Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Jedno wesele i szczyt. Mediolan, Grossglockner i nie tylko.

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
typ
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 933
Dołączył(a): 27.03.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) typ » 16.06.2008 20:27

No, Kamil, ja też się upominam o część górską opowieści..... :-) Parę słów napisałeś na summitpost, czekam tutaj na szczegóły....
Ale to pewnie po meczu :-)
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 19.06.2008 13:34

krakuscity napisał(a):Jak zwykle super opis i piękne zdjęcia. :wink:

Dzięki!

kulka53 napisał(a):Widzę, ze Koronka się powoli kompletuje :wink:

Bez żadnego ciśnienia, tylko przy okazji jak gdzieś jestem :lol:

typ napisał(a):No, Kamil, ja też się upominam o część górską opowieści..... :-)

Mówisz-masz :)
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 19.06.2008 13:38

4. Odpoczynek Żółwia

2 czerwca

Dzwoni budzik w telefonie. Odruchowo go wyłączam ale za chwilę dzwoni znowu. To nie budzik, to Ag ma pilną sprawę do obgadania. No tak, skąd miała wiedzieć że mam wstać o nieludzkiej godzinie. Patrzę na zegarek - jest północ...

O trzeciej budzą mnie ruchy Włochów. Miałem jeszcze pospać godzinę ale uznaję że też czas ruszyć rzyć.

Razem jemy śniadanie. Marino i Edo są z Mediolanu, też idą na drogę normalną, ale zamierzają zejść na drugą stronę przez lodowiec Pasterze. Tam mają samochód, tu dojechali autobusami. Przedwczoraj weszli na Grossvenediger (3666 m), niewiele niższą górę niedaleko stąd. Mają narty do podchodzenia, więc na śniegu na pewno będą szybsi, jednak na początku będziemy szli razem. Zawsze będzie mi raźniej.

Startujemy o 4.15. Czołówki gasimy dopiero dochodząc do następnego schroniska Lucknerhütte (2241 m). Niedługo ścieżka się kończy, robi się stromiej i zaczyna się śnieg. Włosi przypinają narty i ruszają do góry polami śnieżnymi. Ja szukam drogi po swojemu, tak jak mi najwygodniej. Po kilkunastu minutach spotykamy się ponad progiem, okazuje się że musimy odbić bardziej w prawo. Chcemy ominąć słynne schronisko Stüdlhütte (2802 m) i skrótem zwanym Mürztaler Steig iść prosto na lodowiec Ködnitzkees. Według wszystkich opinii które słyszałem, śniegu jest wyjątkowo dużo jak na tą porę i nie będzie mi groziło wpadnięcie w szczelinę i mogę iść sam bez liny. Na niekończących się polach śnieżnych zostaję coraz dalej z tyłu, jednak rzadko kiedy tracę z nimi kontakt wzrokowy. Dzięki wczesnej porze śnieg jest na ogół nieźle zmrożony i twardy, jednak są miejsca gdzie zapadam się do kolan.

Obrazek Obrazek Obrazek

W międzyczasie poranne chmury się zupełnie rozwiewają. Koło siódmej mam wreszcie pierwszy widok na Glocka. Zmęczenie ostatnich dni, wysokość i brak aklimatyzacji zaczynają mi się trochę dawać we znaki. Im bliżej do 3000 m pokazuje altimetr w zegarku, tym bardziej spada moje tempo. Edo i Marino są gdzieś daleko z przodu, widzę jeszcze jakiś dwuosobowy zespół idący od strony Stüdlhütte, poza tym nie ma nikogo.

Obrazek Obrazek

Jeden krok, jeden oddech. Dwadzieścia kroków, odpoczynek. Jak z taką zawrotną szybkością idę przez tą prawie płaską patelnię Ködnitzkees, to jak będzie jak się zrobi wyżej i trudniej? Wczoraj wieczorem w schronisku mi odradzali wejście i zejście w jeden dzień...

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

W połowie stromego śnieżnego stoku prowadzącego do górnego schroniska Erzherzog-Johann-Hütte mija mnie para narciarzy. Uważnie zjeżdżają zmrożonym śniegiem, często się zatrzymując. Wczoraj próbowali wejść na szczyt, jednak doszli tylko do niższego wierzchołka Kleinglockner i zostali na noc w górnym schronie.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Wchodzę na zabezpieczony stalowymi linkami skalny odcinek. Właściwie nie są mi one potrzebne, jak się chce to można też chyba obejść ten kawałek śniegiem, tam gdzie zjeżdżali narciarze. Dopijam resztę wody z szumakiem, napełniam peta wodą ciurkającą z topiącego się śniegu po kamieniach. Nad skałami następne strome pole śnieżne i jeszcze dłuższy kawałek po skałach z ubezpieczeniami doprowadzają mnie do schronu. Miejsce w którym stoi nazywa się Adlersruhe, czyli Odpoczynek Orła. Mi jednak dziś bliżej do żółwia niż do tego szlachetnego ptaka. No ale to już w końcu 3454 m. Jest już przed dziesiątą. Strasznie długo tu wlokłem dupsko, jednak postanawiam sobie zrobić porządny odpoczynek, czuję że inaczej nie dam rady.

Obrazek Obrazek Obrazek

Siedzę na kamieniu, żrę czekoladę i piję szumaka, zakładam uprząż i raki, przypinam kijki do wora i zamiast nich biorę czekan. Z dołu dochodzi dwóch Holendrów, od razu idą dalej. Dobra decyzja, od strony skąd przyszedłem zaczyna się chmurzyć. Czuję jednak że jeszcze z pół godziny muszę posiedzieć.

Obrazek

Dopiero duża chmura która zaczyna całkowicie zakrywać szczytowe partie mobilizuje mnie do startu. Już jedenasta i cholera jedna wie ile mi zajmie wejście i zejście w moim tempie. Podszczytowy lodowczyk Glocknerleitl szybko przechodzi w bardzo strome pole śnieżne wyprowadzające na grań szczytową. Mijam dwie pary nart wbite w śnieg, pewnie zostawione przez Włochów. Wysoko nade mną idzie chyba Holender. Zapadam się w kopnym, głębokim śniegu. Dwa, trzy kroki, stop, dziesięć oddechów...

Obrazek Obrazek

Chmury przychodzą i odchodzą. W dół schodzi trzyosobowy zespół związany liną. Chyba musieli wystartować rano z górnego schronu, albo przynajmniej bardzo wcześnie ze Stüdlhütte. W międzyczasie wyprzedza mnie para mieszana, też związana. W końcu gramolę się na grań szczytową. Patrzę na zegarek. Kurwa mać, taki kawałek się czołgałem półtorej godziny?

Obrazek

Podchodzę kawałek śniegiem przetykanym skałami. Na grani siedzi jeden z Holendrów, dopiero teraz zakłada raki. Mijam go i też siadam odpocząć. Holender zaraz rusza do góry. Oni też nie grzeszą szybkością.

Obrazek

Znowu wszystko niknie w chmurze. Niedługo po ruszeniu spotykam schodzących ze szczytu Włochów. Idą związani liną. Na grani zresztą co kilkadziesiąt metrów są osadzone na stałe stalowe pręty z których można się asekurować. Gratuluję im, robimy sobie zdjęcia, żegnamy się i idziemy każdy w swoją stronę. Za mną chyba już nikt dzisiaj nie idzie. Pomyśleć że w pełni sezonu w dni z lampą tworzą się tu korki...

Obrazek

Za chwilę widzę wracających Holendrów. Doszli tylko do Kleinglocknera, mówią że dalej jest za trudno żeby iść bez liny. Podejdziemy, zobaczymy.

