Czytając niezwykłe relacje szanownych forumowiczów, postanowiłem spróbować swoich sił w napisaniu, a raczej opisaniu tego co miało miejsce między 16 a 26 sierpnia, roku 2010... oczywiście:)
Planując wakacje rok temu stwierdziliśmy (żona i ja, bo dzieciak z racji wieku mało ma jeszcze do powiedzenia w tej kwestii:))), że wakacje spędzimy w Chorwacji. Był to nasz drugi wyjazd do tego pięknego kraju - tak że zaprawieni już w boju wiedzieliśmy mniej więcej co i jak.
Po prawie półrocznym studiowaniu forum - wybór padł na Tribunji (z racji ponad dwuletniej córeczki - . . . a jednak miało ono swój udział w podjęciu decyzji
W niedzielę 15 sierpnia spakowaliśmy walizki, potrzebne rzeczy i niepotrzebne też, by w nocy (lub wczesnym rankiem jak kto woli) wyruszyć ku przygodzie. Wyjazd zaplanowaliśmy na godzinę 3 - 4, ale niestety wyjechaliśmy o 5
Ruszaliśmy z miejscowości Rudnik nad Sanem (mała mieścinka jakieś 60 kilo od Rzeszowa). Tak samo jak poprzednim razem - wybrałem trasę na Rzeszów -> Barwinek (przejście graniczne) -> Presov -> Kosice -> Miskolc -> no a potem to już wiadomo M3 do Budapesztu, a tam poszukiwania M7 i dalej do granicy z HR -> a Chorwacja... non stop autocestą.
W sumie z tych wszystkich odcinków najbardziej zmulił mnie ten polski - Rzeszów - Barwinek. Tragedia!!! Były z 4 długie wahadła, które w znaczący sposób opóźniły drogę. Ale nie będę się tu rozpisywał o jakości polskich dróg - bo wystarczy się nimi tylko przejechać i pozostawić bez komentarza. Słowacja przebiegła raczej bezproblemowo. Węgry - tak samo. Dodam tylko, że w Budapeszcie postanowiliśmy odwiedzić Oceanarium Tropicarium ... i to był nasz błąd. Spędziliśmy w korkach ponad 2 godziny... masakra. Generalnie nie lubię tego miasta bo przeważnie się tam gubię. Ale teraz zaopatrzony w gjepeesa (Głupiego Przewodnika Samochodowego) pomyślałem że nie ma na mnie bolca, niestety nie przewidziałem że wjadę do miasta w godzinach szczytu. No ale to są w końcu wakacje więc nie ma co narzekać do roboty się nie spóźnimy w końcu, ważne że cało i bezpiecznie dojechaliśmy do międzycelu:)))
Zwiedzanie oceanarium zajęło nam około godzinki czasu. Musze przyznać że nie powaliło mnie na kolana, ale dla dziecka to była frajda zobaczyć rekina czy dotknąć płaszczki. Po opuszczeniu tropicarium - kierując się ku wyjściu z całego centrum handlowego w którym się ono mieści nie mogliśmy uwierzyć oczom - zerwała się taka burza, że drzewa wierzchołkami dotykały chodnika. Postanowiliśmy przeczekać burzę i w tym czasie się posilić, by mieć siłę na dalszą drogę.
Budapeszt opuściliśmy prawie jak w filmie Twister, czyli uciekając przed burzą, która swoją ciemnością okryła całe miasto i ku mojemu zdziwieniu cały czas podążała za nami
Dalsza część drogi ku granicy z Chorwacją raczej wiała nudą - dlatego ją pominę. Ale za to zaskoczyło mnie przejście graniczne - HUN/HR w Latenye - raptem niecałe 3 latka tamtędy przejeżdżałem i wyglądało całkiem inaczej:) Co więcej podjeżdżam pod terminal, a tam nie wierzę oczom, sprawdzają prawie każde autko, a vany i busy zjeżdżają na bok w celu "gruntownej penetracji". Widmo rozbrojenia auta z walizek i całego tego cygańskiego zgiełku panującego w bagażniku przeszło mi przez myśl, ale . . . na szczęście nie musiałem tego sprawdzać w praktyce bo do kontroli pojechał akurat van przede mną. Nie mam pojęcia czy sprawdzali wyrywkowo czy jak.
Autocesta chorwacka minęła nam w szybkim tempie - z 3 godzinnym postojem na jakimś parkingu (mimo chęci jak najszybszego znalezienia się już na plaży, sen niestety spędzał z powiek te chęci)
Ale już o 6 rano oczy nasze wypełnił widok, na jaki czeka każda osoba zmierzająca ku Chorwacji - Jadran !!!
c.d.n.
ps. foty next time

.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)

.png)