No niestety przyjemność stania w korkach trochę kosztuje.

Co ciekawe nie wydają paragonu. Jak nawet obsługiwała nas osoba to nie wyglądało, że ma zamiar nam dać paragon. Ja zresztą nie czekałem zbyt długo na wszelki wypadek, żeby szlaban nie opadł.
Jest niedziela. Do Lourdes dojechaliśmy koło 15 czy 16. Po zakwaterowaniu w hotelu idziemy na zwiedzanie. Może coś o hotelach. Rezerwowałem wcześniej. Ten w Lourdes kosztował 60 euro. Hotel w Dijon Bonsai - Hotel de Dijon Sud, hotel w Lourdes Au Petit Languedoc. Ten drugi to mały hotelik prowadzony przez rodzinę - tak mi się wydaje, blisko centrum i co bardzo ważne ma własny parking. Wygląda jak stara kamienica przerobiona na hotel.
Pokoje ok, tylko wystrój trochę zabytkowy.
Pogoda nie najciekawsza. Mimo to w mieście i koło bazyliki sporo ludzi.




Dwa najważniejsze miejsca w mieście to bazylika i hotel.

Jest niedziela trafiamy na mszę po hiszpańsku. My to sobie potrafimy urozmaicać życie.





Zaczęło padać.

Krótki spacer po mieście. Ciągle pada. Idziemy na wieczorne nabożeństwo. Kończy się to przemoczeniem butów i kurtek. Ja podziwiam chorych którzy uczestniczyli w taką pogodę.


Dobrze nam się spało. Całą noc padało. W poniedziałek wstajemy późno - o 8. Zbieramy graty i idziemy do McDonalda na śniadanie. Ze względu na porę też śniadanie typowo francuskie - kawa i rogalik, ale sporo taniej niż w hotelu. Trochę małe to śniadanie. Poprawiamy jeszcze kanapkami kupionymi w piekarni i jedziemy do Hiszpanii. Zapłacimy jeszcze we Francji za autostrady 14,4.

Najbardziej irytujący był ostatni odcinek - dosłownie kilka kilometrów. Nawet tego nie darowali. Bramki zrobili tuż przed granicą hiszpańską. Wredne żabojady.
Jest tak późno, ze zastanawiamy się czy zdążymy dojechać do Santiago de Compostela - 926km. Jeśli idzie o autostrady hiszpańskie też są płatne na bramkach. Jest jednak możliwość na niektórych odcinkach jechać autostradami niepłatnymi. Pozwala to zmniejszyć koszty. Za hiszpańskie w poniedziałek zapłaciliśmy 16,84 euro. Na jednym kawałku pomyliliśmy drogę i musieliśmy zawrócić. Zjechaliśmy z autostrady i wjechali jeszcze raz. nie wiem jak to się stało ale jakoś tak pojechaliśmy, że na następnych bramkach mieliśmy 2 bilety.

Jeden nam został na pamiątkę. Hiszpanie to dość ciekawy naród. Na stacji gdzie tankowaliśmy pani się uparła, że powie mojej żonie ile ma zapłacić za kawę oczywiście po hiszpańsku. Nie przeszkadzała jej zupełnie informacja mojej żony, że nie zna hiszpańskiego. Pani nie znała angielskiego ani innego języka. Co gorsza była nawet odporna na sugestie mojej żony - wyrażane przy pomocy gestów - napisać ile za kawę trzeba zapłacić.

Trochę to trwało.

Zatankowaliśmy 47,68 litra po 1,332 euro. Całkiem przyzwoita cena = 63,51. Jeszcze taka uwaga. Jak wysiedliśmy na stacji to wiał taki zimny wiatr. Trochę chłodno mi się zrobiło. Dziwne bo jak jechaliśmy termometr w samochodzie pokazywał 28 stopni.
Teraz drugi kontakt z tubylcami. W ramach eksperymentu postanawiamy za kawałek autostrady zapłacić kartą.

Nasz błąd polegał na tym, że wybraliśmy bramkę automatyczną. No i się zaczęło. Coś nie mogliśmy się z automatem dogadać. Jedna karta nic, druga karta nic, trzecia też nic. Dobra to może by wziął gotówkę. Też kicha.
No na takiej autostradzie to jeszcze nie byłem, żeby nie chciał pieniędzy.

Najgorsze, że szlaban ani drgnie. Trasa nie jest zbyt uczęszczana, ale powoli ustawiają się za nami samochody. Z drugiej budki wychodzi pani z pomocą. Oczywiście mówi tylko po hiszpańsku.

i się zaczyna zabawa. Jedna karta- pani mówi o ile zrozumieliśmy, że zła. Druga karta może być, ale pani krzyczy "tarcheta". A skąd ja mam wiedzieć jaka "sztacheta". Nie możemy się dogadać. Pani zdenerwowana wraca do swojej budki bo zrobiła się kolejka. Za jakiś czas wraca. Płacimy w końcu gotówką i odjeżdżamy zanim paniznowu zapyta o "sztachetę".

Teraz to już mi się wydaje, że "tarcheta" to albo dowód - bo żądają go przy płatności kartą lub podpis. Może ktoś ma bardziej konkretne informacje. Oczywiście karta, która zdaniem pani była zła przy następnej płatności zadziałała bez problemu.
To jak jesteśmy w dodatku ekonomicznym to jeszcze trochę napisze o płatności kartami. Obyczaje są różne. Więc tak. Przy niektórych płatnościach było normalnie. Płacę podpisuje wydruk z urządzenia i już. W innym przypadku karta do urządzenia i PIN. Najciekawiej było w przypadku gdy karta do urządzenia i już. Żadnego podpisu ani pinu i płatność załatwiona.

Ktoś ma jakąś teorię bo ja nawet nie próbuję tego rozumieć.
Przetestowaliśmy, że automaty na autostradzie francuskiej przyjmują nawet zapleśniałe euro.

Mieliśmy takie egzemplarze z wyjazdu syna. Miał banknoty, które mu zamokły a ponieważ nie były potrzebne więc przez 2 tygodnie ich nie wyjmował. Pokryły się całkiem ładnym grzybkiem. Automatom francuskim to nie przeszkadzało i zjadły całe 50 euro. Ciekawe czy im się potem grzybki nie odbijały.
