Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Fatry były tam trzy czyli sól Słowacji

Słowacja może poszczycić się jednym z najdłuższych w Europie systemów tras turystycznych, które są oznaczone i przystosowane do ruchu pieszego. Łącznie w kraju znajduje się około 13 tysięcy kilometrów pieszych szlaków. Na terenie Słowacji znajduje się ogromna liczba zamków – jest ich tu ponad 200. W słowackiej miejscowości Herlany znajduje się jeden z niewielu gejzerów zlokalizowanych w kontynentalnej Europie. Gejzer ten jest wyjątkowy ze względu na temperaturę wody, która wynosi zaledwie 20 stopni. Do wybuchów wodnych dochodzi co około 30 godzin, a każda erupcja trwa pół godziny i pozwala na podziwianie dwudziestometrowego gejzera.
Krabul
Globtroter
Posty: 47
Dołączył(a): 18.07.2012
Fatry były tam trzy czyli sól Słowacji

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krabul » 29.12.2020 10:18

Prolog

W maju 2011 lub 2012 roku wędrowaliśmy z Fasolami po Małej Fatrze po raz pierwszy. Krajobrazy tego niewielkiego pasma urzekły nas tak bardzo, że wróciliśmy w nie juz po kilku miesiącach, wczesną jesienią. Nocując w Chacie pod Chlebem nie przypuszczaliśmy, że następnym razem zawitamy w to miejsce z... czwórką naszych dzieci oraz piątym w drodze.
Osiem lat później, biorąc udział w drugim z kolei Obozie Górskim Wojskowego Koła PTTK w górach Słowacji (w Tatrach Zachodnich) bardzo się ucieszyliśmy, że edycja kolejna ma się odbyć właśnie w Małej Fatrze. I śmiało mogę powiedzieć, że nasze oczekiwania zostały spełnione.

Po odwołanym przez koronawirusa wyjeździe na Kretę, przy życiu trzymała mnie tylko myśl, że przynajmniej wyjazd na Słowację się uda. I na szczęście w lipcu okazało się, że jest dobrze i możemy planować imprezę.

sobota, 1. sierpnia
Jak to ja, nie chciałem marnować całej soboty tylko i wyłącznie na dojazd do bazy. Pomyślałem, że może warto poszukać jakiegoś względnie łatwo dostępnego celu na kilkugodzinną wycieczkę przed stawieniem się na obiadokolacji w Stefanowej w Chacie pod Skalnom Mestom. No i wymysliłem Klaka w Luczańskiej Fatrze.

Na Faczkowską Przełęcz dojeżdżamy już po południu, nieco zmęczeni słowackimi robotami drogowymi i przede wszystkim „wahadłami”. Pogoda natomiast była doskonała. Ludzi na parkingu sporo. Ok 13 silną ekipą (poza naszą dziewiątką byli jeszcze z nami moi szanowni Teściowie) rozpoczynamy podejście na Rewań. Nasze starsze chłopaki to już zaprawieni w boju turyści, natomiast pod małym znakiem zapytania stało nastwienie młodszego pokolenia. Z Julkiem o tyle nie było problemu, że brałem go po prostu na barana, natomiast czteroletni Michał chodził już zupełnie sam. I okazało się, że świetnie sobie radził. Uważać nieco bardziej trzeba było natomiast na Szymona – po wypadku niewiele ponad tydzień wcześniej jego rękę ozdabiał okazały gips.
Droga na Rewań prowadziła naprawdę stromym bukowym lasem. Kilkaset metrów w pionie solidnego podejścia. Wysiłek zrekompensowały nam piękne widoki na Strażowskie Wierchy oraz Wielką Fatrę. I inne pasma, których zupełnie nie znam.
Nigdy nie byłem w tych stronach i była to dla mnie kapitalna lekcja topografii. Po kilku minutach podziwiania widoków wędrujemy dalej. Z tego miejsca kilkadziesiąt minut mniej więcej płasko, trochę w lesie, trochę po skałkach, zajęło nam odejście pod kopułę szczytową Klaka. Na szczycie rozkładamy się na dłuższą chwilę. Widoki są bardzo fajne, interesujące jest to że Fatra Krywańska jest praktycznie cała zasłonięta przez olbrzymie cielsko bliższej Wielkie Luki. Wystają tylko 3 szczyty – oba Krywanie i chyba Chleb.

Obrazek
1. Klak z okolic Rewania

Obrazek
2. Grań Fatry Luczańskiej z Wielką Luką z Klaka

Obrazek
3. W stronę Wielkiej Fatry


Na Klaku musimy dobrze pilnować dzieciaków, bo lufa na północ jest taka, że upadek tam podczas zabawy skończyłby się bardzo tragicznie. Zejście natomiast trochę się już dłużyło – zwłaszcza dzielnemu Michałowi, dla którego była to najdłuższa samodzielna wycieczka. W ogóle ten dzień dla dzieciaków był mocno wymagający, bo z Faczkowskiej Przełęczy mieliśmy jeszcze grubo ponad godzinę jazdy do Stefanowej. I te nieszczęsne słowackie wahadła. Na kolację przyjeżdżamy nieco spóźnieni i byłem lekko zmęczony podczas rozpakowywania, ale wizja tygodnia w górach dodawała wigoru. Kładąc się spać miałem w głowie już plan na kolejny dzień....

niedziela, 2. sierpnia

Nie ma co się ze sobą za bardzo pieścić i marnować dobrej pogody – stwierdziłem budząc się o 4.45 i szybko ubierając. Czołówka – nie, ostatecznie odłożyłem, już jest jasno. Trochę żarcia, woda, bluza, plecak biegowy. Lecę. Wybiegam o 5 rano. Podchodzę szybkim tempem na przełęcz Medziholie. Podejście zajmuje mi niewiele ponad 40 minut, jak na 600 metrów przewyższenia – spoko. Poranek jest po prostu przepiękny i przejrzysty. Widoki będą kapitalne. Kieruję swoje kroki na Osnicę, gdzie nigdy nie byłem. Początkowo lekko w dół, później stromo przez las i po chwili staję na... przedwierzchołku. Okazuje się, że do głównego piku jeszce 3 minuty biegu. Ze Stefanowej 1h1min. Wiało. Ubieram się, wycieram kapiący ze mnie pot. Jest przepięęęęęęęknie! Widoki były po prostu cudowne! Wielki Rozsutec robi stąd kapitalne wrażenie, Stoh, cała grań Krywańskiej Fatry, tak znajoma, a w inne kierunki – Wielki Chocz taki majestatyczny, Tatry widoczne jak na dłoni, Wielka Fatra, Niżne Tatry, na północy Beskidy. Wyśmienite, przecudowne widoki przy rewelacyjnej widoczności. Siedzę na szczycie 20 minut i wchłaniam to wszystko.

Obrazek
4. Z Osnicy w kierunku Tatr i Wielkiego Chocza

Obrazek
5. Wielki Rozsudziec

W końcu zrobiło mi się zimno. Zbiegam w kilka minut na Medziholie i... nie wytrzymałem! Do śniadania jeszcze czas, lecę na Wielki Rozsutec. 400 metrów ostrego podejścia, najpierw w lesie, potem po drabinkach, z łąńcuchami, w skalnej scenerii. W dwadzieścia kilka minut jestem na miejscu. Po drodze jakiś Słowak zagaduje mnie czy się gdzieś tu kąpałem, taki jestem spocony.

Obrazek
6. Cała grań główna Krywańskiej Małej Fatry z Wielkiego Rozsudźca

Obrazek
7. Mały Rozsudziec i Beskidy

Obrazek
8. Tatry widoczne jak na dłoni. Świetna przejrzystość na Wielkim R

Obrazek
9. Wielki Chocz, Niżne Tatry i Wielka Fatra, a bliżej Osnica na której byłem wcześniej


Na szczycie jestem koło 7 rano. Oprócz mnie 3 osoby, leżą sobie w śpiworach. Widoki jeszcze szersze niż z Osnicy. Przepięknie jest, jedna z lepszych panoram górskich w życiu. Byłem na Rozsutcu kilka lat wcześniej z Alicją, ale tak dobrej przejrzystości to wtedy na pewno nie było. Ze szczytu zbiegam do Stefanowej w niecałe 50 minut. Jak na prawie 1000m różnicy poziomów – nieźle. Przy samej Chacie pod Skalnom Mestom mijam Słowaka, którego spotkałem pod szczytem. Widzi mnie i nie wierzy. „Serio?” Uśmiecham się i mówię, że siedziałem „na vrcholu dvadcat minut”.
Jestem akurat na śniadanie. Szybko się zbieramy i jedziemy całą ekipą pod wyciąg. Wjeżdżamy pod Chleb i rozdzielami się – Zielaki i my z dzieciakami – w prawo – na Wielki Krywań. Moi Teściowie – w lewo na Chleb i dalej. Dla każdego coś miłego. Przejrzystość dalej jest świetna, z Wielkiego Krywania również są świetne widoki. Po solidnej posiadówie na szczycie schodzimy powoli do Chaty pod Chlebom. Kawał czasu nas tu nie było, ale wracamy w składzie ponad dwukrotnie większym. Julek zasypia mi na barana akurat przed schroniskiem. Idealnie. Kładziemy go na trawie a sami możemy raczyć się spokojnie dobrym piwem i kofolą. Wczesnym popołudniem wróciliśmy na wyciąg i po zjeździe mamy jeszcze kawał popołudnia na kwaterze. Teściowie tymczasem przeszli grań do trawersu Stoha i po nim zeszli z Medziholia do kwatery.

Obrazek
10. Mały Krywań z Wielkiego Krywania

Wieczorem miała miejsce dyskusja kto, z kim i w jakim składzie idzie. Dzieciaki są już trochę zmęczone po dwóch intensywnych dniach. Mama ma kontuzję kostki po skręceniu na spływie kajakowym tydzień wcześniej. I nie jest w stanie chodzić na maxa. Mi ciśnienie po 3 wycieczkach w 2 dni trochę zeszło i mówię, że zostanę z Mamą i zajmę się dzieciakami a reszta może śmigać w góry.

poniedziałek, 3. sierpnia

I tak też przebiegł poranek. Wymyśliłem natomiast, że pojedziemy dwoma samochodami do zamku w Strecznie. Reszta ekipy poszła na Mały i Wielki Rozsutec, Lilka z uwagi na swój stan wolała poopalać się na przełęczy między nimi.
Do Streczna docieramy około dziesiątej. Parkujemy w Nezabudskiej Luczce i Wag pokonujemy promem – dodatkowa atrakcja dla dzieciaków. Obok jest most dla pieszych ale przepłynęliśmy się za 50 centów od łebka.

Obrazek
11. Prom przez Wag

Obrazek
12. Na zamku Streczno

Obrazek
13. Po prawej stronie Suchy i Białe Skały

Obrazek
14. Wychodzimy z zamku

Sam zamek całkiem przyjemny, ładne widoki z góry. Dzieci się porządnie wyhasały, a przy tym nie zmęczyły. Wracamy wczesnym popołudniem, a godzinę później zjawia się rozemocjonowana reszta bandy. Wszyscy zadowoleni z wycieczki – super. Na stole pojawia się wódeczka, wypiłem ze dwie bomby, ale coś mnie zaczyna kłuć. Szybka kalkulacja. Dwie godziny są do kolacji, nie byłem nigdy na Małym Rozsutcu, a reszta była tego dnia. Nie może tak być! Zdążę.
Lecę! Zbieram się w kilka minut i dawaj. To był ostatni moment przed zapowiadanym pogorszeniem pogody, także decyzja mogła być tylko jedna. Najpierw polami ponad Stefanową, potem trawers lasu i zejście do Dierów. Ależ fantastycznie, nie pamiętałem że jest tam tak ładnie i tak... krótko. Ale może to przez to że szybko szedłem. Na Tanecznicy jestem po czterdziestu kilku minutach, na Medzirozsutcach chyba po 48. Zastanawiałem się, czy dam radę wyleźć na szczyt w godzinę z bazy, ale myślałem, że nie mam szans. Tymczasem... szanse są. Zaczyna się zabawa z samym sobą. Szczyt wydaje się być bardzo wysoko nade mną, ale Alicja mówiła mi przed wyjściem, że to śmieszne złudzenie, że w rzeczywistości jest to krótka piłka. Przy ostatnim rozejściu pod szczytem jestem po 54 minutach. Zostało sześć. Zaczynam się wspinać wapiennymi skałkami, są łańcuchy. Dwie minuty, półtorej, lecę już na maksa. Zostają sekundy, już się teren wypłaszcza, naprawdę nogi dostały ostro... Słupka szczytowego dotykam po 1:00:09. Trzeba kiedyś wrócić i urwać te 10s :)

Obrazek
15. Tatry z Małego Rozsudźca, pogoda się psuje, ale jeszcze jest nieźle

Obrazek
16. Widok na północ

Obrazek
17. Z Małego R na Wielki Chocz i Tatry


Na szczycie jestem sam, po chwili dochodzą dwie osoby, które wyprzedziłem w końcowym amoku. Widoki są bardzo dobre Robi się już szaroburo ale i tak jest przepięknie. Znów nie jestem w stanie zejść ze szczytu szybciej niż po dwudziestu minutach podziwiania widoków.
Zbiegam z góry w jakieś 45 minut, biegnie mi się rewelacyjnie, tylko schodząc Dierami uważam na każdy krok, bo ślisko. Zaspokonony, spokojnie mogę się zabrać za picie mocniejszych trunków. Następnego dnia dzień odpoczynkowy.

wtorek, 4. sierpnia

Szczyty w chmurach, w poprzednich dniach porządnie pochodzone, można trochę zluzować. Boguś proponuje zwiedzanie zamku (a raczej ruin) Lietava, położonego w okolicach Żyliny. Spoko, może być Lietava. Okazało się, że do zamku jest kawałek podejścia, jakieś ponad 250m w pionie, także i tak coś w nogi weszło. Na górze praca wre – są podejmowane próby odbudowy. Mieliśmy wrażenie, że panie dają z siebie wszystko pędąc z taczkami zaprawy, a chłopy się obijają. Czyli jakby standard. Sam zamek spoko, widoki też całkiem, w zejściu nieźle nas zlał deszcz i do wioski właściwie zbiegliśmy. Wizyta w fajnej kawiarni postawiła nas na nogi.

Obrazek
18. Zamek Lietava

Obrazek
19. Na Zamku Lietava

środa, 5. Sierpnia

Dzień kolejny nie zapowiadał większej poprawy, także wątek zamków (dla Mamy, dzieciaków i mnie – trzeci z rzędu) był kontynuowany. Pojechaliśmy niezły kawałek na południe, przez Faczkowską Przełęcz, za Prievidzę, aż do Bojnic. Celem było zwiedzenie miejscowego baśniowego zamku oraz pobliskiego zoo (obiecane dzieciom). Na miejscu miny nam się trochę wydłużyły – kolejka jak fiks. Widocznie nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł. Lecimy z Alicją zawczasu odstać swoje w kolejce po bilety do zoo. Fasol z Bogusiem stoją w kolejce do zamku, wkrótce dołączam do nich. Na szczęście w okolicy było sporo fajnego trawnika i dzieciaki się nie nudziły. W ogóle muszę przyznać, że w kontraście do miejscowości, przez które przejeżdżaliśmy, w większości dość mocno syfiastych, Bojnice prezentowały się tak, że mucha nie siada. Bardzo ładne miasteczko.

Obrazek
20. Wnętrza Zamku Bojnice, Sala Herbowa

Obrazek
21. Zwiedzanie Zamku Bojnice

Obrazek
22. Zamek Bojnice


Obrazek
23. Zamek Bojnice


Kolejka na zamek wynikała chyba poniekąd z reżimu sanitarnego. Obsługa wpuszczała małe grupy ludzi w odstępach czasu. Po jakiejś godzinie w końcu wchodzimy. Wybieramy obie z dostępnych tras – okazało się później, że podziwianie dzieł sztuki mogliśmy sobie spokojnie podarować. Za to „zamkowy okruh” był świetny – wnętrze zamku robi bardzo duże wrażenie – jest sporo pięknych sal, dużo ładnych detali architektonicznych, żałowałem że siłą rzeczy mocno ograniczał nas tam czas. Po zamku przyszła kolej na ogród zoologiczny – no cóż, po pierwsze byliśmy już zmęczeni, po drugie we Wrocławiu jest lepszy. Ale ok, dzieciom było obiecane. Umęczyliśmy się tam bardzo, dobrze że jak już wychodziliśmy to trafiliśmy świetny punkt widokowy na zamek. Dla mnie było to najlepsze miejsce w zoo.
Po zwiedzaniu zeszliśmy na lody. Ale to nie był koniec atrakcji na ten dzień, gdyż wracając, żal było nie podjechać do Cicman, miejscowości znanej z wyjątkowo zdobionych domostw. Robimy sobie przyjemny spacer po wiosce, większość domów stylowo wymalowana, jest klimat. Odbyłem tam prawdziwą walkę o kupno pamiątki w już zamkniętym sklepie. Na szczęście panie ekspedientki były chyba tak ubawione moim kaleczeniem słowackiego, że otworzyły nam. No a hasło „bez listka” (paniom nie chciało się uruchamiać ponownie kasy fiskalnej) działa nie tylko na parkingach.



Obrazek
24. Cicmany

Obrazek
25. Cicmany

Obrazek
26. Cicmany

Na kolację niemal się spóźniliśmy, to był długi dzień. Co ciekawe, pogoda w Bojnicach trzymała właściwie cały dzień, było wręcz gorąco, natomiast na północ od Faczkowskiej Przełęczy cały czas było pochmurno i chłodno, a szczyty ponad Stefanową były wciąż w chmurach. A zatem nie ma co żałować wycieczki na zamek – w górach widoków tego dnia i tak nie było.

czwartek, 6. sierpnia

Poranek dnia kolejnego dla mnie znów zaczął się wcześnie. Wstaję o 4.30 i momentalnie się zbieram. Wciąż jest pochmurno. Wielki Rozsutec co prawda widać, ale nad Stohem kotłują się chmury. A właśnie na niego idę. Czy nie na darmo? Znany szlak na Medziholie mija szybko. Niestety, im wyżej tym wyraźniej widzę, że fortuna chyba mi jednak nie sprzyja. Grzbiet Stoha jest granicą chmur, ale czy wierzchołek jest ponad nimi? Im bliżej przełęczy tym bardziej błotniście. Co chwila się ślizgam. Na siodle – totalne mleko, do tego mocny wiatr. Uuuuuu, no nieprzyjemnie. Zaczynam podchodzić na Stoha bez przekonania. To, co myślałem że jest śliskie pod przełęczą, w porównaniu do tego co było później, to był żart. Błoto, błoto, błoto. Co chwila się ześlizguję, wszystko jest mokre, idzie się bardzo niewygodnie. Byłem tak skoncentrowany walką z tym żywiołem, że dopiero po dłuższej chwili podniosłem wzrok i spostrzegłem... znaki zółtego szlaku. No nieeeeeee. Wszedłem w trawers, idę źle. Ciekawe jak dawno było rozejście. Muszę się cofnąć przez największy błotnisty syf. Po prostu jazda w błocie, momentami na tyłku, bo nie dało rady inaczej. Na szczęście musiałem wrócić jedynie może ze 100m. Ale na szlaku czerwonym nie było dużo lepiej. Zerwał się bardzo zimny wiatr. Zrobiło się niemiło.

Właściwie pogodziłem się, że tego dnia widoków nie będzie. Założyłem bluzę, schowałem dłonie w rękawy i po prostu parłem do góry. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, odczułem niesamowity spokój. Widziałem swoje buty rytmicznie poruszające się pode mną, całe mokre, ale moja świadomość opuściła chwilowo ciało. Czasem doświadczam tego uczucia podczas długiego biegania, ale rzadko. To była chwila szczęścia. Przestałem odczuwać zimno i zmęczenie. Szedłem i byłem szczęśliwy. W pewnym momencie poczułem, bardziej właśnie poczułem niż zobaczyłem, że dzieje się coś dziwnego. Po kilku krokach zrobiło się wyraźnie.... jaśniej. Podniosłem wzrok i zobaczyłem ostatnie metry stoku Stoha i... księżyc świecący jeszcze wyraźnie ponad nim. Co do.... Odwróciłem się i dosłownie zwaliło mnie z nóg. Po chwili wyszedłem ponad chmury, oświetliło mnie słońce, za mną szczyt Wielkiego Rozsutca i pod nim chmury przelewające się ponad przełęczą Medziholie i wlewające się w dolinę. Nieprawdopodobny widok. Jedna z najpiękniejszych chwil jakie przeżyłem w górach. Warto było. Po stokroć było warto. Ze szczytu Stoha widok był imponujący. Chmury na wschodzie aż po horyzont, słońce, góry jak wyspy, na zachodzie wolna od chmur zielona Krywańska Fatra. Coś pięknego.

[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=mldB5u00Hxo&feature=youtu.be[/youtube]

Obrazek
27. Zostałem obdarzony widowiskiem, którego długo nie zapomnę

Obrazek
28. Tatry i Wielki Chocz ponad chmurami

Wkrótce zrobiło mi się zimno i zacząłem zejście w granią w kierunku Południowego Grunia. Znów ślisko, ale co tam. Nieważne. Znów kilkadziesiąt minut szedłem w chmurze. Ale w końcu wychodzę ponad i znów jest pięknie. Idę dla widoków jeszcze na północny wierzchołek Sten. Chciało by się zostać, ale zbiegam na śniadanie. Z Południowego Grunia mega ślisko, kilka razy po prostu nie wiem jak schodzić. Zjeżdżam trochę na tyłku. Potem coraz szybciej i w Chacie jestem na śniadaniu na czas.

Obrazek
29. Steny z Południowego Grunia

Obrazek
30. Wielki Rozsudziec i Stoh ze Sten

Obrazek
31. Główna grań Małej Fatry i widmo Brockenu

Po posiłku lecimy na wyciąg. Teściowie pojechali chwilę przed nami i poszli na zachód – na Krywanie i być może dalej, w zależności od sił. My natomiast odwrotnie – chcieliśmy iść na Chleb. Początkowo myśleliśmy aby dojść do samej Chaty na Gruni, ale ja po porannych doświadczeniach stwierdziłem, że nie piszę się na schodzenie z dziećmi tą ślizgawką. I trzeba było pomyśleć o czymś innym.

Obrazek
32. Gdzieś w okolicach Chleba

Obrazek
33. Siedzimy pod Chlebem

Obrazek
34. W okolicach Hromowego

Na Chlebie sporo ludzi, ale schodzimy sobie kilkanaście metrów pod wierzchołek, w stronę Wagu, i jest spokój. Siedzimy pół godziny ciesząc się sobą i górami. A potem idziemy przed siebie – przez Hromove aż po południowy wierzchołek Sten. Alicja mówi tam, że jej mało i że jeszcze by sobie gdzieś poszła. To leć – mówię – ja dzieciaki ogarnę. Lilka ma w planach to samo. No i dobra. Okazało się, że dziewczyny przeszły Steny, Południowy Gruń oraz Stoha i zeszły na nogach do Chaty (Lila w szóstym miesiącu ciąży na tej ślizgawce na zejściu ze Stoha to musiał być widok!). Ja z Fasolą zrobiliśmy sobie natomiast dłuższą przerwę, po czym wróciliśmy z dziećmi na kolejkę.

Ale jeszcze podczas popasu miało miejsce ciekawe wydarzenie. Wysoko ponad Terchową na niebie kołowała spora liczba dużych ptaków. Było ich około dziesięcu. Nie pasowały nam za bardzo na drapieżniki, ale były dość daleko i nie mieliśmy pewności. Zaczęły się jednak stopniowo zbliżać i chyba któreś z dzieci rzuciło, że to bociany. Ale przecież one są czarne. Nie, te które są czarne lecą chyba pod słońce, patrz, te są białe. Kiedy ptaki podleciały bliżej nad nasze głowy, okazało się, że to grupa dwóch białych i około ośmiu bocianów czarnych. Czyżby wspólnie sejmikowały? Do tej pory tylko raz w życiu widziałem bociana czarnego w górach.
Dzieciaki były naprawdę wzorowe i dały radę sprawnie wrócić do górnej stacji wyciągu. Nawet Julek przeszedł sporo na swoich nogach. Znów zjechaliśmy wczesnym popołudniem do domu. Tymczasem Teściowie przeszli, jak się okazało, całą grań zachodnią i zeszli do Nezabudskiej Luczki. Pojechałem po nich i podwiozłem pod wyciąg aby odebrali samochód. Chwilę po powrocie dziewczyny były już w bazie. Trzeba przyznać, że logistykę mamy naprawdę opanowaną.

Obrazek
35. Typowy fatrzański widoczek

Obrazek
36. Zjeżdżamy "wytahem"
Krabul
Globtroter
Posty: 47
Dołączył(a): 18.07.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krabul » 29.12.2020 10:19

piątek, 7. sierpnia

Na dzień kolejny umówiliśmy się w ten sposób, że ja z Fasolą mamy dzień dla siebie, a dziewczyny z dziećmi podejdą do Chaty na Gruni, gdzie my mamy dojść przez góry z... Nezabudskiej Luczki. Grań główna na zachód od Małego Krywania była odcinkiem, którym nigdy nie szedłem, więc dla mnie był jednym z priorytetowych tematów wyjazdu.
Do Luczki należało się dostać. Boguś wstaje z nami specjalnie o 4.30 aby nas zawieźć. Właściwie to podwozi nas sporo dalej szutrową drogą, niemal pod stary zamek, oszczędzając nam kilkudziesięciu minut marszu nieciekawą drogą. Muszę przyznać, że zacząłem odczuwać już trochę trudy poprzednich dni, a droga czekała nas daleka. Po półtorej godziny docieramy do Chaty pod Suchym. Do otwarcia schroniska zostało dwadzieścia minut. Stwierdziliśmy z Fasolą, że nie ma za bardzo co się sr.ać i spieszyć i że spokojnie poczekamy sobie na śniadanie. Zjedliśmy solidną jajecznicę i popiliśmy świetnym piwem. To ja rozumiem! Tak się chodzi po górach.

Obrazek
37. Chata pod Suchym

Za schroniskiem szlak podrywa się ostro do góry na Javorinę Za plecami mamy coraz szersze widoki na Luczańską Fatrę. Po dłuższym niemal płaskim fragmencie znowu stromo pniemy się w kierunku wierzchołka Suchego. Pik nie jest obszerny, ale rozciągają się z niego ciekawe widoki. Dalsza część drogi prezentowała się bardzo smakowicie – klimat podobny jak w partiach szczytowych Siwego Wierchu w Tatrach Zachodnich. Coraz bliższy Mały Krywań zasłaniał całą dalszą część Małej Fatry. Ale doliny pod nim prezentowały się kapitalnie. Morze zieleni.
Odcinek prowadzący Białymi Skałami zdecydowanie nas nie zawiódł. Tymczasem szybko zbliżaliśmy się do drugiego najwyższego wierzchołka Małej Fatry. Mały Krywań jest na tyle potężny, że od zachodu zasłania wszystko na wschód od niego – i odwrotnie. Pod obeliskiem robimy sobie dłuższą przerwę. Widoki są świetne.

Obrazek
38. Widok z Suchego na Białe Skały i Mały Krywań

Obrazek
39. Okolice Białych Skał

Obrazek
40. Podchodzimy na Mały Krywań

Obrazek
41. Zieleń pod Małym Krywaniem


Wcześniej wydawało mi się, że główne atrakcje Krywańskiej Fatry są na wschodzie pasma – Rozsutce, Diery, Wielki Krywań... Było to przekonanie zupełnie błędne – zachód też jest bardzo interesujący a widok na zupełnie dzikie, gęsto porośnięte doliny schdzące na północ i południe od zachodniej części głównej grani, był kapitalny.
Z Małego Krywania wyraźnie się opusczamy, idąc cały czas ciekawymi formacjami skalno-trawiastymi. Tymczasem na szlaku pojawia się coraz więcej ludzi – nic dziwnego, wszak zbliżamy się do kolejki, która na główną grań wywozi setki ludzi. Po chwili, po minięciu najniższego punktu grani między Krywaniami, szlak wchodzi w trawers szczytu Koniarek. Patrzę na Fasolę – jasna sprawa, my idziemy prosto. Raz że grań to grań i nie ma co lamusować, dwa że po co mijać tuziny ludzi jak można iść wąską ścieżką prowadzącą grzbietami. Na Koniarkach i sąsiednim (nienazwanym na mojej mapie) szczycie siedzimy dłuższą chwilę. Mamy doskonały ogląd na to, ile czeka nas jeszcze drogi. W dodatku dziewczyny napisały, że już podążają w stronę schroniska. Z małym trudem podnieśliśmy się i poszliśmy dalej na Bublen i Pekelnika. Stamtąd zaś po kilkunastu minutach byliśmy na Wielki Krywaniu. Muszę przyznać, że Fasola kondycyjnie też dawał radę i w żaden sposób nie odstawał, choć szliśmy dość szybko. To znaczy – odpoczynki były częste i w miarę długie, ale jak już szliśmy to naprawdę żwawo.

Obrazek
42. Granią Małej Fatry

Obrazek
43. Granią Małej Fatry

Obrazek
44. Słońce paliło mocno ale widoczność była tego dnia bez zarzutu


Oczywiście nie było mowy żeby omijać Wielki Krywań, mimo że byliśmy na nim kilka dni wcześniej. Na szczycie sporo ludzi, ale tradycyjnie siadamy sobie na trawie 10min pod szczytem i jest spokój. Odpoczywamy sobie i podziwiamy widoki na południe.
Dalsza część drogi to już powtórka tego co robiliśmy w dniach poprzednich. Właściwie bez żadnego zatrzymania mijamy górną stację kolejki, Chleb, Hromowe, aż dochodzimy do miejsca, gdzie rozdzielaliśmy się z dziewczynami dzień wcześniej. Sporo już mieliśmy w nogach, a upał palił straszny, więc bardziej niż widoki, pociągała nas już wizja zimnego piwa w schronisku.
Szybko przechodzimy przez Steny i rozpoczynamy zejście z Południowego Grunia. Widoki dopisywały przez cały dzień, ale słońce też dobrze dało nam się we znaki. To był naprawdę gorący dzień. Zejście do schroniska nie było tak błotniste jak dzień wcześniej, ale to nachylenie stoku tam jest naprawdę duże i zejście było męczące. Na szczęście zimne piwo i kofola trochę nas orzeźwia. Zaczynamy zejście już razem, ja po prostu biorę Julka na barana i lecę. Jest mi naprawdę gorąco i sądząc po tym jak czułem się pod koniec dnia, miałem lekki udar słoneczny. Wieczorem jeszcze pojechaliśmy do Terchowej trochę się pokręcić, ale dla mnie była to już męka.

sobota, 8. sierpnia

Kolejny dzień, sobota, był pierwotnie planowany jako dzień wyjazdu. Jednak znając doskonałe prognozy pogody i mając możliwość przedłużenia urlopu – chętnie z niej skorzystałem. W międzyczasie kilka dni wcześniej zrobiłem rekonesans po kwaterach w okolicach Wielkiej Fatry. Ostatecznie stanęło na Chacie Horec położonej w Vysnej Revucy, części Liptowskich Revuc położonej wyżej w dolinie. Fasole, tak jak cała reszta towarzysta, rozjechała się do domów, natomiast Teściowie, Alicja i ja z dzieciakami pojechaliśmy dalej na południe. Wymyśliłem, że dobrym pomysłem na dzień, w którym się przenosimy, będzie wycieczka na Zwoleń.
Około południa docieramy do Donowalów. Wciąż było niemal upalnie, jednak miejscowość położona jest dość wysoko, między dwoma potężnymi pasmami i temperatura nie była tu tak dokuczliwa. Po Zwoleniu nie oczekiwałem jakiejś wielkiej rewelacji, choć wycieczka na tę górę miała niewątpliwie kilka zalet – było blisko, niewysoko i w okolicy, której zupełnie nie znałem, zawsze jakaś odmiana. Podejście, trochę w lesie, trochę łąkami, było naprawdę strome. Nieco psuł efekt fakt, że pod samym szczytem spotykało się wielu ludzi, którzy wjechali pobliską kolejką.

Obrazek
45. Ostredok, Czarny Kamień i Rakytov ze Zwolenia

Obrazek
46. Po zejściu ze Zwolenia

Widoki ze Zwolenia są całkiem niezłe, choć niestety przejrzystość nie była tego dnia najlepsza. Fajnie widać zachodnią część Niżnych Tatr – masyw Praszywej i Chabenca. Po drugiej stronie całkiem przyzwoicie było widać najwyższe partie Wielkiej Fatry – Kriżną, Ostredok, Ploskę, Czarny Kamień i Rakytov.
Po zejściu do Donowalów (zdecydowanie wymagającym uwagi, było sypko i stromo), niemal od razu jedziemy do Chaty Horec. Samo otoczenie budynku nie jest rewelacyjne, dla dzieci nie ma nawet kawałka zieleni, ale sam budynek nam się podoba. Właściwie panuje w nim schroniskowy klimat, ale jest przytulnie i świetnie skrzypi podłoga pod stopami. Mamy dwa duże pokoje – jeden na pierwszym piętrze, jeden na drugim. Na dole robią dobrą pizzę i wyprażany syr, jest świetne piwo – życ nie umierać.

Od razu zaczęliśmy kombinować co można zrobić kolejnego dnia. Mnie ciągnie w nowe góry, jasna sprawa. Mama ze względu na kostkę twierdzi, że zupełnie odpuszcza do końca wyjazdu. Namawiam Alicję i Bogusia, żeby tym razem wyszli o świcie razem ze mną. Trasę miałem w głowie już od dłuższego czasu, a Chata Horec jest położona tak rewelacyjnie, że jechać samochodem nie musieliśmy nigdzie.

niedziela, 9. sierpnia

O 4:30 wychodzimy i kierujemy się na Ploskę przez tzw. Magury. Było bardzo rześko i przyjemnie, dokładnie odwrotnie niż dzień wcześniej na Zwoleniu. Szybko nabieraliśmy wysokości, po mniej więcej godzinie z małym okładem byliśmy niedaleko przełęczy. Po prawej strony cały czas widzieliśmy Czarny Kamień i wyczekiwaliśmy momentu kiedy wyjdzie zza niego słońce. Było widać, że widoki czekają nas naprawdę fantastyczne i dokładnie takie były. Ploska faktycznie jest bardzo bardzo płaska i nie ma się tego fajnego poczucia przestrzeni, ale... to morze traw dookoła. A dalej cała ekstraklasa wielkofatrzańska – Czarny Kamień, Rakytov, Zwoleń, Borisov, a obok ogromna połonina Ostredoka, na którą mieliśmy iść w dalszej kolejności. I wszystko tak pysznie soczyście zielone. Na zachodzie z kolei zupełnie dzikie, zarośnięte doliny ponad którymi wznosiły się wapienne wierzchołki Ostrej, Tlstej, wielkofatrzańskiej Klaka i innych, nieznanych mi wierzchołków.

Obrazek
47. W drodze na Ploskę

Obrazek
48. W okolicach Ploski. Czarny Kamień

Obrazek
49. Borisov z Chyżkych


Wielka Fatra jest inna. Jest spokojnie, ludzi można policzyć na palcach jednej ręki. Krajobrazowo jest kapitalna. Na to liczyłem i nie zawiodłem się. Reszcie też się bardzo bardzo podobało. To byłą jedna z najlepszych wycieczek. Z Ploski trochę mnie kusiło, żeby lecieć jeszcze na Borisov, ale wtedy wrócilibyśmy dość późno, nie chcialiśmy zostawiać Mamy z dzieciarnią na tak długo.
Grzecznie poszliśmy na Chyżki a stamtąd zaczęliśmy powoli wznosić się w kierunku Ostredoka. Najpierw lasem, potem połoniną. Widoki cały czas były pyszne i przepyszne. Cała trasa przez Ostredok, Frickov, po Kriżną to prawdziwa uczta dla oczu. I te szumiące trawy wszędzie wokół – coś pięknego. Tam można naprawdę odpocząć. Przed Kriżną widzę jeszcze jakąś kopkę, którą szlak trawersował od zachodu. Zgodnie z maksymą, że grań to grań, poszedłem i na nią. Na początku w trawach były wyjeżdżone jeszcze jakieś koleiny, potem szedłem już zupełnie na przestrzał. No cóż, łażenie w trawach sięgających pasa nie jest zbyt wygodne. Zaliczyłem szczytową tyczkę i czym prędzej zmiatałem do szlaku.

Obrazek
50. Podejście na Ostredok

Obrazek
51. Morze gór

Obrazek
52. Na Ostredoku. Za nami Borisov i Ploska


Zabudowania na Kriżnej zbliżały się do nas bardzo szybko, minąwszy je, skręciliśmy na Rybowskie Sedlo. Stamtąd chcieliśmy zejść Suchą Doliną. Pierwsza część tego zejścia sprawiła nam spore problemy orientacyjne. Ścieżka była mniej wyraźna niż popularniejsze lewizny w Tatrach. Oznaczenie szlaku bardzo skromne. Początkowo musieliśmy po prostu schodzić korytem potoku. Później zaczęły się trawersy po stromych zboczach doliny, miejscami w pokrzywach po pierś. Trochę nas to zaskoczyło. Wielka Fatra pokazała swoje nieco bardziej dzikie oblicze. Po godzinie męczącej walki meldujemy się przy gruntowej drodze, która miała sprowadzić nas do Wyżnej Revucy. Ale trzeba było jeszcze sporo podrałować – chyba z 7km.


Obrazek
53. W kierunku stacji kosmicznej Kryżnyj

Obrazek
54. Zejście z Rybowskiej Przełęczy. Ładne ale niewygodne

Na bazie jesteśmy tuż po południu. Resztę dnia odpoczywamy, spacerujemy i moczymy nogi w potoku przepływającym przez osadę. W pewnym momencie dołączją do nas miejscowe dzieciaki. Wskazuję głową prewalające się ponad nami coraz gęstsze chmury i zaczepiam jakiegoś słowackiego malca: „Burka bude?”. Zamyślił się i odpowiedział poważnie: „Heeeeej!”
Wzrok ucieka mi coraz częściej na górujący w oddali Rakytov. Ponoć najlepszy punkt widokowy w Wielkie Fatrze. Nie ma siły. Jutro muszę tam iść.

poniedziałek, 10. sierpnia

Poniedziałek to kolejna wczesna pobudka. Szybko wsiadam do samochodu i zjeżdżam 6,5km do parkingu usytuowanego przy Teplej Dolinie. Tym razem miałem nieco inne założenie na zdobycie Rakytova. Miało być jeszcze... szybciej. Początkowe kilometry podejścia to umiarkowane nastromienie i asfalt, także po prostu biegnę pod górę. Dopiero na trzecim kilometrze zaczyna się prawdziwe podejście, ale za to konkretne. Szlak szybko zodbywa jakieś 500m wysokości i wyprowadza mnie w okolice utulni, skąd po krótkim podejściu lasem zaczynam trawers w kierunku Północnej Rakytowskiej Przełęczy. W kotle pod trawersem pasą się krowy. Nie mogę uwierzyć w jakim terenie. Na przełęczy jestem równiutko po godzinie. Nie zwklekam zbyt długo i mocno wyciągam nogi. Na Rakytovie staję po 1h10min od wyjścia z samochodu. Zważywszy, że jest to 6,5km oraz ok. 970m podejścia – wynik jest niezły. Mapa-turystyczna.pl pokazuje czas na szczyt 3:15, moja mapa 2:45. Tak czy inaczej zbiłem ten czas grubo, to chyba mój rekord.

Obrazek
55. Panorama z Rakytova. Turczańska gałąź Wielkie Fatry. Najbardziej wybitny chyba Klak wielkofatrzański (albo Lysec). Na horyzoncie Luczańska Fatra

Obrazek
56. Wielka Fatra na pierwszym planie. Cała Mała Fatra z tyłu

Obrazek
57. Od Wielkiego Rozsudźca do Wielkiego Chocza

Obrazek
58. Widok spod Rakytova

Obrazek
58a. Najwyższa część Wielkiej Fatry z Rakytova. Czarny Kamień, Ploska, Ostredok

Obrazek
59. Zejście z Rakytova


Widoki z Rakytova są po prostu fantastyczne. Widać wyraźnie obie gałęzie Wielkiej Fatry, całą naszą trasę z poprzedniego dnia, Kawał Niżnych Tatr, całą grań Małej Fatry od Klaka przez Wielką Lukę i całą Fatrę Krywańską, Wielkiego Chocza. Zdziwiło mnie jak doskonale widać Tatry. Rozpoznaję wyraźnie Siwy Wierch, Baraniec, Krywań i wybitną grań w Tatrach Wysokich, możliwe że to była Grań Hrubego. Siedzę na wierzchołku ponad pół godziny, aż robi mi się mocno zimno. Zbieg ze szczytu zajmuje 45 minut. Koło utulni przyhamowały mnie trochę... krowy z cielakami, które właśnie zeszły z wyżej położonego pastwiska. Super klimat. Na śniadanie jestem na czas.

[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=BlvFV46ucOc&feature=youtu.be[/youtube]

Po posiłku ruszamy do Vlkolinca, fajnej wioski-skansenu położonej w okolicach Martina. Nie powiem, że dotarliśmy tam bez przeszkód, ale tak to jest niestety jak się ufa nawigacji a nie zwraca uwagi na znaki. Ten Martin to objechaliśmy chyba ze wszystkich stron. Sam Vlkolinec bardzo fajny, przyjemnie się tam spacerowało. Po powrocie zacynamy powoli się pakować.

Obrazek
60. Vlkolinec. Trzeba zadać trochę szyku

Obrazek
61. Vlkolinec

Obrazek
62. Vlkolinec

Obrazek
63. Vlkolinec

Obrazek
64. Skarb Chaty Horec. Lany Cierny Kameń


We wtorek mieliśmy od razu po śniadaniu zbierać się do domu. Ale nie najkrótszą drogą. Boguś zaproponował, że chce pokazać wnukom Muzeum Polskiego Lotnictwa w Krakowie. Spoko. Może być przez Kraków. Przemknęło mi przez głowę wieczorem dzień wcześniej, że może by tak jeszcze na Borisov przed śniadaniem, ale odpuściłem. Wiedziałem, że będzie pakowanie, nie chciałem żeby wszyscy na mnie czekali, już się nachodziłem.
Muzeum bardzo fajne, dzieciom się podobało, to najważniejsze. W Krakowie rozdzielamy się i już sami wracamy do Wrocławia.

Epilog
Jak mogę podsumować ten urlop – było kapitalnie. To był chyba mój najlepszy górski urlop w życiu, mimo że nie łaziliśmy po żadnych wysokich górach. Naprawdę się wyżyłem. Były momenty, które zapamiętam na długo. Odwiedziłem 2 pasma, których wcześniej nie znałem. Trudno nie być zadowolonym. Poza tym stwierdziłem, że naprawdę lubię biegać po górach. I świetne jest to, że umożliwia to zrobienie fajnej wycieczki i nie znikanie na cały dzień.
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 14797
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 29.12.2020 12:59

Już koniec? 8O

Fajnie, jest dużo do czytania, tylko forma inna - całość od razu 8)

Uwielbiam i Małą, i Wielką Fatrę. W obu byłam kilkukrotnie, chociaż część Luczańską dotąd pomijaliśmy. Dzięki za relację :D Zdjęcia pooglądałam, teraz biorę się za czytanie ;)

:papa:

P.S. Cierny Kameń też piłam i bardzo mi smakowało :D
Franz
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 59006
Dołączył(a): 24.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Franz » 29.12.2020 18:35

Z prawdziwą przyjemnością poczytałem i pooglądałem piękne zdjęcia z rejonów, które po raz pierwszy poznałem w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku, kiedy prowadziłem tam grupy studenckie, i do których później wracałem wielokrotnie, a nadal nie mogę się nimi nasycić...

Pozdrawiam,
Wojtek
Krabul
Globtroter
Posty: 47
Dołączył(a): 18.07.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krabul » 30.12.2020 11:45

maslinka napisał(a):Już koniec? 8O

Fajnie, jest dużo do czytania, tylko forma inna - całość od razu 8)

Ano u mnie tak właśnie jest - całość od razu.

Franz napisał(a):Z prawdziwą przyjemnością poczytałem i pooglądałem piękne zdjęcia z rejonów, które po raz pierwszy poznałem w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku, kiedy prowadziłem tam grupy studenckie, i do których później wracałem wielokrotnie, a nadal nie mogę się nimi nasycić...

Pozdrawiam,
Wojtek
Dzięki! Ja sporo czytam i oglądam Twoich materiałów z całego świata. Chciałbym się móc za kilkadziesiąt lat pochwalić podobnym podróżniczym portfolio.

Fatry mają niesamowity klimat. Mała jest nieprawdopodobnie malownicza. Tylko ludzi jest naprawdę dużo, zwłaszcza w sezonie. Dobrze, że sporo połaziłem tuż po wschodzie słońca, w samotności.

Powrót do Słowacja - Slovensko



cron
Fatry były tam trzy czyli sól Słowacji
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone