wiola2012 napisał(a):Góry Przeklęte "chodzą za mną" już od dłuższego czasu. Interesowałam się nimi bardziej po stronie albańskiej, chętnie popatrzę od czarnogórskiej

.
Ja kiedyś też myślałam o albańskiej stronie, ale Małż wolał czarnogórską

Do Albanii jeszcze pojedziemy, chociaż mam pewne obawy...
3 sierpnia (wtorek): Podróż w Góry Przeklęte - część druga: W poszukiwaniu restauracjiWjeżdżamy do kanionu rzeki Morača:
Będziemy jechać tuż za czeskimi motocyklistami

:
Rzeka Morača wypływa z gór Rzača (jak to się ładnie rymuje

), płynie przez południową część kraju, a następnie wpada do Jeziora Szkoderskiego. Najładniejszą częścią doliny jest Kanion Platije, którego ściany wznoszą się nawet do 1000 metrów nad lustrem wody.
Wrażenie jest niesamowite, ale wydaje mi się, że nie udało się oddać piękna tego miejsca na zdjęciach. Na żywo było dużo ładniej. Ale przynajmniej mała próbka

:
Przejeżdżamy przez liczne tunele i podziwiamy pionowe skały. Niestety, mało jest miejsc, w których można się zatrzymać. W końcu znajdujemy jakieś:
Rzeki nie widać, jest w dole, za mną:
Teraz widzę, że nie udało mi się jej uwiecznić na żadnym zdjęciu

Kolor wody nie jest niestety tak turkusowy, jak mógłby być, gdyby niebo nie było zachmurzone. Ale nie ma co narzekać, pięknie jest!

Po wyjeździe z Kanionu mijamy Monaster Morača – prawosławny męski klasztor:
Podobno przepiękne wnętrze, niesamowite freski. Zostawiamy sobie to miejsce na
kiedyś. Teraz goni nas czas i głód

Podczas ewentualnego zwiedzania myślałabym tylko o jedzeniu

Przez szybę samochodu podziwiamy sielskie widoki:
i poszarpane granie:
Ciekawe zabezpieczenie przed osypywaniem się skał na drogę:
Zmienia się charakter gór:
Dojeżdżamy właśnie do miejscowości Kolašin:
która słynie z ośrodka narciarskiego (a nawet dwóch!). Tym razem nie o narty nam chodzi

, a o restaurację. Miasteczko jest dość spore, więc powinno się tu coś znaleźć.
Początkowo parkujemy przy placu nazwanym na cześć narodowego bohatera - Vukmana Krušćića:
To "górny rynek" Kolašina, na którym stoi pomnik Veljko Vlahovića - czarnogórskiego polityka, kolejnej wielbionej w Montenegro postaci:
Z tyłu widać sympatyczną restaurację, która jednak jest zupełnie pusta, co trochę nas odstrasza
To Konoba Nišavić mająca dość wysokie oceny na GM, ale skoro nikt tu nie je, może jednak jest z nią coś nie tak

Mają tu bardzo krótką kartę, co zwykle jest zaletą, ale jakoś nie mogę znaleźć nic dla siebie... Małż kręci głową, bo już wie, że zaczyna się dłuuugi rajd po restauracjach, a ja będę coraz bardziej głodna i... zła
Przyglądam się ryneczkowi, który jest całkiem ładny. Fajny mural:
Nawet "bloki" mają ciekawą architekturę:
W lewo odchodzi przyjemny deptak:
ale wszystkie lokale tu usytuowane to kawiarnie
Szybkie spojrzenie na mapę w telefonie i podjeżdżamy do restauracji Vodenica, która z zewnątrz robi dobre wrażenie:
Wchodzimy i już wiem, że tu nie zjem

Żaden posiłek nie smakowałby mi przy stole nakrytym brudnym obrusem, a wszystkie stoliki zasłonięte są białymi i niemożliwie poplamionymi obrusami. Siadamy, pan zmiata tylko okruszki po poprzednich gościach, obrus z plamami i resztkami jedzenia zostaje

Dziękujemy i wychodzimy...
Chyba dzisiaj nic nie zjemy

Ostatnia szansa - jedziemy na drugi plac w Kolašinie, który jest rozkopany, ale znajduje się miejsce do zaparkowania. Małż ma wątpliwości, czy tu można stanąć. Nie pamiętam już dokładnie dlaczego, ale znaki były nietypowo ustawione. Przed nami zaparkowało auto na rosyjskich blachach, sądzimy, że możemy stanąć za nim...
To tylko na chwilę - pocieszam Małża, który chce jechać dalej, bo nie lubi łamać przepisów, a tu nie ma pewności.
Znajdziemy restaurację (pieszo łatwiej!) i zabieramy auto na parking konoby.Przechodzimy przez "dolny rynek":
W biegu oglądam pomnik poświęcony członkom jugosłowiańskiego ruchu oporu (
NOB - Narodno-oslobodilačka Borba):
Niestety, nie znajdujemy żadnej ciekawej otwartej restauracji

Wracamy na plac i do Maździaka, przed którym nagle, jak z podziemi, wyrasta policjant z druczkiem mandatów w dłoni

Robi mi się słabo, bo wiem, że to moja wina, to ja namawiałam Małża, żeby tu zaparkować
Małżonek rusza w stronę mężczyzny, uśmiechając się najpiękniej, jak potrafi

i pyta po chorwacko-czarnogórsku

, czy tu można parkować i jaką restaurację w okolicy może pan polecić

Policjant odpowiada, że parkować tu nie wolno i jednocześnie chowa do kieszeni druczki z mandatami

Uff! Restauracji nam nie poleci, ale przynajmniej nie zapłacimy za "zwiedzanie" Kolašina. Znajomość chorwackiego przydaje się w różnych sytuacjach
Nawet nie proponuję, żeby kontynuować poszukiwania lokali gastronomicznych w tym miasteczku

Opuszczamy Kolašin, a w trasie, sprawdzając GM, natrafiam na restaurację, którą mamy po drodze i która prezentuje się bardzo fajnie

Jedziemy tam!
To Konoba Amanet zlokalizowana przy drodze M9. Już sam budynek robi na nas bardzo dobre wrażenie. Część zewnętrzna:
i wewnętrzna:
Siadamy przy stoliku "na powietrzu" i zamawiamy Nikšičko

:
Na jedzenie będziemy musieli trochę poczekać, zgodnie z dewizą restauracji

:
Zamawiamy ćevap czy kebab z ziemniakami i innymi warzywami oraz wieprzowinę z bekonem, również w towarzystwie warzyw. Oboje jesteśmy wściekle głodni, ale kiedy dania wjeżdżają na stół, robimy wielkie oczy i oświadczamy kelnerowi, że tyle to my na pewno nie zjemy

Kelner (bardzo sympatyczny!) śmieje się i mówi:
Zobaczymy. 
(Gdyby się z nami założył, dostałby dodatkowy napiwek

)
Pan informuje nas, że pakują na wynos, więc
nema problema 
Już czekając na posiłek, mieliśmy pewne obawy związane z wielkością porcji... Widzieliśmy, jak kelnerzy przynosili wielkie półmiski; większość gości dzieliła się potrawami. Wtedy coś nas tknęło i zajrzeliśmy do menu... No tak, przy zamawianiu nie popatrzyliśmy na wagę dań

(Nauczka na przyszłość!

) W rezultacie kebap, który zamówiłam, to 600 g posiłku, a obiad Małża - 400
Moja mina mówi wiele

:
To rozbawienie połączone z przerażeniem
No i jak myślicie, jak to się skończyło

.
.
.
Zjedliśmy wszystko!
Kelner pokładał się ze śmiechu i gratulował nam

No rzeczywiście, jest czego

Najedliśmy się jak bąki i wytoczyliśmy się z restauracji

Wszystko oczywiście było przepyszne

Zrobiliśmy sobie krótki spacer nad rzeczką, w okolicach konoby... Ale nie ma rady, trzeba wsiadać do samochodu i ruszać w dalszą drogę, czas nas goni.
Jedziemy więc, czasami takimi drogami

:
Musimy przedrzeć się na drugą stronę pasma górskiego. Ostro się "wspinamy". Po drodze takie widoki - mnóstwo paproci-gigantów

:
i majestatyczne szczyty:
A to już z jakiejś przełęczy:
Jedziemy widokową drogą

:
Wjeżdżamy do Andrijevicy, w której witają nas prawosławni patriarchowie:
Hasło na billboardzie:
Gdje ja stadoh, ti produži możemy przetłumaczyć jako
Gdzie ja się zatrzymam, ty kontynuuj.Podejrzewam, że chodzi o kontynuację misji...
W każdym razie (wreszcie!) zbliżamy się do celu. Zaraz przyjedziemy do nowego domu

, ale o tym następnym razem
