Wracamy do auta. Zaczynają już się zjeżdżać autobusy z wulkanu, czas się ewakuować. Jedziemy na Pachię Ammos oczywiście, auto zostaje w eukaliptusowym, porządnym cieniu na ulicy przy zamkniętej tawernie. Wciąż dopisuje piękne słońce
.
Tym razem na plaży, tej przy parkingu ktoś się pojawił
Są aż 3 osoby
Bardzo mi się tu podoba
, trochę podobnie było na Samotrace, tylko kolorystyka skał i plaż inna.
I takiego klifu nie było.
Tym razem na Pachię dotarł jacht
, będziemy mieć na pewno jakieś towarzystwo.
Nawet pomijając jachtowych pasażerów to i tak na plaży jest parę osób.
To będą jeszcze dwie
.
Tym razem zagęszczenie było ciut większe, jeszcze po nas doszło kilka osób, jednak wciąż było wszystkich około 10 więc bez tragedii
. Jachtowcy, którzy okazali się Rosjanami dość szybko odpłynęli, porozmawialiśmy za to dłuższą chwilę z naszymi „znajomymi” z Tilos, którzy mieszkali na Eristos i przypłynęli tu tym samym promem co my. Spędziliśmy przyjemne kilka godzin…pod koniec mniej przyjemne bo jednak nadeszły chmury, fakt, że cienkie ale zasłoniły jednak słońce. Zrobiło się nawet chłodnawo…około 17 zebraliśmy się i wróciliśmy do auta. Na naszym miejscu noclegowym ugotowaliśmy sobie obiad podczas którego okazało się że nasze obawy były jednak bezpodstawne
, chmury pod wieczór rozeszły się i choć słońce schowane było za górami to pięknie oświetlało całą okolicę.
Nasz prom miał odpływać o 20. Podjechaliśmy do portu, czekała na niego całkiem spora grupka ludzi i kilkanaście aut. Działał punkt w którym można było kupić jeszcze bilet w postaci kantorka i gościa za monitorem komputera. Obok zlokalizowałem kibelki i umywalki
, kilka razy wędrowałem z pustymi butelkami by uzupełnić zapas wody nabieranej ostatnio jeszcze na Tilos. Prom przypłynął punktualnie, wielki Blue Star zabrał nas na pokład na samym końcu… i tak było dość pusto, udało się nam nawet znaleźć dość przyzwoite kanapy do rozłożenia się na tych kilka godzin. Bo będziemy płynąć dokładnie 4 godziny
w czasie których zahaczymy o Kos oraz Kalimnos a potem już będziemy wysiadać… na Astipalei
.
Małgosia zasnęła od razu, mi się nie udawało… i nie udało mi się wcale. Ale nie miało to wielkiego znaczenia, w końcu nie czeka mnie jeszcze dziś droga do domu a jedynie parę kilometrów po nieznanej wyspie
i znalezienie miejsca do spania już w dogodniejszych warunkach. Na Astipalei prawie nikt nie wysiadł, zjeżdżając mógłbym tryumfalnie odtrąbić powitanie naszej 33 wyspy
, na dodatek takiej, na którą czekałem dobrych kilka lat i na którą nie udało się nam dotrzeć rok wcześniej… ale odpuściłem, w końcu był środek nocy. Nocy ciepłej, bezchmurnej i jasnej od porządnie świecącego księżyca w pełni. Powolutku jechaliśmy rozglądając się za jakąś dróżką, zatoczką…aż tu nagle okazało się, że jesteśmy na plaży
. Tak, to plaża Steno położona w najwęższym chyba punkcie przesmyku łączącego dwie części wyspy, wąski skrawek piasku i płaskich kamieni, są tu tamaryszki, jest majaczący w ciemności budynek tawerny.. niczego więcej nie będziemy szukać, tu zostaniemy. Rozkładamy tylko łóżko i zapadamy natychmiast w sen…
c.d.n.