Około ósmej rano wymeldowujemy się i kolejką jedziemy w stronę lotniska. Ponownie mogę poczuć się jak motorniczy stając na samym przodzie. Kolejka ciągnie się przez kilkanaście kilometrów kończąc swój bieg na stacji Putrajaya. Jednak tym razem nie przesiadamy się od razu na pociąg w stronę lotniska. Chwilę rozglądamy się za śniadaniem, ale nic godnego uwagi nie znajdujemy. Grabem jedziemy na nabrzeże, którym spacerujemy około 1,5 kilometra mijając po przeciwnej stronie wielki meczet, a tuż obok niego znajduje się jeszcze bardziej imponujący rozmiarem budynek biura premiera. Cała okolica robi wrażenie, wszystko jest starannie wypielęgnowane, a budynki zadbane. Jakby to powiedzieć tu jest jakby luksusowo. Po naszej stronie nabrzeża mijamy pałac gdzie przy ogrodzeniu jest dość ciekawy znak człowieka z bronią i podpis pod nim: "jeśli przejdziesz zostaniesz zastrzelony, jeśli przeżyjesz zostaniesz zastrzelony". Kawałek dalej mijamy kobiety w odświętnych strojach, które pozują na tle rzeki. Zaczyna się robić nieznośnie gorąco. Zamawiamy samochód i jedziemy na stację skąd odjeżdżamy już prosto na lotnisko. Za oba około 2 kilometrowe przejazdy płacimy po 6 ringgitów.
Przed 11 siadamy w lobby pięciogwiazdkowego hotelu Sama-Sama, który znajduje się obok terminala lotniska. Dodatkowo mamy niezłą atrakcję, bo dość spory dystans z terminala pod hotel przewożą meleksami. Tyle razy obserwowaliśmy jak głównie emeryci są przewożeni za pomocą takich perełek, a teraz sami możemy się tak poczuć. Było to jedyne darmowe miejsce, z którego mogliśmy skorzystać podczas lotu nie międzynarodowego, a okazało się strzałem w dziesiątkę. W pięknej scenerii, znikomej ilości gości zjedliśmy dobre śniadanie, a potem obiad. Do tego zimne piwo i muzyka w naszym guście.
Na Borneo, a dokładnie do Miri lecimy liniami Batik. W terminalu przy automatycznej odprawie zmieniamy jeszcze miejsca na tylną część samolotu. Jest to najtańszy nasz przelot podczas tego pobytu, bo za dość długą trasę z karty ściąga dokładnie 98 złotych, o złotówkę mniej niż za lot do Kuala Lumpur. Dodatkowo podziałała chyba magia czwórek, bo nie dość, że lot 14 maja to jeszcze o 14:45 (niska cena i mało osób). Przed nami i za nami przez kilka rzędów nikt nie siedzi. Samolot jest niemal pusty. Przy starcie podziwiam w całej okazałości terminal 2. Podczas dwugodzinnego lotu chwilę strachu jest. Przed wyspami Riau czyli po około 40 minutach lotu, Pilot dość gwałtownie obniża lot do 8700 metrów i taki już pułap utrzymuje przez prawie godzinę. Nad samolotem widzę dość gęste chmury. Po chwili dodatkowo Pilot wykonuje kilka dość agresywnych zmian kierunku. W sumie to tyle, obyło się nawet bez turbulencji, ale…
Po wylądowaniu zaskakuje nas lotnisko, przechodzimy klatką schodową , która wygląda do złudzenia jak w jakiejś starej szkole, a potem stoimy kilka minut w kolejce do kontroli paszportowej i wbijają nam kolejne pieczątki. Mamy pecha, bo akurat kilka samolotów z powodu opóźnień przyleciało na raz, a to malutkie lotnisko. Dodatkowo kolejne kilka minut czekamy na Graba, co sprawia, że na plażę docieramy prawie godzinę po wylądowaniu. Pan kierowca pyta się czy na pewno chcemy jechać na plażę. Szybko zrzucam ubrania i wskakuje do wody. Spektakl chmur i zachodzącego słońca, i cieni na wodzie wygląda magicznie.
Za trzy kilometrowy przejazd z plaży do hotelu aplikacja pokazuje 5 ringgitów czyli mniej niż 4,50 zł. Taniej niż za przejazd jednej osoby tramwajem w Częstochowie. Hotel Amigo znajduje się w ciągu nowo wybudowanych kamienic nazwanych Marina Bay. Cały kompleks do złudzenia przypomina centrum handlowe gdzie dominują restauracje. Tuż obok wejścia do hotelu jest sklep otwarty 24 godziny na dobę. Niestety ceny piwa podobne do tych w Kuala Lumpur. Za to robi wrażenie alejka sklepowa z szybkimi daniami oraz ich ceny, które zaczynają się od 1,75 zł za kubełek typu "danie w 5 minut". Warto wspomnieć, że w większości sklepów jest czajnik i mikrofalówka do dyspozycji klientów.
Przed pójściem na kolacje, Kasia ogarnia formalności tzn. wypełnia online karty przybycia-zdrowia do Bruei. Do wszystkich trzech Państw czyli Singapuru, Malezji i Brunei Darussalam na nasz paszport nie trzeba wiz, ale przed każdym przyjazdem, najwcześniej trzy dni przed przybyciem trzeba wypełnić coś w rodzaju takiej deklaracji. Najwygodniej i najmniej kłopotów sprawia wypełnienie deklaracji do Singapuru. W aplikacji na smartfonie można zapisać dane osób przez co nie trzeba za każdym razem uzupełniać wszystkich danych.
Po krótkim spacerze siadamy w restauracji najbliżej hotelu. Dodatkowy plus, że jest połączona z pubem, więc mają wąski, ale jednak wybór piw, w tym lane. Zamówiliśmy trzy dania: smażony ryż z krewetkami, makaron z kawałkami kurczaka i ziemniaków oraz pałki z kurczaka polane sosem i posypane kawałkami orzechów i sezamu. Rachunek to 75 ringgitów, czyli około 66 złotych, z czego dwa piwa kosztowały 30 ringgitów.


.png)
.png)
.
.png)