Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Czarnogóra. Ja, Magda & Ula i Wiola z BB.

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
woka
Koneser
Posty: 5458
Dołączył(a): 20.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) woka » 25.02.2007 19:35

Ja również czekam. ( pewno głupio to zabrzmi ale wolę oglądać zdjęcia w kolorze. Bardziej do mnie "przemawiają").
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004
Część XIV

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 16.03.2007 11:39

Pierwsze odczucie to strach. Drugie również. Trzecie i czwarte także.
Las.
W górze niebo coraz gęściej zasłaniane cumulonimbusami. Jeszcze widać, jednak zmrok nabiera pędu. Kilka zakrętów i nas dopadnie.
Głucha pustka. Nikogo nie ma. Spadające z liści ostatnie krople deszczu, rozbijają się o karoserię samochodu. Stuk... stuk...

Śpiwór nie, kuchenka nie, jedna torba, druga. Wszystko do rowu. Namiot tak! Lewarek! Jest lewarek!
Pomocnym okazuje się też być przydrożny pniak, na którym opieram zwisającą rurę z tłumikiem.

- Na pęk czy na kokardkę? - próbuję sam siebie rozweselić...

Podwójne wiązanie da radę. Pojedziemy wolno. Wszak jeszcze kawałek przed nami, ale linka od namiotu powinna dotrwać. Aż tak wysokiej temperatury tam nie ma. No niby jest, ale nie kraczmy.

Ekspresowym tempem wrzucamy cały ekwipunek z powrotem do auta, na siłę domykam tylną klapę i odjeżdżamy. Umyję się na miejscu. Ale którym? Gdzie? Jak?

- Nie widzi. Teraz nie patrzy w naszą stronę. Tnij! - woła Magda.
- Całe szczęście, że zabrałem obcęgi - odpowiadam z lekka zdziwionym głosem, sam nie wierząc w to, co trzymam w ręce.

Kawał dwumetrowego druta, do tej pory służącego jako płot oddzielający polanę od jezdni, ląduje za naszymi fotelami. Wykorzystamy go do wzmocnienia uchwytu mocującego wydech.

- Dobry pomysł, ale żeby później ta babcia - przygarbiona starsza kobieta, z chustą na głowie, pasąca owce na pobliskiej łące - nas nie ścigała albo źle sobie nie pomyślała - głośno debatujemy.
- Jutro, jak już się rozlokujemy, to postaram się wymienić sznurek na ten drut - kombinuję w myślach.


Obrazek


Do Żabljaka - stolicy czarnogórskich "Tatr" dojeżdżamy jeszcze za widoku. Sam dojazd jest naprawdę malowniczy. Ostatnie kilkanaście kilometrów pokonuje się stepem. Teren nieoczekiwanie staje się zupełnie płaski, otoczony z lewej strony masywami Durmitoru. W uszach aż piszczy. Później się odetkają.
Ciężko nam rozpoznać położenie topograficzne miejscowości. Liczne budynki, rozsiane między polanami, powciskane głęboko pod obrzeżami lasu nie tworzą spójnej całości. Taki już jest charakter górskich osad. Brak znaków wskazujących właściwy kierunek, nie wiadomo, w którą stronę do centrum, jeśli oczywiście takowe jest. Nerwowość? Jaka nerwowość. Jest spoko! Trochę zimno, obco i ciemno, ale super. Powietrze wspaniałe, jednak bardzo wilgotne. Oj sucho nie będzie...


Celem naszym był kamping w Ivan Do. Jednak zanim odnaleźliśmy owo miejsce, to zostaliśmy najpierw wypatrzeni, a później porwani przez miejscową kobietę, oferującą w naprawdę, bardzo atrakcyjnej cenie swoje poddasze. W tym momencie poczuliśmy tutejszy klimat. Swojski, tradycyjny, daleki od nowoczesności i wszelkiego zgiełku.
Do tej pory nie zdawaliśmy sobie sprawy, że w samochodzie marki Fiat Punto, z przodu mogą jechać trzy osoby. Ja, Magda i nasza nowa "przyjaciółka", która od momentu zarzucenia na nas swoich sideł, nie przestawała mówić. Nieważne, że nie nadążaliśmy ze zrozumieniem, nie byliśmy w stanie dogonić wzrokiem jej gestykulacji. A jej szczerość i otwartość na ludzi porażająca.
Nieważne też, że z przodu w Kropku siedziało już troje dorosłych ludzi. A dlaczego by nie zmieścić czwartej?
Zwisająca rura, załadowany tył, ja za kierownicą, obok mnie - do teraz nie wiem, jakim cudem - miejscowa kobieta, tuż zaraz, mocno wduszona w fotel, biedna Magda, i praktycznie pod szybą, a na desce rozdzielczej, niemała też córka terkoczącej jak automat Żabljanki.
Ledwo co wyczuwam lewarek zmiany biegów. A na dodatek jeszcze w boczne okno od strony pasażera z politowaniem puka babcia tej najmłodszej. Co to to nie! Czy ci ludzie mają rozum? Kierować nie idzie, oddychać nie idzie, nic nie idzie!
A musi iść, bo kobieta wskazuje potwornie stromą, grząską od deszczu drogę, do swojej izby...

Drewniana chata ulokowana pośród wysokich świerków wzbudza zaufanie. Brakuje tylko kurzej stopki. Wszystko skrzypi, schody pod nami, ściany po oparciu się o nie, ale również pachnie. Pachnie żywicą. Mniam!

My jednak jesteśmy nieugięci. Zdajemy sobie sprawę z chłodu. Ba! Z zimna, jakie może nas czekać tej nocy. I to jest odpowiedź na daremne szukanie choćby jednego rozstawionego namiotu w tej okolicy.
Grzecznie dziękujemy, co jakiś czas powtarzając słowo sator. Umawiamy się jeszcze, że gdyby coś nam nie wyszło, to wrócimy tutaj na nocleg.
W tym momencie do chałupy doczołgała się zdyszana babka.

Ivan Do - ostatnia ulica, fragment zamykający od strony Crnego jezora, granicę Żabljaka, rozczarował nas. Polana kempingowa niby jest. Właściciel również. Nawet jeden czy dwa namioty plus uszykowane do rozpalenia ognisko. Jednak to jeszcze nie to miejsce, którego szukamy.
Właściwie od tego momentu zaczęliśmy rozumieć i czuć tutejsze warunki. Nie dla ważniaków one. Oj nie, nie!

Przypomniało mi się jeszcze jedno pole namiotowe, o którym czytałem przed wyjazdem. Umiejscowione było ono po drugiej stronie miasteczka. Postanowiliśmy jeszcze raz zaryzykować, po drodze nadziewając się zupełnie przypadkowo na kolejny kamping.
Wypowiadając słowo kamping, oczywiście należy rozumieć je nieco inaczej niż te spotykane na wybrzeżu. I to w dodatku tym ucywilizowanym, zachodnim. Tutaj kamp to po prostu w miarę równa polana otoczona prowizorycznym płotkiem, zabezpieczającym w mniejszym bądź większym stopniu przed schodzącymi z wyższych łąk stadami owiec i krów. Ewentualnie dość skromne zaplecze sanitarne. Czego więcej chcieć? Ważne, żeby krzaki i trawska w tyłek nie kłuły!

Tym sposobem przez przypadek docieramy do posiadłości Mlynski Potok, ulokowanej wysoko, wysoko ponad innymi ginącymi wśród lasów chałupami. Droga do niej w świetle reflektorów wydawała się być świeżutka. Dopiero co wykarczowana i zryta. A tak naprawdę to z jednej poszerzona na potrzeby swobodniejszego przejazdu. No... pomijając fakt wystających z niej co rusz korzeni powalonych świerków.
Szczęki opadły nam na widok czerwonej Hondy na krakowskich rejestracjach. Początkowo nie wierzyłem własnym oczom, nie wiedziałem co się stało. Dopiero po chwili Magda przypomniała mi mijany przez nas samochód w drodze do Ostroga.
Przyjechali tutaj dosłownie przed chwilką. Kilkanaście minut wcześniej. Również jak my, zmęczeni i lekko zagubieni, jednak szczęśliwi. Jak twierdzą - z zamiarem rozbicia namiotu, aczkolwiek już po zapoznaniu i rozmowach z właścicielem, który właśnie szykował im wygodne łóżko u siebie na strychu. Sympatyczni ludzie.

Mina Samsal, człowiek strudzony życiem, znającym chyba wszystkie jego lepsze i gorsze strony. Gościnny, wesoły, a na widok Polaków wręcz wzruszony. Po takich sytuacjach łatwo odróżnić gospodarzy chcących wykrzesać jak najwięcej z kieszeni turysty, od ludzi o wielkim sercu i miłości do drugiego, na dodatek obcego człowieka. Mina dobitnie potwierdził to chęcią zakwaterowania nas wszystkich razem, pod jednym dachem, w jednym pokoju z jednym łóżkiem! Jak sam powiada - im więcej ludzi, tym cieplej i rodzinniej.

Ponieważ Krakowianie przyjechali tutaj przed nami, odstępujemy im możliwość noclegu, a sami dziękujemy za gościnę i w biegu wskakujemy do auta, kierując się do wcześniej wytypowanego pola biwakowego.
Nomen omen nie znajdujemy go. Błądzimy jeszcze kilkanaście minut po krętych, dzikich dróżkach Żabljaka i wracamy do Mlynskiego Potoku.

W światłach samochodu rozbijamy namiot, jednocześnie korzystając z tutejszego punktu sanitarnego, wyposażonego - co najważniejsze przy takiej pogodzie - w toplą vodę, wzniośle i dumnie podkreślaną za każdym razem przez Minę.
Kolację przygotowujemy wraz z naszymi polskimi przyjaciółmi na zewnątrz, pod ciężkim, ołowianym niebem. Smakuje niewyobrażalnie pysznie!

Po dwie bluzy, koszule, dwie pary spodni, dwie pary grubych skarpet i kapuce okrywające głowy. Do tego koc i głęboko zaszywamy się w śpiworach. Tylko my i polana. My i jeden pomarańczowy, pusty mały namiocik rozbity pod płotem. Ktoś w nim mieszka? My i przeraźliwa cisza. Słychać jedynie spadającą temperaturę powietrza. Zzzzzzz... (i nasze szczekające zęby)

- Jesteśmy na auto kampie przed Ivan Do. Na prawo. Pod namiotem. Ludzi mało, ale mają przyjechać Czesi. Pogoda w kratkę. Czekamy! Nara - przed zaśnięciem wysyłam jeszcze smsa do dziewczyn.

Zaczyna padać deszcz.

Sobota. 12 sierpnia.

Plany na dzisiaj: rozpoznanie terenu, czyli Żabljak i Crno jezero.

A jak nam się spało? A całkiem dobrze! Zimno było, szron na tropiku owszem, strugi wody dookoła, ale tak poza tym to naprawdę przyjemnie. Do ekstremalnych warunków jeszcze daleko, ale poranne 8 stopni celsjusza całkiem orzeźwiające. I to niebo w kolorze blue! Chwilami tak klarowne jak wytrawne wino rocznik 87.


Obrazek



Obrazek


Jeszcze grubo przed południem żegnamy naszych krajanów, którym widocznie nie spodobały się tutejsze klimaty i wychodzimy do miasteczka. Cel? Pieczywo. Świeży hljeb! A na zakąskę tutejsze, ciepłe burki prosto z piekarni znajdującej na prawo od urzędu pocztowego.

Samo centrum Żabljaka nie prezentuje się okazale. Tym samym nie wywołuje ekscytacji. Pośrodku - nazwijmy to ryneczku - znajdują się dwa parkingi przecięte główną drogą. Poranny gwar przerywają od czasu do czasu przybywające z Podgoricy i Niksica zajeżdżone na śmierć busy, częściej załadowane nowinami niż samymi wczasowiczami. Zresztą ludzie pchający się w Durmitor to nie są przypadkowi urlopowicze. To ludzie świadomi celu tutejszego pobytu.
Trójkątny plac otoczony jest z każdej strony piętrowymi budynkami. Liczące po kilkadziesiąt lat, ciosane ręką socjalizmu, nie pasują do ogólnego, górskiego klimatu, jakiego można się spodziewać w takowych miejscach. Starych strzech, drewnianych chat należy szukać na obrzeżach Żabljaka, głęboko i naturalnie powciskanych wśród gęstego drzewostanu.
Posępny i dość spartański charakter miasta tłumaczyć można długotrwałymi i często zmieniającymi się kierunkami sporów, w wyniku których Żabljak przechodził z rąk do rąk. Ogrom walorów nie szedł w parze z kapitałem, w wyniku czego rozwój turystyki ograniczył się do zasięgu regionalnego. No... ewentualnie krajowego. Zwłaszcza w czasach jugosłowiańskich.


Obrazek


Tuż nad centrum, naprzeciwko sklepu spożywczego Durmitor, na niewielkim wzgórzu góruje Hotel Żabljak, niegdyś perełka tutejszej infrastruktury hotelarskiej. Idąc dalej ulicą Narodnih Heroja w stronę Mojkovaca, dochodzimy do drugiego kompleksu - hotelu Planinka. Trzeci, również mający już lata świetności za sobą - Durmitor, wzniośle, lecz ostatkiem swych sił, pręży się w kierunku Crnego jezera.
Najwyżej wzniesione miasteczko tej części Bałkanów, liczące w zależności od pory roku 6-8 tysięcy mieszkańców stanowi ostatnią przed liczną, dziką ścianą masywnych dwutysięczników oazę cywilizacji. Dalej spotkać można już tylko stada owiec i liche wysokogórskie szałasy okolicznych pasterzy.


Obrazek


Pogoda nie rozpieszcza. Uzbrojeni w peleryny i skarpety gotowi jesteśmy na każdą ilość wody, jaka czai się nad naszymi głowami. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć ciemnoszare już obłoki, nisko uwieszone, jak gdyby za chwilę miały się zawalić pod świerkowo-jodłowym rusztowaniem. Iskierki nadziej robią niepewne, lecz coraz rzadsze przebłyski południowego słońca. Jednak nic z tego dzisiaj nie będzie. Jestem tego pewien! Szcholera!
Wracając z centrum zachodzimy jeszcze do przydrożnego punkty turystycznego, w którym udaje nam się kupić kilka cennych drobiazgów oraz mapę Durmitoru w skali 1:25 000, w cenie 5e. Dostępne są również na poczcie głównej.

Do godziny 17:00 nie doczekaliśmy się przejaśnień. Ale również obyło się bez większych opadów.
Crno jezero to jeden z głównych, a zarazem najliczniej odwiedzanych punktów turystycznych Durmitoru. Łatwość, a przede wszystkim dostępność szlaku prowadzącego do i wokół jeziora powoduje, iż nad brzegiem wody dość często spotkać można rodziny ze swoimi kilkuletnimi pociechami. Dojazd wózkiem dziecięcym jest banalnie prosty. Wystarczy parę godzin spokojnego spaceru.
Delikatny marsz w kierunku Czarnego Jeziora stanowi doskonałe przygotowanie na kolejne, już cięższe wyprawy. Sama nazwa zależna jest oczywiście od pogody. W pochmurne dni jest ona jak najbardziej na miejscu, jednak podczas przebłysków promieni, kolor przypomina bardziej błękitno-zielony. Składa się ono z dwóch części połączonych ze sobą cienkim ujściem, w zależności od intensywności opadów. Głębokość Malo jezero dochodzi do 49 metrów, skąd wody łączą się podziemnymi korytarzami z Tarą, Komarnicą oraz Pivą.
Słońce! Słońce wyszło! Na pięć sekund!
Od południowo-zachodniej strony z wysokości 2313 i 2170 metrów n.p.m. bacznie spoglądają na nas Savin kuk i Međed. Wyglądają jak dwa ogromne bodyguardy pilnujące bram Durmitoru właściwego, na dziedzińcu którego w łaskawy dzień spotkać można samego władcę Bobotov kuk, jego panią - Devojka, oraz całą pozostałą latorośl ze znanym, lecz anonimowym stryjem Bezimeni vrh.


Obrazek


Obrazek


Plany nasze co do szlaków zależne są od aury. Jak na razie uczymy się pokory i szacunku dla Wielkiego Dworu, jednak po cichu liczymy na poprawę sytuacji. Kiedy się ona zmieni? Podobno przez najbliższe kilka dni wyprawa w góry będzie niemożliwa. Pięknie! W dupę jeża... Niestety przyjeżdżając tutaj trafiliśmy na załamanie pogody. Mhm... tak, tak! To załamanie wleczemy za sobą od samej Polski. Aaaauuuuuuuuuuuuuuuuu!!! Aż chce się wyć, ale co tam...
Jak mówi serbskie przysłowie "Uśmiechowi wielkich i pogodnemu niebu nie powinno się ufać, gdyż jedno i drugie zmienia się w jednej chwili" zbytnio nie popadamy w indyferencję. A nóż widelec coś się zmieni!?

Od samego początku jezioro obchodzimy w towarzystwie wielgachnych tubylczych wilczurów. Zjawiły się znikąd. Ponieważ ludzi można policzyć na palcach jednej ręki, to my staliśmy się obiektem ich zainteresowania, a później towarzyszami wyprawy. A może odwrotnie?
Na nic zdają się nasze próby ucieczki. Nie, że robimy to nieudolnie, ale po prostu wilki są na wskroś czujne i nie spuszczają nas z oka. Ba! Postanowiły nas eskortować. Czarny z przodu, kudłaty z tyłu. My stajemy. One również. My przyspieszamy kroku, potwory także. Momentami serce mam w gardle. Ciekawe gdzie ma Magda?

- Rura! Teraz! Rura do przodu. Nie ma ich. Skręciły do brzegu zaczerpnąć wody - razem krzyczymy nie wiadomo do kogo i w jakim celu, szybciej przebierając nogami.
- No fak! Już są za nami... To nie ma sensu - stwierdzam jednoznacznie.

Urok jeziora przyćmiewa brak słonecznej pogody. Zdawać by się mogło, że jej nie będzie, jednak infrastruktura w tym miejscu stoi na dość przyzwoitym poziomie. Od czasu do czasu spotkać można ławeczki, są i punkty widokowe, a przy wejściu skosztować można miejscowych specjałów z leśnej karczmy. Dla marudnych i wybrednych urlopowiczów wypad nad Crno jezero jest trafionym pomysłem. Dla bardziej wymagających lajtowym spacerkiem.
Jak powiadają miejscowi, w 1943 roku w okolicznych lasach nad jeziorem skrywał się wraz ze swoimi partyzanckimi oddziałami Josip Tito. Świadczą o tym punkty informacyjne rozlokowane wokół szlaków, a szczególnie tak zwana Titova peć.

- Yes Yes Yes! Udało nam się je zgubić! Biedna teraz będzie ta Helga z Helmutem. A może psiaki nie lubią Niemców? - głośno wzdychamy pokonując ostatnie 500 metrów biegiem.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


17:40. Na kamp przyjechali Czesi, zapowiadani wcześniej przez Mina. Podobno jest ich 45 sztuk, ale liczyć nam się nie chce. Zrobiło się tłoczno. Będzie kolejka pod "prysznic" i do siku...
Ula z Wiolą już jadą. Trzeba zaklepać kawałek pastwiska.
(c.d.n.)
Ostatnio edytowano 16.03.2007 20:30 przez Janqes, łącznie edytowano 2 razy
Iwona Baśka
Cromaniak
Posty: 1096
Dołączył(a): 15.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona Baśka » 16.03.2007 11:54

Witaj Janqes,
No, nareszcie doczekałam się na c.d. opowieści bałkańskiej. Pięknie i ciekawie. A co dalej...
Pozdrav
lucy63
Podróżnik
Posty: 27
Dołączył(a): 10.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) lucy63 » 16.03.2007 12:27

I ja też cierpliwie czekam na ciąg dalszy - i się ucieszyłam, że ruszyła do przodu :D
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 16.03.2007 15:46

Krzychu... Wiem, że w to nie uwierzysz... Też piszę - naszą relację - i dzis właśnie dojdę do naszego spotkania w Żabljaku!!! I tego co się działo w niedzielę :lol: :lol: :lol: Potem fotki wkleić i będzie, ale dobrze mi idzie (to mówię po cichutku, bo mi zaraz walną taka robotę, ze relacja znów będzie musiała czekać :D ).
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 16.03.2007 16:29

No dzięki :D Z początku wydawało mi się, że takie przelewanie faktów na papier to pestka. Właściwie to jest pestka, jednak nie sądziłem, iż trzeba będzie tak tego pilnować. W sensie oczywiście sumienności, czasu itp. Frajda jest wielka, bo człowiek sobie uzmysławia i przypomina fajne chwile, może się podzielić i zachęcić innych do spróbowania.

Ale wiecie też, że w człowieku siedzi szarlatan i czasami macha na to ręką mówiąc: "Eeetam.... jutro się zrobi!" albo "Poźniej" :wink:

Normalnie grrrrr... czasami zły jestem na siebie!


shtriga napisał(a):Krzychu... Wiem, że w to nie uwierzysz... Też piszę - naszą relację - i dzis właśnie dojdę do naszego spotkania w Żabljaku!!! I tego co się działo w niedzielę :lol: :lol: :lol: Potem fotki wkleić i będzie, ale dobrze mi idzie (to mówię po cichutku, bo mi zaraz walną taka robotę, ze relacja znów będzie musiała czekać :D ).


No nareszcie :evil: :mrgreen: A Ty to wszystko bierzesz jednym zamachem? Masakra!
Później odezwij się na gg bo już myślałem, że ta Espania zupełnie na oczy padła :devil: Kto to widział!!!!!!!!
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004
Część XV

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 05.04.2007 00:39

Czesi na szczęście nie dorwali się jeszcze do naszej restauracji. A ulokowana jest ona w przestronnym miejscu. Poważnie! Na niewielkim pagórku, z pięknym, podniebnym tarasem! Jedyne okno, jakie posiada, otwiera przed nami bajeczny widok w kierunku Savin kuk'a i Međed'a. Ach!!! Jaki spokój...


Obrazek

Obrazek


Że co? Spokój? Gdzie? Kiedy? Jak?
W ciągu jednej godziny pole namiotowe stało się istnym centrum towarzysko-kulturalnym. Czeski szwargot zanotowały podobno ostatnie górskie owce, schodzące świńskim pędem z całodniowej wyżerki. Normalnie duża przerwa w szkole podstawowej! Odwagi konwersacjom dodaje zapewne złocisty napój, w który wyposażeni są dosłownie wszyscy. Jak jeden mąż! Dodatkowo Mina z Jovanem częstują własnym, ognistym trunkiem, mimo że wielu gościom przydałaby się już konkretna drzemka. A co tam namioty i śpiwory! Trawa mokra, ale za to miękka, hehehe!
Teraz już wiemy, dlaczego nasi kochani południowi sąsiedzi dotychczas nie przejawiali chęci skorzystania z tutejszej jadłodajni. Odpowiedź sama majestatycznie przemieszczała się na tyłach czeskiego autobusu.
Walc! Tak! To jest walc wiedeński!
Wielka, ogromna, budząca przerażenie w oczach postronnych kibiców tancerka. Postrach w baletkach! I ten chudzinka. Malutki, wątły, nadgryziony zębem czasu, a i gotów godzić się na jej każdy ruch. Nie ma wątpliwości kto tutaj prowadzi parę. Kto tutaj rządzi!
Kucharka bez żadnej skruchy, jednak z wrodzoną - widać - czułością, namiętnie, aczkolwiek energicznie, dostojnie, lecz z werwą posługując się drewnianą chochelką, ciska co rusz suszonymi ziołami do gotującego się kotła. Bulgot echem przechodzi między szczytami, pozostawiając po sobie chmurę gęstej pary oplatającej ciemnozielone iglaki.
Zapach czeskiej grochówy świdruje w nozdrzach niczym wiertło udarowe! Mniam!!!

Nagle powietrze przeszył niski, dosadny, a co dziwne, kobiecy głos. Stalowy kocioł zadrżał jak Dzwon Zygmunta w czasach swojej świetności. Druidka poczęła rozdawać kromki chleba oprawcom zebranym wokół swojej ofiary. A każdy z nich zdaje się wołać "ještě, ještě!", przez co menażki aż gną się pod ciężarem breji.
No tak... Tym sposobem i nasze żołądki dały o sobie znać. A ponieważ kolegujemy się z nimi, obdarowujemy je przepyszną zupką Mejd in Poparzony Pysk.
No co? Smakuje przecież, co nie?

Tuż przed zmrokiem, ale już po pierwszych i zapewne ostatnich czeskich libacjach alkoholowych, wyruszamy do centrum odebrać dwie - jak się dowiedzieliśmy - przerażone przesyłki linii Podgorica - Żabljak.
Zrywa się silny wiatr. Deszcz przeszywa powietrze niczym śrut po wystrzale.
Dworzec autobusowy odnajdujemy bez większego problemu, chociaż dla mniej uważnych mógłby stanowić on raczej miejskie targowisko. Tylko dla zasady próbujemy ustalić, o której można spodziewać się przyjazdu. Wszak na drewnianych drzwiach wiszą dwie kartki z przyjazdami i odjazdami, z czego jedna na dodatek cała rozmazana, jednak nic a nic z tego nie wynosimy.
No, ale skoro już niedaleko, postanawiamy czekać.

10 minut... - dgdgdgdgdggdgd... To mi! To mi tak szczękają z zimna zęby! - przyznaje się Magda.
20 minut... - kupujemy w przydrożnym składzie soczyste brzoskwinie.
40 minut... - dgdgdgdgdgdg... To nam! To nam tak szczękają zęby!
45 minut... - Znate li kad przyjeżdża autobus za Podgorica? - stękam do stojącej obok pochyłej kobiety. Ble ble ble - odpowiada. Nic nie zrozumiałem, hehehe.
Godzina... - przyklejeni do gorących nawiewów... - Jadą! Jadą!

Jak wytrawni naganiacze rozpychamy się pośród innych oczekujących, z których większość to miejscowi, oferujący przybyszom swój dach nad głową. Jest i znany nam żabljacki bandyta! He! Gościu lepszy cwaniak! Kiedy przyjeżdża świeże mięso, jak sęp zjawia się na posterunku.
"Przepraszam! Te Panie są nasze"! - aż ciśnie nam się na usta.


Pierwszy czerwony, drugi niebieski.
Gdyby nie bezustanne nadawanie - niczym Szpakowski z Szaranowiczem podczas finałów piłkarskich, lecz w żeńskim wydaniu - można by z przerażeniem stwierdzić, iż te plecaki mają nogi! Gdzieś tam pod karimatami, sukniami i żakietami widać dopiero promienne uśmiechy! Ula i Wiola. Dziewczyny z Bielska.

Tuż przed 22:00 rozbijamy namiot. Obok naszego. Potężny wiatr nie ułatwia nam życia, jednak w obliczu czterech zdeprymowanych osób, pada na kolana. Dookoła ciemność. Po Czechach ani widu, ani słychu. Kto trzeźwiejszy, ten modli się rychłe nadejście następnego dnia. Kto w amoku, temu wszystko jedno.
Uwaga! Zbiera się! Nadchodzi! Trzymać się! Buchhhhhhhhhh!!! Ależ pierdykło!
Ogromna masa powietrza zebrana gdzieś tam... hen, hen, w oddali, spada na nas niczym zawodnik sumo zjeżdżający na nartach ze stromej góry. I tak raz za razem. Mocno wbite śledzie ledwo co utrzymują nasze szmaciane chatki przy ziemi.
Nawet Jovan nie wyszedł się przywitać. Co tam. Jutro przedstawimy mu jego nowych gości. A nuż się ucieszy, hihihihi!!! Tym bardziej, że to samotny, ale jakże przemiły wdowiec! A mieszka tuż obok, w letnim domku Miny.

W nocy wiatr jeszcze bardziej nabiera na sile, czego skutkiem jest kilka czeskich namiotów rozwalonych na pobliskim, drewnianym płocie. Całe szczęście, że ich gospodarzy nie opuścił humor! Zresztą jak może opuszczać, skoro ja sam nie potrafię powstrzymać się od śmiechu słysząc niedźwiedzie chrapanie jednego z pepików, roznoszące się po całym polu. Nie wiem jak to jest, ale nawet Magda ze Shtrigami nie jest w stanie mnie uspokoić. Po prostu drę japę na całą halę, bhahahahha! Przesada...
Nim zasypiam jeszcze kilka razy wychodzę na dwór powbijać wystające szpile. Przy okazji łapię zająca o naprężone linki. W blasku księżyca widać popłoch wśród naszych południowych braci. Biegają między sobą jak poparzeni. Chyba zrozumieli powagę sytuacji.


13 sierpnia.
6:40 pobudka. Trzeba biec do łazienki póki Czesi nie wstaną. Jak się okazuje poranne ptaszki to nie tylko my - kolejka do WC już się ustawiła. Dlaczego oni tak wcześnie wstali?
Odpowiedź nasuwa się sama: zwinęli się jeszcze szybciej jak się pojawili. Jadą dalej.
My też za chwilę ruszamy na wycieczkę. Ale wcześniej jedzonko w towarzystwie dziewczyn i naszych gospodarzy. Trzeba ustalić plan działania. Niestety pogoda będzie naszym głównym rywalem.

W czasie śniadania udzielamy wywiadu do lokalnej gazety. Przynajmniej tak to rozumiemy. Dopiero potem okazuje się, iż gazetą tą będzie ogólnoczarnogórski Nezavisni Dnevnik Vijesti wydawany w Podgoricy. Jak to bywa w takich sytuacjach, nieodzownym elementem łączącym odmienne języki i obyczaje, jest pieruńsko ostra tubylcza śliwowica. No niestety również jak to bywa, ktoś musi mieć pecha. A że pada na mnie, z wielkim bólem, lecz z całą stanowczością odmawiam poczęstunku - Molim, i am drajver!
Wielkie szczęście i zaszczyt nas spotkały, kiedy dowiedzieliśmy się, że Jovan sprowadził swojego przyjaciela Obrada, kiedyś miejscowego policjanta, a dzisiaj znanego żabjlackiego dziennikarza, reportera. Już nie tylko słodkie chwilki umilały nam ten deszczowy poranek, ale czarujące opowieści naszych trzech czarnogórskich przyjaciół. Z wielkim przejęciem i zaciekawieniem słuchali naszych wrażeń i odczuć, jakie napotkały nas w tym uroczym zakątku bałkańskiej ziemi. Zwłaszcza interesował ich nasz stosunek do tego, co oferują durmitorskie szlaki, baza turystyczna, jak również czarnogórskie primorje.
Hmmm... rakija robi swoje - myślę sobie, kukając raz po raz ukradkiem na osoby płci żeńskiej. Pali je pali! I to zdrowo - zacieram ręce pod stołem.


Obrazek


Boże! Gdyby ktoś słyszał naszą mowę i język, jakim się posługujemy, to z pewnością uciekłby za siódme morze, hehehe! Jovan i Mina po serbsku, Obrad po serbsku i rosyjsku, ja po serbsko-polsko-angielsko-migowo-rosyjsku, Magda po angielsku, Ula po serbsku, chorwacku i polsku, a nasza Wiola chyba po wszystkiemu naraz. Niemniej jednak po kilkunastu minutach jednogłośnie stwierdzamy, iż jedynym internarodowym językiem, jest język obrazkowy!
Szkoda, że pociechy Miny już sobie poszły. A takie fajniutkie były!

Jeszcze parę miesięcy wcześniej, ba! parę tygodni wcześniej nie wyobrażałem sobie, iż pewnego sierpniowego poranka siedzieć będę w rozwalającej się małej izdebce, gdzieś tam głęboko wśród czarnogórskich gęstwin, i razem z grupką przyjaciół opowiadał będę o naszym kraju. Ukazywał durmitorskim góralom zalety i wady naszej Polski... Coś niesamowitego.

- Krzysztof. Nie nie! K-r-z-y-s-z-t-o-f. K! Ka! - głoskuję jak w przedszkolu
- A! Krisotf! Kristof! Hvala! Kristof i Magda z Gorsufa! - Obrad
- Nie! Źle, lose! Kristof is Gostynia, a Magda z Gorzowa, Gorsufa! -
10 minut dalszej mordęgi...
- Niet! Niet Bijelsko i Biala, ale Bijelsko Biala. Razem. It is one city. Not two!
- Aaaa! Ula Bjelsko, Violeta Biala? - krzyczy uradowany Obrad.

Normalnie masakra! Tym bardziej, że ja, jako jedyny o "suchej gębie". O suchej i zarośniętej jak bułgarski sztangista. A ponieważ siedzę naprzeciw malutkiego okienka, sam w duchu proszę wszystkich kompetentnych o odrobinę słońca i żeby ten cholerny wiater przestał duć! Do psa kufa mać!

Godzina 11:00 Wyruszamy. Nas czworo plus Jovan w roli pilota. My i słońce! Jea! No dobra... okruchy słońca. Ale i tak jea! Hihihi!
Kierunek Curevac. Curevac, bo jak kanion Tary, to tylko z najwyższego punktu widokowego, a nie tam gdzieś z drogi w kierunku Mojkovaca. To nie to samo, jak mówi nasz przewodnik. Poza tym, pogoda na niewiele pozwala. Bobotova to możemy jedynie palcem na mapie popieścić. Pozostałą koronę również. No, ale nie narzekajmy! Park Durmitor odsłania przed nami wszystkie swoje uroki. A na wysokości Begonov polja również pewną grupkę Francuzów, o nad wyraz dziwacznym zachowaniu. I skąd na miłość boską znają moje imię? Aż mi pingle wyszły z orbit!!!
Ekhem... może pomińmy ten mały fragment historii. Dla mojego dobra...

Narodowy Park Durmitor, jeden z czterech powstałych, rozciąga się między dolinami rzek Piva i Tara, a od wschodniej strony zamykają go masywy Sinjajevina. Obok czarnogórsko-albańskich gór przeklętych jest to najwyższe pasmo Gór Dynarskich, które w 1980 roku wraz z kanionem Tary, zostało wpisane na Listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO. Prawdziwym kąskiem, prócz nieznanych szlaków jest fakt współistnienia między sobą ogromnych różnic wysokości. Z tego też powodu na tutejszą przyrodę oddziałują dwa fronty klimatyczne - wysokogórskie, alpejskie i śródziemnomorskie. Efektem tego jest bogactwo naturalne flory i fauny.


Obrazek

Obrazek


Młody już nie jest, a tempo ma niesłychane. Mowa o Jovanie. Czy to deszcz, a pada, czy słoneczko, którego nie ma, szarpie pod górę, aż miło. A niech idzie! My musimy focić. Zwłaszcza te dwie. No, no! Wiadomo o kim mowa!
Po prostu ani jeden kwiatek, ani jeden robak, ani jedna poziomka nie są w stanie ukryć się przed tą Zarazą! Tak, tak! One zwariowały... Dla nich nie ma już ratunku...


Obrazek

Obrazek


Sosny, świerki, jodły za nami. Jałowce i inne wysokogórskie krzewy także. A przed nami? Przed nami jak okiem sięgać odległy horyzont. A pod nami? Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!! Trzymać się! Aaaaaaaaaaa!!!! Ja chrzanie! Toż ze 1000 metrów niczego! Jovan uspokaja i wyjaśnia, że znajdujemy się na najwyższym punkcie, z jakiego można obserwować bieg rzeki Tary. Dokładnie 1200 metrów przepaści. Naprawdę robi ogromne wrażenie. Magda asekuracyjnie spogląda w dół, jednak ciągota jest tak silna, że i ona postanawia pomachać w powietrzu nogami. Fajowo! Jovan natomiast ciągnie niegrzeczną Ulę za ucho zakazując jej tak odważnego wychylania się. Co do Wioli... Wiola może. No, bo to jest Wiola i już. Wiola zdobywa pierwsze względy, hihhihi! No i ma swojego absztyfikanta!
Na Cruvacu spędzamy dłuższą chwilkę racząc się przepysznymi widokami, które od czasu do czasu jaśnieją w promieniach słońca. 1626 metrów nad poziomem morza. Niby malutko, jednak przestrzeń potęguje wrażenia. Daleko, daleko w dole wije się cieniutka, zielono-błękitna niteczka rzeki Tary. Jakaż ona malutka! Rewelka!


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


W drodze powrotnej, jednak innym szlakiem, gospodarz prowadzi nas w czarujące miejsce. Przyszliśmy na liszki. Liszki, czyli kurki. Kurki, czyli żółte grzybki. Ale cicho! Nikomu nic nie mówić, ponieważ miejsce to jest tajemnicą Jovana. To tutaj w wolnej chwili przychodzi on zbierać leśne grzyby i jagody. A jakież one pyszne! A jakie wielkie! A rosną dosłownie wszędzie. Jednogłośnie postanawiamy pomóc "tacie" w zbieraniu naszej przyszłej kolacji. Jeden grzybek do woreczka, jedna garść jagódek do pyszczka. I tak na zmianę. A nie, nie! Przepraszam! Grzybek, jagody, fotka, jagody, fotka, fotka, jagody, grzybek, fotka, jagody, fotka, fotka. No przecież nie inaczej! To byłoby nie po naszemu! Nawet Jovan nie może zrozumieć tych wszystkich slimów. No tak! Gdyby przyjechał do nas, to z pewnością sam by pstrykał. A co mu będziemy tłumaczyć. Jovan! Ptaszek! Cyk, cyk!


Obrazek

Obrazek

Obrazek


Co można jeszcze robić w taką pogodę? Raz pada, raz nie, raz świeci słońce, to znowuż chmury przywiane silnymi podmuchami. I tak w kółko. Wracać do bazy? I co? Będziemy siedzieć w mokrych namiotach? Eeee... To potem! A może by tak na Sedlo? Kto jest za? Wszystkie baby jednogłośnie - my! A nasz "tatuś"? Grymas na twarzy mówi wiele, jednak kobiecy wdzięk Wioli jest jak narkotyk. Jovan nie ma wyjścia! Z drugiej zaś strony doświadczenie i to, czego możemy spodziewać się głęboko w górach przy takiej aurze, powinno dać nam sygnał do odwrotu. Czego wyrazem był sam Jovan. Cztery osoby do jednej. Przegłosowane!
W Żabljaku skręcamy w kierunku dworca, w przeciwną stronę do naszej polany. Pilot ręką wskazuje południe, na Prasine vode i Savnik, skąd przedwczoraj przyjechaliśmy, jednak tuż przed Javorje odbijamy w prawo, w kierunku zachodnim. Tym sposobem łukiem objeżdżamy najwyższy masyw Durmitoru. Masyw, którego nie widać. Widać za to u wszystkich dobre humory. Nie przeszkadza nam brak dobrej znajomości języka czarnogórskiego, jednak z opowiadań Iva wiele można się samemu domyślić. Tylko dlaczego ja zawsze czaję na odwrót?
Szutrowa droga wiedzie nas przełęczą pośród rozległych górskich łąk. W dole po lewej rozprzestrzenia się... Krowy!!! Uwaga!!! Krowy!!! Zatrzymaj się!!! Jezus Maria! Co one tutaj robią? Każdy krzyczy po swojemu. Nawet Jovan mocniej usiadł w fotelu. Rozprzestrzenia się Poscenska dolina z dwoma niewielkimi jeziorkami Suca lokva i Valovito jezoro.


Obrazek


Sedlo, jak sama nazwa wskazuje, oznacza siodło. Gdyby się rozejrzeć dookoła, to faktycznie coś w tym jest. Niestety gąszcz wilgotnej, zimnej pary zasłania wszystko co znajduje się powyżej, plus minus na oko, 2000 metrów. Chłodny, deszczowy front jaki przechodzi nad Durmitorem naprawdę daje nieźle popalić. Ledwo co udaje nam się wyjść z auta. Trzymamy się trawy, żeby podmuchy wiatru nie pozostawiły po nas jedynie wspomnień. Jovan woli pozostać w samochodzie. Z pewnością nieraz był już świadkiem takiej wichury. A piździ piekielnie. Piździ tak, że nie jesteśmy w stanie nic do siebie powiedzieć. Wieje, włamuje się i momentalnie pustoszy ze słów nasze jamy ustne. Słyszę jedynie świst między dolną, lewą trójką a czwórką. Mam tam szczelinę, hyhyhy.


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Wiedźmy! Idealne warunki do testowania mioteł! A właściwie to gdzie one są? Aaaa... I wszystko jasne! Cyk, cyk, cyk, cyk... Na kamieniu! Pod kamieniem! W trawie! Kwiatek! Robal! Ja! Ula Wioli! Wiola Uli! Ula z Wiolą Magdzie i Jovanowi! Jest wesoło.
Zabrane kserówki i mapy sytuację przedstawiają jasno. Sedlo (1907m n.p.m) - Surutka (2082 m n.p.m) - Zeleni vir - Bobotov kuk (2523 m n.p.m) - trzy godziny porządnego marszu. W obecnej sytuacji nie da się podejść nawet na pobliską Stozine (1905 m n.p.m). Gdybyśmy nie znali mapy, to nawet nie wiedzielibyśmy, w którym kierunku szukać dwutysięczników. Pisa pogoda. Pada, wręcz ciska poziomo. Ponury obraz zalewa nam oczy... Trzeba wracać... Dzisiaj nic tu po nas... Tak? W takim razie kiedy?
A może dostojną ciemiężycę białą na osłodę?


Obrazek

Obrazek


O 16:30 zbiórka w izbie! Ochoczo zapraszam wszystkie Panie na ciepły posiłek. Kuchnia podaje makaronik z sosem tajskim, plus - dla chętnych - szybkie zupki trupki. Shtrigi przywlokły ich cały zapas. Tranzytem z Polski. Wypas jedzenie po wypas wycieczce! A jakże!

Godzinę później całym naszym kwartetem bezczelnie wpraszamy się do gospodarza. Wcześniej coś tam mówił, żeby przyjść, ale nie bardzo wiemy, o co mu chodziło. Jovan zdziwił się trochę, ale przyjął nas do środka. Jak tutaj sucho i cieplutko! I jaki wystrój! Dookoła kuchni, która w dni powszednie robiła także za sypialnię, liczne trofea upolowane w pobliskich lasach. Fuj! Jakie one okropne! I te ich guzikowate spojrzenia! Natomiast jak na prawdziwego mężczyznę i pana domu przystało, Jovan w mgnieniu oka na stole stawia odpowiedni ekwipunek w postaci tubylczej monastyrki. Pali, ach pali! Dziewczyny momentalnie promienieją.
Wiola ma zadanie do wykonania. A doskonale wiemy, że Jovan ją sprawdza, hihi! Ma dla wszystkich przyrządzić znalezione przez nas liszki. Po swojemu, czyli po naszemu. W jej rękach nasze żołądki i jedno serce...
W międzyczasie do izby wraca przyjaciel Jovana, starszy już wiekiem - Peter Lamerer z Monachium. Zawodowy fotoreporter, a zarazem wielki miłośnik gór, rok w rok odwiedzający tutejsze strony. Tuż za nim towarzystwo uzupełniają dwie przemoczone do szpiku kości Estonki. Nieznajome przyjechały ze swojego kraju na rowerach. Szukają schronienia nad głową, jednocześnie wypytując nas o jutrzejsze szanse zdobycia Bobotova.
Kolacyjka wyśmienita! Wiola nadaje się na Panią domu. Domu Jovana...
A zapach smażonych kurek z cebulą jeszcze długo, długo gościć będzie w umysłach biesiadników.
Powiadają, że to muzyka łączy ludzi. Jednak dnia dzisiejszego to właśnie wspólne zrozumienie i chęć oddania własnego dobra, własnego siebie, uczyniła z nas wszystkich wspaniałą, ponadnarodową Rodzinę. Rodzinę, która w maleńkim, drewnianym domku potrafiła rozmiękczyć nawet najtwardszą skałę, strzegącą bram tego dzikiego jeszcze, ale jakże pięknego zakątka Europy.
(c.d.n.)
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 05.04.2007 06:45

hehehehe - Krzychu jedno sprostowanie!!!!!!!!! Przecież to Jovan sam się nam pchał na Sedlo!!! Chcieliśmy go odstawić do domu, ale on uparcie, ze pojedzie z nami, bo... No właśnie, bo jego serce przecież biło gorąco mimo deszczu i zimna! :lol: :lol: :lol:
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 05.04.2007 09:11

Fajnie Janqes,że znowu piszesz.Z dziełami Wioli,Uli i Joli Michno wszystko wreszcie układa sie w jedną całość :D .Jak u QuentinaTarantino...
Pozdrav.
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 05.04.2007 11:25

shtriga napisał(a):hehehehe - Krzychu jedno sprostowanie!!!!!!!!! Przecież to Jovan sam się nam pchał na Sedlo!!! Chcieliśmy go odstawić do domu, ale on uparcie, ze pojedzie z nami, bo... No właśnie, bo jego serce przecież biło gorąco mimo deszczu i zimna! :lol: :lol: :lol:


A ja słyszałem kiedy siedzieliśmy razem z przodu, jak mruczał pod nosem, że właśnie chciałby ze swoim Sercem wracać do cieplutkiego domku!

Hmmm... Myślę, że tylko jedna osoba może nam to wytłumaczyć :devil: :mrgreen: :hearts: :oczko_usmiech:
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 05.04.2007 11:28

wojan napisał(a):Fajnie Janqes,że znowu piszesz.Z dziełami Wioli,Uli i Joli Michno wszystko wreszcie układa sie w jedną całość :D .Jak u QuentinaTarantino...
Pozdrav.


O kumplach się nie zapomina :D :wink: Czasami tylko wylatuje z głowy :lool:

Dzięki za pamięć Wojanie!

Pozdrav!
PAP
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1380
Dołączył(a): 21.08.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) PAP » 23.08.2007 21:55

Do Janqes ...

Dziś wpadła mi przed oczy twoja relacja ... super sprawa :) :)...

Rewelacyjne zdjęcia, pięknie kadrowane, super oddające klimat danego miejsca ... i te kolory (naturalne lub sephia) ... malina :!: :!:

Ciekawy, fajnie napisany, łatwo 'przyswajalny' tekst :) ... musiałeś w to włożyć sporo pracy, ale efekt reweeeeelacja :!: ...

Ja się wybieram za 3 tygodnie w te same miejsca (plus więcej :)), ale trochę inną trasą i twoja relacja bardzo mi pomogła utwierdzić się w tym, ze na prawdę warto tam pojechać :) ... a i dowiedziałem się o tym wodospadzie koło Mostaru, czego nie widziałem wcześniej ...

Jescze raz dzieki za super relację ... z przyjemnością poczytam twoje przyszłe relacje z twoich dalszych wypraw :) ...

Pozdrawiam,

PAP
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 23.08.2007 23:51

Janqes napisał(a):
wojan napisał(a):Fajnie Janqes,że znowu piszesz.Z dziełami Wioli,Uli i Joli Michno wszystko wreszcie układa sie w jedną całość :D .Jak u QuentinaTarantino...
Pozdrav.


O kumplach się nie zapomina :D :wink: Czasami tylko wylatuje z głowy :lool:

Dzięki za pamięć Wojanie!

Pozdrav!


Aż strach pomyśleć - chyba zapomniał 8O JANQES - ŻYJESZ :?: :D :D
:papa:
ebolec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1432
Dołączył(a): 05.07.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) ebolec » 06.07.2008 13:55

Witam,
to jest moja pierwsza wypowiedz na forum, napiszę więc jedno, a moze 1,5 zdania na poczatek: rewelacyjnie się czytalo opis podrozy do Czarnogory- doslownie z zapartym tchem i bez przerwy.Az chce sie te wszystkie miejsca zobaczyć.
Pozdrowienia
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004
Witajcie!

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 15.02.2009 16:52

Ponad 2 lata poza forum!
2 lata bez logowania, jakby ktoś mi w pysk strzelił, albo i Wam kochani :roll:
2 lata i powrót!
Ale życie zmieniło się. Nam :) O milion stopni!
Pamiętam Wszystkich!
Pozdrawiam
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Czarnogóra. Ja, Magda & Ula i Wiola z BB. - strona 8
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone