Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Lipiec nad bałkańskimi jeziorami

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 26.06.2023 12:24

No to dokończę jeszcze o Kumanovie :)

Rano, tak jak obiecałem, ponownie idę do dzielnicy albańskiej. Po drodze mijam targowisko - ciężko stwierdzić, czy opuszczone, bo niektóre budy wydają się być otwarte.
Obrazek

Stacja benzynowa wieczorem była już zamknięta, a teraz ponownie działa. Niektórzy klienci są trochę niestandardowi ;).
Obrazek

Albańczycy mieszkają przeważnie za wspomnianą rzeką, bardzo zaśmieconą; ktoś wrzucił do niej nawet materace. Na moście siedzi jegomość, którego widziałem już wczoraj - obandażowany, trzęsący się, ledwo może utrzymać się w pionie.
Obrazek

Ruch już spory, pojazdy migają rozmaite. W warsztatach samochodowych praca wre. Jeden z domów musiał mieć sporo dziur od strony drogi, skoro obłożono go deskami, płytami i kocami, a i tak nie wszystko zakryto.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Moim celem jest wzgórze górujące nad dzielnicą, na którym wznosi się Spomenik Kosturnica (Споменик Костурница) - jeden z wielu jugosłowiańskich monumentalnych pomników upamiętniających ofiary II wojny światowej. Składa się on z postaci kobiety z liściem laurowym nad głową, elementów z płaskorzeźbami oraz ossuarium zawierającego szczątki komunistycznych partyzantów. W przeciwieństwie do swojego imiennika w Wełes ten jest mocno zaniedbany - z drogi go w ogóle nie widać, odpadają cegły i kamienie, na schodach można się zabić, ławki połamane, nawet bramy były pozamykane i musiałem wchodzić przez dziurę w płocie. A przecież mówimy o symbolu Kumanowa, pomnik umieszczono w herbie miejskim.
Obrazek
Obrazek

Znad drzew można podziwiać ograniczoną panoramę miasta i okolicznych wzgórz, a zwłaszcza dzielnicę albańską. Jako ciekawostkę dodam, że choć Albańczycy w mieście stanowią jedną czwartą mieszkańców, tu muzułmanów jest więcej - być może są nimi również Cyganie, a na pewno nieliczni Turcy. Z kolei do prawosławnych należy doliczyć ponad dwa tysiące Serbów. W sumie Kumanowo to trzecie najludniejsze miasto w Macedonii, po stolicy i Bitoli, natomiast gmina jest największa w kraju (wynika to z faktu, że Skopje podzielono na kilka osobnych gmin).
Obrazek
Obrazek

Poniżej wzgórza znajduje się most i kiedyś biegła linia kolejowa, zaznaczona jest nadal na mapach. Chyba jednak rozpoczęto jej remont, tory ściągnięto i nie położono z powrotem.
Obrazek

Wracam z powrotem za rzekę, do chrześcijan na zakupy. Na pierwszy rzut oka główne place wraz z parkiem wyglądają wręcz luksusowo w porównaniu do dzielnicy albańskiej, ale już drugi rzut weryfikuje te wrażenie.
Obrazek

Wizyta w Kumanowie była miłym pożegnaniem z Macedonią, choć, po prawdzie, zanim dotrzemy do granicy, to zobaczymy jeszcze jedną ciekawą rzecz. Tym razem nie na K :). O tym jednak napiszę już w następnym odcinku.
majkik75
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2208
Dołączył(a): 25.10.2017

Nieprzeczytany postnapisał(a) majkik75 » 29.06.2023 11:58

Ja chciałem tylko dać znać, że czytam i śledzę :papa:
I jestem ciągle pod wrażeniem jak te rejony wyglądają ... 8O

pozdrawiam, Michał
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 29.06.2023 21:50

Pozdrawiam również :)
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 29.06.2023 21:51

Wysuszone i pofałdowane macedońskie krajobrazy na północ od Kumanowa (Куманово). Pordzewiały przystanek przypomina mi wielki piekarnik.
Obrazek
Obrazek

Wieś Staro Nagoričane (Старо Нагоричане) jest ciekawa z dwóch powodów. Pierwszy to etnograficzny - większość mieszkańców jest Serbami. W całym kraju stanowią niewiele ponad jeden procent obywateli, a ten region jest ich największych skupiskiem. O ich obecności świadczą m.in. wywieszone przy drogach serbskie flagi. Sama miejscowość nie wygląda na zbyt bogatą, choć posterunek policji elegancko wymalowano na różowo.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Drugi, ważniejszy powód mego zainteresowania to piękna, średniowieczna cerkiew św. Jerzego. Górną część świątyni wykonano w XIV wieku, natomiast dolna to pozostałość po kościele z XI wieku, więc bryła wygląda trochę jak zlepek ;).
Obrazek

Cerkiew reprezentuje styl bizantyjsko-serbski, fundatorem młodszej części był serbski król Stefan Urosz Milutin. Z kolei w murze pochowano bułgarskiego cara Michała, który zginął w czasie walk z Serbami. W przeszłości wokół mieściły się zabudowania klasztorne, ale praktycznie nic z nich zostało, a otoczenie to cmentarz z niskim nagrobkami.
Obrazek

Wewnętrzne freski uważane są za jedne z najcenniejszych w Macedonii: wymalowano je w 14. stuleciu i reprezentują tzw. renesans Paleologów. Choć wówczas te tereny już od dawna znajdowały się poza kontrolą kurczącego się Bizancjum, to kultura z Konstantynopola nadal promieniowała na całe Bałkany.
Obrazek

Oprócz tego, że stare, to są również dość mocno zniszczone, choć podejmuje się działania ratunkowe. Mnie natomiast zachwycił fakt, że świątynia nie tylko była otwarta (co na prowincji normą nie jest), ale też nie zastałem tu żywej duszy! Nikt jej nie pilnował, nikt nie zakazywał mi robić zdjęć (co u prawosławnych akurat normą jest), można było w spokoju podziwiać każdy detal! Próbowałem również zapalić świeczkę w kilku intencjach, ale wiatr ciągle ją zdmuchiwał, co wywołało pewien niepokój - może to jakiś znak?
Obrazek
Obrazek

Jaskinia, w której miał spędzić część życia Prohor Pčinjski, święty prawosławny, ważny zwłaszcza dla Serbów.
Obrazek
Obrazek

Jadąc dalej mijam "centrum pamięci ASNOM". ASNOM jest skrótem od Antyfaszystowskiego Zgromadzenia Ludowego Wyzwolenia Macedonii (Антифашистичко собрание за народно ослободување на Македонија, АСНОМ), organu wykonawczego komunistycznych partyzantów i ideologów z II wojny światowej. Za chwilę jeszcze o nim wspomnę, przy "centrum" się nie zatrzymujemy, natomiast fotografuję jeden z pomników o wyjątkowej bryle i przesłaniu.
Obrazek

Granica macedońsko - serbska to dla mnie jedna z tych, których istnienia w takiej formie nie rozumiem. Macedonia była jedyną republiką jugosłowiańską, która oddzieliła się pokojowo. Stosunki pomiędzy Belgradem a Skopje przeważnie były dobre, a wielu mieszkańców obu krajów z nostalgią wspomina dawne czasy i odwiedza się wzajemnie. Po co więc w taki sposób się odgradzać? Ja rozumiem, że niepodległe państwo musi mieć wyraźnie wyznaczone granice, ale przecież mogą być one jak najmniej upierdliwe dla ludzi. Kontrole ograniczyć do minimum, umożliwić przekraczanie jej na całej długości lub w wielu miejscach. Tymczasem nie - linia oddzielająca sąsiadów od siebie przecięła góry, lasy, ścieżki i drogi. Zerwano połączenia komunikacyjne, na mapie i z satelity doskonale widać szosy przecięte prostą kreską - kiedyś masowo używane, teraz z asfaltem pożeranym przez roślinność. Rozdzielono biznesy, rodziny, znajomych i przyjaciół, może w niektórych przypadkach i uczniów od szkół. Po cholerę? Aby pokazać, kto rządzi? Dokładnie takie same niezrozumienie miałem w przypadku granicy serbsko - czarnogórskiej, czesko - słowackiej i krajów Pribaltiki. Tam rozdzielano czasem nawet całe miejscowości! Dopiero dzięki Schengen, a więc zewnętrznej instytucji, powrócono do swobodnego ruchu sprzed lat (i tak zawieszanego przy różnych okazjach); co prawda tutaj nieśmiało się wspomina o jakiś ułatwieniach, ale póki co trwa trzymanie się twardych zasad.
Do niedawna byłem przekonany, że na granicy między Serbią i Macedonią istnieje tylko jedno samochodowe przejście graniczne. Jedno! Autostradowe, często zakorkowane, bo równoległe drogi zamknięto. Okazało się jednak, iż jestem w błędzie - oba kraje łaskawie utrzymują jeszcze jeden punkt przekraczania granicy: Pelince - Prohor Pčinjski. Skryty w dolinie, otoczony górami, do którego prowadzi niezbyt ruchliwa droga. Niewiele jest o nim informacji w internecie, choć udało mi się dowiedzieć, że mogą go przekraczać obywatele każdego państwa. No to spróbujemy!
Najpierw pojawiły się groźne napisy: "Strefa graniczna! Wstęp tylko z zezwoleniem"! Potem pojawiło się kilka budek i zamknięty szlaban. A więc dotarliśmy.
Obrazek

Stoimy, nic się nie dzieje. Oprócz nas tylko rejestracje serbskie i macedońskie. Nawet odprawy nie ma tu wspólnej, to posterunek jedynie macedoński, ale pograniczników nie widać. W końcu się jakiś pojawił, ziewnął i zniknął w budce. Znudzony celnik gapi się w niebo, nie mając nic do roboty. Może jakiś strajk? Czy raczej słynne dla tej służby - niezależnie od państwa i położenia - olewactwo i traktowanie ludzi jak powietrze?
Najprawdopodobniej trafiłem na... przerwę obiadową. Oczywiście obowiązuje ona wszystkich pracowników, nie można podzielić się na tych konsumujących i pracujących. Z naprzeciwka podjeżdżają samochody, a więc Serbowie masowo nie ruszyli na posiłek.
Czas dłuży się niemiłosiernie, słychać bzyczenie much, ale tak naprawdę minęło może z dziesięć minut. Wyszedł mundurowy, wziął paszporty, wklepali do systemu, oddali, szlaban do góry i można jechać. Jakie to proste.
Kilkaset metrów "ziemi niczyjej", formalnie należącej do Macedonii, zmiana asfaltu na gorszy.
Obrazek

Posterunek serbski. Funkcjonariusz najpierw wypytał gdzie jadę, a później postanowił zajrzeć do bagażnika. Ciekawe, co spodziewał się znaleźć? Na wierzchu leżały ciasteczka.
- Biscuit? - pyta zdziwiony.
- Prezent - wzruszam ramionami. Zaśmiał się jakoś dziwnie i kazał jechać. Ależ zabawa.
Całość przekroczenia granicy zajęła dwadzieścia minut, z tego dziesięć przerwy obiadowej. Kiedyś miałem podobny wynik na przejściu autostradowym (bez przerwy), ale to raczej wyjątek.

Trzy kilometry dalej znajduje się monastyr Prohor Pčinjski (Прохор Пчињски). Ładnie usytuowany, w dolinie, dookoła wznoszą się zielone ściany. Pomimo tak peryferyjnego położenia jest to największy klasztor w kraju, a drugi serbski w ogóle, po monastyrze Chilandar na półwyspie Athos. Rzadko można tu spotkać innych gości niż pielgrzymów. W klasztorze mieści się również szkoła teologiczna oraz pracownia nauki pisania ikon.
Obrazek

Według tradycji założony został w XI wieku przez cesarza bizantyjskiego Romana. Umieszczono tu relikwię świętego Prohora, tego samego, co bywał w jaskini w Staro Nagoričane. Ów święty przepowiedział przyszłemu cesarzowi tron, zatem była to transakcja wiązana. W kolejnych stuleciach monastyr kilkukrotnie był niszczony i odbudowywany, aż całkowicie spłonął w 1841, więc praktycznie wszystkie budynki pochodzą dopiero z okresu po tym wydarzeniu, a główna cerkiew jest jeszcze młodsza, bo w tej formie z końca 19. stulecia.
Obrazek
Obrazek

Świątynię otaczają białe budynki administracyjne, gospodarcze i mieszkalne dla mnichów, podejrzewam również, że można tu przenocować jako osoba z zewnątrz. Jeden z panów w czarnej kiecce z zapałem kopie w rabatkach i kręci tyłkiem.
Obrazek
Obrazek

W cerkwi także nikogo nie ma, więc mamy czas na spokojne oglądanie. Od razu widać, że freski są tu dość nowe - resztki średniowiecznych malowideł zachowały się przy grobie świętego, lecz on jest zlokalizowany gdzieś w podziemiach.
Obrazek
Obrazek

Zaintrygowała mnie ta scena, bynajmniej nie religijna w temacie: facet duma nad liczeniem pieniędzy, a potem kombinuje coś przy osiołku!
Obrazek

Trochę zajęło mi czasu, ale w końcu znalazłem na serbskich stronach informację, że to niejaki Nedeljko Kovačević. W drugiej połowie XIX wieku, choć nie został mnichem, to mieszkał w klasztorze i opiekował się nim, łożąc pieniądze na jego odbudowę i utrzymanie. Scena z pieniędzmi jest więc całkowicie zrozumiała, natomiast ujęcie z osiołkiem to podobno karmienie biednego, miejscowego chłopca.
W czasie II wojny światowej ten fresk, jak i kilka innych, zostało zakrytych wapnem, aby uniknąć zniszczenia ich przez Bułgarów.

A skoro przeszliśmy już do tematyki wojennej - w 1941 klasztor, jak i południowo-wschodnia część obecnej Serbii, została włączona do Carstwa Bułgarii. Trzy lata później, gdy władza bułgarska nad tymi terenami wyraźnie osłabła, w klasztorze odbyło się pierwsze spotkanie wspomnianego ASNOM. Komunistyczny i lewicowi działacze oraz partyzanci zadecydowali na nim o przynależności przyszłej "ludowej" Macedonii do Jugosławii, a także niejako zadekretowali istnienie osobnego narodu i języka macedońskiego. Tak jak już pisałem podczas relacji z Kruszewa - aż do tego okresu zdecydowana większość mieszkańców Macedonii uznawała się za Bułgarów, a komuniści postanowili to zmienić. Przynajmniej tak głosi propaganda - w rzeczywistości podczas tego spotkania opcja probułgarska wcale nie miała być w mniejszości, a wielu członków ASNOM myślało bardziej o niezależności lub szerszej Federacji Bałkańskiej, nie zaś o powrocie w ramiona Belgradu. Tym bardziej, że w tym samym czasie Niemcy próbowali stworzyć konkurencyjne macedońskie państewko z prawicowymi, kolaboracyjnymi politykami na czele, co jednak ostatecznie się nie udało.
No dobrze, ale co zrobić w sytuacji, kiedy demokracja się nie sprawdza i większość nie myśli tak, jak powinna? Zorganizowano dwa kolejne spotkania ASNOM, ustalenia z pierwszego anulowano jako zbyt probułgarskie, wkrótce też zaczęły się prześladowania tych, którzy mieli bułgarską tożsamość narodową, w tym również niektórych członków sesji w klasztorze. I w końcu wyszło tak, jak miało wyjść! To niby wydarzenia bez znaczenia sprzed ponad pół wieku, ale jednocześnie fascynująca nauka z historii, jak można szybko stworzyć niemal od zera nowy naród!
Obrazek
Raphael
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 462
Dołączył(a): 15.09.2015

Nieprzeczytany postnapisał(a) Raphael » 02.07.2023 10:14

Staro Nagoričane odnotowane na następny raz.
Tym bocznym przejściem granicznym SRB/MKD miałem jechać w tym roku i zobaczyć Kokino, ale z nieba lali wodę wiadrami i stanęło na głównym autostradowym.
A co do zaglądania do bagażnika: czy są jakieś limity przewozu wiadomo czego na granicy MKN>SRB? Wracając sporo % made in Grecja & made in Macedonia Płd. w bagażniku fajnie by mieć.
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 04.07.2023 12:29

Według strony rządówej limity są takie jak poniżej, ale nie uwzględniono w nich piwa, więc nie wiem na ile im wierzyć. Faktem jest, że nigdy o alkohol się mnie nie pytano:
1 litr napoju o zawartości alkoholu powyżej 22 %
1 litr wina musującego lub likieru
2 litry wina
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 04.07.2023 12:38

Klasztor wraz z okolicą po wojnie początkowo leżał w Macedonii, do Serbii przyłączono go w 1947. Za czasów Jugosławii nie miało to znaczenia, Macedończycy obchodzili tu swoje święto, istniało muzeum poświęcone pierwszemu (choć następnie anulowanemu) spotkaniu ASNOM. Po jej rozpadzie Serbowie zaczęli robić problemy, ostatecznie muzeum zlikwidowali, więc Macedończycy założyli nowe kilka kilometrów na południe, już po swojej stronie granicy. W sumie to taki chichot historii - Serbowie usunęli pamiątki po tym, że drugi naród chciał (przynajmniej oficjalnie) żyć z nimi w jednym państwie. Ale kto by tam nacjonalistów zrozumiał...

W budynku wyglądającym jak piwniczka jest miejsce do palenia świec. W przeciwieństwie do cerkwi w Staro Nagoričane tym razem kończy się ono sukcesem. Na początku relacji z wyjazdu wspominałem, że jeśli uda mi się powrócić bezpiecznie do domu mimo problemów zdrowotnych, które pojawiły się tuż przed startem w drogę, to dam na mszę. No i dałem! Ale nie w domu, lecz już tutaj, w Prohorze Pčinjskim! :D Znalazłem kartkę na której można się było wpisywać i co jakiś czas mnisi odprawiali liturgię za osoby z listy, więc dodałem kilka nazwisk. Zasępiłem się, gdy szukałem pieniędzy na ofiarę, bo w kieszeniach nie znalazłem prawie nic! Po dłuższym czasie dogrzebałem się do monet, ale były to... albańskie leki. Ostatecznie wrzuciłem je do puszki, w końcu kasa to kasa, liczy się symbol przecież ;). Mam tylko nadzieję, że albańska waluta w serbskim klasztorze nie została odczytana jako prowokacja, nie chciałbym wywoływać nowych zatargów międzynarodowych.
Obrazek

Przechadzamy się jeszcze trochę po terenie klasztornym; pielgrzymów nie ma za wielu, ale życie trwa. Oprócz kopiącego przy trawniku mnicha kręcą się jacyś robotnicy, ktoś podjechał traktorem, komuś zepsuła się ciężarówka. Wystawiono też stragan samoobsługowy z warzywami, ale - pechowo - akurat nakupiliśmy ich sporo w Kumanowie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Trwa regulacja rzeki Pčinja (Пчинја, dla Macedończyków Pczińa, Пчињa), dopływu Wardaru. Konieczność czy pościg za modą na regulowanie wszystkiego, co żyje?
Obrazek

Monastyr był dzisiaj jedynym punktem w Serbii przeznaczonym do zwiedzania. Jest południe, a resztę dnia zajmie podróż przez większość kraju, aż do Wojwodiny, czyli w sumie ponad czterysta kilometrów.

Początkowo jedziemy szosami prowadzącymi po niewysokich górach. Jest kręto i malowniczo.
Obrazek
Obrazek

Mijamy kilka niedużych miejscowości, zazwyczaj dość biednych i bez obecności tambylców.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Czasem bywa wąsko.
Obrazek

Gdy zobaczę coś ciekawego, zatrzymuję się i wysiadam, aby zrobić zdjęcie. Poniżej cerkiew w Klenike (Кленике).
Obrazek

Po wjeździe na autostradę A1 prędkość od razu idzie w górę, ruch też się zwiększa, lecz bez tragedii. Ponieważ cała południowa część autobany, od Leskovaca w dół, to niemal ciągłe tereny górskie, to ten odcinek, zresztą najmłodszy, wymagał wielu prac budowlanych - są liczne tunele, mosty, zabezpieczone zbocza.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Co jakiś czas spotykam ciężarówki z zaklejonymi fragmentami tablic rejestracyjnych. To auta z Kosowa. Mogą wjechać do Serbii, lecz muszą zasłonić symbol RKS lub założyć serbską wersję. Tak było od dawna, a kiedy w ubiegłym roku władze Kosowa chciały w ten sam sposób potraktować samochody serbskie, to wybuchła awantura: blokady, strzały, bójki, jakieś pitolenie o wojnie (jak zwykle na wyrost). Bo Serbowie mogą wymagać takich dziwactw, ale od Serbów nie. Hałaśliwy problem ucichł dość szybko, potem znowu wracał i znowu ucichł, ponoć zawarto jakieś porozumienie, ale wiadomo, że za jakiś czas znowu wyskoczy...
A gdyby ktoś przypadkowo nie widział w jakim obecnie jest państwie, to kolory płotu chroniącego las przed hałasem szybko mu przypomną ;).
Obrazek

Zdewastowana reklama dla Turków, że oto za cztery kilometry mogą zjeść po swojemu. Prawie jak jeden mój znajomy, co na każdym wyjeździe wcinał tylko kotlet schabowy i niczego innego nie tknął!
Obrazek

Robię postój na stacji. Tankowanie (cena taka sama jak na prowincji, w Polsce niemożliwe, na autostradzie się rżnie klienta), siku i krótki spacer dookoła. Przyglądam się pracownikowi, który z zapałem kosi suche zielsko ledwo wystające z ziemi. Ani chybi - Serbowie jednak idą ku Europie! Bo u nas też się zabawia z kosiarką ledwo tylko coś się ośmieliło wyrosnąć i nie ważne, że już prawie zdechło :D.
Obrazek

Pogoda od samego rana jest jakaś dziwna - niby słońce, ale przytłumione, kolory żółtawe, bez nasycenia. W pewnym momencie spadło nawet kilka kropel deszczu i były to pierwsze opady od wyjazdu!
Obrazek
Obrazek

Po zjeździe z autostrady ładuję się w korek na skrzyżowaniu, bo wszystkie tiry (koniecznie koloru czerwonego) chcą się wepchać na obwodnicę. Postanawiam zatem przeciąć centrum Smedereva (Смедерево); jest mi dobrze znane, bo już kilkukrotnie odwiedzałem tamtejszą okazałą twierdzę, więc tym razem bez zatrzymywania się.
Obrazek

Ale wielki piec - zmieściłby się w nim człowiek, a na pewno duży pies!
Obrazek

Parkuję na obrzeżach przy markecie, aby zrobić zakupy i wymienić walutę. Okolica to w dużej mierze dzielnica cygańska. Sporo z nich jest też prawdopodobnie muzułmanami. Dwie panie z tej nacji spotykam między półkami w sklepie - smród ciągnął się za nimi taki, że nawet kilkumetrowa odległość nie pomagała. Ale to chyba tylko stereotyp...
Obrazek

Po zakupach rzut beretem i płynie Dunaj, tu kończą się Bałkany, a za nim już Wojwodina, płaska niczym młoda dziewczyna...
Obrazek
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 07.07.2023 14:34

Wojwodina, mój ulubiony region Serbii. Żyzne gleby i zaawansowane rolnictwo sprawiły, że był spichlerzem Jugosławii, a dziś współczesnego okrojonego państwa. To jednocześnie najbogatsza i najbardziej europejska prowincja, choć nie to mnie przyciąga, lecz słynna wielokulturowość: szacuje się, że mieszkają tu przedstawiciele dwudziestu sześciu grup etnicznych, sześć języków uznawanych jest za urzędowe na całym terenie plus doliczyć trzeba te używane lokalnie.
Wojwodina wyróżnia się również pod względem rzeźby terenu - w przeciwieństwie do reszty kraju jest to obszar nizinny, z wyjątkiem dwóch niewielkich pasm górskich po bokach. "Wojwodina jest płaska jak młoda dziewczyna" - takie sobie ukułem hasło w głowie. Chociaż teraz dziewczyny szybciej dojrzewają, więc może to już nieaktualne...

Wojwodińskie miejscowości to nie tylko mieszanka kulturowa, ale architektoniczno-historyczna: zabudowa habsburska płynnie miesza się z socjalistyczną. Misz-masz dotyczy również drogowskazów: niebieskie pochodzą jeszcze z nieboszczki Jugosławii. Co charakterystyczne, na tych starych znakach praktycznie nie używało się cyrylicy, a dla odmiany tabliczka z nazwą ulicy nie ma wersji łacińskiej.
Obrazek

Po przekroczeniu Dunaju w Smederevie pierwsze miasto na wojwodińskim brzegu (a jednocześnie w Banacie) to Kovin (Ковин, węg. Kevevára, rum. Cuvin). Na witaczach, podobnie jak w setkach miejscowości Wojwodiny, pojawia się kilka języków - w tym przypadku oprócz serbskiej cyrylicy także węgierski i rumuński. Te dwie niesłowiańskie nacje liczą po kilka procent mieszkańców, natomiast kiedyś drugą pod względem wielkości narodowością byli Niemcy (Kubin, Temeschkubin).
Obrazek

Potem głównie pustki i o osiemnastej zajeżdżamy na kemping pod Belą Crkvą. Znam go doskonale, nocowałem tu już dwa razy, choć zawsze na jedną noc, lecz tym razem postanowiłem to zmienić. Kemping jest bardzo sympatyczny, przebywają tu głównie Serbowie lub inni Jugosłowianie, brak turystycznej międzynarodówki. Jego główną zaletą to położenie nad dawnym wyrobiskiem żwiru, które po zalaniu służy rekreacji. Jak mi powiedział gość z obsługi - woda w ostatnim tygodniu miała 30 stopni ciepła.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Drugi kemping po drugiej stronie zatoki, ale te rzędy leżaków wygląda tak jakoś zbyt nowocześnie.
Obrazek

Na kempingu można rozbić namiot, lecz największą popularnością cieszą się stare przyczepy kempingowe zaparkowane tu na stałe.
Obrazek

Wiedziony lenistwem postanowiłem w lipcu 2022 roku także zarezerwować sobie nocleg pod dachem - najtańszą opcją był mały drewniany domek ze skośnym dachem; koszt to dwadzieścia euro za noc. Dużo to czy mało? Ciut więcej niż jakbym nie dokonał rezerwacji przez internet, ale wtedy najprawdopodobniej nie byłoby już niczego wolnego. Po przyjeździe spotkała nas miła niespodzianka - domek jest zajęty, więc w tej samej kwocie dostaniemy opcję normalnie droższą, czyli dwudziestokilkuletnią holenderską przyczepę ;).
Obrazek
Obrazek

Fachowe podpieranie okna :D.
Obrazek

Co ciekawe, w cenę przyczepy nie jest wliczony postój samochodu, więc albo trzeba dodatkowo dopłacić, albo po rozpakowaniu wywieźć go na parking za bramą. Szybko dodałem cyferki i wyszło, że wolę te pieniądze przeznaczyć na piwo, więc wyjechałem .

Kemping pełen jest zieleni. Przy recepcji, w której wzięto mnie za Słowaka, można kupić zimne napoje (także te z procentami), rano zaś chodzi kobieta ze świeżymi przekąskami. Przygotowano miejsca na ognisko, można rozpalić coś sobie samemu. Ogólnie czuję się tu bardzo swojsko.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Okolica to liczne pola słoneczników, a na horyzoncie za kapliczką zielenią się rumuńskie góry (granica oddalona jest w linii prostej o nieco ponad dwa kilometry).
Obrazek

Jezioro przy kempingach nie jest jedyne - w sumie znajdziemy pod Belą Crkvą sześć dużych zbiorników i kilka mniejszych. Belocrkvanska jezera są głównym magnesem przyciągającym turystów do miasta. Wszystkie zbiorniki są dziełem człowieka - wydobycie żwiru rozpoczęto w 1904 roku, początkowo ręcznie, następnie przy pomocy zwierząt, ostatecznie transportu kolejowego. Za komuny proces ten przybrał skalę przemysłową i wówczas powstała większość jezior. Słyną one z bardzo czystej wody i są popularne nie tylko wśród miłośników wypoczynku czy kąpieli, ale również u wędkarzy - w latach 50. złapano tu suma ważącego... siedemdziesiąt kilogramów.
"Nasze" kąpielisko nosi nazwę Vračevgajsko jezero, ale w ciągu pobytu zerknąłem i na kilka innych: Malo jezero ma zarośnięte brzegi, Novo jezero nadal służy częściowo do pobierania żwiru, natomiast Glavno jezero, jako położone najbliżej miasta, jest najbardziej zagospodarowane - posiada kilka plaż, a na brzegach wyrastają knajpy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Lokal, a właściwie jego brak, to największy minus kempingu. Najbliższe lokale znajdują się właśnie nad Głównym Jeziorem, czyli dwa kilometry od bramy wyjściowej. Z jednej strony to przyjemny spacer na i z posiłku, ale z drugiej, czasem gdy człowiek jest zmachany, to mu się nie chce.
- Tylko nie wybierajcie restauracji przy samym jeziorze - ostrzegali na kempingu. Korzystałem już z ich usług, nie było jakoś źle, ale też bez szału. Pierwszego wieczoru zmęczenie zwyciężyło i jednak postanowiliśmy usiąść właśnie tam. Cechą charakterystyczną są pustki - w tygodniu mało kto się tam stołuje.
- Macie menu po angielsku? - pytam znudzonego kelnera.
- Nieee, tylko tłumaczenie na rumuński.
Oczywiście, że mieli. Lubię taką dobrze zorientowaną obsługę. Ćevapčići z grillowaną papryką było całkiem smaczne.

Obrazek

Kolejnego wieczoru uderzamy dalej, na deptak, pomiędzy ludzi, gdzie zaprasza kilka lokali bez członu "restauracja" w nazwie. Są to mniejsze lub większe bufety, mięso smaży się na oczach klientów. I to jest strzał w dziesiątkę - smacznie, klimatycznie i ciut taniej.
Obrazek

Dzień odpoczynku od jazdy samochodem postanowiłem poświęcić na wycieczkę rowerową po okolicy, na co od dawna miałem ochotę. Koło wypożyczam w recepcji - dwieście dinarów to świetna cena (około ośmiu złotych), zwłaszcza w porównaniu z siedmioma euro w Albanii, a sprzęt jest znacznie lepszej jakości niż nad Jeziorem Szkoderskim.
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 11.07.2023 23:22

Najpierw ruszam w kierunku miasta - na rogatkach widnieje nazwa w języku serbskim (Бела Црква), węgierskim (Fehértemplom), rumuńskim (Biserica Albă) i czeskim (Bílý kostel). To pewna zmiana w porównaniu z poprzednią wizytą - wtedy zamiast wersji czeskiej była serbska po łacinie.
Obrazek

Historia miejscowości jest stosunkowo krótka. Co prawda średniowieczne źródła węgierskie wspominają wieś o podobnej nazwie, co obecna ("biały kościół"), ale zniszczyli ją Turcy, natomiast współczesne miasto założyli w 1717 roku koloniści z Rzeszy (Weißkirchen). Po przepędzeniu Osmanów Habsburgowie sprowadzali na wyludnione tereny ludzi z połowy Europy; z samych Niemiec przybyło ponad sto tysięcy osób. Potem pojawili się tu osadnicy rumuńscy i serbscy oraz inni, ale aż do 1945 roku najliczniejszą grupą w mieście byli ludzie mówiący po niemiecku, choć już w okręgu dominowali Serbowie. Dziś pierwszą niesłowiańską grupą etniczną są Rumuni, do tego kilkuset Cyganów i Węgrów.

A wracając do dnia dzisiejszego - obok jednego z jezior stoją szkielety... helikopterów. Wyglądają jak plac zabaw.
Obrazek

Pociągi dotarły do miasta w latach 50. XIX wieku i jest to najstarsza linia kolejowa na terenie dzisiejszej Serbii, choć większość z tego odcinka znajduje się obecnie w Rumunii. To, co pozostało u Serbów jest jedynie smutnym śladem przeszłości - dworzec opuszczony, perony i tory zarośnięte, więc prawdopodobnie od dawna nie jeżdżą tu nawet towarówki. Choć tak rachując na chłopski rozum - tutejszy dworzec jest najstarszym w całym kraju, nawet jeśli ten budynek powstał później.
Obrazek
Obrazek

Na starej pocztówce można zobaczyć, jak to wyglądało w czasach świetności:
Obrazek

Austro-Węgry to najlepszy okres gospodarczy: Bela Crkva była siedzibą zakładów jedwabniczych, spożywczych, działała wytwórnia wody sodowej, cegielnia, żwirownie i młyny. Ważną rolę pełniło rolnictwo i sadownictwo, a najważniejszą winiarstwo! Większość ludności tego rejonu zajmowała się produkcją wina; na początku ubiegłego stulecia założono wokół miasta mnóstwo winnic, które przeważnie zostały wycięte po II wojnie światowej, gdy wypędzanych Niemców zastąpili emigranci z różnych stron Jugosławii.
Za czasów komunizmu Bela Crkva podupadła. Co prawda Tito utworzył tu ośrodek szkolenia kierowców Jugosłowiańskiej Armii Ludowej i wielkie koszary, ale z powodu peryferyjnego położenia, zamkniętych granic i złego zarządzania miejscowość mocno zbiedniała. Swoje dołożyły takie międzynarodowe sankcje za czasów rządów Miloševića i obecnie to jeden z najmniej rozwiniętych regionów Wojwodiny.
Obrazek
Obrazek

Zaglądam do parku miejskiego. Założono go w 1850 roku w miejscu dawnych koszar piechoty. Do militaryzmu nawiązuje pomnik gieroja z rurą w ręku, na której zawieszono chorągiewkę.
Obrazek

Budynek sądu z tablicami w językach urzędowych gminy. Ciekawostka, że po czesku nazwa miasta jest w wersji zbliżonej do serbskiej ("Bila Crkva"), a więc formę "Bílý kostel" dopuszczono niedawno.
Obrazek

Wbrew tej nazwie (i wbrew temu, co czasem wypisują w internetach) w miejscowości nie ma charakterystycznego białego kościoła. Świątyń natomiast jest kilka (konkretnie cztery) i są dowodem na wielokulturowość miejscowości. Swoje cerkwie mają Rumuni i Serbowie. Osobna mała cerkiew należy do Rosjan, którzy przybyli w te rejony po rewolucji październikowej - Bela Crkva stała się jednym z większych skupisk "białej" emigracji w Jugosławii, przeniosły się tutaj całe rodziny, a nawet szkoły, w tym wojskowe. Natomiast Niemcy i Węgrzy uczęszczali do kościoła katolickiego św. Anny.
Obrazek

Pomnik czerwonoarmistów pomiędzy kościołem a rosyjską cerkwią. Ironią historii jest fakt, że to plac Rosyjskich Kadetów (Трг Руских кадета), którzy przed armią z czerwoną gwiazdą uciekali.
Obrazek

Wdrapuję się na pobliskie wzgórze - prowadzi na nie sto dwadzieścia schodów, więc zostawiam rower przy jednej z lamp i liczę, że nikt go nie ukradnie.
Na szczycie wzgórza znajdują się trzy drewniane krzyże, symbolizując mękę Chrystusa. Niemieccy osadnicy ustawili pierwsze pod koniec 18. stulecia, teraz jednak miejsce to ma nieco inny charakter, ponieważ w tle wybudowano memoriał poświęcony setce osób rozstrzelanych w 1943 roku - jak mniemam Niemcy potraktowali tak Serbów. Krzyże zaś są nowe, za komuny nie mogło ich tutaj być.
Obrazek

Napis z nazwą miejscowości - ileż to już takich widziałem w czasie tego wyjazdu?
Obrazek

Przede wszystkim przylazłem tu, aby zobaczyć panoramę okolicy - pode mną dachy miasta, są wieże kościoła katolickiego (po lewej) i cerkwi rumuńskiej (po prawej), a góry w tle to już Rumunia.
Obrazek

Rower grzecznie na mnie czeka, więc jadę dalej. Mijam ratusz oraz domy zdradzające bogatą przeszłość, przy których kręci się sporo dzieci o śniadej skórze. Raczej jednak Bela Crkva chyba nie ma osobnej dzielnicy cygańskiej.
Obrazek
Obrazek

Zerkam na ściany budynków. Numeracja może pamiętać jeszcze Austro-Węgry, a na pewno Królestwo Jugosławii. Jug Bogdan to mityczny bohater z bitwy na Kosowym Polu. Natomiast sprejem wykonano skrót serbskiej dewizy narodowej: Samo sloga Srbina spasava (Само слога Србина спасава) - Tylko jedność ocali Serbów! Cztery litery S wpisane w krzyż tworzą kombinację zwaną "krzyżem serbskim", obecnym w herbie państwa i cerkwi prawosławnej. Nie wiem tylko, co oznaczają dołączone P i kolejne S albo O(?).
Obrazek

Na przedmieściach szczególnie dużo pojawia się traktorów, oczywiście wszystkie w kolorze czerwonym.
Obrazek
majkik75
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2208
Dołączył(a): 25.10.2017

Nieprzeczytany postnapisał(a) majkik75 » 13.07.2023 21:12

To jest dopiero tygiel kulturowy ... Ciekawe czy uda mi się kiedyś dotrzeć w te rejony ... Trochę odstraszają, trochę fascynują. Patrząc po zdjęciach, to jakby mocno inny świat niż ten powiedzmy "nasz" ... Bardzo fajnie piszesz :papa:

pozdrawiam, Michał
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 14.07.2023 16:55

Wojwodina jest blisko, gdyby jeszcze nie te korki na granicach ;)

Znów nie mogę powstrzymać się przed skomentowaniem tablic wjazdowych. W tej pierwszej nazw jest pięć, gdyż pojawiała się - jako druga - serbska w wersji łacińskiej, której zabrakło na drodze od strony kempingu. Widać, że drogowcy są tu tak samo konsekwentni i inteligentni jak u nas. W tej drugiej nie ma za to odmiany rumuńskiej, ale - o ile dobrze pamiętam - kilka lat temu była tylko po serbsku, wiec wszystkie są nowe.
Obrazek
Obrazek

Crvena Crkva (Црвена Црква, Vöröstemplom, Červený Kostel, Rothkirchen) to średniej wielkości wioska, nijak mająca się do swojej większej "białej" siostry, choć ponoć jest od niej starsza. Zawsze była to zamieszkała głównie przez Serbów, istnieje więc tu tylko jedna cerkiew - z 1912 roku i faktycznie sporo na niej koloru czerwonego.
Obrazek

Drogowskaz wskazuje trasę do niewielkiej wioseczki, zasiedlonej głównie przez Czechów - jedynej takiej w Wojwodinie i w całej Serbii. To przez Češko Selo czeski jest jednym z języków urzędowych w gminie i to również jedyny taki przypadek - są jednak liczne gminy z urzędowym słowackim. Czeska osada była w jednym z planów na rowerową wycieczkę, ale odpuściłem, bo wymagałoby to zbyt długiej trasy - zostawiam ją na następny raz.
Obrazek

Skręcam w lewo i przecinam Vračev Gaj, do którego jeszcze wrócę. Co jakiś czas mijam znaki międzynarodowej trasy rowerowej biegnącej - w przybliżeniu - wzdłuż Dunaju (Donauradweg).
Obrazek

Na obrzeżach niszczeje opuszczona stacja benzynowa. Kurczę, napiłbym się przy niej zimnego piwa, bo mimo, że niebo jest zachmurzone, to temperatura zrobiła się mocno dokuczliwa. Kilka kilometrów dalej wśród zbóż dostrzegam zabudowę samotnego gospodarstwa, z którego dochodzi ujadanie psów.
Obrazek
Obrazek

Choć Wojwodina przeważnie jest płaska, to czasem zdarzy się jakiś podjazd i wtedy momentalnie czuję, że mam dość.
Obrazek

Przede mną kanał D. T. D., czyli Dunaj - Cisa - Dunaj (Dunav - Tisa - Dunav). Stara droga wodna, której budowę rozpoczęto jeszcze za rządów Franciszka II/I, kończono za Franciszka Józefa, a modernizowano za Tito.
Obrazek

Długość wszystkich przekopanych odcinków wynosi prawie tysiąc kilometrów.
Obrazek

Pięć kilometrów dzielących mnie od Dunaju przejadę po wałach przeciwpowodziowych, tak jak nakazuje trasa rowerowa. Po kanale ciągle coś pływa, na wałach pasą się krowy i... kruki. Niektórzy używają go także jako działki wypoczynkowej.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wreszcie pojawiają się nieliczne zabudowania Starej Palanki (Стара Паланка). Administracyjnie to część Banatskiej Palanki (Банатска Паланка, Palánk) i służy głównie jako przystań promowa podczas przeprawy przez Dunaj. Wielką rzekę widać w tle, gdy zaczyna skręcać na południe i tworzyć granicę z Rumunią, natomiast bliżej mnie cumują dziesiątki łódek, przeważnie niebieskich.
Obrazek
Obrazek

Spoglądam na zegarek i stwierdzam, że na razie dość pedałowania! Zachodzę do knajpy nad samą wodą i zamawiam zimne piwo. Siedzę, chłonę chwilę, przysłuchuję się rozmowom nielicznych klientów i obserwuję przepływające łódki. Jest pięknie! Wkrótce dołącza do mnie młody rudy kotek, który z niespożytą energią atakuje plecak i kończyny ;).
Obrazek
Obrazek

- Kota możesz zabrać za darmo - mruga mi kelner, gdy płacę rachunek. Przyznaję, przez chwilę mnie korciła ta myśl.

Wskakuję na rower i prę wzdłuż Dunaju, lecz tylko na chwilę.
Obrazek

Wyblakła tablica ze ogólnosłowiańskimi barwami informuje do kogo należy ten brzeg - pomyłki zapewne zdarzają się często, gdyż kawałek dalej do Dunaju wpływa rzeka Nera (Нера), która w przybliżeniu będzie stanowić granicę serbsko-rumuńską przez kolejne kilkanaście kilometrów.
Obrazek

Piszę w "przybliżeniu", gdyż i na mapie i w terenie widać, że czasem rumuńskie terytorium wchodzi na serbską stronę i wtedy granica zamiast biec rzeką, to wytyczona jest lądem. To efekt zmian koryta Nery - w przeszłości musiała mieć trochę inny przebieg i granica nadal się do niego stosuje. Być może to także efekt budowy ogromnej zapory na Dunaju (Żelazne Wrota), przez co zmienił on mocno swoje oblicze na niektórych odcinkach. Dodatkowo przeczytałem, że cała obecna delta Nery ukształtowała się dopiero po ukończeniu Żelaznych Wrót - z jednej strony powstało miejsce schronienia ptactwa, a z drugiej spływają tu śmieci z górnego biegu Dunaju i powodują katastrofę ekologiczną. Na szczęście z mojej perspektywy tego nie widać - mijam niskie słupki graniczne umieszczone na umocnionej skarpie. Dostrzegam na nich datę "1980", a więc musiano je położyć właśnie wtedy.
Obrazek

Opuszczona (chyba) wieża strażnicza. Nie zauważam, że mam brudny obiektyw, więc wiele zdjęć posiada tłustą plamę!
Obrazek

A tu słupek sterczy po lewej stronie ścieżki. Czy to oznacza, że jestem już w Rumunii?
Obrazek

Ciężko stwierdzić. Słupki umieszczono rzadziej niż na np. na granicy Polski z Czechami i Słowacją. Nie mają narysowanego dokładnego przebiegu, a ten na mapach trochę się różni między sobą: według google Rumunia "wchodzi" na serbski brzeg czterokrotnie i na odległość nawet kilkuset metrów, co najmniej raz zahacza również o moją ścieżkę. Według openstreet.map i mapy.cz to tylko dwa "wejścia", na dodatek niewielkie i do ścieżki się nie zbliżają. Osobiście wybieram opcję googlowską, bo nawet na własne oczy widzę, jak białe słupki są wśród traw, uzupełniają je czasem zapory przeciwczołgowe ("zęby smoka"), zatem lasek po prawej ewidentnie musi być już rumuński. W każdym razie nie ryzykuję przechodzenia na drugą stronę.
Obrazek
Obrazek

Rumuńskich słupków nie widać. Ciekawe jak jest na drugim brzegu, gdzie również Serbia ma swoje enklawy nadrzeczne? Podobna sytuacja, tyle, że na znacznie większą skalę, występuje na granicy serbsko-chorwackiej i tam jest przyczyną nierozwiązanego problemu międzynarodowego, a tutaj chyba nikomu to nie przeszkadza.
Obrazek

Gdzieś tutaj biegła wspomniana linia kolejowa, pierwsza w dzisiejszej Serbii - kierowała się na południe, przekraczała mostem Nerę i wpadała w dzisiejszą Rumunię. Zamknięto ją w 1952 roku i nie pozostał po niej prawie żaden ślad - prawie, bo ta część drogi to prawdopodobnie dawny kolejowy nasyp, może coś wspólnego ma z nią niewielki napotkany schron.
Obrazek

Z racji zakrzaczenia niewiele widziałem rumuńskiej ziemi, więc dorzucam obrazek z innego miejsca - zza drzew przebija się cerkiew w Câmpia (serb. Lugovet, Луговет, węg. Néramező, niem. Langenfeld).
Obrazek

Żeby było zabawnie, w tej rumuńskiej miejscowości przeważają... Serbowie :D. Granicę w Banacie (wschodnia część Wojwodiny to zachodni Banat ;)) ciężko było wyznaczyć, bo ludność była pomieszana. W okresie międzywojennym Jugosławia i Rumunia wymieniły się szeregiem miejscowości, ale w tym rejonie co najmniej kilka wiosek serbskojęzycznych pozostało pod władzą Bukaresztu.

Wracam, jak już zapowiedziałem, do Vračev Gaju (Врачев Гај, Varázsliget). Tablice, podobnie jak kilka innych w okolicy, ozdobili lokalni genetyczni patrioci. Zdaje się, że chcieli zamazać także dolną nazwę, ale zorientowali się, że to po serbsku :D.
Obrazek

Podobnie jak w przypadku Crvenej Crkvi także i tu zawsze mieszkali przede wszystkim Serbowie, nie było więc potrzeby wznosić kilku świątyń. Wystarczyła jedna cerkiew - wybudowano ją w 1854 roku, poprzednia spłonęła w czasie powstania węgierskiego. Według węgierskiej Wikipedii spalili ją sami Serbowie, uciekający przed madziarskim wojskiem (Serbowie wspomagali wówczas Habsburgów).
Obrazek

Przy głównej ulicy stoi dużo wiekowych domów, niestety - wiele z nich przedstawia dość smutny obraz, aczkolwiek nawet te mocno rozsypujące się są przeważnie zasiedlone.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nie lepszy stan przedstawia pomalowana na zielono filia urzędu miejskiego - choć tablice w czterech językach nadal wiszą na ścianie, to raczej od dawna nie przyjmują obywateli. Na trawniku oglądam popiersie lokalnego komunistycznego bohatera.
Obrazek
Obrazek

Największym rozczarowaniem jest brak knajpy! Jedną zamknięto już dawno, w drugiej trwa remont. Skandal! Nie mając wyboru kupuję piwo w sklepie i siadam na ławeczce - w cieniu, bo akurat słońce zaczęło mocno przygrzewać.
Obrazek

Na sam koniec zaglądam jeszcze w Beli Cerkvi na teren albo dawnego poligonu albo zakładów przemysłowych, a może jednego i drugiego w różnych okresach. Wśród krzaków znalazłem kilka betonowych konstrukcji niewiadomego przeznaczenia.
Obrazek

I tym samym moja wycieczka rowerowa dobiegła końca. W ogóle jestem bardzo zadowolony z wizyty w Beli Cerkvi, bo udało się połączyć odpoczynek ze zwiedzaniem, ale mam już plan na kolejne rajdy po okolicy.

Po dwóch nocach przyszedł czas na opuszczenie kempingu - udajemy się do Węgier, więc trzeba przejechać przez sporą część Wojwodiny. Ja najchętniej przeznaczyłbym na taką podróż cały dzień albo i dwa, bo wszędzie znajdę coś ciekawego, lecz nie ma tak dobrze. Musi wystarczyć kilka godzin. Mimo to aparat czuwa - na zdjęciu poniżej opuszczony przejazd kolejowy na północ od miasta.
Obrazek

Przecinam wiele miejscowości, głównie wiosek, choć zazwyczaj dość rozległych. Na poboczach czai się sporo policji, ale niewiele rzadziej pojawiają się traktory, których kierowcy z zapałem koszą... no właśnie nie wiem co, bo na poboczach prawie nie ma trawy.
Obrazek

W Sečanj (Сечањ, Torontálszécsány) spotykam kolejną instragramową nazwę miejscowości. Równoważy ją kapliczka.
Obrazek

Znowu nie udało mi się zwiedzić Zrenjanina (Зрењанин, Nagybecskerek), trzeciego największego miasta Wojwodiny, a pierwszego pod tym względem w serbskim Banacie. Robimy tu tylko ostatnie zakupy.
Obrazek

Tereny za Zrenjaninem to dla mnie terra incognita, bo zawsze jeździłem w innym kierunku. Musze je kiedyś spenetrować dokładniej, a nie tylko na przypadkowego chybcika.

Pomnik wojenny w Melenci (Меленци; Melence). A za wioską opuszczony młyn, ponoć jeden z dwóch ostatnich w Banacie.
Obrazek
Obrazek

Zaangażowana bryła w Bašaid (Башаид, Basahíd). Facet ubrany jest w pelerynę niczym Superman. Chyba nieprzypadkowo ustawiono go naprzeciwko cerkwi.
Obrazek
Obrazek

Pomników nigdy dość, więc tym razem Iđoš (Иђош; Tiszahegyes). Czyżby walczyli snopami zboża?
Obrazek

Znaleźliśmy się w północno-wschodniej części Wojwodiny. Tutaj węgierska mniejszość często staje się większością. Jednocześnie to region biedniejszy nawet niż okolice Beli Cerkvi, co widać w miejscowościach, a także w pozostałościach po nieistniejącym przemyśle.
Obrazek

Čoka (Чока, Csóka) jest pierwszym miastem z węgierską większością. Na głównym skrzyżowaniu skręcam źle i dzięki temu mogę zobaczyć opuszczony pałac. Pierwotnie należał do żydowskiej rodziny Lederer, a niby w czasie II wojny światowej do Goeringa.
Obrazek

Novi Kneževac (Нови Кнежевац, Törökkanizsa, Neu-Kanischa) - ostatnie miasto przed granicą.
Obrazek

Spalone słońcem tereny przypominają pusztę.
Obrazek
Obrazek

Trzy końcowe serbskie wioski, wciśnięte pomiędzy granice Rumunii i Węgier, wyglądają najgorzej - to Banatsko Aranđelovo (Банатско Аранђелово, Oroszlámos), Majdan (Мајдан, Magyarmajdány) i Rabe (Рабе, Rábé). Dwie ostatnie zaludniają niemal wyłącznie Węgrzy, lecz nie o to chodzi - część zabudowy przypomina przejście frontu! Domy są opuszczone, sypiące się, a nawet całkowicie zniszczone!
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Rabe - taka sympatyczna nazwa, ale może coś jest na rzeczy? Przecież bieszczadzkie Rabe też zniszczono i też opuszczono!
Obrazek

Główny powód takiego spustoszenia to położenie - osady to rzeczywiście serbski koniec świata, przez ponad wiek były odcięte od sąsiadów, a często od rodzin, odgrodzonych granicą nie do przebycia, choć często oddalone jedynie o kilka kilometrów. Dodatkowo główny ośrodek tego regionu stanowił Segedyn, który pozostał na Węgrzech. Po serbskiej stronie nie ma żadnego tak dużego miasta, a co za tym idzie odpowiedniej pracy czy szkół. Dopiero w 2019 roku w Rabe otwarto przejście graniczne z Madziarami, kończąc stulecie izolacji... a potem przyszła pandemia i na jakiś czas znowu ich zamknęła!
Życie tu nieciekawe również z racji takich obrazków:
Obrazek

Pomiędzy wioskami przechadzają się grupki ludzi o ciemniejszej karnacji ciągnące na północ, a przy opuszczonym gospodarstwie rozłożył się cały obóz z co najmniej setką osób. Sami mężczyźni, niemal sami młodzi. Ani chybi inżynierowie.
Nie wiem czy Serbowie nadal usłużnie podwożą migrantów pod granice unijne, ale na horyzoncie czeka na już nich słynny orbanowski płot, który w ten symboliczny sposób kończy i moją przygodę z Wojwodiną.
Obrazek
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 31.07.2023 21:11

Człowiek wrócił z kolejnego urlopu, a tu jeszcze nie skończył poprzedniego ;) A więc na koniec Madziarzy!

Przejście graniczne Kübekháza - Rabe jest najmłodszym na granicy węgiersko-serbskiej; otwarto je jesienią 2019 roku. Jest jednocześnie położonym najbardziej na wschód. Bardziej na wschód już się nie da, bowiem tuż obok budek granicznych znajduje się trójstyk Węgier, Serbii i Rumunii - tak zwany Triplex Confinium.
Obrazek

Biały obelisk z trzema ścianami leży niemal dokładnie w miejscu przecięcia granic. Na pierwszym zdjęciu jest strona węgierska, na drugim serbska. Zabrakło mi strony rumuńskiej, bo pogranicznicy już machali, aby do nich podjechać.
Obrazek

Pod herbami znajduje się data "4 VI 1920" - moment podpisania traktatu w Trianon, największej traumy w dziejach węgierskiej historii ostatnich stuleci. Ale to nie oznacza, że trójstyk powstał w tym miejscu właśnie wtedy; dokładna delimitacja zajęła trochę czasu. Dodatkowo granica jugosłowiańsko - rumuńska została ostatecznie wyznaczona dopiero w 1924 roku, przez te kilka lat dwie najbliższe miejscowości, leżące dziś w Rumunii, należały do Jugosławii, a więc wówczas trójstyk był jeszcze bardziej na wschód.

Inna ciekawa sprawa, że najpierw doprowadzono do niego drogę od strony Rumunii i przez pewien czas dojazd był możliwy tylko od tamtej strony. Potem dogadały się ze sobą Węgrzy i Serbowie otwierając przejście, natomiast z Rumunią przekroczyć granicy nadal nie można, mimo, że była tu "pierwsza". To byłoby coś, przejście pomiędzy trzema państwami naraz, chyba jedyne takie na świecie. Rumuni mogą sobie przyjechać od siebie, zrobić zdjęcie i wrócić. Rumuńskie słupki są doskonale widoczne kilkanaście metrów od okna samochodu, w tle majaczy również znak rumuńskiej ślepej drogi.
Obrazek

Tymczasem odprawa w stronę Węgier trwa zaskakująco sprawnie, biorąc pod uwagę tradycyjne korki na granicy oraz długie czasy oczekiwania w innych miejscach. Serbowie ledwie sprawdzają dokumenty, Madziar tradycyjnie zagląda do bagażnika - kilka minut i jazda dalej! Od węgierskiej strony kolejka znacznie dłuższa, ale to chyba i tak najszybsza opcja przekroczenia granicy. Jakiś ciemny facet na wiedeńskich rejestracjach jest bardzo dokładnie sprawdzany, aż podjechał stolik do wyciągania bagażu.
Obrazek

Zza pól wystają wieże świątyń rumuńskiego Baba Veche (w czasach serbskich Стара Беба, po węgiersku Óbéb, po niemiecku Altbeba). Mimo, że wioskę wymieniły ze sobą Jugosławia i Rumunia, to Serbowie tam praktycznie nie mieszkali, osada była zaludniona przez Rumunów i Węgrów, a w mniejszym stopniu przez Niemców. Ten podział utrzymał się do dzisiaj, tylko w innych proporcjach.
Obrazek

Choć jedziemy już kawałek węgierską drogą, to do granicy cały czas blisko - gdyby odbić w polną szosę, to znowu po dwustu pięćdziesięciu metrach mielibyśmy słupki graniczne. Z kolei skręcając na skrzyżowaniu w lewo ponownie znaleźlibyśmy się na przejściu granicznym, ale już innym.
Obrazek
Obrazek

Jeżeli kogoś interesuje historia Austro-Węgier albo regionów europejskich, to rzucam taką ciekawostkę, że oto znaleźliśmy się w węgierskim Banacie. Banat, duża i wielonarodowościowa kraina, została po upadku Habsburgów wyrwana spod władzy Budapesztu. Większa część znalazła się w Rumunii, mniejsza w Jugosławii, a Węgrom zostawiono niewielki skrawek, zaledwie około trzystu kilometrów kwadratowych. To jedynie siedem wiosek oraz południowe dzielnice Segedyna. Jedną z nich jest Kübekháza. Założono ją w połowie XIX wieku jako osadę plantatorów tytoniu.
Obrazek

Co piąty z mieszkańców był Niemcem, więc stąd nazwa Kübeckhausen, nawiązująca do Karla Friedricha von Kübecka, ważnego austriackiego polityka. Von Kübeck najprawdopodobniej nigdy tu nie był, a Niemców została dziś garstka, lecz tradycja zobowiązuje.
Na zadrzewionym skwerze pomnik Petőfiego upamiętnia stulecie powstania węgierskiego. I znów ciekawostka historyczna - posiada tradycyjny herb węgierski, mimo, że wystawiony został przez komunistów. Gdyby rocznica wypadała rok później (w 1949) to znalazłoby się tu inne, socrealistyczne godło.
Obrazek

Po chwili jesteśmy na rogatkach Segedyna (Szeged), trzeciego największego miasta Węgier. Ponieważ godzina jest młoda, a ostatni raz tu byłem dziesięć lat temu, to postanawiam zrobić godzinną przerwę. I od razu widać, że nastąpiła jakaś zmiana, bo ulice są jakby czystsze i bardziej zadbane niż przez ostatnie dwa tygodnie wojaży.
Obrazek

Zabudowa starówki Segedyna pochodzi głównie z przełomu XIX i XX wieku - miasto zostało wtedy odbudowane po katastrofalnej powodzi. Po rozbiorze Węgier w Trianon do Segedyna przeniosła się siedziba biskupstwa a także uniwersytet z Klużu (Kolozsvár, rum. Cluj).
Obrazek

Piękny, secesyjny Reök - palota.
Obrazek

Największą świątynią miasta, a czwartą w kraju, jest katedra, zwana popularnie "Kościołem Wotywnym" (Fogadalmi templom). Ma tak wielkie gabaryty, że ujęcie jej na jednym zdjęciu było niemożliwe, stąd panorama z trzech fotek.
Obrazek

Budowla jest realizacją przyrzeczenia mieszkańców Szegedu, złożonego po wielkiej powodzi z 1879 roku. Zastanawiam się, co takie przyrzeczenie miało dać, skoro wody Cisy potężnie zniszczyły miasto? Prace rozpoczęto rok przed wybuchem Wielkiej Wojny, a dokończono dopiero w 1930. I nie dość, że bryła potężna, to jeszcze miejsca mało, bo plac przykościelny zajęły trybuny i scena. Szykują wiec poparcia dla operacji specjalnej.
Obrazek

Wnętrza są ładne, choć oczywiście widać, że to nie kilkuwiekowe zabytki. Kolorowe mozaiki zawsze jednak robią wrażenie.
Obrazek
Obrazek

Witraż z herbami Wielkich Węgier. Na górze dwa tradycyjne symbole Madziarów (pasy Arpadów i krzyż lotaryński), a następnie kolejno w lewo: Slawonii, Siedmiogrodu, Andegawenów (?), Dalmacji, Chorwacji i chyba Hunyadych. W środku herb miejski.
Obrazek

Wokół katedry stoi kilka ciekawych obiektów. Jeden z nich to serbska cerkiew prawosławna św. Mikołaja. Serbowie masowo emigrowali na tereny Węgier w czasie kolejnych podbojów tureckich.
Obrazek

Arkady z dziesiątkami rzeźb przedstawiających różne ważne postacie.
Obrazek

Płaskorzeźba upamiętniające jednostki wojskowe z Segedyna walczące w I wojnie światowej. Nazwy miejsc bitew są znajome, to m.in. Przemysl, Drohobycz, Ciezkowice...
Obrazek

Wreszcie wieża Dömötör (Dömötör-torony), najstarsza konstrukcja Segedynu. To wieża wznosząca się przy dawnym kościele, poszczególne jej fragmenty notowane są na stulecia od 11-go do 13-go.
Obrazek

Mimo piątkowego popołudnia udaje się centrum opuścić w miarę sprawnie. Kawałek przejeżdżamy autostradą M43, a następnie M5, lecz tylko na kilkanaście kilometrów i z powrotem wracamy na boczne drogi.

Na chwilę staję w mieście powiatowym Kiskunmajsa. Przy głównym skrzyżowaniu wznosi się kościół katolicki, przed którym umieszczono drewniany pomnik Trianon.
Obrazek
Obrazek

Węgierskie miejscowości często mają swoje nazwy powiązane z nazwami regionu. Tak jest i w tym przypadku - Kiskunmajsa leży na terenie krainy Kiskunság, tak zwanej "Małej Kumanii". Kumanowie (po węgiersku Kunok) bardziej znani są w literaturze jako Połowcy - lud koczowniczy, który w średniowieczu, uciekając przed Mongołami, schronił się na Węgrzech. Resztkami ich kultury i zanikającej odrębności opiekuje się skansen w Hollókő.

Kolejne osady oddziela od siebie kilku-kilkunastu kilometrowa pusta przestrzeń lasów lub pól. Na zdjęciu pozbawiony wszelkich ozdób pomnik wojenny w Tázlár.
Obrazek

W Soltvadkert (ta nazwa kojarzy mi się ze Skandynawią) kościół ewangelicki leży blisko luterańskiej szkoły imienia Kossutha.
Obrazek

Kończąc wakacyjny urlop zawsze spędzam ostatnie dni na Węgrzech, aby się zrelaksować na basenach termalnych. W 2022 roku z powodu wojny, a właściwie madziarskiej postawy wobec niej, postanowiłem spędzić w tym kraju najmniej czasu od kilkunastu lat, również wydać najmniej pieniędzy, ale tradycję częściowo zachować. Coraz trudniej jednak znaleźć obiekt spełniający moje warunki, to znaczy zapewniający w ramach noclegu na kempingu również wstęp na baseny. Nyírbátor, mój dawny wybór, od pewnego czasu zupełnie zmienił swoją politykę, a potem tak podniósł ceny, że wizyta u nich to obecnie kompletna pomyłka. W Tiszafüred nie szanowano spokoju turystów, urządzając każdej nocy prywatną technotekę słyszalną w całym mieście, co nie spotkało się z żadną reakcją służb, a nie po to jadę gdzieś, by chodzić chronicznie niewyspany. Z kolei w Túrkeve był taki spokój, że nawet znalezienie czynnego lokalu okazało się zadaniem nie do wykonania.
Po długim studiowaniu mapy i stron internetowych mój wybór padł na miasto Kiskőrös. Liczące kilkanaście tysięcy mieszkańców, więc jak na tutejsze warunki dość spore, powiatowe. Stosunkowo blisko autostrad, ale z drugiej strony na tyle daleko od głównych szlaków i atrakcji, że spodziewałem się, iż raczej nie grozi mi zalew cudzoziemców. No i nie pomyliłem się - w kasie kompleksu termalnego musiałem dogadywać się po węgiersku :D.
Nie jest to wielki ośrodek. Do dyspozycji mamy niemal wyłącznie baseny zewnętrzne, ale część z nich zadaszonych.
Obrazek
Obrazek

Dwa baseny z wodą leczniczą, której temperatura dochodzi do 38 stopni.
Obrazek

Na kempingu jesteśmy chyba jedynym namiotem, cała reszta to kampery. Przeważnie starsi Węgrzy, więc zaniżamy mocno średnią wiekową, do tego kilku Niemców z byłego NRD. Nostalgia nie ustaje.
Obrazek
Obrazek

Miasto przypomina mi Tiszafüred, po głównych ulicach wieczorem hula wiatr. A mamy piątek.
Obrazek
Obrazek

Znaki, że za dziesięć metrów coś się może zdarzyć.
Obrazek

Ratusz i obowiązkowy napis z nazwą dla turystów. Pomyślałem, że pewnie ostatni podczas tego wyjazdu, lecz nie.
Obrazek
Obrazek

W Kiskőrös urodził się Sándor Petőfi, węgierski wieszcz narodowy. Opublikowany przez niego manifest uznawany jest za początek powstania węgierskiego w 1848 roku. Jak wielu bohaterów nie był on członkiem narodu, który go sławi, przynajmniej nie pod względem pochodzenia - jego rodzice byli etnicznymi Słowakami (czasem podaje się nieprawdziwe informacje, że ojciec Serbem) wyznania ewangelickiego, co zresztą było charakterystyczne dla licznych patriotów, bo katolicy sympatyzowali z Habsburgami. Słowacy, których przodkowie migrowali z Górnych Węgier, żyją tu do tej pory; w spisie powszechnym określił się tak co dziesiąty mieszkaniec miasta.
Dom rodziny poety nadal stoi w centrum i pełni rolę muzeum. Dziwnie wygląda z blokami w tle.
Obrazek

Kolory z fontanny urozmaicają czerń zapadającego zmierzchu.
Obrazek

W przeciwieństwie do Túrkeve tutaj działa kilka lokali gastronomicznych, ale w ramach ograniczenia wydatków organizuję kolację przy pomocy grilla jednorazowego, który przyjechał aż ze Śląska. Jesteśmy na tyle oddaleni od najbliższych sąsiadów, że nawet dym nie może nikomu przeszkadzać.
Obrazek
Obrazek

Towarzyszy nam dziwny dźwięk, co jakby ciche piszczenie. Po dokładnym śledztwie okazuje się, że to z zaparkowanego obok kampera. Nie ma on aktualnie gospodarzy, więc to prawdopodobnie alarm, który... cały czas po cichutku wyje, nieustannie. Dobrze, że mam stopery. Za to za płotem ciągnie się normalne gospodarstwo z menażerią oraz dwoma traktorami, więc co jakiś czas coś zaryczy albo zaterkocze. Kilka domów dalej odbywa się impreza, ale dość kulturalna.
Obrazek

Rano wychodzi również, że miejsce rozłożenia mojego namiotu nie było idealne - cały przód jest pięknie obsrany przez rozmaite ptaki! Będzie czyszczenie po powrocie do domu!
Obrazek

Na kempingu życie płynie powoli - skoro baseny termalne mamy za krzakami (bo nawet płotów brak), to nikomu się nie spieszy, aby do nich pędzić i zająć atrakcyjne miejsce. Przechadzam się po wysuszonej trawie i przyglądam detalom: przy jednym ze stanowisk stoją obok siebie kultowe pojazdy Wschodu i Zachodu. Wschodowi dzień wcześniej pomagałem dostać się przez bramę, bo - podobnie jak ja - nie umiał jej obsługiwać ;).
Obrazek
Obrazek

Tymczasem jedno w raju Orbana się nie zmienia: pogoda. Od iluś już lat podczas powrotów z Bałkanów na Węgrzech się ona rypie - kłębią się tłumy, wieje nieprzyjemny wiatr, chłodek zastąpił upały. Dlatego te wody termalne są tak ważne i dlatego też w pewnym momencie zrezygnowałem z Balatonu, bo niemal zawsze mieliśmy tam piździawicę. Ludzie przechadzają się w hotelowych szlafrokach i po kąpieli szybko uciekają do wnętrz.
Obrazek

Przebywając na Węgrzech można się podleczyć z kompleksów odnośnie swego wyglądu. Naprawdę w żadnym kraju nie widziałem tylu ludzi chorobliwie otyłych. Nie z brzuszkami, normalnymi fałdkami czy cellulitem, ale w postaci wielorybków. Najbardziej przerażająco prezentowały się kilku i kilkunastoletnie dzieci dumnie kroczące za spasionymi rodzicami. Według niektórych badań Węgrzy są najgrubszym narodem Unii Europejskiej, według innych są "tylko" w czołówce. Chociaż może wkrótce się to nieco zmieni...
Obrazek

Polityka włażenia w dupę Putinowi, żeby mieć dostęp do tanich surowców, dzięki którym można było przekupywać wyborców, nie skończyła się w momencie inwazji na Ukrainę. Efekt jest jednak zupełnie odwrotny od oczekiwań: ceny energii i paliw osiągnęły wyższe pułapy niż w Polsce, co spowodowało, że jesienią Madziarzy zaczęli zamykać hotele, restauracje i kompleksy termalne. Niektóre tymczasowo, niektóre na stałe. Kiskőrös informuje, że aż do kwietnia 2023 z kempingu mogą korzystać jedynie klienci grupowi, a nie indywidualni, bo ci ostatni się nie opłacają. Debreczyn zrezygnował z używania trolejbusów, koleje wracają do spalinówek. Wyjęta żywcem z socjalizmu zasada sztywnych cen na stacjach spowodowała potężne problemy z dostawami, a już latem wiele mniejszych tankszteli zawiesiło działalność. Trudno się dziwić - Orban przerzucił koszty na właścicieli i w wielu przypadkach biznes stał się nieopłacalny. W sklepach pojawiły się braki niektórych towarów, zarówno tych z cenami urzędowymi, jak i z "komercyjnymi". Zabrakło jeszcze kartek. Inflacja jest jedną z najwyższych w Europie, choć nie wiadomo, czy Victor stosował tak twórczą księgowość jak polskie urzędy statystyczne. Słowem - wesoło nie jest. Może więc w tym roku niektóre grubasy schudną, bo zwyczajnie nie będzie ich stać na obżarstwo. A może nie, bo łatwiej zrezygnują z aktywnego wypoczynku?

Wokół basenów działają co najmniej trzy stanowiska gastronomiczne. Oprócz bogatej gamy napitków można coś przekąsić. O dziwo, dość zjadliwie i nawet nie aż tak strasznie drogo. Tym razem bardzo smakowały lepeny - według internetu "węgierska odpowiedź na pizzę", ale moim zdaniem to raczej wytrawne naleśniki.
Obrazek

Po południu baseny termalne robią się bardziej tłoczne. Czasem zaczepiają nas inni goście. Jedna starsza para pyta się, czy jesteśmy Węgrami. Oni przyjechali z Holandii.
- Mieszkamy w kamperze. To Volkswagen! - podkreśla, jakby to miało wielkie znaczenie.
- Czy jesteście z Polski? - pyta się z kolei Madziar w typie starego hippisa. Po polsku. Okazuje się, że świetnie zna ten język. Twierdzi, że nauczył się go z książek i w ogóle mówi w kilku językach: niemiecki to ojczysty, bo Niemcem był jego dziadek i pierwsza żona. Potem opanował rosyjski, a polski był mu potrzebny, gdyż w latach 70. jeździł do Poznania ze swoją siostrą jako... przyzwoitka ;).
- Mieliście takiego mądrego polityka. Jaruzelski się nazywał - kiwa głową. Dziwne, nie kojarzył żadnego Kaczyńskiego. Śląska też nie, ale Schlesien i Silesię owszem :D.
Obrazek

Ostatni wieczór urlopu można przeznaczyć na spacer do restauracji przez osiedle domków jednorodzinnych.
Obrazek

W lokalu jedną ścianę zajmuje wielka, drewniana mapa starych i nowych Węgier. Artysta był tak precyzyjny, że źle zaznaczył położenie Kiskőrös. Cenowo czuć, że to Unia - na Bałkanach za tę cenę zjedlibyśmy danie z wypasionymi przystawkami, tu już nie. Smakowało niby nieźle, ale skończyło się... sensacjami żołądkowymi.
Obrazek

I nastał ostatni dzień, dzień powrotu. Poranek trzeba wykorzystać jak najlepiej, więc jeszcze trochę dokładniejsze szwendanie się po mieście, na które w sobotę nie było czasu.

Niedaleko basenów znajduje się cmentarz. Ze starych zdjęć spoglądają kobiety z wielkimi broszkami i mężczyźni z sumiastymi wąsami. Idealni do C.K. Dezerterów.
Obrazek

Na niewielkim skwerze przed cmentarzem stoi pomnik z trzema chłopami. Co koło niego przechodziłem, to zastanawiałem się kim są, bo nie było żadnego napisu, jedynie autograf autora i data "1975". Po grzebaniu na węgierskich stronach wyszło, że to kompozycja o znamiennej nazwie "Három tavasz" - "trzy źródła".
Obrazek

Trzy postacie upamiętniają wydarzenia z lat 1848, 1919 i 1945. Czyli z lewej mamy Petőfiego, który nie budzi wątpliwości. Potem zaczynają się komplikacje. Rok 1919 to powstanie Węgierskiej Republiki Rad, zatem facet w środku ubrany w poaustriacki mundur ma przedstawiać czerwonego bojownika. Rok 1945 - wiadomo, Armia Czerwona "wyzwoliła" Madziarów, nawet wbrew ich woli. Zatem według prawicowej ideologii pomnik powinien zostać zlikwidowany, jednak zdecydowano się jedynie na jego usunięcie z centrum i banicję na uboczu. Bo tak naprawdę 1919 to nie tylko powstanie, ale i upadek pierwszego węgierskiego komunistycznego państwa, więc chłop w środku może zostać uznany za żołnierza strony antykomunistycznej. Z kolei postać z prawej bynajmniej nie przypomina czerwonoarmisty, więc sugerowano, że to po prostu młodzież z wesołych lat siedemdziesiątych...

W centrum tradycyjnie stoją świątynie różnych wyznań. Najbardziej okazały jest oczywiście kościół katolicki, lecz nie jest to najliczniejszy odłam chrześcijan.
Obrazek

Najwięcej - ponad trzydzieści procent - spotkamy luteran. Zbór jest otwarty, ale akurat trwa nabożeństwo, więc tylko zerkam przez drzwi.
Obrazek

Oprócz tego jest jeszcze świątynia baptystów, a także dawna synagoga z 1915 roku. Po remoncie była halą koncertową, obecnie służy adwentystom.
Obrazek

Węgry to jeszcze większa pomnikomania niż w Polsce. Czasem mają potrzebę dołożyć do jakiegoś popiersia coś mocnego, na przykład armatę. Tak w sam raz obok przedszkola.
Obrazek

Wiedzieliście, że generał Bem był Azjatą i miał skośne oczy? Ja nie, lecz teraz już wiem!
Obrazek

Ogólnie Kiskőrös przez ten weekend pokazało się jako sympatyczne miasto i będę je brał pod uwagę przy potencjalnym powrocie.

Kierujemy się na północ. W wiosce Akasztó przecieram oczy ze zdumnienia - na Pomniku Poległych wisi ukraińska flaga! Na Węgrzech jej jeszcze nie widziałem.
Obrazek

Lizanie rowa Putinowi z powodu tanich surowców to jedno, natomiast podejście mentalno-propagandowe to drugie. Węgierskie media rządowe nie raz sugerowały, że Ukraińcy są sami sobie winni, bo podskakiwali Rosji, a w ogóle to agresję sprowokowali Amerykanie, a Kijów chodzi na ich pasku. Narracja identyczna jak komunistów w 1956 roku - że to wina Węgrów, którzy nie podporządkowali się Sowietom, a w ogóle podpuścił ich Waszyngton. Biorąc pod uwagę, że czczenie powstańców sprzed pół wieku jest najważniejszym elementem polityki historycznej Orbana, to mamy tutaj do czynienia z wyjątkową hipokryzją, wręcz z pluciem tym powstańcom w twarz. I to nie jest jedynie mój wymysł, niedawno przeczytałem identyczną opinię w pewnym prawicowym szmatławcu.
Przyglądając się węgierskiej historii ostatnich dwóch wieków jakakolwiek sympatia wobec Rosjan musi budzić zdziwienie. Powstanie węgierskie przeciwko Habsburgom upadło, bo Wiedniowi pomogli Rosjanie. W czasie I wojny światowej carska Rosja była głównym przeciwnikiem Madziarów i aż się paliła do rozbioru ich państwa. Podczas kolejnego światowego konfliktu setki tysięcy Węgrów zginęło na froncie wschodnim, kilkadziesiąt tysięcy zmarło w radzieckiej niewoli. Budapeszt został potężnie zniszczony. Stalinizm nad Dunajem był jeszcze bardziej morderczy niż w Polsce, a potem jeszcze wspomniane powstanie w 1956 i znowu tysiące ofiar. Więc jak dziś można w ogóle myśleć, że ten Putin nie jest taki zły?
Stosunki ukraińsko-węgierskie od dłuższego czasu są złe. Ukraińcy nie za bardzo lubią swoją mniejszość węgierską i co rusz wbijają jej jakieś szpile, jak na przykład zburzenie jesienią w Mukaczewie pomnika Turula, ważnego symbolu narodowego Węgrów. W obecnej sytuacji to proszenie się o dodatkowe kłopoty. Z drugiej strony nie można udawać, że nie czuje się nieustannej nostalgii Budapesztu do rewizji granic. Nie można tego zrobić z sąsiadami należącymi do NATO i EU, więc zostaje tylko granica z Ukrainą, a po zwycięstwie Putina takie rozwiązanie na pewno nabrałoby skrzydeł pod postacią jakiejś "ochrony Zakarpacia".
Osobiście jednak uważam, że to przede wszystkim kwestia mentalności - po zduszeniu powstania Węgrzy zostali wykastrowani emocjonalnie i stali się narodem, który będzie właził w dupę każdemu silniejszemu, jeśli tylko coś im da. A Putin dawał.
Więc skąd tu ukraińska flaga? Ktoś się wyłamał? Sprawdzam - wójt Antal Suhajda jest niezależny, nie z Fideszu. A może prawda jest bardziej prozaiczna - otóż flaga miejscowości ma takie same barwy jak Ukraina, niebiesko-żółte. Co prawda posiada na nich herb, lecz być może poszli na łatwiznę i ograniczyli się do samych kolorów?

Ponieważ do domu jest kupa kilometrów, więc w drodze powrotnej zaplanowałem tylko jeden postój na zwiedzanie - w Dunaújváros. To węgierska Nowa Huta albo Tychy. W miejscu wioski Dunapentele komuniści postanowili wybudować nowe, wzorcowe miasto. Miasto Stalina - Sztálinváros. Zaczęła wznosić się architektura typowa dla tego okresu, czyli monumentalne bloki i budynki rządowe, ozdobione zaangażowanymi rzeźbami.
Stalina pozbyto się w 1961 roku, a "Dunajskie Nowe Miasto" stało się gratką dla fanów socrealizmu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dunaújváros jest też interesujące pod względem statystycznym: otóż na tysiąc mężczyzn przypada prawie setka więcej kobiet. Najwyraźniej panowie częściej stąd wyjeżdżali po zmianie ustroju. Nie wiem, czy za czasów Kadara warunkiem otrzymania przydziału była demonstracja antyteligijności, ale do tej pory dwie trzecie mieszkańców deklaruje się albo jako niewierzący albo nie podaje swojego wyznania. Reszta to głównie katolicy.
Przestronny plac Ratuszowy (Városháza tér), po którym hula wiatr i młodzi rodzice z wózkami. To już zapewne lata 70. ubiegłego wieku. Choć może i wcześniej, gdyż pierwszy blok z wielkiej płyty - i w całych Węgrzech - powstał już w 1959 roku.
Obrazek
Obrazek

Choć miasto postawili komuniści, to osadnictwo zaczęło się tysiące lat wcześniej. W okresie rzymskim istniała tu forteca Intercisa. Prace archeologiczne przyniosły sporo okryć, artefakty gromadzone są w muzeum miejskim, niby można też coś oglądać na wolnym powietrzu, ale to tak naprawdę pic na wodę, gdyż godziny otwarcia mogą pasować wyłącznie pracownikom, na pewno nie turystom. Podobnie jest z innymi reliktami, np. pozostałościami term rzymskich. Udało się jedynie spojrzeć przez płot na sterty antycznych kamieni.
Obrazek

Intercisa strzegła Dunaju, który tworzył tu granicę Imperium Rzymskiego. Patrzymy na niego z wysokiej skarpy - zasłaniają go drzewa i infrastruktura portowa, lecz widać, że na jego brzegach mocno wieje.
Obrazek
Obrazek

Dziś teren dawnego fortu otaczają blokowiska, stare miesza się z nowym. W powietrze strzela wieża ciśnień, która z dołu przypomina statek kosmiczny. To ostatni punkt turystyczny wakacyjnego wyjazdu.
Obrazek

Podróż powrotna przebiegała bez niespodziewanych przygód. Po końcowym wyłączeniu silnika odnotowałem 3704 przejechanych kilometrów, średnią prędkość 64 km/h i spalanie 6.2 litra.
W siedmiu krajach podziwiałem 28 pomników poległych, 25 cerkwi, 16 meczetów, 11 kościołów katolickich, 2 ewangelickie, jedną synagogę, 3 cmentarze, 4 zamki, 2 pałace i 6 jezior.
Opisywanie dwóch tygodni zajęło mi pół roku, co stanowi mój rekord.

Dziękuję wszystkim czytającym i pozdrawiam :papa:
Raphael
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 462
Dołączył(a): 15.09.2015

Nieprzeczytany postnapisał(a) Raphael » 01.08.2023 00:19

"na rogatkach Segedyna"? zawsze mi się wydawało, że Segedynu :?

Raz też miałem przyjemność wykładać rzeczy na stoliku na granicy (RO/RS). Nie wiem co celnikowi odwaliło, pewnie się nudził, bo cóż niby można do Serbii przemycać z Rumunii. Potem były śmichy z pakowaniem wszystkiego, bo nijak nie szło poukładać żeby się zmieściło, a szczególnie nijak, bo z tyłu zjechały się tubylcze TIRy, które nie mogły przez wąski pas się wcisnąć aż nie odjechałem... a porządnie i dokładnie pakowałem, z poprawkami licznymi ;)

Poza tym gratuluję relacji: i wytrwałości, i obszerności, i ilości ciekawostek i uwag historycznych, i poczynionych obserwacji. Część pewnie będę chciał wykorzystać podczas moich, miejmy nadzieję następnych, wojaży.
Pudelek
Cromaniak
Posty: 1975
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 01.08.2023 09:21

Aż sprawdziłem w słowniku i okazało się, że obie formy są poprawne ;)

Ja nigdy aż tak dużo nie wyciągałem, ale raz Macedończycy szykowali się do rozkręcania auta, bo myśleli, że przemycamy trawkę :lol:
Ja również zawsze się zastanawiam skąd takie reakcje pograniczników - np. w tym roku był ogromny korek na granicy serbsko - macedońskiej, Macedończycy trzepali turystów jak dzicy. Co tam można przemycać z Serbii? Albo właśnie z EU do Serbii? Ponoć np. w Rumunii jest tańsza żywność niż w Serbii, no ale bez przesady, raczej nikt nie szmugluje masowo kurczaków albo serów :rotfl:

Dzięki za gratulacje i pozdrawiam!
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 14800
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 01.08.2023 11:46

Madziarzy zawsze z tym bagażnikiem wyskakują ;) Nam też dwa razy sprawdzali podwozie z lusterkiem na kiju 8O

W tym roku spędziliśmy dwie godziny na czarnogórsko-bośniackiej granicy Šćepan polje-Hum. Pamiętam z Twoich opisów, że było tam zupełnie luźno. Teraz nie wiem, co odstawiali, ale kolejka praktycznie się nie przesuwała. Aż nagle ruszyliśmy i puścili wszystkich bez żadnej kontroli. Może korek doszedł już do zapory i dostali telefon, że mają puszczać ;)

Przejazd drewnianym mostkiem robi wrażenie :D Szkoda tylko tego czasu...

Dzięki bardzo za kolejną mega ciekawą relację :D

Aaa, czy my się przypadkiem nie "spotkaliśmy" tydzień temu na szutrowej drodze do Lukomira (BiH) :?: :chytry: Mijaliśmy się z autem na wodzisławskich blachach. (Kierowca wydał mi się podobny do Ciebie :)) Nie wiem, skąd jesteś...
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe



cron
Lipiec nad bałkańskimi jeziorami - strona 8
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone