiero dzisiaj tu wpadłem, a tu tak ciekawie. Byliśmy na Istrii w zeszłym roku i Kamjeniak w odróżnieniu do was nas urzekł, może dlatego że nie napotkaliśmy roznegliżowanych Niemców ;) Pełno za to było rozgadanych Włochów.
Czekam na dalszy ciąg relacji.
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Z wizytą u marszałka Tito, czyli wyprawa na Istrię - strona 2
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone