Czas wolny na wulkanie, który dostaliśmy po wejściu na jego szczyt, powoli się kończył, więc trzeba było wracać na statek.
Na górze pozostało już niewiele ludzi, więc przez chwilę było tam bardzo spokojnie.
W drodze powrotnej wyprzedziliśmy panią odzianą w bardzo ciekawy strój, który od razu skojarzył mi się z ubiorem turystek zwiedzających Egipt w pierwszej połowie XX wieku, które widziałam w jakimś filmie (chyba z Herkulesem Poirot).
My wracamy, ale na wulkan wędruje już kolejna grupa turystów.
Wracając już nie musimy odwracać głów, żeby podziwiać widoki, bo teraz one są przed nami.
Dochodzimy do przystani, w której czeka nasz stateczek.
Ale zanim wejdziemy na statek, jeszcze oglądamy lawę, która wygląda, jak zastygły cement.
Natomiast czarna lawa, obmywana przez wody zatoczki, w której cumuje nasz stateczek, wygląda pięknie i jesteśmy nią zachwyceni.
I to już koniec naszego spaceru po wulkanie. Szkoda, że trwał tak krótko, ale ponieważ na wyspę Nea Kameni można się dostać tylko w sposób zorganizowany, więc nie będę narzekać.
Na statek wchodzimy prawie ostatni z nadzieją na jakąś kawę. Ale niestety musimy obejść się smakiem, bo bar z powodu covida, nie działa. Można jedynie kupić zimne piwo, na które reflektuje Waldek, bo ja piwa nie pijam. Cena tego piwa jest jednak trochę wygórowana, bo za małą puszkę musiał zapłacić 3 euro. No ale cóż zrobić, jak pić się chce. Ja musiałam się zadowolić resztkami trochę już ciepłej wody mineralnej.

.png)
.png)
.png)
, ale widok na kąpielową zatoczkę fajny .png)