Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Z Gdańska do Madrytu i z powrotem - samolotem i autem

Nazwa kraju Hiszpania wywodzi się od słowa Ispania, które oznacza Ziemię Królików. Język hiszpański wymieniany jest w pierwszej piątce najczęściej używanych języków na świecie. Najdłuższą rzeką Hiszpanii jest rzeka Ebro, licząca sobie 930 kilometrów. Hiszpanie to naród uwielbiający grę na loterii. Zdrapki można kupić na rogu każdej ulicy.
walczy
Croentuzjasta
Posty: 167
Dołączył(a): 23.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) walczy » 01.07.2011 17:00

Było wspaniale, galeria fotek (bezosobowych bo galeria jest publiczna)
Tylko synek się załapał :)
http://picasaweb.google.com/105606697643831676879
taurus
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 698
Dołączył(a): 11.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) taurus » 01.07.2011 17:05

Grecy przestali robić zadymy więc niestety ;) jadę do Grecji.

Upadł mój szczwany plan awaryjny 3 - tygodniowej objazdówki po Iberii śladem lat młodzieńczych :(

Pozdrawiam

p.s.

Ale za rok to już na pewno :)
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 05.07.2011 16:17

Krystof napisał(a): być może odpuścimy sobie Rondę?!
nieeeeeeeeeeeeeeeee :lol:

pozdrawiam
:D


p.s Właśnie u Kowala przeczytałam, że jednak na hiszpańsko-portuglskie wakacje się wybieracie, więc stwierdziłam, że kontrola musi byc :wink:
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 07.07.2011 06:35

hmm, no dobra ... nie odpuścimy ;@)))
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 12.08.2011 10:29

Czas się zabrać do roboty!

Na początek piguła z planami itp. Relacja w kolejnych odsłonach.

Oto początek dziwnej relacji. Rozpoczynam ją bowiem już w okolicach listopada - w momencie planowania. A to, co wówczas sobie wykombinowałem wklejam bez poprawek …
Uprzedzam, że większość informacji pochodzi z poprzednich stron tego wątku - niecierpliwych uparasza się o cierpliwość i wyrozumiałość ;@)


LISTOPAD = PLAN

ANDALUZJA

Do zwiedzania Andaluzji przygotowujemy się od kilku lat. Co roku pojawiają się jednak kolejne przeciwności, które powodują, że wyjazd odkładamy na następne lata.
A to za drogo, a to dzieci za małe, a to za gorąco, a to za dużo do zobaczenia ...
Rzecz w tym, że do Chorwacji albo do Włoch, to sobie można łatwo wyskoczyć, bo jest blisko, a taka Andaluzja to pewnie będzie jednorazowa (bo odległa i droga) i szkoda było by taki wypad zrobić na pół gwizdka.

No ale wreszcie nadszedł ten czas!
Dzieci będą latem w miarę duże, choć nie za duże - synek będzie miał 5 lat, a córka 9.
W dodatku dochodzi kolejny argument - skurczyła się nam bardzo mapa dróg, na które chcielibyśmy wyruszyć. To znaczy miejsc jest dużo, ale wakacje w roku są tylko jedne, więc musimy wybrać taki cel, który spełni poniższe warunki:
- miejsce musi być nad ciepłą wodą - to jest konieczność, bo w ten sposób lubimy odpoczywać (odpada więc na razie północna Francja i nadatlantycka Hiszpania, chyba, że przejazdem);
- chcemy zobaczyć coś nowego (szkoda nam kasy i czasu na wyjazdy w te same rejony, choć nie wykluczam, że ze względu na kasę za rok nie odwiedzimy po raz piąty Chorwacji);
- no i chcemy w wakacyjne miejsce dojechać w ciągu dwóch dni - tydzień spędzony na dojazd i powrót to już za dużo - nie mam tyle urlopu.

ANDALUZJA SAMOCHODEM

Możliwości dotarcia do Andaluzji samochodem z Gdańska jest oczywiście wiele. Je preferuję i podaję dwie z nich (to dla tych, którym nie chce się szukać i obliczać).

Trasa południowa

Ta trasa prowadzi z Gdańska przez Berlin, okolice Freiburga (tu, po przejechaniu ok. 1000 kilometrów dobrze jest się przespać), Lion, Perpignan (tu dobijamy do drugiego tysiąca i drugiego miejsca noclegu), Barcelonę (2300 kilometrów od domu). Z Barcelony do Madrytu jest do przejechania kolejny tysiąc, więc wypadało by zobaczyć Barcelonę i pomoczyć tyłki przez dwa dni na Costa Brava, co jest bardzo przyjemne, lecz wydłuża dojazd.

Taki model dojazdu zabiera trzy dni (2 noclegi) i wynosi ok. 3025 kilometrów.
Pozytyw jest taki, że daje możliwość odpoczynku nad morzem.

A tak wygląda trasa północna - o 200 kilometrów krótsza.

Z Gdańska biegnie ona przez Berlin i Hannover w Niemczech (preferowany nocleg po przejechaniu ok. 1000 kilometrów w okolicach zagłębia Ruhry), Belgię, Paryż i Bordeaux we Francji (i drugi nocleg gdzieś w kraju Basków po francuskiej lub hiszpańskiej stronie), potem przez San Sebastian i Burgos prosto do Madrytu z wjazdem od północy.

Ten wariant kusi nas ze względu na odwiedzenie zatoki biskajskiej i kraju Basków, dokąd chyba nie pojedziemy na wakacje, a przejazdem to już chętnie.

Różnica w kilometrach i opłatach jest prawie żadna, szczególnie jeśli przyjąć, że chce się objechać Paryż większym łukiem.

Najciekawiej było by zatem połączyć te trasy robiąc pętlę, a po drodze zobaczyć Lion, Carcassonne, Narbonne, Gironę, Barcelonę i wiele innych na południu oraz Akwizgran (siedziba Karola Wielkiego), Paryż, Bordeaux i oceaniczne pływy na północy.

Tylko urlop musiałby jednak trwać pewnie z miesiąc, a nie na przykład dwa - trzy tygodnie.
No i idąc tym tropem można by wydłużać trasę o kolejne miejsca, które leżą "tylko" dwieście kilometrów dalej, i dalej, dalej, i dalej.

Tak, czy tak - ponad trzy tysiące kilometrów w jedną stronę to za dużo.

Sześć tysięcy na wakacje to jest w porządku (tyle wyszło nam na przykład do Grecji), ale łącznie - dojazdu i zwiedzania, a nie samego dojazdu.

Oczywiście, mowa tu o subiektywnym odczuciu czteroosobowej rodziny z dziećmi i potrzebie dłuższego relaksu nad wodą i nicnierobienia.

Samochód odpada, dokąd więc pojedziemy na kolejne wakacje?

Inspiracja narodziła się przypadkowo w momencie oglądania strony Lufthansy i lotów do Lizbony. Tam na pewno nie pojedziemy autem, więc przyglądałem się cenom, które zachęciły mnie do zmeliorowana głębiej tematu polatania ...

Portugalia

Lot Lufthansą z Gdańska do Lizbony i z powrotem miał kosztować naszą rodzinę ok. 2500 pln.

Na miejscu chcieliśmy poruszać się częściowo środkami komunikacji miejskiej - głównie metrem i autobusem (Lizbona, Sintra, wypad do miejscowości Alcobaca, Leiria itp.), na dalsze zwiedzanie chcieliśmy wynająć auto (ok. 35 euro za dobę).

Znalazłem tani hotel w Lizbonie (42 euro za rodzinę), później mieliśmy mieszkać w tenda bengali (www.orbitur.pt) - to taka alternatywa zawieszona pomiędzy własnym namiotem, a apartamentem. Sieć Orbitur proponuje bowiem wyposażone namioty z pięcioma łóżkami, lodówką, meblami itp. na campingu, w wielu miejscach na wybrzeżu Portugalii, w cenie ok. 35 euro za dobę w sezonie. Czyli dość korzystnie i dość wygodnie, bo można przenosić się z miejsca na miejsce bez konieczności pozostania na jednym campingu na dłużej.

W międzyczasie okazało się jednak, że owszem - 35 euro, ale za sam namiot, a za osoby i samochód trzeba dopłacić oddzielnie.

No ale i tak polecielibyśmy do tej Lizbony, gdyby nie to, że zbyt długo zwlekaliśmy z decyzją i to, że już w październiku (a mowa o wylocie w lipcu!) cena lotów poszybowała w górę.

Loty do Lizbony podrożały, więc na gwałt rozpoczęliśmy poszukiwania lotów do innych miejscowości - a nuż da się polecieć na pobliskie lotnisko, a potem - hyc - autem do Portugalii?! Poszukiwania lotów powiodły nas aż do Madrytu ...
Lot w obie strony za jedną osobę to (listopad) wydatek rzędu 500 - 600 złotych. I dużo to i mało ...

Samolot

Dlaczego tak drogo? Ale czy to drogo? Są przecież tanie loty (przynajmniej na reklamach w gazetach), które oferują podróż za grosze.
Ale dla nas drogo, to pojęcie względne. Liczy się przecież, co dostajemy w cenie. A kupić chcemy sobie przede wszystkim bezpieczeństwo (czytaj: pewność) i wygodę.

Lecimy na wakacje pierwszy raz, więc ten pierwszy raz ma być udany. Chcemy się zachęcić, a nie zniechęcić. Lot musi więc spełniać poniższe założenia:
- założenie niskiego kosztu jest jasne - mamy ograniczony budżet, więc jest granica powyżej której nie podskoczymy; ta granica wynika z całości budżetu na wakacje oraz stosunku pomiędzy dojazdem samochodem i dolotem

I tu mały wtręt o dolatywaniu contra dojeżdżaniu własnym samochodem

Powyżej pisałem o długości (w czasie) dojazdu. Zapomniałem jednak dodać, że my preferujemy wakacje samochodowe i lot jest dla nas koniecznością - albo lecimy, albo nie będzie Andaluzji. To prosta opcja, która bardzo porządkuje sprawę.
Lot jest rozwiązaniem, które daje nam oszczędność czasu i zmęczenia. Jak to wygląda kosztowo?

Szacuję, że paliwo (diesel, przy spalaniu 8-9 litrów/ 100 km) zużyte na przejechanie 6000 tysięcy kilometrów (przy założeniu zmiennej ceny za 1 litr, uśrednionej do 1,3 euro) wyniesie ok. 700 euro, czyli ok. 2500 złotych.
To dokładnie tyle, co wydamy na samolot.

Koszt (czterech) noclegów po drodze, to wydatek rzędu 200 - 300 euro. Do tego dochodzi jedzenie i inne pomniejsze wydatki, których suma zbliża się do kwoty, za którą wynajmiemy na miejscu samochód (o tym później).

Na niekorzyść dojazdu dochodzi jeszcze koszt dodatkowego przeglądu samochodu w kraju i spory koszt opłat autostradowych, który oszacowuję na około 150 euro w obie strony.

Jak by nie liczyć nasuwa się konkluzja, że być może lot nie jest o wiele droższy od dojazdu?

No więc lecimy samolotem, czyli wracam do opowieści.

Pisałem o założeniu kosztowym. To teraz jeszcze o wygodzie:

- chcemy lecieć z Gdańska (by było wygodniej, by nie ponosić kosztów dodatkowych dojazdów i noclegów, by nie marnować czasu, bo tak samo liczymy czas, jak pieniądze: jeśli lot ma trwać trzy dni, to lepiej jechać autem!);
- chcemy lecieć normalnym przewoźnikiem, by nie było niespodzianek typu "lot odwołany, teraz się martw";
- ze względu na dzieci i współpasażerów (żeby się nie denerwowali, że nasze dzieci są np. marudne) nie chcemy lecieć w nocy;
- przesiadka nie może być dłuższa niż 5 godzin.

Poza tym, wracając jeszcze raz do ceny, uwierzcie - sprawdziłem tanie loty znanego taniego przewoźnika i po dodaniu do proponowanej kwoty 4 dużych bagaży (w Lufthansie w cenie biletu jest 8 kg podręcznego i 20 kg normalnego bagażu) i przeróżnych opłat pobocznych, kwota za cały przelot wyszła wyższa o 1,5 tysiąca niż w Lufthansie/ Lot-cie!

Kupiliśmy więc bilety z Gdańska do Madrytu i z powrotem (z jedną przesiadką), PLL Lotu i Lufthansy w cenie ok. 600 złotych za osobę.

I tu uwaga - jeśli ktoś chce kupić bilety u znanego przewoźnika, to musi to zrobić szybko, najlepiej już w listopadzie. Z biletami do Madrytu było bowiem podobnie, jak z tymi do Lizbony: były z dnia na dzień coraz droższe, a lotów o korzystnej porze i krótkich przesiadkach było coraz mniej!

Czemu do Madrytu, skoro celem jest Andaluzja?

No właśnie. Madryt, to nie Andaluzja!
No i ze stolicy Hiszpanii do wybrzeża jest z 600 kilometrów! Przecież gdybyśmy polecieli do Malagi, albo nawet do Alicante, to mielibyśmy o wiele bliżej!
No tak, tyle, że loty do tych miejsc były (listopad) o wiele droższe! W dodatku - dzięki takiemu rozwiązaniu - zobaczymy Madryt i Toledo, do których na pewno nie wybralibyśmy się specjalnie.

Przylecimy i co dalej, czyli ciąg dalszy planowania

Do zaplanowania jest strasznie dużo. Tak naprawdę, to pisząc o kupionym locie nieco wyprzedziłem fakty. Bo zamówienie lotu poprzedziła analiza kosztów i możliwości innych aspektów wyjazdu, do których odniosę się w trakcie trwania relacji, i które dadzą odpowiedź na poniższe pytania:

- przylecimy i co dalej, czyli w jaki sposób będziemy się poruszać po Hiszpanii?
- gdzie będziemy spać, skoro namiot został w domu, a my jesteśmy turystami nisko-budżetowymi?
- co będziemy jeść, skoro na zachodzie jest drogo, a polskie jedzenie zostaje w domu?
- jak będziemy przechowywać kupioną żywność, skoro nie zabieramy lodówki?
- ile czasu spędzimy na obczyźnie?
- co, gdzie, kiedy zobaczymy - czyli w sumie najistotniejsza rzecz, która z powodów prozaicznych usunęła się na sam koniec listy!?

Zacznę jednak od końca krótkim skrótem andaluzyjskich atrakcji!

Cordoba, Kordowa, Kordoba

Plan jest taki, by z Madrytu pojechać prosto do Cordoby. Zajmie to nam ok. 4 - 5 godzin.
Do Madrytu zalatujemy na około piętnastą, czyli w Cordobie trzeba będzie sobie zrobić nocleg. No i nie wiem jeszcze, czy będzie czas, by zatrzymać się gdzieś po drodze.

A prześpimy się tutaj - za 48 euro ze śniadaniem, na starówce, w klimatyzowanym pokoju z łazienką dla czterech osób: http://www.hotelmaestre.com/index.html
Bajeczny, andaluzyjski, tani hostel. Przynajmniej myślę tak o nim teraz, bo jak będzie, to czas pokaże.

W Cordobie mieści się jeden z najpiękniejszych zabytków Islamu, czyli Mezquita (meczet) z wbudowanym pośrodku kościołem (w sensie chrześcijańskim) i ponad ośmioma setkami kolumn podpierających dach świątyni.

Do tego trzeba wstąpić do Alcazaru (siedziba królów).
Na dobrą sprawę, to w każdym andaluzyjskim mieście trzeba odwiedzić taką mezquitę i taki alkazar, bo gdzie by nie pojechać, to muzułmanie zbudowali wspaniały meczet, a miasto miało siedzibę jakiegoś władcy. Wspaniale!


Sewilla


Po zwiedzeniu Cordoby czas na Sewillę. Dojedziemy do niej wieczorem, po zwiedzeniu Cordoby. Na ten dzień planujemy więc nocleg (Camping Sewilla), następnego dnia poranne zwiedzanie, potem wyjazd gdzieś nad morze.

A w Sewilli - tradycyjnie alkazar, katedra NMP i jej Giralda (czyli wieża), arena walk byków, dom Piłata (zbudowany na wzór domu ... Piłata), być może Złota Wieża, być może kiczowaty Plac Hiszpański (doczytałem, że to taka cepelia andaluzyjska).

Drugiego dnia zjedziemy więc na camping w okolice Kadyksu.
Tam będzie nasza baza wypadowa do Gibraltaru, Jerez de la Frotera, Kadyksu, Rondy, być może Malagi.

Wyprawę kończy dwudniowe zwiedzanie Granady (pierwszy dzień) i osobno Alhambry (drugi dzień). A w Alhambrze mezqiuta i alkazar ;@)

Ponieważ plan jest płynny zakładamy, że w drodze powrotnej obejrzymy Toledo, a ponieważ lot mamy znów ze stolicy, to ostatniego dnia zwiedzimy Madryt, gdzie zatrzymamy się znów w tanim, obskurnym hostelu w centrum miasta, czyli bezpośrednio na starówce. O tutaj: http://www.booking.com/hotel/es/hostal-murcia.en.html

No ale gdzie będziemy spać po drodze? O jakich ja bredzę campingach?

Pora na gwóźdź programu - zabieramy ze sobą do samolotu nasz wielki namiot! Koło o średnicy prawie metra i wadze dochodzącej do limitu na bagaż.

A to trochę ze względu na koszt, ale głównie ze względu na wolność podróżowania.
Bo biorąc pod uwagę wszelkie niedogodności związane z turystyką campingową, to jednak poczucie wolności, jakie ta daje jest ponad wszelką miarę najistotniejsze.

Uwierzcie, że wynajęcie apartamentu na Costa del Sol nie należy do najdroższych. W porównaniu z Chorwacją, Grecją to wychodzi nawet tanio!
No bo czy 40 euro za dobę w wyposażonym apartamencie nad morzem (ok. 300 metrów od plaży) to dużo? Zerknijcie tutaj, na kilka propozycji, które brałem pod uwagę.
I nie są to najtańsze miejsca!
http://www.holidaylettings.co.uk/rental ... ena/126527
http://www.holidaylettings.co.uk/rentals/nerja/7807
http://www.holidaylettings.co.uk/rental ... dena/43225
http://www.holidaylettings.co.uk/rentals/marbella/86103
http://www.holidaylettings.co.uk/rental ... ena/115464

No więc taki apartament to fajna rzecz. Są w nim talerze, sztućce, krzesła, klimatyzacja, lodówka, kuchenka ... mnóstwo przydatnych sprzętów, których nie będziemy mieli na campingu, i których brak bardzo nam utrudni pobyt (lub obciąży bagaż)!

Na myśl o kolejnej rezerwacji lasuje mi się jednak mózg, a wakacje przestają cieszyć.
No bo jak tu wszystko ze sobą zgrać - lot, wypożyczenie samochodu, noclegi?! Porezerwować, powpłacać, ograniczyć się i żyć w stresie, że każde opóźnienie lawinowo burzy misterny plan, a rezygnacja wali po kieszeni!?
Lepiej więc po hipisowsku, z własnym garbem, pobrzdękując aluminiowymi kubkami.

Przynajmniej tak to postrzegam teraz - przed pakowaniem się, noszeniem bagażu, odczuwaniem braku miliona rzeczy, których nie dało się spakować.

Jak się spakować do samolotu?!

Przypominam, że nasze limity bagażowe pozwalają nam zabrać 8 kilo bagażu podręcznego i 20 kilo na pokład (jako 1 bagaż).
Pomysł na pakowanie mam więc taki:
- bagaże podręczne składać się będą z minimum rzeczy koniecznych do zabrania; każdy do swojej lekkiej torby spakuje bieliznę, koszulki, małą poduszkę, lekki i szybkoschnący ręcznik z sieci Decathlon: http://www.decathlon.com.pl/PL/kingcham-ciemnoniebieski-79748177/, talerz, kubek i nożo-widelec, szczoteczki do zębów, mokre chustki, itp;
- w moim bagażu podręcznym znajdzie się dodatkowo aparat fot z ładowarką i nawigacja, plus notatki, mapy i przewodniki;
- jeden bagaż pokładowy to będzie namiot, dodatkowa plandeka, karimaty i śpiwory,
- w pozostałych trzech bagażach musimy zmieścić ubrania, prześcieradła, ręczniki na plażę, kuchenkę gazową, lekarstwa, kosmetyki i mnóstwo innych rzeczy biwakowo-ubraniowych.

Bagaże podręczne będzie nosił każdy z nas.
Namiotem i jednym bagażem z luku zajmę się ja.
Nie mam jednak zielonego pojęcia, kto będzie nosił pozostałe dwa bagaże, czyli około 40 kilogramów. Nie chcę jednak tym myśleć, bo to mnie stresuje ;@)))

Na lotnisku są wózki, więc dotarcie do metra nie jest problemem. Nie mam jednak pomysłu, jak transportować 104 kilogramy bagażu pomiędzy stacjami metra i do hotelu, ale to sprawa drugorzędna.

KONIEC PLANOWANIA. PRZYLECIELIŚMY I CO DALEJ?

Wypożyczenie samochodu

Znalazłem dobrą (dużą), regionalną (tanią) wypożyczalnię samochodów: http://www.atesa.es

Wypożyczalnia ta ma swoje punkty w całym mieście i całym kraju.

I kombinuję tak:
- najlepiej byłoby wypożyczyć auto od razu na lotnisku;
najlepiej, ale najdrożej - wypożyczalnia pobiera opłatę lotniskową w wysokości ok. 50 euro; do tego dochodzi fakt, że pobranie auta na lotnisku i zwrot w tym samym miejscu oznaczałby, że auto oddaję w dniu odlotu, czyli dobę później niż przybywam do Madrytu, czyli płacę dodatkowe 30 euro (co daje 80 euro w plecy);
- znalazłem więc wypożyczalnię blisko hotelu, w zabytkowej części miasta - ba, na zabytkowym dworcu Atocha , który warto zobaczyć będąc w Madrycie (projektował go autor wieży Eiffla, czyli Eiffel) i zrobię tak:
* pojadę metrem z dwiema przesiadkami http://www.madryt.com/metro.htm lub autobusem 203 bez przesiadek http://www.emtmadrid.es/aplicaciones/It ... ?linea=203 z lotniska do wypożyczalni na dworcu Atocha, wezmę stamtąd auto i dalej sru - do Cordoby;
* auto zwrócę po 13 dniach na dobę przed odlotem;
* wcześniej zawiozę bagaże do hotelu i wrócimy sobie do niego pieszo, zwiedzając po drodze dworzec i różne inne atrakcje stolicy;
* no a w dzień odlotu weźmiemy po prostu taksówkę i tyle.

Tak to wygląda dziś, ponad pół roku przed wakacjami. Może wpadnę na lepszy pomysł?

Post scriptum - wypożyczyłem citroena berlingo (peugeot partner) na 13 dni za 430 euro.
To dobra cena, a samochód duży. Cieszę się!
PS2 - po kilku tygodniach okazało się, że wypożyczalnia doliczyła mi skądś tam kilkadziesiąt kolejnych euro .. życie :@(
PS3 - Czerwiec, po kilku pechowych wpadkach, które zaliczyłem w ostatnich dniach decyduję się za zakup zwolnienia mnie z franczyzny. Kosztuje mnie to dodatkowe 89 euro.


CZERWIEC, na miesiąc przed wylotem

Został miesiąc. Oto, co wiem.


Bagaż


Mam już mgliste pojęcie na temat rzeczy do zabrania i sposobów ich rozmieszczenia w bagażu głównym i podręcznym. Upewniłem się również, że namiot zalicza się do bagażu typowego. Miałem wątpliwości, ponieważ bagaż mierzony jest według posiadanej długości, szerokości i grubości. A co jeśli pakunek jest kołem, jak w przypadku namiotu? Czy wówczas wagowy policzy długość i szerokość jako średnicę plus średnicę? Jeśli tak, to będzie 90 + 90 centymetrów, czyli za dużo. No ale nie jest.

Zakupy

Lista posiadanych przez nas przedmiotów powiększyła się o rozkładane krzesełka (30 pln za sztukę, 0,8 kg), ręcznik szybkoschnący (39,-), elektryczną (okazała się mniejsza i lżejsza od tradycyjnej) pompkę do materacy (20 pln), zestaw aluminiowych garnków (3 garnki, patelenka, rączka - ok. 50 pln). I najważniejsze - kupiliśmy wreszcie aparat (lumix tz 8 za 7 stów) i statyw do niego (w sumie statywie mały, za 15 pln) plus dodatkową kartę 4 giga (sdhc za ok. 35 pln) i akumulator (ok. 40 pln) o parametrach lepszych niż posiada oryginalny (850 contra 2900 amperogodzin .. zobaczymy).

W zasadzie to komplet rzeczy do dokupienia. Nic więcej nie potrzebujemy. Jeśli nie zaatakuje nas reklamami decathlon i nie wymusi jakiegoś zakupu, to obędzie się bez kolejnych wydatków!

Na razie cieszę się, jak gwizdek, że nie dotyczy mnie przegląd samochodu. To zawsze był duży wydatek i spory stres, czy wszystko zagra. Choć faktem jest, że z rozrzewnieniem patrzę na pusty bagażnik i piętrzące się bagaże, które od kilku tygodni gromadzę na szafie w dużym pokoju.

Co jeszcze? Rozłożyłem namiot, by go przewietrzyć, co skończyło się ponownym praniem - sąsiedzi mają koty, a te lubią sobie zaznaczyć teren. No i pojawił się dodatkowy, skromny wydatek - zakup nowych szpilek i gwoździ.

Plan pobytu: stan na połowę czerwca

Tu zaszła największa zmiana!
Andaluzję znam już (z opisów i zdjęć), jak własną kieszeń :@)
W zasadzie wydaje mi się, że jestem już po zwiedzaniu. Najmniej podobało mi się Costa del Sol. Postanawiam więc go nie oglądać!

Nowy plan wygląda tak:

Z Madrytu (zgodnie z planem) jedziemy do Kordoby.
Z Kordoby do Sewilli.
Z Sewilli (i tu zmiana) jedziemy na Algarve (zamiast do Kadyksu).
Na miejscu jedziemy na przylądek św. Wincenta, oglądamy klify, zwiedzamy Lagos (obok którego mieszkamy) Silves i może cos jeszcze?
W Portugalii pobędziemy czas jakiś (3-4 dni zapewne), by w drodze powrotnej odwiedzić Kadyks (z noclegiem w El Puerto de Santa Maria), być może Gibraltar, Rondę, Granadę, Toledo i Madryt.

Wszystko jest jednak mocno płynne, bo rezerwacje mamy jedynie na samochód, zwiedzanie Alhambry i nocleg przed odlotem z Madrytu. Poza tym jesteśmy beztrosko wolni!
Oczywiście, zaczyna mnie kusić Lizbona, Sintra i inne tam takie … bo przecież od listopada Andaluzję mam już w małym palcu! ;@)))

Z ostatniej chwili!

Zrezygnowaliśmy z noclegu w Madrycie, przedłużyliśmy wynajęcie auta o dobę, zwrócimy je na lotnisku, a nie w mieście … tak sobie kombinuję 1 lipca, na kilkanaście dni przed wylotem. Jak będzie – zobaczymy ;@)

11 lipca - plan bez zmian. Powoli wykładamy rzeczy do spakowania. Nadal jest ich zdecydowanie za dużo …

17 lipca - plan bez zmian. Hotel Alaska w Madrycie uparcie nie zwraca mi kasy za nocleg. Moi rodzice wpadają na pomysł, że odwiozą nas w dniu wylotu na lotnisko w Gdańsku. Jesteśmy wdzięczni, bo odchodzi stres związany z zabezpieczeniem domu, dojazdem, parkingiem …

18 lipca - no to sruuuuuu do Monachium ...
Ostatnio edytowano 12.08.2011 10:35 przez Krystof, łącznie edytowano 1 raz
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 12.08.2011 10:35

RELACJA

DZIEŃ PIERWSZY, WTOREK 19 LIPCA

LECIMY


W stronę wymarzonych wakacji wylecieliśmy zgodnie z planem. Ostatecznie bagaże do luku składały się z:
- paczki - namiot plus plandeka, trzy śpiwory, karimata,
- torby (a w niej plastikowa skrzynia pełniąca później funkcję stolika) z ubraniami plus dwa krzesełka plus talerze, kubki, chemia itp. fotelik samochodowy i druga karimata,
- identycznej torby z bagażem miękkim (ubrania, ręczniki),
- dziwnego pakunku w postaci wózka spacerówki (z planem, by został już na zawsze w Toledo) z podczepionymi dwoma fotelami campingowymi i drugim fotelikiem samochodowym.
Bagaż podręczny składał się z trzech modułów i mieścił szeroko pojętą elektronikę, przewodniki, wydruki, notatki, koce polarowe, poduszki, ubrania na zmianę (z zimnych na ciepłe), kanapki ...

Na gdańskie lotnisko zawiózł nas tato. Pomógł nam wypakować bagaże i postał z nami w kolejce aż do bramek. Na lotnisku w Rębiechowie nie było tłoku, więc fakt, że nie działały taśmy do bagażu nie był aż tak uciążliwy. Bardziej uciążliwe było to, że nasz namiot okazał się za duży i trzeba go było nadać na innym stanowisku (z również niedziałającą taśmą). Odprawiliśmy bagaż całkiem sprawnie, szybko wydrukowano nam "bordingpas-y", na których wydrukowane były informacje (pary cyfr i liter), z których wnioskowaliśmy dokąd udawać się w dalszej kolejności. I o ile w Gdańsku nie było to potrzebne, tak w Monachium i Madrycie owszem. Po pokazaniu podręcznego bagażu i prześwietleniu przez bramki przeszliśmy do autobusu, który po płycie lotniska zawiózł nas do samolotu. Mieliśmy lecieć maszyną Canadair Regional Jet 900 i zająć w niej cały czwarty rząd (dwa po dwa) siedzeń.

Obrazek

O 6.40 wylecieliśmy do Monachium.
Lot minął w przyjaznej atmosferze. W przeddzień wylotu (ponieważ możliwe to jest dopiero na 25 godzin przed startem) odprawiłem się na stronie lufthansa.pl i zarezerwowałem nam miejsca obok siebie w obu samolotach - z Gdańska do Monachium i z Monachium do Madrytu (to znaczy w drugim samolocie system się pomylił i posadził jednego z nas gdzieś indziej, ale od razu znalazł się miły pan, który zaproponował zamianę; a ponieważ dobro jest nagradzane nikt obok niego nie usiadł i miał do dyspozycji trzy miejsca!).

Lot z Gdańsk do Monachium trwał ok. półtorej godziny. W tym czasie zdążyliśmy wypić parę kaw i przegryźć po kakaowej mufince (to znaczy ja zjadłem ponad dwie, poza tym nikt jej nie chciał, bo kanapki z domu okazały się smaczniejsze).

Po wylądowaniu (o około dziewiątej) udaliśmy się od razu do poczekalni, która mieściła się w strefie dla odprawionych już pasażerów. Było czysto, wręcz sterylnie! Chodziliśmy sobie po sklepach z pamiątkami, odwiedzaliśmy toalety, sprawdzaliśmy ceny w restauracjach i jedliśmy nasze polskie kanapki. Nie kupowaliśmy też picia - co kilkanaście metrów stały dystrybutory z bezpłatnym mlekiem, wodą, kawą, czekoladą. Rodzajów darmowych ciepłych napojów było kilkanaście.A to kawa latte, a to po marokańsku, a to espresso, z mlekiem, bez, kakao, czekolada ...
Do tego serwetki, śmietanki, cukier biały i brązowy, kubeczki, łyżeczki -pełna kultura!
Bezpłatne były również gazety codzienne (kilka tytułów) w dwóch językach (niemiecki i angielski) i dla różnych grup odbiorców (począwszy od bulwarówek z biustami, skończywszy na pismach dla maklerów).

Obrazek

Na lotnisku odnalazłem też kapsuły dla palących. Ot, taki znak czasów!

Obrazek

Na tym lotnisku wymyśliłem też sobie (na nasze własne potrzeby) teorię bycia współczesnym Indianinem (tropicielem) lub cielęciem (bydłem).
Bo na lotnisku to jest tak, że są numery lotów, oznaczenia terminali, kody kolejnych miejsc, korytarzy, sal, wejść, zaułków, do których trzeba się udać w odpowiedniej kolejności. Niemal wszystkie informacje widnieją na bilecie. Trzeba jednak wiedzieć, co oznaczają, a później odszukać ich odpowiedniki w rzeczywistości. Bilet jest więc mapą, a lotnisko biotopem tropiciela.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I wszystko jest bardzo łatwe i bardzo przyjemne - tak sobie iść i widzieć, że wszystko się zgadza. To fajne tak się czuć, jak woda w lejku i mieć świadomość, że droga staje się coraz węższa (w sensie - ograniczają się możliwości wyboru ścieżek), a jest się nadal we właściwym nurcie. Tak sobie właśnie myślałem szukając jakiegoś dużego D, później jakiegoś 60, a później potwierdzając przypuszczenia na ekranie z rozkładem lotów.

A można też być cielęciem i przykleić się bezmyślnie do jakiegoś współpasażera i chodzić za nim, jak cień. Myślę, że stosując którąś z wybranych metod skutek odnosi się podobny. Ale wracam do relacji!

Gdy zbliżał się czas "bordingu" ustawiliśmy się przy naszym "gejcie". Ponieważ coś mnie tknęło (tym czymś był napis Bangkok, czy jakiś tam inny zapis na monitorze przy naszym gejcie) spytałem panią w okienku, czy stoję w dobrej kolejce. Pani zaprzeczyła i poinformowała zarazem, że "oczywiście, że nie - samolot do Madrytu odlatuje ze stanowiska ileśtam" .
Ciekawe, co by było, gdybym nie znał języków obcych? Udaliśmy się czym prędzej o około 20 wejść dalej i ustawili we właściwej kolejce. Twarze współtowarzyszy (czytaj: cera) zdradzały, że zmierzamy w stronę samolotu lecącego do cieplejszego klimatu.
Na pokład weszliśmy rękawem i zostaliśmy przywitani przez niemiecką stewardesę. Guten Tag.

Obrazek

Wylot do Madrytu rozpoczął się zgodnie z planem, o 11.35. Ten jednak nie był tak przyjemny, jak poprzedni - nad Alpami zaliczyliśmy przykre turbulencje, które trwały około 30 minut. Działo się to akurat w porze roznoszenia posiłków. Stewardesy musiały się wycofać do swoich pokoików i zapiąć potrójne pasy (mają takie bardziej rozbudowane - chyba dlatego, że siedzą tyłem do kierunku lotu? Kto wie?).
Połowa pasażerów (w tym i my) próbowała wcelować widelcem w makaron, a potem właściwie umieścić go w otchłani ust. Nie było to łatwe ze względu na liczne podskoki, wzloty i skręty, które prezentował samolot. Pilot wprawdzie przepraszał i tłumaczył, że to normalne, że nic nam nie grozi, ale ja mu nie wierzyłem - spocony i zestresowany zajęty byłem zachowywaniem dobrej miny, by nie wystraszyć dzieci. A te były zachwycone! No i z dużym smutkiem odebrały informację, że to już koniec podskoków i prosiły o więcej. Na szczęście dla pozostałych pasażerów nikt ich próśb nie wziął pod uwagę.
W Madrycie wylądowaliśmy po dwóch godzinach i czterdziestu minutach, czyli około kwadransa po drugiej.

Lotnisko w Madrycie różni się od tego w Monachium.
To widać od razu. Tego też po nim oczekiwaliśmy. By dużo nie opisywać - na tym w Madrycie był po prostu syf. I nie jest to tylko kwestia nadgryzienia miejsca zębem czasu, ale raczej mentalności, która dopuszcza, by okno z widokiem na płytę lotniska zasłonięte było urwaną roletą, której ani nikt nie zdejmie, ani nie naprawi.

Obrazek

Napawaliśmy się tym wszechobecnym pierdolnikiem ciesząc się, że jest tak, jak się spodziewaliśmy - bałkańskie, śródziemnomorskie, postkomunistyczne podejście do kwestii ładu zdaje się jest wszędzie bardzo podobne.

Po wyjściu z samolotu ogarnął mnie (niestety) demon pośpiechu. Poczułem konieczność zrobienia wszystkiego bardzo szybko. Po kilkugodzinnej podróży, w czasie której niewiele zależało ode mnie musiałem teraz wziąć sprawy we własne ręce.
Franz
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 60437
Dołączył(a): 24.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Franz » 12.08.2011 11:01

Wreszcie! Już myślałem, że nigdy nie wystartujesz... ;)

Pozdrawiam,
Wojtek
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 12.08.2011 12:08

Lotnisko w Monachium ... mijałem co prawda wielokrotnie - zawsze samochodem. Obserwując porządek krążących na niebie w "kolejce" samolotów miałem zawsze nieodparte wrażenie, że i na samym lotnisku musi być wzorowy porządek.
Jak widać z Twojej relacji nie myliłem się. 8)

Takie OT ... już nie ględzę ... i z zainteresowaniem czekam na dalszy rozwój wypadków ! :)

Pozdrawiam.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 12.08.2011 12:33

Witam :@)

Jestem, jestem!
Zamieszczam dziś wszystko, co napisałem do tej pory, więc proszę o cierpliwość i komentarze.

Komentarze i OT mile widziane.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 12.08.2011 12:33

OLE!

Jest około piętnastej. Odebraliśmy swój bagaż w komplecie, tylko z jedną wydartą dziurą w torbie i mamy teraz godzinę, by dostać się do wypożyczalni na dworcu Atocha w centrum Madrytu.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Madryt_Atocha

Biegniemy zatem do wyjścia (na szczęście bagaż jedzie na wózku). Jest wyjście! Są taksówkarze, pytam profilaktycznie o kurs, pan mówi o 40 euro.
Rezygnuję.
Lecę szukać przystanku, z którego odjeżdża żółty ekspresowy autobus. Pytam o niego innego taksówkarza, później potwierdzam otrzymaną wiadomość w punkcie informacyjnym dla turystów. Przystanki są tuż obok wyjścia z lotniska, ok. 50 metrów dalej, wystarczy przejść pasmami przez dość ruchliwą ulicę.

Przystanek widzę przez szklane drzwi wyjścia. Zauważam też nasz autobus i wchodzących do niego ostatnich pasażerów. Podejmuję szybką decyzję podsumowaną komunikatem "teraz".
Czasu jest mało i szkoda go na ustalanie, kto co dźwiga. Wcielam się więc w Pudziana i wrzucam na plecy 20 kilo namiotu. W prawej dłoni dzierżę uchwyty od 20-kilowej torby, w lewej uchwyty jej siostry-bliźniaczki. Idę z tym wszystkim kołysząc się, jak pingwin, podczas, gdy moja żona musi się zająć najważniejszą torba na świcie (karty, pieniądze, dokumenty, elektronika), plecakiem podręcznym z ubraniami, paczką z wózkiem spacerówką i fotelikiem samochodowym oraz dwojgiem dzieci. Biegnę przez pasy, a reszta grupy pozostaje daleko za mną. Ustawiam się w kolejce do wejścia. Zdążyliśmy!

Płacę za bilety wielokrotność 2,2 euro i mam na tę okazję przygotowane drobne.
Ładujemy bagaże na przeznaczone do tego półki i ustawiamy się z namiotem gdzieś w środku autobusu, którego głównymi pasażerami są podobni nam turyści z różnych zakątków świata.
Najgorsze, że żaden z nich nie chce przejść obok nas na tył pojazdu. A bo każdy chce stać na początku obok półki ze swoimi bagażami. Doprowadza to do sytuacji, w której autobus z przodu się zapchał, a od środka aż do końca jest prawie pusty.

Obrazek

Ruszamy.
Kierowca, widząc, że sytuacja jest patowa, nie wpuszcza na kolejnych przystankach dodatkowych pasażerów. Ci, niezadowoleni, że nie mogą wsiąść i widząc, że autobus jest w połowie pusty, awanturują się i pukają nam w szyby. Nie jest to trudne, bo kilka pierwszych kilometrów pokonujemy w korku poruszając się nieznacznie. Nie ma więc możliwości, by się na przystanku nie zatrzymać. Wręcz przeciwnie, zatrzymujemy się, a drzwi - zgodnie z zamysłem kierowcy - pozostają w złośliwym bezruchu.

I tak mija kolejnych 40 minut naszych wakacji.
Patrzymy sobie przez okna, jak piękny jest Madryt, widzimy, jak jest rozległy i wiemy, że nie będziemy go zwiedzać. Niby szkoda, ale od początku nastawiamy się na omijanie dużych miast.
Pogoda w Madrycie jest naszym sprzymierzeńcem. Nie przebraliśmy się jeszcze z długich spodni i szczęśliwie nie odczuwamy, by było to konieczne. Myślę, że tego dnia temperatura nie przekraczała 30 stopni.

Docieramy wreszcie do dworca Atocha, którego niestety nie zamierzamy zwiedzać. Jest zbyt nerwowo, mamy za dużo bagażu, spieszymy się do wypożyczalni, wisi nad nami to, że jeszcze dziś mamy dojechać do Kordoby. A szkoda, bo planowałem zobaczyć te palmy, żółwie i stalowe konstrukcje.

Wysiadamy z żółtego pośpiesznego autobusu i rozdzielmy się. Idę szukać wypożyczalni Atesa, gdzie czeka na nas wynajęty belingo.
Jest to bardzo łatwe.
Łatwe, bo wcześniej dowiedziałem się (od pani D. z forum http://www.hiszpania-online.com), że przy wejściu do wypożyczalni stoją monstrualne głowy niemowlaków. Oczywiście sztuczne.

Obrazek

Widać je było niemalże z przystanku, na którym wysiedliśmy, więc azymut był jasny. Przy głowach były schody w dół prowadzące do stacji metra. Zszedłem nimi, skręciłem w lewo (bo w prawo się chyba nie dało) i wszedłem do piekarni spytać o Atesę. Pani powiedziała, że to następne drzwi, więc byłem na miejscu.

W wypożyczalni podpisałem wszystkie niezbędne dokumenty, dowiedziałem się, skąd wziąć i jak zwrócić auto. Zostałem również pouczony, że "nie nie - nie mogę sobie teraz pójść na spacer po Madrycie, auto trzeba odebrać natychmiast, bo zajmuje drogocenne miejsce na parkingu".
Wróciłem więc po resztę rodziny i bagaże, które - z niemałym trudem - przenieśliśmy na parking Atesy (pani sugerowała, żebym sobie wziął auto i podjechał nim po bagaże, ale siatka ulic i rond w tym miejscu wydała mi się zbyt skomplikowana, by zdecydować się na taką operację).
Dowlekliśmy się więc na parking, pan leniwie odszukał właściwy samochód, spakowaliśmy się w spokoju i wówczas zabrałem się za ustawianie trasy w nawigacji.

Dodam jeszcze, że teza o zajętym miejscu na parkingu okazała się prawdziwa połowicznie - było tam kilka wolnych miejsc, a parkingowy nie wyglądał na zestresowanego, że wszystko musi się odbyć natychmiast. Ba, nie wiem nawet, czy miał świadomość, że mamy samochód wziąć akurat właśnie teraz, a nie np. za dwie godziny.

Zabrałem się więc za nastawianie nawigacji.
Ta tradycyjnie powiedziała mi, że potrzebuje czasu na znalezienie satelity. Ruszyliśmy więc w drogę, nie czekając na to i z nadzieją, że zaraz się to dokona.

No i dokonało się, a chwilę po tym urządzenie powiedziało "ping" i wyświetliło sygnał o jakimś niby błędzie krytycznym.
Akurat w momencie, gdy byliśmy na wielopasmowej drodze w nieokreślonym kierunku.
"Oby nie do centrum" pomyślałem i nastawiłem się na indywidualne sterowanie, o co poprosiłem również moją żonę, która wielokrotnie sprawdzała się idealnie w roli pilota. Nawigacja powiedziała jeszcze kilka razy "ping".
Po którymś ping z kolei zerwałem ją wściekle z szyby. Do dziś dnia leży na dnie torby i czeka, aż przejdzie mi złość.

A szukanie dróg po kierunkowskazach okazało się bardzo przyjemne!

Przypomniały mi się czasy, gdy nie było tych durnowatych urządzeń i człowiek i tak zawsze trafiał do celu.
A to prowadziła go intuicja, a to mapa, a to znów drogowskaz, a najczęściej ich synteza.

Przypomniało mi się też, jak kilka tygodni wcześniej padł mi telefon, a wraz z nim cały kalendarz, notatnik, zdjęcia, no i nigdzie nie przepisane kontakty!
Nie można ufać bezdusznej elektronice!
Aaaaa, właśnie, elektronika, telefon ... bingo! Uruchamiamy mapę w telefonie! Okazuje się, że działa, lecz - niestety - proponuje zawsze jakieś alternatywne drogi.

Teraz zabawę w szukanie właściwej trasy uzupełniamy o element "ile razy pojedziemy inaczej, niż mówi nawigacja".
I robimy to częściej, niż stosujemy się do jej zaleceń.
Z Madrytu wyjeżdżamy jednak szybko i sprawnie. Udaje nam się również nie wjechać na żadną płatną autostradę.

A propos! Autostrady

Autostrady w Hiszpanii są świetnej jakości, a ich użytkownicy są bardzo dobrze zorganizowani i jeżdżą w bardzo kulturalny sposób. Ani razu nie zdarzyło nam się spotkać drogowego wariata – nikt nas nie wyprzedzał z niebezpieczna prędkością, nikt nie robił tego z prawej, nikt nas nie spychał z drogi.
Raz tylko widzieliśmy, jak kierowca tira zirytował się na zbyt wolno jadący samochód i najeżdżał na niego od tyłu. No cham po prostu i tyle. Było to w dodatku w górach, w miejscu o sporym ograniczeniu prędkości i z zakazem wyprzedzania. Pan jechał, jak umiał, a duży chciał szybciej. To wydarzenie – w porównaniu z tym, co widzieliśmy w Grecji, to i tak była bułka z masłem.

No więc kierowcy są uprzejmi i jeżdżą bezpiecznie, a drogi są bardzo dobre, jest ich dużo i – uwaga – w dużej mierze bezpłatne! Oczywiście, można się przejechać płatną autostradą (raz nam się niechcący udało, o czym później), ale jeśli można tego uniknąć, to bardzo polecam.

Droga z Madrytu do Kordoby?

Różna. Równie nudna, co malownicza. Zdarzają się przepiękne górskie fragmenty, egzotyczne (dla Polaka) krajobrazy, cieszące turystę liczne wizerunki byków i Don Kichotów.

Obrazek

Obrazek

Odmienna jest też architektura domów, restauracji, moteli. Taki sam jest tylko lidl i decathlon!

Oczywiście, zjechaliśmy z drogi do jakiegoś miasteczka, by zrobić zakupy.
Pobłądziliśmy w nim straszliwie – to za sprawą wadliwej nawigacji, która nas uparcie kierowała w coraz ciaśniejsze uliczki w centrum. Pomógł nam jednak rezolutny Hiszpan, który strasznie seplenił. Okazało się, że tu sepleni 99% społeczeństwa. Ciekawe, co na to tamtejsi logopedzi?

Odwiedziliśmy sieciowego lidla. Układ działów, półek, alejek nie odbiega od polskiego. Ceny towarów są również porównywalne. Jedyna (drobna) różnica jest w asortymencie – zamiast ptasiego mleczka jest gazpacho, chorizo i całe nogi z szynką.

Poniżej zdjęcia z innych sklepów: hiszpański odpowiednik Lu-petitków (o których myślałem, że są polskie), wszechobecne nogi i bogactwo owoców (morza).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po zatankowaniu i zrobieniu zakupów pojechaliśmy dale w stronę Kordoby.
Rzeczywiście, droga zajęła nam około 4-5 godzin. Dojazd wydłużyło błądzenie po mieście i nauka skręcania w lewo. Postaram się to pokrótce opisać!

Skręcanie w lewo

Wspaniałe, wielopasmowe hiszpańskie drogi nie kończą się na przedmieściach, a wjeżdżają do miast i z nich wylatują dalej. To bardzo wygodne. Skrzyżowania regulowane są za pomocą rond i skrzyżowań, nad których opisem postanowiłem się nieco pochylić.
Niech nasza przykładowa droga składa się z czterech pasów w jednym kierunku.
No i wiemy, że mamy skręcić w lewo.
By to uczynić często musimy jednak zjechać na pas prawy!
To dlatego, że Hiszpanie do skrętu w lewo budują często wysepki, takie "półronda", na które wjeżdża się z pasa prawego.
Po prostu zjeżdża się najpierw w prawo, a potem (często za półkolistą wysepką) ostro w lewo, by zatrzymać się na światłach (w tym wypadku już do pojechania prosto) lub przejechać wiaduktem nad pasem, z którego właśnie zjechaliśmy.
Na przykład w Sewilli zdarzyło nam się dodać do trasy kilkanaście kilometrów, a w końcu zgubić się całkowicie, gdy nie potrafiłem zawrócić na główną drogę - najpierw nie mogłem zwyczajnie skręcić w lewo (zawrócić), a później (chcąc jechać powoli) wybrałem prawy pas drogi no i okazało się, że dwa skrajnie lewe (jadąc prosto) znikają pod wiaduktem, a z mojego i tego obok można jedynie skręcić w lewo lub w prawo.
Takie rozwiązanie stosuje się zarówno w mieście, jak i na szosie. Zapamiętaj więc siostro, bracie - skręcasz w lewo - zjedź do prawej!

No chyba, że jest rondo

A z rondem to jeszcze inna sprawa! Hiszpanie uważają, że skrajny pas ronda służy jedynie zjeżdżaniu z niego. Jeśli więc ktoś jedzie prawym, musi się liczyć z tym, że mu zaraz ktoś wjedzie przed maskę - sądząc oczywiście, że będzie miał pusty pas, bo my właśnie zjeżdżamy!
Chcąc pokonać rondo po hiszpańsku musimy więc na nie wjechać jak najbliżej palmy, a później - gdy będzie pora zjechać z ronda - spod tej palmy, ścinając wszystkie pasy, jak najszybciej zjechać. Mi się ten sposób pokonywania rond wydaje strasznie kolizyjny, lecz zauważam też, że ruch odbywa się o wiele sprawniej. Co kraj, to obyczaj.
Ostatnio edytowano 12.08.2011 12:39 przez Krystof, łącznie edytowano 1 raz
taurus
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 698
Dołączył(a): 11.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) taurus » 12.08.2011 12:34

Trochę czekałem na te relację ale nie żałuję :)

Siadam w fotelu i czekam na C.D.

Pozdrawiam
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 12.08.2011 13:08

No to jestem i ja.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 12.08.2011 13:46

no to pijta i jedzta ;@)

zapraszam!

Kordoba

Pogubiliśmy się więc w tej Kordobie straszliwie.
Szczęściem nasz hostal stoi w samym centrum, więc azymut był jasny. Nawigacja w telefonie całkowicie się nie sprawdziła - nie dość, że reagowała z dużym opóźnieniem, to jeszcze traciła zasięg i - co najgorsze - proponowała wjazdy w uliczki z zakazem lub zamknięte dla ruchu kołkami (takie wysuwane bolce na pilota dla mieszkańców, służb i taksówkarzy). P
o ciemku i w stresie jakoś wreszcie trafiliśmy na naszą ulicę. A tam -standardowo - brak miejsc do parkowania.
Podjąłem wówczas trudną decyzję, że zaryzykuję i wjadę do podziemnego. Ustaliłem to wcześniej z panią na recepcji, która przydzieliła nam dwa miejsca parkingowe w cenie jednego. Dwa, bo uznała, że mamy duże auto. Pierwszy raz się ucieszyłem, że nie pojechaliśmy na wakacje naszym własnym - ani bym nie wjechał w uliczkę, ani na parking.

A tymczasem, siedząc sobie w nowym berlingo, wziąłem głęboki wdech i (klucząc uprzednio ze cztery razy) zjechałem w dół podziemnego parkingu, który miał taką szerokość, że lusterka miały do ścian ok. 5 centymetrów, a w bramie to w ogóle ich nie miały ;@)

Tu będzie kiedyś ZDJĘCIE

Pani w recepcji potwierdziła naszą tożsamość i zaprosiła do pokoi.

Obrazek

To znaczy powiedziała "proszę za mną" i ... wyszła z budynku!
Na ulicy powtórzyła również "proszę za mną" i szła dalej. "Proszę za mną" powiedziała również za rogiem ulicy i kilkanaście metrów dalej ...
W ten sposób pozbawiła nas złudzeń, że miejsce na zdjęciach to to samo, w którym będziemy nocować.
Przy wejściu do budynku ustalamy, że doba do dwunastej, a parking - spokojnie - do po piętnastej. Dobranoc.

Zmianę miejsca zrekompensowała wielkość i wyposażenie pokoju. Do dziś się głowię, dlaczego powierzchnię ok. 50 metrów zajmował jeden pokój, a nie małe mieszkanko!?
Nieważne.
Wyłączam klimatyzację (pani tłumaczy, że nie można zrobić cieplej - albo będzie 16 stopni, albo wcale), robię porządek w torbach (segregacja wg klucza zimne - ciepłe - czyste - brudne, ale można włożyć - brudne), kąpię się, wypijam 6 małych piwek z lidla (perlenbacher) i idę spać. Godzinę po tym, jak zasnęła moja cała rodzina.
Franz
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 60437
Dołączył(a): 24.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Franz » 12.08.2011 13:59

Jakoś warunki drogowe w Hiszpanii nigdy nie robiły na mnie specjalnego wrażenia; może zdążyłem się już przyzwyczaić do przeróżnych okoliczności i błyskawicznie adaptować. ;) Z nawigacją też na razie nie mam żadnego problemu, bo jej nie posiadam. :lol:
Natomiast, fakt - podziemne parkingi o najwęższych miejscach spotkałem właśnie w Hiszpanii. :roll:

Pozdrawiam,
Wojtek
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 12.08.2011 14:35

Franz napisał(a):Jakoś warunki drogowe w Hiszpanii nigdy nie robiły na mnie specjalnego wrażenia


a na mnie robiły! i właśnie z akcentem na to, że można tak porządnie jeździć, czego się po Hiszpanach nie spodziewałem!

i muszęjeszcze zaraz zrobićwtręt o przechodzeniu przez pasy i reakcji kierowców, ale to kiedy indziej ... teraz ciąg dalszy przed dłuuuugą przerwą na liczne komentarze :roll:
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Hiszpania - España



cron
Z Gdańska do Madrytu i z powrotem - samolotem i autem - strona 7
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2025 Wszystkie prawa zastrzeżone