arabesqa74 napisał(a):Zabieram swoje jedzenie ponieważ:
1. Lubimy SWOJE jedzenie;
2. Pomimo prób, niekoniecznie wszystkie lokalne specjały nas akurat zachwyciły i nie czuje się z tego powodu ograniczona, czy mało otwarta;
3. Analizując środki potrzebne na wakacje, na dobrą sprawę nie powinniśmy się nigdzie wybierać – bo nas nie stać; wolę więc ograniczyć wydatki na tzw. życie, żeby spędzić wakacje właśnie w Chorwacji, a nie „gdzie indziej”.
Zabieram podstawowe produkty na śniadania, nasze lokalne piwo (za każdym wyjazdem wkupne dla gospodarzy) i zawekowane np. 4 – 5 obiadów, które notabene nigdy nam się nie zepsuły. Nie wiozę ze sobą 3 worków ziemniaków, czy 6 zgrzewek wody – bo drogo, ale nikt mi nie wmówi, że tanie jest np. mięso.
Corocznie urlop traktuję w kategorii spełnienia marzeń i pomimo ograniczonych funduszy, chcę jechać tam „gdzie chcę”, a nie tam, gdzie wg niektórych powinnam, no bo przecież mnie nie stać! Nie bardzo rozumiem takie ograniczone poglądy, że jak pracuję, to mi się należy. Większość ludzi pracuje i ze względu na różne koleje losu, nie wszyscy mogą pozwolić na wszystko. Czy ta część, której nie stać na więcej, powinna zrezygnować z realizowania swoich marzeń? Oni też pojadą. Zaoszczędzą to na jedzeniu, to – być może na winietach i OK! Też spędzę SWOJE wakacje i wrócą zadowoleni, bo spełnili marzenia, pomimo tego, że były oszczędne tzn. NA MIARĘ ICH MOŻLIWOŚCI.
Ps. Wbrew pozorom krajowe wakacje z rodziną (2+2), wcale nie są tańsze, niż np. w Chorwacji (oczywiście zależnie od lokalizacji, różna będzie koszt transportu), a ceny w naszych „kurortach” też mocno odbiegają od tych w miejscowościach nieturystycznych.
Dawno nie czytałam tutaj czegoś tak wyważonego w ocenach, szczerego i racjonalnego.
W Chorwacji byliśmy parę lat temu ( w tym roku 2 podejście) i mieliśmy swoje jedzenie.
Ja np nie lubię ( czy nie trawię dobrze) owocow morza. Przyjmuję do wiadomości ich zalety, wysoką wartość odżywczą, ich wykwintność itp ale po wielu próbach przekonania się do nich, nie smakują mi, nie zachwycają i nic na to nie poradzę. Raz się wybraliśmy na grilowane kalmary. Gdy się dowiedziałam że były grilowane razem z wnętrznościami, nie jadlam.
Gdy dochodzi do tego cena frutti di mare to nie wiem w imię czego mam się męczyć.
Ceny obiadów w restauracjach, czy po ichniemu w konobach, tak jak piszesz nie są na skromne portfele. Pamiętam, jedliśmy spaghetti, ja zaszalałam ryzykując i wzięłam z czarnym sosem ( z atramentem z mątwy), całkiem niezły - coś koło 30 zł ( w przeliczeniu, wszystko się od razu przeliczało ), ktoś zamówił mięso z ziemniakami- ponad 50 zł. Parę lat temu, jak na jedną porcję
i biorąc pod uwagę ile obiadów można byłoby z tego zrobić to sporo. Mnie też nie przekonują argumenty, że wakacje są po to żeby się nie przejmować kasą, wydatkami . Owszem jak kogoś stać by się nie przejmować przez cały rok. O tych nie piszę. Ale nie wszyscy tak mają i to mi trochę kojarzy się z polskim przysłowiem - zastaw się a postaw sie.
Reasumując- mieliśmy jedzenie, i zawsze jak będziemy się wybierać tam ( czy gdzieś indziej za granicę) będziemy brać jedzenie.