21 lipca 2019
Monastyr Mega Spileo W niedzielny poranek pierwszy punkt zwiedzania okolic Kalavryty nasuwał się sam:
Monastyr Mega Spileo. Mogliśmy tam uczestniczyć w prawosławnej niedzielnej mszy świętej i od razu zobaczyć
klasztor uważany przez niektórych za działający najdłużej w Grecji.
Rankiem znaleźliśmy jeszcze miejsce na
parkingu przy klasztorze, po czym ruszyliśmy szukać cerkwi...
Minęliśmy dwa złotogrzywe
Aslanki... Wspięliśmy się na piętro, gdzie wrażenie zrobiła na nas odnowiona sala z malowidłami przedstawiającymi sceny z historii monastyru...
...i kierując się melodyjnymi śpiewami znaleźliśmy wejście do kościoła...
Zgodnie z informacją sprawdzoną przez naszych gościnnych gospodarzy, cała msza miała trwać tak mniej więcej od 7.00 do 10.00 (wierni zbierają się stopniowo, najwięcej pod koniec, jak my
), ale chyba pop się trochę spieszył, bo skończył około pół godziny przed czasem.
Gdy wierni się rozeszli, mogliśmy rozejrzeć się dokładniej po nastrojowym wnętrzu...
Prawie cały klasztor sprawiał wrażenie gruntownie odnowionego, oprócz fresków w kościele - to zastanawiające i trochę niezrozumiałe...
Historia
klasztoru sięga roku 362, gdy dwaj bracia - Symeon i Teodor z Tessalonik - dotarli w te okolice. Każdy z nich osobno miał ponoć wizję, w której kazano im iść do Achai i znaleźć ikonę Matki Bożej namalowaną przez św. Łukasza. Gdy posłusznie dotarli na miejsce, spotkali pasterkę Eufrozynę, która zaprowadziła ich do groty, gdzie znalazła ikonę. Przejęci bracia zaopiekowali się niezwykłym obrazem z wosku, żywicy i innych materiałów...
...a gdy zajęci byli sprzątaniem groty, nagle wyskoczył z niej smok, na szczęście szybko trafiony i uśmiercony przez piorun.
Wszystko to zostało w dość specyficzny sposób
przedstawione we wciąż istniejącej grocie, wokół której dobudowano cele mnichów.
W grocie jest też źródło świętej wody...
Ikona Matki Bożej przetrwała wiele katastrof, jakie spotkały mnichów, między innymi cztery wielkie pożary w latach 840, 1400, 1600 oraz w 1934, gdy ponoć wybuchła beczka z prochem przechowywana w klasztorze jeszcze od czasów wojny o niepodległość. W pożarach niestety uległy zniszczeniu cenne manuskrypty i inne zabytkowe przedmioty. Dramatyczne chwile przeżyli mnisi w czasie nazistowskiej okupacji, gdy po holokauście ludności Kalavryty Niemcy zabili większość przebywających w klasztorze osób - strzałami, lub strącając ze skał.
W poszukiwaniu muzeum udaliśmy się na piętro budynku...
...gdzie trwała w najlepsze imprezka po mszy.
Gdy zapytaliśmy o muzeum, natychmiast wciągnięto nas do środka, powiedziano, że otworzą trochę później, a w międzyczasie poczęstowano nas kawą z ciasteczkami...
...oraz czymś, co wyglądało na rodzynki w miodzie i nie pamiętam, jak się nazywało.
No nieźle.
Trochę sobie poczekaliśmy na otwarcie muzeum...
ale zdecydowanie było warto.
Sala nieduża, ale zbiory baaardzo bogate - dosłownie. Zabytkowe ikony i całe ikonostasy, misterne krucyfiksy i relikwiarze, bezcenne naczynia i szaty liturgiczne, a nade wszystko wszelkiej maści księgi i manuskrypty - niektóre nawet z IX wieku.
Byliśmy pod silnym wrażeniem. Jak widać nie wszystko im się spaliło w pożarach...
Okładka ewangeliarza z diamencikami...
Poszwendaliśmy się jeszcze po terenie przyklasztornym.
Dotarliśmy do kościoła Wszystkich Świętych i niewielkiego cmentarza przy nim...
Na cmentarzu stoi niepozorny budynek...
a w nim dość oryginalna zbieranina przedmiotów...
Tam hen wysoko nad klasztor się nie wdrapiemy...
Ale widoki na wąwóz są nawet stąd piękne.
W kierunku Kalavryty:
i w stronę Diakopto:
i na przeciwległą ścianę wąwozu, gdzie na grzbiecie górskim nieustannie kręcą się wiatraki:
Bardzo nam się tu podoba...
...mimo czyjegoś dziwnego pomysłu dobudowania blokowiska na szczycie klasztoru.