Poniedziałek wita nas porannym chłodem, zachmurzeniem i brakiem słońca. To ostatnie spowodowane jest na szczęście wczesną porą – chwilowy nastrój niepogody stwarza tak naprawdę ukształtowanie terenu (wzgórza), gęste drzewa i późny świt. Niespiesznie zabieramy się za przygotowanie śniadania i planujemy dzisiejszy dzień. W drodze po poranne bułki profilaktycznie zachodzę na recepcję – „no lugagge” – dowiaduję się i próbuję zwalczyć objawy nadchodzącego stresu. Niby nie ma się czym martwić, ale perspektywa co-chwilowego dzwonienia i czekania na jakąkolwiek informację jest mocno irytująca!
Podczas śniadania wysłuchuję dziesięciominutowej sesji reklamowej Airberlin. Później machinalnie dzwonię do Madrytu…
W słuchawce odzywa się głos! Prawdziwy, nienagrany głos! Przedstawiam pani sytuację, ona jakby mnie już kojarzy – w stresie przechodzę z angielskiego na hiszpański – o, tak idzie o wiele lepiej! Efekt rozmowy jest dla mnie wielce zadowalający!!!
Pani potwierdza, że bagaż został odnaleziony (to już wiemy) oraz… że czeka na nas w Madrycie! Dziwi się, że my na walizkę czekamy w Lizbonie – „no no, tu equipaje esta esperanto en Madrid!” – potwierdza radosną nowinę, jak by rzeczywiście była radosna…
No bo w sumie jest!
Bo wiemy, gdzie jest bagaż, czyli jesteśmy u punktu wyjścia, czyli nie muszę na niego czekać i o niego wypytywać, czyli jesteśmy wolni!
Ale co dalej?
Ustalamy, że bagaż pojedzie teraz na camping w El Puerto de Santa Maria. Pani bardzo to odpowiada – mówi, że mają lotnisko w Jerez de la Frontera (czyli około 20 kilometrów stamtąd), zatem już za chwilę nasza walizka poleci z Madrytu do Jerez, więc mam być na campingu jutro rano!
„Ale jak to jutro rano?” – dopytuję, bo jesteśmy w Lizbonie, jest około 10.00, jesteśmy niespakowani, 600 kilometrów od El Puerto, po drodze mamy się zatrzymać nad oceanem (na kilka dni w dodatku), a później jeszcze w Sewilli, bo nie ma bata – musimy ją ponownie odwiedzić!
Jutro, jutro – dokładnie „manana de la manana” - potwierdza pani informację, że kurier przybędzie w dodatku w godzinach przedpołudniowych!
Negocjuję tyle, że okej, ale raczej jutro koło 14.00. Jest zgoda! Muy bien!
Pakujemy się w trybie ekspresowym. Nie ukrywam, że pośpiech i „akcja” dodają mi skrzydeł. Robiło się już lekko nudnawo, a tu taka niespodzianka! Dzieci się cieszą, że zobaczą wreszcie zawartość walizki, żona się cieszy z kosmetyków. Wszyscy zadowoleni!
Ruszamy na południe! Jest 10.50 (czyli jeszcze 9.50).
Wjeżdżamy na most – cud techniki.

Przejeżdżamy nim na drugą stronę Tagu…

…i wjeżdżamy na kilka godzin na autostradę A2 w stronę miejscowości Albufeira.

Dyskutujemy, jak to zrobić, by wykąpać się wreszcie w oceanie. Gdzie to zrobić, czy zostać na noc. A jeśli tak, to co z Sewillą? Może ją odwiedzić w drodze powrotnej do Madrytu?
Taka opcja jest kusząca, ale niebezpieczna – może nam się odechcieć!
Decydujemy, że pójdziemy na żywioł – zobaczymy, jak daleko uda nam się zajechać, czy będziemy zmęczeni, głodni itp.
Po przejechaniu około 250 kilometrów, czyli po około 2 godzinach zbliżyliśmy się do miejsca podjęcia decyzji – do rozjazdu, czyli miejsca, gdzie autostrada mogła nas zaprowadzić dalej albo na wschód, albo na zachód…
Opcja, że mamy przeć na zachód, a później znowu wracać wydała mi się wielce niedorzeczna. Ta niedorzeczność skreśliła niestety z naszych planów pobyt w miasteczkach Algarve… Taki los – wszystkiemu winna zagubiona walizka…
Zjeżdżamy więc z autostrady, by kupić winietę na kolejny jej płatny odcinek Albufeira – Castro Marim. Jak już wspominałem wybieramy opcję z kartą-zdrapką, która polega na zakupieniu rzeczonej zdrapki o nominale odpowiadającym kosztowi przejazdu na wybranym odcinku i wysłaniu kodu z niej pod wskazany numer sms. Wszystko udaję się znakomicie i po zatankowaniu naszego auta wjeżdżamy na autostradę, na której nie ma ani bramek, ani innych punktów, które świadczyłyby o tym, że droga jest płatna.
Mijamy kolejne zjazdy nad ocean. W końcu, około 15.00 (czyli jeszcze 14.00) wybieramy zjazd na miejscowość Castro Marim i plażę Playa Verde. Rzutem na taśmę, to to ostatni zjazd przed Hiszpanią!
Znów w trybie ekspresowym biegniemy drewnianymi podestami na plażę i z radością zanurzamy się w lodowatym oceanie! Jest pięknie!!! Tego nam było trzeba! Woda jest zimna, orzeźwiająca, słona! Ocean oddycha spokojnie… pięknie byłoby tu zostać na dłużej…
O 17.20 przejeżdżamy przez Sewillę – jest za późno, by ją dziś zwiedzać… Może wpadniemy tu jutro? Po dwudziestu minutach wyjeżdżamy na miejscowość Dos Hermanas, gdzie czeka na nas znany już camping Villsom:
https://plus.google.com/+CAMPINGVILLSOM ... anas/postsPo sześciu minutach dojeżdżamy do Dos Hermanas, zjadamy kupę śmieci w miejscowym McD i robimy duże zakupy.
Godzinę później moczymy tyłki w cieplutkim basenie…