C.D.
Wyruszamy więc na zwiedzanie
Capri:
Wysiadamy z łodzi i szukamy kasy biletowej na Funicural. Niebo robi się coraz bardziej granatowe, ale nie pada (...jeszcze...

) Kupujemy bilety i nagle

Jak nie wiuchnie wicher! Był tak silny, że przewrócił olbrzymi kosz na śmieci i myślałam, że zaraz zginiemy pod jego ciężarem. Strasznie wiało, piach przyniesiony przez wiatr uderzał o nas z taką siłą, że sprawiał ból. Szybko chwyciłam córkę na ręce i lecę w kierunku stacji kolejki. Mąż nas za chwilę dogonił z biletami... Zastanawiałam się, co nas czeka po wjeździe na górę. Jakie jeszcze atrakcje?
Może to brzmi dla Was niepoważnie, albo wydaje się Wam, że troszkę naginam prawdę (bo jak można oddać słowami, to co się tam wtedy działo?), ale uwierzcie - nie wyglądało to ciekawie

Naprawdę myślałam, że jakieś tornado przyszło i zaraz nas zdmuchnie z powierzchni ziemi. W tym samym czasie znajomi byli w Grecji na wyspie (bodajże Korfu). U nich też była taka zadyma, że - jak to określili - "myśleli, że koniec świata przyszedł..." Więc chyba nie tylko my byliśmy przerażeni...
W każdym razie, po wjeździe na górę już nie wiało tak mocno. Niebo dalej miało ciemne barwy i zaczęło kropić. Ale mimo wszystko idziemy uliczkami i kierujemy się do ogrodów Augusta. Troszkę kapie, potem przestaje, na chwilę wychodzi słonko i znowu kapie. I tak w kółko...
A kiedy już wracaliśmy w kierunku kolejki, słonko wyszło na dłużej
Na dole też troszkę spacerujemy, robimy jakieś drobne zakupy i idziemy na prom, który już czeka. Byliśmy przemarznięci (na Capri!), troszkę zmoczeni, dlatego wsiadamy do wewnątrz - dość już mamy atrakcji. Natomiast Janek zostaje na zewnątrz i upamiętnia ogromne - OGROMNE - fale, które
ciepały promem...
Wysiadamy zmęczeni (!

) i idziemy z portu uliczką, następnie pokonujemy tysiące schodów w górę - do miasta i ledwo człapiemy do samochodu.
Po drodze chłopaki zatrzymują się jeszcze, by spojrzeć na Sorrento. My już nawet nie wysiadamy...
A teraz kilka fotek:
