W nocy, podczas wizyty w toalecie nawiązuję rozmowę z pewnym młodym Niemcem. Mimo, że jest już koło drugiej, spotykamy się w toalecie w tym samym celu. Ja wychodzę, on wchodzi. Zaczepia mnie próbując mówić po hiszpańsku. Pyta, czy mogę mu pożyczyć mydło, bo widział, że w dozowniku przy umywalkach się skończyło. Strasznie mu na tym mydle zależy. Mówię, że nie mam przy sobie i pytam, czy nie wygodniej było by mu zagadać w innym języku. Na przykład po niemiecku. Cieszy się niezmiernie, bo jest Niemcem. Dopytuje z jakiego obszaru Niemiec jestem, bo coś mu mój akcent nie pasuje. Utwierdza mnie tym samym w przekonaniu, że słanianie się na nogach nie jest w jego przypadku wynikiem silnego zmęczenia fizycznego. Rozmawiamy sobie przez chwilę, a wspominam, o tym dlatego, że rozmowa zeszła na tematy pogodowe.
Otóż Niemiec twierdzi, że Portugalię odwiedza któryś już raz z kolei. Bywał i tu i tam, ale nigdy i nigdzie nie było mu tak zimno. Dodaje przy tym, że wynajął przyczepę na campingu na kilkanaście dni, co wprawia go w permanentnie podły nastrój. Zaczynam już rozumieć jego skłonność do zapijania rzeczywistości i utwierdzam się w przekonaniu, że decyzja o powrocie w ciepły klimat Andaluzji nie była pochopna. Teraz ta decyzja została w dodatku poparta opinią pijanego z żalu Niemca!
Po porannej pobudce, toalecie i śniadaniu bezzwłocznie pakujemy namiot. Jest to dość trudne, bo rozbiliśmy się pod drzewem, które wydawało z siebie obficie małe, lecz bardzo klejące i barwiące owoce. W dodatku były one, zdaje się, przysmakiem ptaków, bo ich kupy licznie upiększały monotonny kolor dachu naszego namiotu.
Namiot kleił się jednak stosunkowo najmniej. Najbardziej kleiły się buty i plandeka pełniące rolę śluzy pomiędzy suchą glebą, a wnętrzem namiotu, czy też po prostu wycieraczki. Plandeka kleiła się z obu stron - po tej, na której ja położyliśmy na owocowej ziemi i po tej, na którą owoce spadły z drzewa, a potem je rozgnietliśmy butami.
Po względnym opanowaniu wszechobecnej kleistości wyruszamy w stronę Cabo de Sao Vicente http://pl.wikipedia.org/wiki/Przyl%C4%85dek_%C5%9Awi%C4%99tego_Wincentego, czyli najdalej wysuniętego za zachód Europy skrawka ziemi. Czyli po prostu jedziemy na sam koniec średniowiecznego świata.
Docieramy do miejscowości Sagres, mijamy twierdzę, którą odwiedzimy później i zmierzamy brzegiem klifu w stronę latarni morskiej, która leży właśnie na rzeczonym końcu świata.
Po drodze mijamy tak piękne widoki, że każdorazowo, gdy pojawia się jakaś zatoczka lub parking, chcemy się zatrzymać, by spojrzeć prosto w oczy oceanowi.
Wiedzeni twardym postanowieniem, że celem jest jednak latarnia pokonujemy 5 - 8 kilometrów dobrej drogi od Sagres i docieramy na rozległy, bezpłatny parking w pobliżu latarni.
I oczom naszym ukazuje się taki widok ...
Gdy już się nieco ogarnęliśmy z euforii zaczęliśmy zauważać też inne atrakcje:
swetry, pledy, czapki z waty lub wełny ...
... polecana przez Niemca na campingu buda z Bratwurstami
- mówił, że koniecznie trzeba je zjeść, bo to prawdziwe, niemiecki Bratwursty i to w dodatku z ostatniej budy przed Ameryką!
No i jeszcze certyfikat tam można kupić, który potwierdza, że się tam takie parówy jadło!
Nie skorzystaliśmy, bo - niestety ; nie byliśmy głodni. A szkoda, bo co, jak co, ale niemiecki Bratwurst jest dla mnie najlepszy na świecie.
Później weszliśmy sobie jeszcze na obszar latarnika (bezpłatnie), porobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w stronę cytadeli.
Cytadela, jak cytadela http://pl.wikipedia.org/wiki/Twierdza_w_Sagres, zburzona, odbudowana, wypromowana.
Wstęp na 2 dorosłych i dwoje dzieci to 10 euro, chyba, że się jest Portugalczykiem (my nie byliśmy), to taniej.
Wewnątrz pobiegaliśmy po murach, obejrzeliśmy sobie ułożona z kamieni różę wiatrów, zwiedziliśmy mały kościółek Matki Bożej Łaskawej, zrobiliśmy znów dziesiątki zdjęć klifom, plażom oraz surferom i wyruszyliśmy w drogę do Hiszpanii.
Mimo pogodowych niedogodności opuszczaliśmy Algarve z żalem i poczuciem winy.
A, bo może lepiej wypróbować inne miejsce i będzie cieplej.
A, że niewiele zobaczyliśmy, a zrobiliśmy 400 kilometrów i straciliśmy czas na dojazd.
Postanawiamy jednak wracać do Andaluzji, zebrać (już w Polsce) informacje na temat pogody w Portugalii i kiedyś zaplanować powrót. Tym bardziej, że w tym roku czas wakacji nie jest z gumy – mamy rezerwację Alhambry i - co gorsza - sztywną datę powrotnego lotu.
Mijamy kolejne miasta, a w głowach przypominamy sobie kolejne opisy z przewodników i stąd: http://algarve.net.pl
Po około dwóch godzinach dojeżdżamy do granicy.
Po kolejnych znów do Sewilli, z której kierujemy się znów na Dos Hermanas, a później na Cadiz.