Ostatni raz zasypuję Was taką ilością tekstu bez zdjęć

Obiecuję że od następnego odcinka fotek będzie duużo więcej

Po przekroczeniu Tunelu Ucka, kierujemy się Trasą A8 w stronę Rovinja. Trasa ta jest płatna (ok. 30 kun jeśli mnie pamięć nie myli) i nie jest typową autostradą, w większości ma po jednym pasie w każdą stronę. Dwujezdniowy odcinek zaczyna się dopiero na wysokości Pazina. Widoki poza kilkoma odcinkami nie powalają na kolana, więc jeśli ktoś woli kręte drogi z ładnymi widokami i nie ma presji czasu, to polecam trasę nr 66 z Rijeki do Plomina (zwłaszcza w drodze powrotnej, z pięknym widokiem na panoramę Rijeki

).
Nakręceni widokiem Adriatyku w okolicach Rijeki cieszymy się jak małe dzieci, bo czuć już, że nasze wakacje są na wyciągnięcie ręki

Nauczony doświadczeniem z Dalmacji sprzed trzech lat zapewniam Olę jak to "naganiacze" na samych rogatkach miasta będą witać nas z otwartymi rękami i rozdzierać nam szaty w walce o klienta

Tym bardziej, że jest już wrzesień, do "wczoraj" była tu deszczowa pogoda i dziś na pewno jak grzyby po deszczu wyrosną wszelkie tabliczki i potykacze z apartmanami, a my będziemy przebierać w ofertach między pięknymi kamienicami na starówce, a apartamentami przy samej plaży

Po kilkudziesięciu minutach mijamy Rovinjsko Selo. Czuć już, że za chwilę ponownie przywitamy się Jadranem i z niecierpliwością wypatrujemy tabliczki "Rovinj" i tych tłumów naganiaczy

Jeszcze parę chwil wpatrujemy się w dal z językami na szybie i w końcu upragniona tabliczka ukazuje się naszym oczom

Niestety, tylko tabliczka

Na wjeździe zastaliśmy totalną pustkę

Mijamy tylko nieliczne samochody, puste place i kilka kiosków z szyldami "Tourist Agency" z oknami zabitymi dechami

Brakowało tylko biegacza stepowego, toczącego się w poprzek drogi

Jako facet, nie mogę znieść plamy na swoim honorze, którą sprawili mi nieobecni naganiacze

Próbuję ratować swoją nieomylność i snuję domysły pełne nadziei - może czekają na nas w centrum?

Dojeżdżamy do centrum, sprawdzamy kilka większych placów, ale po oferentach ani śladu

Po drodze rzuca nam się w oczy OGROMNA ilość turystów i ich samochodów pod każdym możliwym domem z tabliczką "sobe" lub "apartman". Nie kryjąc zaskoczenia postanawiamy zabrać się za poszukiwania apartamentu od południowej części miasta. W nawigacji ustawiam punkt na pierwszym rzędzie domów od morza. Po dojechaniu na miejsce, okolica totalnie nie robi na nas wrażenia. Nie dość, że osiedle z plażami dzieli ogromna skarpa, to jest jeszcze na tyle porośnięta wysokimi krzewami, że nie ma najmniejszych szans na ujrzenie choćby skrawka morza. Sama dzielnica również niczym nie zachwyca, można poczuć się jak na każdym osiedlu domków jednorodzinnych w Polsce. Zabudowa tworzona typowo pod turystów, byle szybko i dużo, niestety bez klimatu i tradycji

Próbujemy dać temu miejscu ostatnią szansę i schodzimy ścieżką między krzakami do morza, licząc na to, że chociaż plaża nas urzeknie.
Niestety na dole wita nas marna plaża szczelnie wyłożona "śledziami", a obok linia brzegowa z takimi widokami:

Dodatkowo za plecami mamy gwarny deptak, gdzie słychać wszystkie języki Europy. Zgodnie stwierdzamy, że nie dla takich miejsc przyjechaliśmy do Chorwacji i nawet ewentualne świetne warunki mieszkaniowe nam tego nie zrekompensują. W drodze powrotnej do centrum zahaczamy o kilka głębiej położonych uliczek, ale szczelnie wypchane parkingi przydomowe skutecznie ostudzają nasz zapał. W międzyczasie zajeżdżamy zatankować samochód (pierwszy raz od Cieszyna

) i z ciekawości postanawiamy zajrzeć do pobliskiego kiosku-agencji. Ceny rzędu 45 euro za pokój bez kuchni, z łazienką na korytarzu, więc obracamy się na pięcie, dovidjenja i zapominamy, że w ogóle tam weszliśmy

Dajemy Rovinjowi ostatnią szansę i sprawdzamy północne rejony miasta. Na pierwszy rzut oka jest trochę luźniej, a i klimat jakby lepszy

Pukamy do kilku domów, ale w żadnym z nich nie zastajemy właścicieli. Po chwili poszukiwań, na uliczce zagaduje nas właściciel apartamentowca z basenem. Mówi, że on nie ma ani jednego wolnego pokoju, ale zastanawia się nad każdym domem w okolicy, za każdym razem drapiąc się palcem po skroni i wskazuje nam jeden jedyny, w którym prawdopodobnie powinniśmy jeszcze znaleźć pokój. Niestety, od ojca właścicielki dowiadujemy się, że córka będzie w domu dopiero za kilka godzin, a on nic nie wie na temat wolnego pokoju

Przy okazji rozmowy z panem od apartamtentowca, dowiadujemy się przyczyn zastanej sytuacji. Otóż okazuje się, że trafiliśmy w najgorszy możliwy okres - z racji małych odległości, w piątki przyjeżdza mnóstwo Niemców, Włochów i Austriaków na weekend i przez to znalezienie noclegu graniczy z cudem. Dzień wcześniej podobno większość lokali stała pusta i nie mielibyśmy żadnego problemu ze znalezieniem noclegu
No nic, w ferworze przygotowań nawet nie przyszło mi to do głowy

Uczcie się na moich błędach!

Ostatecznie postanawiamy rozstać się z Rovinjem i szukać noclegu do skutku w mniejszych miejscowościach. Szybki rzut oka na mapę i pierwsza na celowniku ląduje Fazana, która zapadła mi w pamięć w czasie ekspresowego studiowania cro.pl

Podjeżdżamy na główny parking w mieście blisko morza, badamy plażę - jest ok, jak na masówę

Duuużo zatoczek, większych i mniejszych, wprawdzie zaludnionych ale bez tragedii - można poczuć się jak na wakacjach

Planując pierwsze pięć noclegów na zachodnim wybrzeżu i tak zamierzaliśmy dużo zwiedzać, dlatego plaża "pod nosem" nie musiała być szczytem naszych marzeń. Musiała być przynajmniej przyzwoita, a w porównaniu do tego co widzieliśmy w Rovinju, ta w Fazanie była wręcz cudem

Ok, wiemy już że Fazana nam odpowiada, więc do szczęścia brakuje nam tylko noclegu

Wracamy więc do auta i szukamy pierwszego miejsca, które nas urzeknie. Z głównej drogi wypatrujemy ciekawy, ciasny wjazd w osiedle między budynkami, zostawiamy samochód i rozpoczynamy piesze poszukiwania

Pierwszy strzał to wolny pokój, ale właścicielka z miejsca nas uprzedza, że jest dość mały i bez kuchni, dlatego z góry dziękujemy i szukamy dalej

Kolejna próba to 4-osobowy apartament za 70 euro, więc również musimy odpuścić (planując wyjazd zakładaliśmy ceny w okolicach 30 euro).
Próbujemy przy następnym domu, przed którym siedzi dwóch mężczyzn. Wołam jednego z nich do furtki i pytam o wolny apartament. Pan odpowiada, że apartament jest wolny, ale jest jego matki i musi ją zawołać. Jednocześnie patrzy na nas bardzo podejrzliwie i marszcząc czoło stoi w miejscu. 3 sekundy niezręcznej ciszy, którą przerywam pytaniem o cenę, na co znów słyszę odpowiedź, że o tym decyduje jego matka. Pan dalej stoi z dłonią opartą o ogrodzenie i zdaje się wsłuchiwać w mój akcent. Napięcie rośnie jak w thrillerze

W końcu po chwili idzie zawołać matkę, ale robi to bez przekonania, a odchodząc jeszcze przez chwilę obdarza nas zabójczym spojrzeniem. Po chwili wraca sam, nadal ze zmarszczonym czołem i zanim doszedł do furtki, pyta nas skąd przyjechaliśmy. Odpowiadam, że z Polski. - Aaaa, z Polski!

Nagle napięcie pękło i na twarzy Chorwata po raz pierwszy pojawił się uśmiech

Podszedł jeszcze raz do drzwi i poinformował o naszym pochodzeniu mamę, która po chwili pojawiła się z jeszcze większym uśmiechem

Okazało się, że dwie godziny przed naszym przyjazdem właściciele wyrzucili z domu dwie niemieckie pary, które zachowywały się jak bydło. Niemcy pili i darli się w środku nocy, a poprzedniej nocy połamali dwa łóżka, stąd nasza napięta rozmowa

Właścicielką okazała się być bardzo miła Pani, z Olą stwierdziliśmy, że to taka "dobra babcia"

od pierwszej chwili ciągała nas za rękę, mówiła jacy jesteśmy grzeczni, uprzejmi i kochani

Pani potwierdziła, że ma wolne miejsca, już zdążyła powiedzieć gdzie możemy postawić samochód i ostrzegła przed tym, że w pokojach jest straszny syf, po tym co zostawili Niemcy, ale ona to wszystko posprząta i za godzinę możemy się wprowadzić

Mówimy - ok, ale koliko kosta

Babcia nie chciała nam odpowiedzieć, powiedziała żebyśmy najpierw obejrzeli pokoje, a potem będziemy rozmawiać o cenie. Jeszcze ze trzy razy przepraszała nas za syf, który zaraz zobaczymy

Uspokajaliśmy ją, że nie ma to dla nas w tej chwili znaczenia, że rozumiemy itd, ale nie skutkowało

W końcu wchodzimy przez oddzielne drzwi na ostatnim, drugim piętrze budynku. Przed nami długi korytarz. Pierwszą widzimy łazienkę po lewej stronie i duży pokój po prawej stronie korytarza z rozkładaną kanapą narożną, telewizorem i dodatkowym, rozkładanym łóżkiem. Kurcze, pokój fajny, ale trochę martwi mnie oddzielna łazienka. No nic, idziemy dalej korytarzem i po lewej stronie pani otwiera nam kolejny pokój, tym razem z dużym łóżkiem małżeńskim. Na końcu korytarza znajduje się pokój z dwoma połamanymi łóżkami i łazienką, ale właścicielka mówi nam z góry (przepraszając nas kolejny raz za widok), że tu na pewno nie będziemy spali i najlepiej będzie jak zamknie ten pokój na klucz, no chyba że będziemy chcieli korzystać z tej łazienki.
Na koniec pokazuje nam w pełni wyposażoną kuchnię z jadalnią, duży taras i mówi, żebyśmy poszli sobie teraz nad morze, a za godzinę wszystko będzie gotowe i będzie czekała na nas ciepła zupa, bo przyjechaliśmy z daleka i na pewno jesteśmy głodni. Po raz kolejny spytałem o cenę, ale pani sprytnie zmieniła temat

Próbuję po raz trzeci, w końcu pani się przełamała i mówi (okraszając to jeszcze jakimś kilkuzdaniowym wstępem, którego nie zrozumiałem

), że chciałaby dostać 40 euro i że taniej w okolicy raczej nie znajdziemy. Patrzymy po sobie z Olą trochę się krzywiąc, bo kwota przekracza nasze założenia. Pani widząc nasze wahania powiedziała, że jesteśmy tacy mili i dla nas zrobi cenę "35 euro za sve". Pytam "za sve?"

Dopiero w tym momencie w moim tęgim mózgu zapaliła się żarówka i zrozumiałem, że Babcia oferuje nam całe piętro, czyli duże, trzypokojowe mieszkanie z dwiema łazienkami, kuchnią i sporym tarasem, a nie pokój z łazienką na korytarzu

Cóż, ciężko było odmówić

Tłumiąc w sobie eksplozję radości, poszliśmy nad morze w celu zabicia czasu i lepszego zapoznania z plażami (do morza mieliśmy ok. 200 metrów). Po spacerze tylko utwierdziliśmy się w naszym pierwszym wrażeniu. Widać, że w związku z położeniem ogromnego kampingu Bi-Village po przeciwnej stronie deptaka, w szczycie sezonu plaże muszą pękać w szwach, ale we wrześniu było zdecydowanie akceptowalnie

Po godzince wracamy do naszego apartmanu, gdzie czeka na nas garnek ciepłej zupy oraz taca pełna fig i winogron. Nie przepadam za zupami, ale ta była jedną z lepszych jakie w życiu jadłem

Niestety nie mam pojęcia z czego była zrobiona, żałuję że zbyt słabo znam język, abym mógł wtedy o to spytać

Po jedzeniu zamierzaliśmy zanurzyć się w końcu w morzu, niestety zanim zdążyliśmy się rozpakować i ogarnąć, słońce zaczęło zachodzić, dlatego dzień zakończyliśmy na wieczornym, krótkim rozejrzeniu się po Puli




Spacer po Puli nie trwał długo, bo oboje tęskniliśmy już za łóżkiem po niecałej godzinie snu poprzedniej nocy

Mimo wszystko usnąć nie było łatwo, bo w głowie już siedział mi jutrzejszy Kamenjak...