Jeszcze parę minut i jestem na Małym Dzwonniku (3783 m). Tylko 15 m niższy od głównego szczytu, ale grań między nimi to najtrudniejszy kawałek drogi. W dół prowadzi stroma, mocno ośnieżona grańka, ubezpieczona stalową linką. Pierwszy raz dzisiaj robię użytek z dwóch pętli przy uprzęży i wpinam się w nią. Po przeciwnej stronie ostro wciętej przełączki widzę wcześniej spotkaną parę mieszaną.

Sama przełączka, zwana Glocknerschartl, to kilka metrów śnieżnej kładki, szerokiej na 30 cm, z lufą na obie strony. Pierwsze wrażenie mogłoby wbić w fotel, gdybym właśnie na nim siedział. Chwila na decyzję i już jestem po drugiej stronie. Tam czeka na mnie kilkumetrowa skalna ścianka. Para jest już ponad nią.

Obrazek Obrazek

Trudności II UIAA, ścianka nie sprawia mi kłopotu, chociaż jestem w rakach. Wychodzę nad nią i w rozwiewającej się chmurze widzę krzyż na piku. Jest 13.30.

Para okazuje się rodzeństwem Austriaków. Mieszkają niedaleko stąd, Andi ma spore alpejskie doświadczenie, Karen jest nowicjuszką ale zawsze chciała wejść na Glocka. Na stalowych linkach podtrzymujących krzyż wiszą buddyjskie chorągiewki modlitewne. Andi mówi że gdzieś tu w okolicy mieszka i pracuje jeden Nepalczyk. Może to on powiesił? Tak czy inaczej fajnie to wygląda, pełny ekumenizm. Robimy sobie fotki i oni zaraz schodzą. Korzystam z przejaśnienia, cykam jeszcze kilka zdjęć i też zaczynam zejście.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Dopiero teraz, w lepszej pogodzie, można podziwiać grań szczytową w całej okazałości. Od strony na którą mamy schodzić nadciągają jednak ciemne chmury i grzmi. Austriacy się asekurują na ściance, więc szybko ich doganiam i resztę grani szczytowej przechodzimy razem.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Trochę zostaję w tyle dopiero przed samym zejściem na Glocknerleitl. Moi towarzysze są już dużo niżej na polach śnieżnych, gdy ja dopiero schodzę z grani. Te najwyższe kilkanaście metrów stoku ma ze 60 stopni nachylenia. Zaraz pod granią nagle zaczynam się obsuwać. Odruchowo wbijam dziabę i hamuję. Nigdy tego nie ćwiczyłem, widziałem tylko instruktażowe filmiki.

Andi i Karen się oglądają za siebie. Alright, I stopped myself - krzyczę do nich, podnosząc dupę ze śniegu. Schodzą dalej, ja też. Za chwilę znowu... srrrrrruuu! Drugi raz w ciągu minuty czekan przychodzi mi z pomocą...

Do schronu dochodzimy w chmurze. Zaczyna padać śnieg. Austriacy chcą przeczekać załamanie pogody. Dostrzegam w dole Holendrów znikających za załomem poniżej skalnego odcinka, mówię cześć Karen i Andiemu i też zaczynam schodzić.

Jak jestem już na dole stalowych poręczówek, śnieg przechodzi w gęsty grad. No to dupnęło na całego. Nie uśmiecha mi się dalsze zejście prosto w ten syf, więc zawracam do schronu. Łatwo powiedzieć, o ile schodziłem w miarę szybko, powrót do góry idzie mi rozpaczliwie. Grad nie odpuszcza, obchodzę schron naokoło w poszukiwaniu wejścia i w końcu gramolę się do środka. Jedyne otwarte wejście jest przez okno.

Rzucam wór na glebę i walę się na pryczę nie zdejmując raków. Jestem totalnie zryty i do tego jest mi zimno, woda też już mi się skończyła. Trochę gadam z Austriakami i sam nie wiem kiedy przycinam komara. Andi mnie budzi, mówiąc że pogoda pozwala na zejście. Zbieramy się, Andi i Karen związują się liną, schodzę za nimi. Dalej jest pochmurno ale już nie pada.

Skały przechodzimy razem ale na lodowcu Austriacy znowu są szybsi. Czasem zostaję w tyle, czasem na stromszych odcinkach zbiegam żeby nadgonić. Do końca śnieżnych pól dochodzimy razem, zdejmujemy raki i w trójkę schodzimy ścieżką do Lucknerhütte. Rozmowa pozwala zapomnieć o zmęczeniu. W międzyczasie jakimś cudem wyprzedziliśmy Holendrów, których widzimy ze sto metrów za nami.

Ostatni kawałek, bita droga do Lucknerhaus, dłuży się w nieskończoność. Rano w ciemności wydawał mi się o wiele krótszy, chociaż pod górę. Niedaleko przed schroniskiem żegnam się z Austriakami którzy idą w bok na parking gdzie zostawili samochód. O siódmej wieczorem wchodzę do Lucknerhaus.

Biorę piwo i siadam przy stoliku. Gdy kończę pić, wchodzą Holendrzy. Chwilę gadamy, mówią że chcieliby jeszcze na tym wyjeździe spróbować wejść na Mont Blanc albo Matterhorn. Wszyscy zostajemy tu jeszcze na jedną noc.




5. O jedną przełęcz za daleko

3 czerwca

Rano Holendrzy się wcześniej zbierają. Mówią że zdecydowali się na Matterhorn. Dopiero potem do mnie dociera że może im być ciężko jak wczoraj nie dali rady wejść na szczyt. Czy oni w ogóle mają linę? W ogóle myślenie mam spowolnione, czuję się mocno zrąbany i trochę trzepnięty słońcem. Leżę na wyrku prawie do jedenastej, co jakiś czas przysypiając.

Stawiam się na nogi za pomocą żetonu prysznicowego który mi został z pierwszej nocy. Wrzucam śniadanko, pakuję bety do skodzinki, w międzyczasie robiąc ostatnie fotki Glocka w chmurach i w końcu odjeżdżam. Koło budki z mytem stoi strażnik, ale mnie nie zatrzymuje.

Obrazek Obrazek

Na ostatniej austriackiej stacji tankuję do pełna, korzystając z dużo niższej ceny niż we Włoszech. Na Passo Stalle trafiam prawie dokładnie na zielone światło, czekam tylko kilka minut. W dolinie po włoskiej stronie zgodnie z planem odbijam na Kronplatz (2272 m). Jak już tu jestem to czemu nie zobaczyć i tego słynnego podjazdu z ostatniego Giro?

Zaczyna padać, a wkrótce prać żabami. Przed przełęczą trochę przestaje. Na bocznej drodze prowadzącej na Kronplatz stoi zakaz wjazdu. Chwilę się zastanawiam co dalej, gdy widzę wyjeżdżający stamtąd samochód na holenderskich blachach. Pytam kierowcę czy droga otwarta. Otwarta, ale bardzo stroma - odpowiada. Nie ma sprawy, dzięki! Jak oni wjechali to ja też mogę.

Rzeczywiście jest stromo, miejscami gradient 1:4, ale szutr jest pięknie wygładzony i na jedynce skodzinka spoko daje radę nawet się nie męcząc. Podziwiam kolarzy którzy parę dni temu musieli tu dymać pod górę. Na górze zimno, szaro i deszcz, nawet dobrych fot się nie da cyknąć, więc szybko wracam.

Wczesnym wieczorem znowu ląduję w Bolzano żeby coś przekąsić. W międzyczasie się zupełnie wypogodziło. Szybko ruszam dalej, w końcu chcę jeszcze dziś dobić do Liechtensteinu.

Już blisko szwajcarskiej granicy widzę drogowskaz w lewo: Passo di Stelvio - otwarta! Szybki rzut oka na mapę. Zaraz za nią można odbić w prawo na przełęcz Umbrailpass (2501 m) z przejściem granicznym i z niej zjechać do Szwajcarii. Dobra jest, zmiana planów.

Znowu zaczyna padać. Droga się wspina serpentynami. Po pewnym czasie wjeżdżam w chmurę, do tego robi się już ciemno. Mgła jest na tyle gęsta, że najbliższą agrafkę widzę dopiero jak w nią wjeżdżam. Wycieraczki nie nadążają zgarniać deszczu i gradu. To się robi ciekawsze od wczorajszego wejścia na Glocka...

Wyjeżdżam ponad największą chmurę. Cały czas pada deszcz ze śniegiem ale dzięki resztkom dziennego światła wreszcie coś widać. Nawet w tych warunkach sceneria ośnieżonych szczytów robi niezłe wrażenie. Na asfalcie leży cienka warstwa mokrego, topniejącego śniegu. Jedna z najwyższych przejezdnych alpejskich przełęczy ma sporą infrastrukturę turystyczną. Szybko, żeby za bardzo nie zmoczyć siebie i aparatu, pstrykam tylko zupełnie rozmazaną fotę dokumentującą mój samochodowy rekord wysokości (2758 m) i od razu zjeżdżam serpentynami na północną stronę aż do odbicia w prawo na Umbrailpass, gdzie jest przejście do Szwajcarii.

Obrazek

Szlaban jest zamknięty, w niewielkim budynku widzę przez szklane drzwi grający telewizor. Wychodzę i sprawdzam - zamknięte na głucho. Tabliczka informuje że przejście jest otwarte do 20.00, tylko w lipcu i sierpniu do 22.00. Na zegarku 21.30...

Nieparlamentarne słowa na ustach, mapa w dłoniach. Przez Livigno nie będę się pchał - dwie wysokie przełęcze i przejście graniczne z tunelem, pewnie też zamknięte na noc. Pozostaje nawrót. Kawałek pod górę na Stelvio i zjeżdżam w ciemność, deszcz i mgłę. Ponekad noću, kada nema svijetla, i ne vidi se put od kiše i od vijetra... - gra w głośnikach Zabranjeno pušenje.

Mimo że to główna droga, granicy nikt nie pilnuje. W nieustannie lejącym deszczu przejeżdżam jeszcze dwie wysokie przełęcze, Ofenpass (2149 m) i Flüelapass (2383 m) i w końcu koło drugiej jestem w Liechtensteinie. Tuż za granicą zjeżdżam na przydrożny parking. Krople deszczu uderzające o szybę i dach szybko mnie usypiają.


4 czerwca

Do rana pogoda się prawie nie zmienia. Pada może trochę mniej ale chmura wisi ze sto metrów nad ziemią. Nie ma co marzyć nawet o zobaczeniu gór, nie mówiąc o pójściu gdzieś wyżej. To znaczy może by i można, ale aż takim masochistą nie jestem.

W Triesen tankuję do pełna i kupuję dwa rodzaje miejscowego piwa. Nie jest mi dziś dane wleźć na żadną tutejszą górę to chociaż spróbuję bronka z Liechtensteinu. Przejeżdżam przez Vaduz i graniczny most i znowu jestem w Szwajcarii. Deszcz przybiera na sile. Jak podjeżdzam pod jakąś górę przed St. Gallen, znowu zaczyna prać żabami.

* * * * *

Dopiero wieczorem okaże się że są jeszcze miejsca na tej planecie gdzie świeci słońce.
Ostatnio edytowano 19.06.2008 19:24 przez zawodowiec, łącznie edytowano 2 razy
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 19.06.2008 14:10

W końcu tu dotarłam. ;) :lol:

Kamil, brak mi słów. 8) Normalnie czytając dostałam zadyszki, a jak przechodziłam przez te zaśnieżone 30 cm, to na fotelu kolana mi się trzęsły. ;) :lol:
Niesamowite i niesamowicie opisane!!! :D:D:D
A jakie widoki!!! 8) :D

I tak miałeś szczęście, bo w tym okresie, to był chyba jedyny w miarę znośny pogodowo dzień. :)

Pozdrav
Jola
janusz.w.
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1672
Dołączył(a): 21.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) janusz.w. » 19.06.2008 14:36

...i stał się cud, udało mi się zalogować... 8O
Ale do rzeczy...
Super relacja, genialna sprawa, piknie :!:
Gratulacje :!:

pozdr

P.S. Ciekawe jak zakończył się kretyński wypad... :?: :lol: :wink:
kulka53
Weteran
Posty: 13338
Dołączył(a): 31.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) kulka53 » 19.06.2008 14:46

GRATULUJĘ :!: :D :!: :D :!:
i chylę czoła 8O

Naprawdę wspaniały wyczyn, niestety kompletnie poza moimi możliwościami :oops:
Kiedyś planowałem ponoć łatwiejszy Grossvenediger, teraz będę się musiał poważniej nad tym zastanowić.......

zawodowiec napisał(a):Startujemy o 4.15.(...)No ale to już w końcu 3454 m. Jest już przed dziesiątą. Strasznie długo tu wlokłem dupsko


No no, strasznie długo........... :lol:
Niecałe 6 godzin i jakieś 1600 m po śniegu pod górę.......... 8O
Po prostu totalnie ślimacze tempo :wink:

zawodowiec napisał(a):Passo di Stelvio - otwarta! (...) mój samochodowy rekord wysokości (2758 m)


To z kolei mniej więcej mój niesamochodowy rekord wysokości (Titov Vrv) :lol:
Strasznie wymęczyłeś nie tylko siebie ale i biedną skodzinkę :wink: Że też ona chce jeszcze z Tobą współpracować :lol: Chyba nie ma wyjścia.........
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 19.06.2008 16:32

Wielkie dzięki wszystkim!

Jolanta Michno napisał(a):I tak miałeś szczęście, bo w tym okresie, to był chyba jedyny w miarę znośny pogodowo dzień. :)

Dzień przed nim też chyba był ok. Takie okno pogodowe mi się trafiło, duży fuks. Dopiero po powrocie się dowiedziałem o powodziach we Włoszech.

janusz.w. napisał(a):Ciekawe jak zakończył się kretyński wypad... :?: :lol: :wink:

Niespodzianką...
Już właściwie napisany ten ostatni odcinek ale ile razy się próbuję zabrać za wybór i oporządzenie fotek to tonę pod ich lawiną.

kulka53 napisał(a):Naprawdę wspaniały wyczyn, niestety kompletnie poza moimi możliwościami :oops:
Kiedyś planowałem ponoć łatwiejszy Grossvenediger, teraz będę się musiał poważniej nad tym zastanowić.......

Sam widzisz ze zdjęć i opisu że technicznie nie jest tak trudno. Trzeba tylko mieć kondychę, ja miałem taką sobie i startowałem już zmęczony i dlatego się tak wykończyłem. Ale nie ma obowiązku wchodzenia w 1 dzień. Jak sobie rozłożysz na dłużej to się przyzwyczaisz do wysokości i po kawałku wleziesz bez problemu :) Wiem że Lidia nie lubi zimna i śniegu... :D

kulka53 napisał(a):Strasznie wymęczyłeś nie tylko siebie ale i biedną skodzinkę :wink: Że też ona chce jeszcze z Tobą współpracować :lol: Chyba nie ma wyjścia.........

Twarda jest :)

P.S. Dodałem tytuły odcinków, ostatni rozbiłem na 2.
typ
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 933
Dołączył(a): 27.03.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) typ » 19.06.2008 19:35

Gratuluję! Zarówno rekordu wysokości "nożnego" (chyba że się mylę, jeśli się mylę to się pochwal) jak i "samochodowego"... Podziwiam, że masz siły i motywacje, żeby robić to wszystko sam, tzn bez ekipy.
Ja jak co roku mam problemy żeby namówić choć 1-2 osoby na wyjazd w góry (np. do Albanii), w tym roku wyjazd miał być za tydzień, ale pozostałem sam...
Pewnie ty wybrałbyś się sam do Albanii, ale ja lubię czasem się odezwać do kogoś, a o ile w Alpach spotykasz ludzi i masz tą możliwość, to w Albanii jeśli się wybierzesz w góry sam to sam tam pozostaniesz.... Oby wtedy tylko nie przytrafiła się jakaś kontuzja bo w pojedynkę zaczyna się problem...
A więc jeszcze raz - gratulacje! Eksponowana grańka tuż przed szczytem wygląda bardzo fajnie..... Ehhhhh....
Może wybierzesz się na via ferraty? Ja mam taki plan na sierpień :-) i o dziwo na takie "cywilizowane" wypady na razie jest więcej chętnych niż do Albanii....
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 19.06.2008 19:53

Własnonożnie też nigdzie wyżej nie byłem :)
Co do ekipy to miał jechać stary kumpel z Monachium ale w ostatniej chwili odpadł. Ten wyjazd był taki "przy okazji" i ciężko było się z kimś jeszcze dograć.
Na zdjęciu tej grańki dobrze nie widać bo było szaro, w rzeczywistości to dużo lepiej wygląda!
Latem się wybieram do Albanii i jak na razie mam ekipę (polską, bałkańską albo mieszaną) ale możemy połączyć siły jakby się nam terminy zgrały, musimy się dogadać.
typ
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 933
Dołączył(a): 27.03.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) typ » 19.06.2008 20:40

W takim razie daj znać mailowo coś bliżej o terminie/czasie... Jeśli to nie będzie lipiec to się poważnie zastanowię... bo w lipcu rodzinna Chorwacja....
Już nie będę ci wątku zaśmiecał, koniec tematu :-)
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 20.06.2008 09:58

Od godziny oglądam i podziwiam, czytam i podziwiam, patrzę i .......i wciska mnie w krzesło, bo mam go pod sobą. O raaaaany! Jakie piękne zdjęcia z grani i ze szczytu. I jakie robią wrażenie. Łańcuch znika pod śniegiem. Kilka metrów prawie pionowej ścianki. Ludzie powiązani linami. A nasz Zawodowiec samotny zdobywca bez tego wszystkiego.

Typ ma rację wybrać się samemu to wielka odwaga, prawda, całkiem sam to tam nie byłeś, ale jednak. I jeszcze tak z marszu wejść na 3798m, no to jest coś ogromnego. Bez przyzwyczajania sie do zmiany klimatu, bez przyzwyczajania się do takich wysokości. No to trzeba mieć te niezwykłe predyspozycje do chodzenia po górach.

Zdarzało się nam, że na jakimś wyjeździe z powodu super pogody szliśmy (bez popracowania nad kondycją) na najbardziej wymagający szczyt i po takim dniu przez kolejne kilka dni pamiętaliśmy (czy raczej nasze mięśnie pamiętały :lol: ) o tym wyjściu i "oszczędzaniu się".


Gratuluję i pozdrawiam
Lidia
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 21.06.2008 01:30

Lidia K napisał(a):I jeszcze tak z marszu wejść na 3798m, no to jest coś ogromnego. Bez przyzwyczajania sie do zmiany klimatu, bez przyzwyczajania się do takich wysokości.

To są naprawdę małe problemy do pokonania w porównaniu z niektórymi innymi na nizinach :lol:
Dzięki za dobre słowo :)
Poprzednia strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Jedno wesele i szczyt. Mediolan, Grossglockner i nie tylko. - strona 2
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone