Ależ się cieszę, że przybyliście tak licznie!
Zatem piszę dalej, mam nadzieję, że Was nie zanudzę, wszak ten fragment jeszcze wciąż stanowi wyłącznie opis słowny, ale już od następnego będą obrazki
W drodze do Norwegii ... i trochę o tym jak mało brakowało byśmy tam nie dotarli...14 sierpnia 2011 wyjechaliśmy późnym wieczorem z Katowic, obraliśmy drogę do Świnoujścia (przez Niemcy) skąd promem Unity Line mieliśmy dotrzeć do Ystad. Po nocnej podróży autkiem z radością odstawiliśmy je na promie i udaliśmy się na pokład. Bałtyk był tak samo niespokojny jak my, wydawało się, że fale coraz wyższe tak jak my chcą sięgnąć nieba, naszym miała być Norwegia...
W Ystad powitało nas piękne błękitne niebo z białymi obłoczkami, jednak im dalej w szwedzki ląd tym ciemniejsze owe obłoczki się stawały...nie wiedzieliśmy jeszcze, że burza która nas czekała miała być nie tylko rzeczywista ale i metaforyczna....Do przejechania 70km (to spacerowy dystans w porównaniu z pozostałymi, zaplanowanymi w dalszej podróży;-) na camping Habo Ljung Camping w miejscowości Lomma. Niemalże jednocześnie ze zmierzchającym niebem zaczęło lać, lać jak z cebra...świetnie.... pierwszy tydzień zaplanowaliśmy na campingach pod namiotem...rozkładanie namiotu w deszczu...czysta przyjemność, nawet fakt, że był to namiot ‘ę ą’ rozkładający się w 2 sekundy

nie poprawiał nam humorów. Nieważne przecież to tylko deszcz, a już jutro mamy zobaczyć upragnioną Norwegię! Damy radę! Po 21. meldujemy się na campingu (240 SEK za namiot, samochód, prąd, internet, prysznice, aneks kuchenny), wsiadamy spowrotem do autka i podjeżdzamy na wskazane przez panią z recepcji miejsce...i tu właśnie rozpoczęła się ta druga, metaforyczna, burza.... mamy w planie zrobić 6 tys. kilometrów, chcemy zobaczyć na własne oczy wszystkie te piękne krajobrazy...ale to co zobaczyliśmy teraz było jak jakiś diabelski żart... zapaliła się na pomarańczowo, co prawda (co pozwalało na cień nadziei, że tragicznie nie jest), ale się zapaliła kontrolka silnika....
Nie spaliśmy dobrze tej nocy, oboje mieliśmy w głowie myśli o niechybnym końcu dopiero co rozpoczętej podróży....a przecież mieliśmy przeżyć najwspanialszą (przynajmniej jak dotąd) podróż w życiu...
Poranek był bardzo słoneczny – tak dla kontrastu z naszymi minami, jeszcze tylko kierowani nadzieją głupców po wyczołganiu się z namiotu odpalamy hondzię...ee..nic z tego kontrolka świeci, dziś nawet jaskrawiej niż wczoraj, albo mi się zdaje...szybki kontakt z assistance, dostajemy namiary na serwisy w pobliżu, a w głowach kalkulacje, możliwość powrotu do domu rysuje się coraz wyraźniej...Lund, to tutaj mają nas wyratować! Przemiły Szwed oznajmia nam, że dziś niestety nic z tego, nie może wziąć auta na warsztat...potem kilka spojrzeń w nasze błagające oczy...chyba bardziej moje już całe czerwone...nasz misterny plan podróży zaczyna osuwać się w nicość... Szwed patrzy i wspaniałomyślnie rzecze „ok, mogę sprawdzić soft” nooo ludzki pan...Okazało się, że problem był tyci tyci maluteńki, jakiś kabel się osunął, powodując zwarcie czy cóś co komputer odczytał jako błąd, stąd zapaliła się kontrolka, błąd usunięty. Mamy się nie martwić tylko ruszać. I znowu łzy w oczach...hurraaa! Jedziemy do Norwegii!
Przed nami niecałe 500 km przeznaczonych na dzisiejszą podróż. Jedziemy przez Goteborg, gdzie tankujemy (mamy LPG, i tu od razu info dla innych użytkowników LPG – bez problemu można znaleźć stacje LPG w Szwecji i Norwegii, są samoobsługowe - inaczej niż w PL, a ceny kształtują się w zależności od miast – 9.40 SEK; 5.40-7.45 NOK za 1L gazu). Od Goteborga jeszcze jakies 175km i jesteśmy w kolejnym punkcie na trasie – Utne Camping juz w Norwegii!!!:-]. Przekroczenie granicy Szwedzko-Norweskiej jest raczej niezauważalne, stanowi je bowiem most. Utne Camping, na który docieramy jest świetnie zagospodarowany, do wynajęcia są domki, przyczepy campingowe, jest też ogromne pole namiotowe [namiot+samochód 210NOK/noc], bardzo dobrze wyposażona kuchnia, przytulna jadalnia w skandynawskim stylu, prysznice dodatkowo płatne (10NOK/6 min) – jedynym mankamentem jest fakt, że camping jest ‘in the middle of nowhere’ (w pobliżu nie ani gór, ani jezior, tudzież rzeki, o mieście nie wspominam), słychać za to dochodzący warkot silników z autostrady (ale jej nie widać), jak dla nas na 1 noc jest bardzo OK, ale na dłuższy pobyt nie polecam.
A jutro o tej porze już będziemy nad fiordem...już nas woła Jorpeland, Lysefjord i klif Preikestolen!!!