Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Czarnogóra. Ja, Magda & Ula i Wiola z BB.

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
lenka
Podróżnik
Avatar użytkownika
Posty: 25
Dołączył(a): 23.08.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) lenka » 21.09.2006 17:27

Janqes napisał(a):A tak na serio to też pare stron tego mamy, tak z 10 może.

Policzyłam. Mamy 33 strony zapisków... :)
Krzychu już się szykuje do odtajnienia wszystkiego...
madzia1981
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1901
Dołączył(a): 29.06.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) madzia1981 » 21.09.2006 18:10

oby tutaj tylko nie dotarł poseł Zawisza :P
el_guapo
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1539
Dołączył(a): 08.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) el_guapo » 22.09.2006 07:59

Do dnia 6 sierpnia 2006 roku też było fajnie. Może nie aż tak bardzo, jednak lubię ten czas. Wiele spraw na głowie, wiele karteczek przyklejonych do monitora. Wszystko należy załatwić. Najlepiej jeszcze w lipcu. No ale np. ubezpieczenia nie da się z większym wyprzedzeniem.


Cześć EMES - Scream z AK wita! :D [/quote]
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 22.09.2006 18:16

lenka napisał(a):
Janqes napisał(a):A tak na serio to też pare stron tego mamy, tak z 10 może.

Policzyłam. Mamy 33 strony zapisków... :)
Krzychu już się szykuje do odtajnienia wszystkiego...


ojej! nawet nie wiedzialem, że tyle tego! no z tym, że to nie jest format a4 przecież :)
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 22.09.2006 18:19

madzia1981 napisał(a):oby tutaj tylko nie dotarł poseł Zawisza :P



wszystkim posłom i innym równie podobnym osobnikom płci różnej stanowczo mówię NIE :papa:

mają przecież swoją piaskownicę :lool: :evil:
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 22.09.2006 18:21

el_guapo napisał(a):
Cześć EMES - Scream z AK wita! :D



a witaj! teraz poznaję :wink: czekam na Twoją relację, gdybyś nie wiedział :P

pozdrowionka!
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004
część IX

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 27.09.2006 20:56

Bośnia i Hercegovina to jedno państwo. Jednak, gdyby spojrzeć na nie pod względem geograficznym, widać różnicę. Właśnie gdzieś na wysokości Sarajeva, nieco poniżej, następuje niewidoczna na mapach politycznych granica. Północny krajobraz zbliżony jest bardziej do naszego podgórza. Występują łagodniejsze górki usłane dywanami zielonych lasów, w wyższych partiach przechodzących w iglaki. Nie wspominając o Nizinie Panońskiej. Gdy kierujemy się w stronę Hercegoviny, przyroda ulega radykalnej zmianie. Południe to praktycznie goła wapienna skała. Teraz tło stanowią karłowate drzewa i liczne krzewy.
Droga między stolicą kraju a Mostarem to 130 kilometrów bezustannego kręcenia kierownicą. Można oszaleć!
Nie! Właśnie nie z powodu wysiłku, ale z powodu wrażeń! Jakże tutaj pięknie! Typowe Bałkany! Jak z obrazka!
Do samego Konjica po lewej stronie towarzyszą nam pasma Bjelasnica o wysokości do 2000 metrów n.p.m. Od Konjica łączymy się po raz pierwszy z zieloną Naretvą, która przekształca się w śliczne Jablanicko Jezoro, przypominające pozwijanego węża, wzdłuż którego od czasu do czasu wyrastają przed naszymi oczyma niewielkie miejscowości. Liczne przybrzeżne domki - też z czerwoną dachówką - goszczą miejscowych, zwłaszcza miastowych turystów. Sporo widocznych tablic wskazujących na pensjonaty, pokoje, campingi. Za jeziorem, tym razem po prawej stronie, majestatycznie wyrastają wzniesienia Cvrsnica ze swoim najwyższym szczytem Plocno, 2228 metrów n.p.m. Trudno jest je dostrzec z uwagi na liczne zakręty i wysokie przydrożne półki skalne zasłaniające dalszy horyzont.
Sama droga utrzymana jest w dobrym stanie jak na tak duży ruch. Jedyną zmorę kierowców stanowią wielkie ciężarówki, które zważywszy na ich masę, mają ogromne problemy z podjazdami. Na szczęście dla nich utworzone są specjalne boczne pasy udrażniające przejazd. Natomiast zjazd to zupełnie inna bajka. Hamują silnikami na niskich biegach. Gdyby za każdym razem używali hamulców, to klocki nadawałyby się do wymiany po kilkunastu takich kursach.
Ale zdarzają się też zupełnie inne, choć wcale nieodosobnione przypadki. Przykładem jest czerwony dostawczak, który już od dobrych kilkunastu minut raz po raz wyskakuje na lewy pas przecinając linię ciągłą. Jedno, drugie, trzecie auto wyprzedzone. Widocznie sprawia mu to frajdę, bowiem tak i tak na takim odcinku nie jest się w stanie zyskać więcej czasu. Szaleniec! No ale wczoraj była pełnia, co wszystko wyjaśnia...
Alternatywą dla transportu ciężkiego jest biegnąca wzdłuż drogi linia kolejowa. Raz z prawej, raz z lewej, raz na wysokim nasypie, innym razem poniżej jezdni, w tunelu, na moście.
Nie... - mówię sobie. Nigdy bym się nie odważył na podróż w taki sposób... To nie dla mnie!

A Magda? A Magda już od godziny nic nie mówi, tylko kurczowo trzyma się siedzenia, poowijana dokoła pasami. Oj! Będzie trzeba gdzieś zjechać i odsapnąć chwilkę.

Trafiamy na stację paliwową za miejscowością Jablanica. Zakupów nie dokonujemy, jednak dzięki uprzejmości obsługi korzystamy z toalety. Stacja postawiona jest na wzniesieniu skalnym, za którym ochoczo wije się górski strumień. By można było przyjrzeć mu się z bliska, wybudowano dość spory, na szczęście stabilny, podest. Wody w strumieniu niewiele, choć miejscowi wędkarze nie dają za wygraną. Sporo śmieci. Ale to już norma! Idzie się przyzwyczaić, naprawdę.
Tak samo jak do nieustannie ciągnących się wzdłuż drogi opuszczonych i zrujnowanych domostw. Kogo stać, kto pracuje, kto ma dochód, ten remontuje. Pozostali, czyli praktycznie połowa społeczeństwa żyje z dnia na dzień. Jedynie liczne minarety, spotykane zwłaszcza w większych skupiskach ludzi, zdają się być nienaruszone. W praktyce - jako pierwsze odbudowane.

Im bliżej Mostaru, tym coraz częściej mijamy zagranicznych turystów. Przeważnie Węgrów i Niemców. Choć Francuzi i Czesi też zaczynają docierać do tych rejonów. No ba! My również! Patrole EUFOR-u to codzienna sceneria. Co prawda już coraz rzadziej spotykane, ale nie da się ich nie zauważyć. Usłyszeć również! Odgłos wojskowego śmigłowca jest nadzwyczaj charakterystyczny.
Nikt nam o tym wcześniej nie wspomniał, ale ostatni odcinek drogi to naprawdę niezła zaprawa przed tym, co czekało nas w kolejnych dniach, a o czym w ogóle nie śniliśmy. Brak barierek zabezpieczających tuż przy krawędziach jezdni to już zupełna podstawa. No! Czasami zdarzają się. Takie zardzewiałe i powyginane. Widocznie komuś się przysłużyły. O Matko.... Masakra! Strach myśleć... Ble! Fuj!
Tak czy siak, w ich obecności, czy też nie, trzeba jechać. I cholera coraz szybciej, bo miejscowi tak naciskają z tyłu, że najchętniej to by wzbili się tymi swoimi wiekowymi bolidami w powietrze. Ech... co za banda! Ale co tam... Tak mają i już! Jest dobrze!
Emocje łagodzą widoki. Ładnie tutaj i basta! No i w końcu schwytany przez policję niesforny kolega z czerwonej ciężarówki. Ale mu się dostanie! No chyba, że coś ciekawego - z punktu widzenia władzy - przewozi na pace...



Obrazek



Pogoda dopisuje. Już w samym Sarajevie zza puchowych chmurek ładnie przebłyskiwało słoneczko, chociaż do południa lekko musiało tam kropić. Po drodze sytuacja się nie zmieniła, a wręcz przeciwnie. Im bliżej Mostaru tym temperatura wzrasta. Ponieważ są to wczesne godziny wieczorne, to za dnia z pewnością upał dawał się we znaki. Ale to jedynie mogą powiedzieć nam Wiola i Ula, które prędzej dojechały do stolicy Hercegoviny. Ciekawe czy w ogóle jeszcze dzisiaj uda nam się spotkać? Ale wszystkie znaki, zarówno te na niebie, jaki i drogowo-zagarkowo-samochodowe wskazują, że tak.

Godzina 19:00. Miasto wita nas... zgliszczami okolicznych - jeśli tak to można nazwać - lasów, a dokładniej - tutejszych stepów porośniętych kępami trawy, gdzieniegdzie szpiczastych cyprysów. Oj, musiało tutaj być naprawdę niefajnie. I to całkiem niedawno chyba.
Teren bardziej rozległy, wypłaszczony. Typowa dolina, środkiem przecięta wodami Naretvy. Nie dziwimy się, że nawet Rzymianom, o Turkach Otomańskich nie wspominając, teren ten przypadł do gustu. Mieli o co walczyć cwaniaki!

Układ komunikacyjny jest bardzo jasny. Miasto można przejechać z północy na południe lub też z południa na północ dwiema równoległymi do siebie, aczkolwiek położonymi na przeciwnych brzegach rzeki, arteriami. Początkowo zabudowania nie zachwycają, lecz także nie szokują. Już nie szokują! Wśród licznych znaków drogowych, o dziwo całkiem ładnych i "pełnych", łatwo wychwytujemy skierowania na Stary Grad.
Mostar jest miastem wieloetnicznym zamieszkiwanym obecnie w połowie przez Chorwatów, a w połowie przez Bośniaków. Widoczne jest to nawet gołym okiem po architekturze. Umowną granicę pełni snująca się środkiem Naretva. Kilka procent stanowią Serbowie. Jeszcze kilkanaście lat temu podział ten był zupełnie inny. Ludności pochodzenia chorwackiego było znacznie mniej na korzyść serbskiej i innej pojugosłowiańskiej. Po wojnie większość z nich opuściła nieprzyjazne sobie tereny. Muzułmanie pozostali. W końcu zamieszkiwali tutaj od wieków.
Auto parkujemy w okolicach Starego Miasta, tuż pod remontowanym hotelem pamiętającym komunistyczne czasy. Nazwy nie dostrzegamy. Po przeciwnej stronie wznoszony jest kolejny, tym razem od podstaw. W ogóle centrum stanowią liczne hotele, apartamenty, pensjonaty. Jedne ładniejsze, świeżo postawione, inne nieco gorsze. Turystów sporo. Kręcą się i tu, i tam. Część jakby wybierała się dopiero na przechadzkę, część jakby wracała z wieczornej kolacji. Taka mała krzątanina.
Za parking płacimy w euro. Kilka łyków wody i możemy iść na wstępne rozeznanie. Ale pamiętać musimy, żeby jeszcze przed zmrokiem załatwić sobie gdzieś jakieś lokum. Najlepiej niezbyt daleko, no i oczywiście w przystępnej cenie. A te w centrum do niskich raczej nie należą. Eee... mamy jeszcze troszkę czasu.
Do Starego Miasta mamy zaledwie kilka minut pieszo. Pierwsze co nas uderza to jego orient. Coś wspaniałego. Uliczki Carsiji - starówki Mostaru - w pewnym sensie przypominają stare centrum Sarajeva, jednak nie do końca. Tutaj budynki, co prawda w większości wyremontowanie po okrutnym 1993 roku, zbudowane są z białych, kamiennych bloków. Dachy w przeciwieństwie do stolicy kraju pokryte są również białą, wapienną dachówką. Całość dopełniają setki tysięcy wypolerowanych małych, jajowatych kamieni, ułożonych w małych, wąskich uliczkach, przypominających nieco nasz popularne "kocie łby". Już teraz jest na nich ślisko, co dopiero po deszczu? Dookoła pełno sklepików z okolicznymi pamiątkami. Do nich powrócimy jutro, teraz trzeba wypatrywać dziewczyn!
Dochodząc do głównej atrakcji, ikony miasta - kamiennego Starego Mostu, mijamy po drodze rozpoznawanego już w świecie miejscowego muzułmańskiego rzemieślnika ubranego w białe szaty. A ponieważ doskonale zdaje sobie sprawę, jaką posiada marketingową moc, w dość agresywny sposób nawet, odgania od siebie turystów, chcących zrobić sobie z nim, lub choćby jemu samemu darmowe zdjęcie. Może i ma dziadek rację - mówimy sobie... Wszak charakter jego, ubiór, cały wygląd, przypomina jakby klucznika, dozorcę tutejszego centrum.
Tuż za jego sklepikiem, jeszcze parę kroków w górę i odsłania się przed nami nowy, stary turecki most. Magiczne to miejsce, oj magiczne. Spaja on dwa różniące się od siebie światy. Świat muzułmański, wraz z licznymi meczetami, i świat katolicki, z chorwackimi kościołami. Most został zbudowany w 1566 r. przez Turków, zniszczony w trakcie ciężkich ostrzałów trzynaście lat temu, odbudowany według dawnego wzoru i oddany ponownie do użytku w 2004 roku. Obecnie zdaje się po zachowaniach ludzi, pełni on funkcję spajania, zacieśniania zerwanych dawno więzi pokoju i miłości między obecnymi tutaj narodami.
A dziewczyn jak nie ma tak nie ma! O! Otrzymujemy smsa z wiadomością, że będą za kilkanaście minut ubrane - w celach rozpoznawczych - w czerwone koszulki!
W tym czasie jeszcze schodzimy z Magdą w dół, do rzeki, prawie pod most, aby spojrzeć na niego z innej strony. Nawet są specjalnie przygotowane ku temu miejsca. Ludzi przybywa. Nadchodzi zmrok, więc każdy pewnie chce się zachłysnąć tutejszym wieczornym urokiem. Też prawda!

Po 20 minutach pierwsze wypatrzyły nas Ula i Wiola pospiesznie krocząc w naszą stronę. No faktycznie! Są czerwone, charakterystyczne koszulki. Do dzisiaj nie wiem, po czym nas rozpoznały. Pewnie po zmęczonych minach i ogólnemu oczarowaniu tutejszym klimatem.
Kilka minut później ponownie lądujemy pod mostem. Dziewczyny opowiadają, iż jest to doskonałe miejsce do obserwowania przeważnie wieczornych skoków śmiałków ze szczytu mostu do rzeki. Kurcze! Widocznie musi być tutaj strasznie głęboko. Wiola potwierdza wczorajsze fakty. A dzisiaj widocznie ryzykanci nie zebrali jeszcze odpowiedniej kwoty pieniędzy od przybywających turystów.
Atmosfera bardzo miła. Jest wesoło. Można by rozmawiać, opowiadać, wspominać. Ech....
Niestety robi się dość szybko ciemno, a my jeszcze przecież musimy znaleźć nocleg. Ula pokazuje nam którędy dojechać do dworca autobusowego, przy którym łatwo o oferty. Same z nich wczoraj skorzystały. Jeszcze krótkie pogawędki i umawiamy się na jutro.

Już po ciemku znajdujemy przy ulicy Marsal'a Tity apartament. Ponieważ wcześniej nie dojechaliśmy do przystanku, a jest już grubo po 21:00 decydujemy się na dwuosobowy pokój w pensjonacie "Nadine". Włodarz czując naszą desperację od razu dowala nam cenę 45e, czym momentalnie powoduje u nas odruch powrotny. A ponieważ sam widząc, iż traci pewnie ostatnich tego dnia klientów, rzuca ponownie, tym razem 35e. Przy okazji dodaje, iż tutaj, praktycznie w samym centrum, nie znajdziemy niższych cen. Ten argument - prawdziwy, czy też nie - przypieczętowuje nasze pozostanie. Ostatecznie schodzimy z ceną do 30 euro za 2 osoby, za strzeżony parking i poranne śniadanie. Kwota nie wydaje się być duża, tym bardziej o tej godzinie i w takim miejscu. Dobrze, że tutaj zostajemy...

(c.d.n.)




Obrazek




Obrazek




Obrazek




Obrazek




Obrazek




Obrazek
Ostatnio edytowano 11.02.2011 00:18 przez Janqes, łącznie edytowano 3 razy
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 107676
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 27.09.2006 23:09

Autor przewodnika po Hr :wink: pozdrawia autora przewodnika po Czarnogórze :lol: - i czeka na dalszą relację. :la: :papa:
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005
Re: część IX

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 28.09.2006 12:43

[quote="Janqes"]Do dzisiaj nie wiem, po czym nas rozpoznały.

To ten piętnasty zmysł :wink: :lol: .

Nie dziwię się, ze po moim tłumaczeniu nie trafiliście na dworzec... Sama bym chyba nie trafiła po takiej legendzie :D
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004
Re: część IX

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 28.09.2006 13:51

shtriga napisał(a):
Janqes napisał(a):Do dzisiaj nie wiem, po czym nas rozpoznały.

To ten piętnasty zmysł :wink: :lol: .

Nie dziwię się, ze po moim tłumaczeniu nie trafiliście na dworzec... Sama bym chyba nie trafiła po takiej legendzie :D



Nie no! Przede wszystkim - wtedy jeszcze - nie wiedzieliśmy która to prawa, a która lewa strona miasta :D Ale to co!

A dworzec kolejowy też jest gdzieś w okolicy autobusowago? Może wiecie?
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005
Re: część IX

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 28.09.2006 16:06

Janqes napisał(a):A dworzec kolejowy też jest gdzieś w okolicy autobusowago? Może wiecie?


Podejrzewam, że tak - nawet wydaje mi się, że pociąg w nocy słyszałam :lol: Śmiej się - no przez 3 dni nie zdażyłam sprawdzić... Ale chyba kolejowy był po drugiej stronie budynku :D
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 08.10.2006 23:02

Nie nie.... trzeba jeszcze troszke poczekać. Ostatni tydzień to klęska czasowa :roll:

Ale pozdrowienia dla pozostałych relacjonowiczów. No i już można powoli mówić - stałych, niezmiennych userów. Bo przejściowi "turyści" zaatakują pewnie dopiero na wiosnę :wink:
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 09.10.2006 00:40

Janques, pozdrawiam nawzajem i rozumiem, bo u mnie klęska czasowa nieustannie od powrotu z wakacji. Pewnie i tak skończysz pisać przede mną, ja mam nadzieję że mi się uda przed przyszłorocznymi wakacjami :)
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004
część X

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 09.10.2006 22:39

Na dworze ciemno. Ciemno, a zarazem ciepło. W świetle pobliskich latarń pensjonat jawi nam się jako świetnie urządzony i przygotowany na przyjęcie gości. Pomarańczowy z białymi balustradami. Od frontu graniczy z główną, dwupasmową jezdnią, od tyłu poprzez stare, przeznaczone do rozbiórki budynki, sąsiaduje z ulicą prowadzącą do centrum miasta, równoległą do tej pierwszej drogi. Za ogrodzeniem stoją dwa obce auta, my swoje pozostawiamy na stromym zjeździe. Młody gospodarz tłumaczy, że dzisiejszego wieczora nikt raczej już nie będzie wjeżdżał ani wyjeżdżał poza pensjonat. Pokój nasz znajduje się na ostatnim, drugim piętrze. Niczego nie brakuje. Łazienka, prysznic, no i ciekawy widok za oknem. Wszystko pasuje, jedynie gramolenie się na górę z najpotrzebniejszymi rzeczami sprawia troszkę trudności. A jakie to najpotrzebniejsze rzeczy? Oczywiście zdobywane raz za razem w najciekawszych miejscach różności, które nie dość, że przypominają o tym, czego doświadczaliśmy, to jeszcze sprawiają wiele radości.

Dziewczyny zapraszają nas do centrum, na starówkę, jednak tego wieczora - mimo wielkiej ochoty - nie dajemy już rady. Jutro.
Gospodarz przynosi wrzącą wodę, abyśmy mogli zaparzyć sobie herbatę. Umawiamy się też na poranne śniadanko. Natomiast kolacja - co tu dużo mówić - zaoferowała nam to, co rano, czyli pyszny dżemik z sucharkami, pomidorki, ogórka, a na koniec ciasteczka i słone orzeszki. Mniam! Jeszcze tylko weryfikacja jutrzejszego planu, nocne modlitewne, głośne nawoływania tutejszych muzułmanów z pobliskiego meczetu i o godzinie 23:30 zasypiamy.



Obrazek



I tak jak to było w Mikulovie, tak i tutaj cholerny budzik zawył o 7:30 rano. By to szlag jasny trafił! No ale spało się wyśmienicie!
Dzień przywitał nas delikatnymi chmurkami dość szczelnie zasłaniającymi niebo. Co prawda przypominają one bardziej wysoką mgłę, jednak słońce nie daje rady się przez nie przebić. No ale my mu pomożemy!
Tak jak się umawialiśmy, śniadanko zapukało do naszych drzwi równo o 8:00. W sumie nie spodziewaliśmy się kokosów, ale jego obfitość wywołała spojrzenia lekkiego zdziwienia. Na szczęście nie jesteśmy głodni, chociaż... bułeczki z dżemem zjedliśmy co do jednej. Fakt! Po jednej było. Herbatka znacznie przyspieszyła nasze leniwe jeszcze ruchy.

Zanim Magda zeszła na taras, zdążyłem umówić się z gospodarzem co do parkowania naszego Fiata. Ponieważ nie wiedzieliśmy dokładnie, o której wrócimy z miasta, na wszelki wypadek kluczyk od samochodu zostawiam właścicielowi pensjonatu. Z delikatną obawą... W pamięci mam jego wczorajszą akcję z zatrzymaniem ruchu na dwupasmowej drodze, po to tylko, żebym mógł cofnąć pod prąd na jego zjazd.

Tylnim wyjściem, przechodząc przez działkę sąsiadów dochodzimy do ulicy prowadzącej do centrum. Wczesny ranek. Ruchu nie ma, miasto powoli wybudza się niczym niedźwiedź ze snu zimowego.

Generalnie do Mostaru podchodzimy z pewnym dystansem. Na pewno nie traktujemy go jako turystycznego ośrodka. Takie mamy przekonanie. Turystyka w tym przypadku to za mocne słowo. Atrakcyjne turystycznie mogą być Malediwy czy też wesołe miasteczko pod Paryżem. Mimo bajkowej Carsiji - starówki, mimo urzekających tureckich domostw, mimo klimatu bliskowschodniego nie przyszliśmy tutaj, tego ranka, podziwiać całej tej inności. Podziwiać w naszym rozumieniu. Nie przyszliśmy strzelać fotek nie wiadomo czemu i komu. Ochy i achy zostawiliśmy na inne okazje. Mamy w sobie jakiś niewidzialny hamulec. Z zadumą stoimy przy jasnym, rozsypującym się murku, za którym głęboko w dole płyną wody zielonej Naretvy. Tuż obok nas niewzruszony, monumentalny meczet Koskin-Mehmed Pasha, niedawno odbudowany, pamiętający pierwsze lata XVII wieku. Wstęp kilka euro. Nie zauważyłem dokładnie ile. W zasadzie mało nas to obchodzi. Nie czujemy potrzeby wchodzenia do świętych miejsc miejscowych ludzi. Zwłaszcza jeszcze płacąc za to. Wystarczy nam obraz modlącego się przed wejściem, na dywanie, muzułmanina. Po co mu przeszkadzać? Z murku spoglądamy na Stary Most. Wiemy, jaki dramat rozegrał się na nim kilkanaście lat temu. Najpierw Chorwaci z Bośniakami przeciwko Serbom. Potem Chorwaci przeciwko muzułmanom... No i w końcu ciężkie, chorwackie pociski sięgają kilkusetletnich murów mostu. Może tym razem uda mu się złagodzić waśnie tutejszych grup etnicznych...
Nagle na dziedzińcu meczetu zrobiło się gwarno. Najwidoczniej wycieczka azjatów nie potrafi uszanować tego miejsca. Nawet koty, cierpliwie wyczekujące promieni słonecznych pod murkiem fontanny, wydając się być spłoszone.
My również wychodzimy z ogromnym niedosytem. Taka piękna była ta dziergana torba. Chłopak nawet obniżył cenę! Ech... będziemy jej żałować!

Jeszcze przed 10:00 spotykamy się z Ulą i Wiolą. Dziewczyny opowiadają o wczorajszym wieczorze, o miejscu w którym się znajdujemy, o dzisiejszych planach. Przed południem, kiedy my będziemy opuszczać Mostar, one pojadą na wycieczkę do niedaleko położonych starych ruin.

Kujundziluk leży przy lewym nadbrzeżu. Tworzą go liczne, wąskie kamienne uliczki. Jednak nie tak duże jak w Sarajevie. W centralnym punkcie, niedaleko meczetu znajduje plac handlowy. To stary bazar, którego nazwa pochodzi od nazwiska rzemieślnika posiadającego kilka warsztatów w okolicy. Można kupić tutaj wiele ciekawych rzeczy. Począwszy od dojrzałych owoców, z pysznie wyglądającymi winogronami, poprzez tekstylia ręcznej roboty, a skończywszy na łuskach po pociskach i hełmach wojennych. Te ostatnie robią wrażenie. Troszkę śmiać nam się chce, ale prawie na każdym stoisku z orientalnymi suwenirami uśmiechają się do nas rosyjskie babuszki. To pewnie jeszcze pozostałości świetlanej komuny. Zapachy przypiekanych burków dobiegające z narożnej jadłodajni zachęcają.

Jeszcze przez godzinkę szwendamy się po okolicznych uliczkach, żeby wreszcie dotrzeć do naszego pensjonatu. Po drodze kupujemy świeży, ciepły jeszcze chleb, picie, no i oczywiście małe drobiazgi. Ja tradycyjne muzułmańskie nakrycie głowy, tak zwany fez, czyli czapeczkę z płaskim daszkiem. Magda fajną jedwabną chustę i - czym mnie totalnie zaskoczyła - perfumy u miejscowych naganiaczy. Co prawda "oryginalne" i w "okazjonalnej cenie", jednak sam ten fakt zupełnie zbił mnie z tropu. Na koniec obiecujemy, że przyjedziemy tutaj kiedyś po tę nieodżałowaną torbę - siatkę, która nie daje nam spokoju.

Kluczyki najwidoczniej się przydały, ponieważ auto odnajdujemy za ogrodzeniem, na chodniku. Gospodarz musiał je przestawić. Nic nie zginęło.

Mostar to magiczne miejsce. Bliskość Chorwacji sprawia napływ wielu wczasowiczów. Szkoda, że nie wszyscy zdają sobie sprawę, w jakim celu tutaj docierają. Jednak nowy Stary Most z pewnością każdego powita w stylu, jakim wita od setek lat.
Zatrzymajmy na chwilę zegarki, a tutejszy czas przeniesie nas w inny świat.


Do Caplijny niecałe 60 km. Pogoda już się pewnie nie zmieni, chociaż upór słońca jest na tyle silny, że klimatyzacja staje się zbawieniem. Również i tutaj droga żyje w symbiozie z Naretvą. Jednak teren jest już bardziej płaski. Ruch spory, ale do zniesienia. W przydrożnych domostwach coraz liczniejsze stają się uprawy winorośli. Przynajmniej one choć w części przysłaniają poszarpane elewacje. Kierunek do Medugorje dobrze oznakowany, ale tuż za Caplijną można ominąć główny skręt w prawo. Trzymając się innych samochodów, zwłaszcza tych z obcą rejestracją, dojedziemy do celu.
Samo Medugorje sprawia wrażenie ubogiej wioski, a już na pewno byłoby nią, gdyby nie wydarzenia, jakie miały tutaj miejsce. Mieszkańcami są praktycznie sami Chorwaci, którzy z uwagi na szybki rozwój, powolutku powracają na swoje dawne ziemie.
Całe życie i uwaga skupia się w centrum, przy jednej jedynej głównej drodze. Przy niej też właśnie stoi wzniesiony kilkadziesiąt lat temu kościół parafialny Św. Jakuba z charakterystycznymi dwiema wieżami, w którym znajduje się figura Matki Boskiej. Wcześniej stała tutaj inna kaplica, jednak ze względu na ruchliwie tektonicznie podłoże uległa zawaleniu. Pod wpływem coraz liczniejszych pielgrzymek za kościołem wybudowano ołtarz polowy, który wraz z parkiem i pobliską drogą krzyżową do dnia dzisiejszego są rozbudowywane.
Razem z Magdą uznajemy to miejsce za czyste i dobrze zorganizowane. Liczne ławeczki, zaciszne miejsca wpływają na specyfikę otoczenia. Taki mikro-Licheń. Ale to wszystko.

Totalnego zaburzenia świętości Medugorje powodują zarówno nieświadomi pielgrzymi, jak i zabiegi marketingowe stosowane przez miejscowych sprzedawców dewocjonaliów. Żeby nie nazwać tego gadżetów z wizerunkami Maryi. Coś strasznego. Jeszcze kilka sezonów i z pewnością będziemy mogli zakupić sobie maselniczkę czy też baterię do wody w postaci Matki Boskiej... Okropności... Ale niektóre różańce są naprawę ładne. Zwłaszcza te najprostsze.
Pielgrzymi natomiast, gdyby nie odrobinka wyrafinowania i poczucia godności, to do Medugorje przybywaliby w strojach kąpielowych, jeśli nie z materacami i płetwami do nurkowania. Na szczęście są też i tacy, którzy zdają sobie sprawę z obecnej tutaj mistyki.

Nie żałujemy ze tutaj przyjechaliśmy. Bo przecież nie ma czego. Jako katolicy czujemy się w pewnym sensie spełnieni mając okazję bycia i poznania tego cudownego miejsca.

Wysoka temperatura, duchota i w sumie brak ochoty skutecznie zniechęcają nas do wspinaczki na Górę Objawień i wzgórza Krizevac rozciągającego się 500 metrów ponad centrum, a na którym stoi wzniesiony przed II wojną światową przez okolicznych parafian betonowy Krzyż. W oddali widać małe, kolorowe punkciki mozolnie posuwające się ku szczytowi. Mają ludzie zdrowie! Hmm... właściwie to silną wiarę...



Obrazek



Trzy łyki zmrożonej ice tea brzoskwiniowej, Roxette zgłośnione i wyjeżdżamy. Od razu jakby nabieramy wiatru w plecy. Godzina 14:00.

Według mapy 1:200 000 do wodospadów jest raptem kilka kilometrów. A ponieważ miejscowi nie kwapią się do przycinania zarośli, które zasłaniają nawet w 90% tablice informacyjne, dojeżdżamy niepotrzebnie do Capljiny. 10% pozostawiam na widoczną jednak, ale zardzewiałą jak ruski czołg nogę, na której powieszony jest znak. Na głównej drodze Metkovic - Mostar zawracam i ponownie przez biały most stojący nad Naretvą, przy dworcu autobusowym, wzdłuż Trebizatu, wioski praktycznie połączonej z Caplijną dojeżdżamy do krzyżówki z wiaduktem. Byliśmy już tutaj. Parę godzin temu. W drodze do Medugorje. Byliśmy też i 15 minut temu wyjeżdżając z Medugorje. Co za śwat! Pokręcony jak nie wiem...

Tym razem dostrzegamy ukryty w krzakach żółty znak z napisem Ljubuski. Wystarczyło zwolnić do 10 km/h. Jeszcze 5 kilometrów i po raz pierwszy ukazuje nam się informacja o Wodospadach Kravica. Jest to jedna i jedyna wzmianka o tym rajskim miejscu. Nakazuje nam skręcić w lewo. No teraz to już pewnie nie zabłądzimy?!
Mijamy kilka domostw, warsztat samochodowy i w końcu docieramy do niewielkiego parkingu umieszczonego wzdłuż jezdni. Dookoła żywej duszy. Wychodzę z auta, ale jednocześnie z drewnianej budy, bardziej kiosku, dostrzega mnie kobiecina w średnim wieku, wymachując przy okazji rękoma. Z jej słów wynika, żebyśmy podjechali jeszcze kilkaset metrów, za barierkę. A parking, na którym się znajdujemy, to miejsce postoju dla autokarów i większych samochodów.

To co zobaczyliśmy uderzyło nas w piesi niczym grom z jasnego nieba. No coś cudownego! Teren płaski, z nielicznymi pobliskimi wzniesieniami, na horyzoncie wyższe górki. Gorączka, mimo braku słońca plus wszechobecne cykania robali różnej maści. A po środku jak gdyby ktoś dzbanami z całej tej zielonej masy roślinności wlewał wodę do magicznego jeziorka. Szum wodospadów mógłby ukoić każde nerwy.
Auto zostawiamy na stromym wzniesieniu. Między trzema innymi. Schodzimy do jeziorka, przez środek którego przebiega niewielka kładka. No prawie środek. W cieniu drzew ukryte dwie restaruacyjki. Ludzi całkiem sporo. Związane to jest pewnie z festynem i audycją Radia Ljubuski nadawaną na żywo spod Kravica. Fajny klimacik, muzyczka. Bardziej odważni wskakują do wody i smarują pod wodospady. A nasze stroje kąpielowe gdzieś między kołem zapasowym a gaśnicą. Jakoś przeżyjemy ten fakt. Wystarczyć nam muszą setki tysięcy kropelek wody unoszących się w powietrzu, a następnie osadzających na ciele. Orzeźwiają niesamowicie. Lekarz pulmonolog stwierdziłby pewnie: "Proszę oddychać głęboko i powoli"...
Same wodospady tworzy niewielka rzeka o nazwie Trebizat, która następnie za Capljiną łączy się z Naretvą, uchodząc w końcu do Adriatyku. Koryta rzeki nie widać, należałoby pewnie na dziko przedzierać się przez liczne trawiaste krzaki i karłowate drzewka. Choć dróżka jakaś na pewno jest. Nam się nie chce. Wolimy posiedzieć na skarpie obserwując wszystko i wszystkich. Podoba nam się tutaj. Można by nawet namiot rozbić, bo są i tacy. Są też warunki. Przyznać musimy, że dwie godzinki w takich okolicznościach przyrody rozleniwiają i to bardzo...
Musimy jechać! Aż Puntek zaczął nas wzywać...

Z perspektywy minionych lat, z opinii krążących między ludźmi, a także braku - jak się wydaje - atrakcji, region to kojarzy się raczej jako nieprzyjaźnie nastawione do obcych nacji. Jednak zgodnie z Magdą stwierdzam, że jest to jedna, wielka bzdura.
Przecież ludzie już się nie mordują. Nie porywają. A świat jest tak samo kolorowy jak na wybrzeżu chorwackim, jak we Francji czy też dla niektórych, u nas w Polsce. Życie jest zupełnie normalne. Może nieco inna kultura, inne zachowania i obyczaje, ale to przecież w dalszym ciągu centralna Europa. Świadczyć o tym mogą Zimowe Igrzyska Olimpijskie organizowane ponad 20 lat temu na tych terenach.

Po 16:00 opuszczamy Bośnię i Hercegovinę. Żegnaj. Do zobaczenia! Na pewno!

Dokąd zmierzamy?
Przed siebie... Jak ten listek na wietrze... Jednak z małą różnicą. Ster należy do nas...

(c.d.n.)



Obrazek




Obrazek




Obrazek
Ostatnio edytowano 10.10.2006 15:55 przez Janqes, łącznie edytowano 1 raz
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 09.10.2006 22:51

zawodowiec napisał(a):Janques, pozdrawiam nawzajem i rozumiem, bo u mnie klęska czasowa nieustannie od powrotu z wakacji. Pewnie i tak skończysz pisać przede mną, ja mam nadzieję że mi się uda przed przyszłorocznymi wakacjami :)



się zmobilizowałem :wink:

zależy kiedy na te wakacje wyjeżdzasz :lool: Bo jak w styczniu to pewnie nie skończę.

Pozdrawiam pięknie.

PS. Dostałeś smsa od Bielska?
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Czarnogóra. Ja, Magda & Ula i Wiola z BB. - strona 5
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone