Już z daleka widzimy różnice jaką odsłania przed nami Sarajewo, w porównaniu do poprzednich miast. Wydaje się być olbrzymią wioską powstałą z małych domków z wyrazistymi dachami, pokrytymi czerwoną dachówką. Na tle horyzontu złożonego z wysokich, zielonych pagórków o łagodnych kształtach, sprawia bardzo malownicze wrażenie. Niestety bliskość nie daje już nam takich bajkowych odczuć. Brutalna rzeczywistość sprowadza każdego na ziemię. Sielankowy pejzaż z każdym krokiem przeistacza się w groźną, niekiedy agresywną otchłań wypełnioną krzykami bezradności i pomocy z lat dziewięćdziesiątych.
Ale zależy gdzie. Zależy gdzie człowiek się znajduje. Są momenty dobitne, nieustannie szargające serca, są momenty zupełnie miłe, ciepłe, wyzbyte obrazu zgliszczy i hałasu kałasznikowa.
Sarajewo się zmienia. Widać chęć wyzbycia się niechcianych już dramatów. Wola pokoju jest ogromna. Jest to miasto kontrastów. Tło nowopowstających szklanych biurowców, ludzi w garniturach z uśmiechem na twarzy, czarnych, lśniących zachodnich samochodów, miesza się z tłem biednych dzielnic, brudnych ulic, bosych dzieciaków błagających o wsparcie. Wpompowywane pieniądze nie docierają do każdego, nie starczają.
Dojeżdżamy do głównej ulicy miasta, szerokiej, trzypasmowej drogi. W korku, w ślimaczym tempie spędziliśmy prawie godzinę. Dzięki temu mogliśmy na spokojnie przyglądać się miejscowemu życiu.
Po każdej stronie ślady wojny. Niemal każdy budynek, czy to mieszkalny, czy zakładowy, czy biurowy, czy szkoła, czy dworzec, czy sklepy, czy kościół. Każdy z nich został poczęstowany serią z karabinu maszynowego. Co do joty. A ten, który widać gładki i w całości - świeżo wyremontowany.
Po mieście jedzie się dość przyjemnie. Nie odczuwam na sobie oddechu innych kierowców. Oznakowań nie ma, mimo to bez większych problemów docieramy w okolice centrum starego miasta.
Nie. Już nie odnosimy wrażenia odosobnienia. Czujemy się pewnie, jak u siebie. Niesmak przeszłości już dawno przepadł, aczkolwiek dla nieświadomych zawsze pozostanie pewną przeszkodą nie do pokonania. I to jeszcze przez wiele lat. Zgodnie z Magdą stwierdzamy, że jest tutaj bezpiecznie. Nie wiemy jeszcze co myśleć, lecz z każdą chwilą miasto nas wchłania. Każda uliczka, każda kamienica wciąga. I to bardzo. Ciekawość, tajemnica, inny świat.
Godzina 14:17. Udało nam się zaparkować na ul. Musata. Co jak co, ale miejscowe władze ogromną uwagę przywiązują do parkowania, a zwłaszcza do uiszczania opłat z tego tytułu. Praktycznie każda uliczka jest swego rodzaju rewirem dla specjalnie wytyczonych strażników parkingowych. Mają oni pod swoją opieką po kilka przecznic, a ze swoich stanowisk, rzadziej budek, intensywnie wypatrują nieuczciwych klientów.
Nam, jako gościom na obcej ziemi, nawet do głowy nie przyszło, aby omijać panujące tutaj prawo.
Zabieram kilkanaście euro i biegnę do wskazanego wcześniej przez parkingowego banku, rozmienić pieniądze na tutejsze marki transferowe. Już przez ten sam fakt, że nam zależy na wykupieniu karty parkingowej, zdobywamy sporo ważnych punktów u siedzącego w cieniu drzewa strażnika.
Monet wystarczyło nam na godzinę parkowania. Doskonale wiemy, że to za mało, ale co zrobić... Przewodnik w ręku, aparat, dokumenty w plecaku, można zamykać auto. Idziemy.
W okolicach starego miasta aż roi się od miejsc dla których warto tutaj przyjechać. Sarajewo to zlepek wielu społeczeństw. To muzułmanizm, katolicyzm, prawosławie, judaizm i protestantyzm. Każdy z narodów ma swoje odrębne zwyczaje, zachowania, kulturę. Kroczymy wzdłuż rzeki Miljacka, raz po prawej, raz po lewej stronie. Koryto rzeki jest płaskie, równiutkie i bardzo ładnie utrzymane. Doskonale komponuje z wyrastającymi niemal z każdej ulic szpiczastych meczetów, monumentalnych synagog, czy też znanych nam bliżej kościołów rzymskokatolickich. Tłumów wielkich nie ma, choć większość przyjezdnych kieruje się w stronę słynnego krytego bazaru Bezistan, który od XVI wieku pełnił rolę największego bałkańskiego centrum handlowego. Z wysokości ulicy nie czuć jego historii, jednak jego wnętrze robi na nas ogromne wrażenie! Piękny jest! A jakie ceny! Uciekamy stąd! Hehe!
Główna ulica Obala Kulina Bana prowadząca do centrum, a wzdłuż której przepływa rzeka, słynie obecnie - jak zauważyliśmy - nie tylko z wariackich popisów miejscowych motocyklistów pędzących z zawrotnymi prędkościami bez kasku na głowie, lecz także z zamachu na Franciszka Ferdynanda w 1914 roku. Ależ nam się trafiło! Obecnie jesteśmy w miejscu dokonania zbrodnii, a parę dni wcześniej zwiedzaliśmy obóz Terezin, gdzie ów zamachowiec był przetrzymywany. Historia koło zamyka...
Z głównego placu, tuż obok Bezistanu, rozchodzą się piękne uliczki z licznymi orientalnymi stoiskami, tworząc niepowtarzalny klimat biskiego wschodu. Jedwabne chusty, kolorowe dywany, mosiężne dzbanki, tureckie zastawy. Jakież to wszystko inne! No i ten pyszny burek! Pychota! Zjadło by się jeszcze jednego!
Klimatu dopełniają budynki sakralne. Tuż nad głowami unosi się wysoki, szczupły minaret meczetu Gazi Husrev-bega, jednego z najwspanialszych obiektów muzułmańskich na tych terenach. Zaskakuje nas harmonia jaka panuje między miejscową ludnością. Każdy ubrany według własnych tradycji i religii. Żyją wspólnie między sobą. Jedzą, śpią, pracują. Teraz już się nie dziwimy skąd w sercach tych ludzi kumuluje się tyle energii. Zbyt dużo różnic tutaj panuje, żeby wszystkich godzić. Niestety czasami energia ta eksploduje na zewnątrz... Widocznie tak musi być i nikt tego nie zmieni.
Wzdłuż ulicy Zelinih beretki nadziewamy się na ruiny Hotelu Evropa, funkcjonującego ponad 100 lat, do roku 1992... Niestety... Obecnie stanowi on pomnik pamięci ku czci ofiar jakie pochłonął w czasie wojny. Na chwilkę zatrzymujemy się przed jego szkieletem. Daje naprawdę wiele do przemyślenia...
Sarajewo jest pięknym miejscem, z burzliwymi dziejami już chyba na zawsze wypisanymi nad jego niebieskim niebem. Mimo ciężkich ran budzi się z upadku. Myślę, że z czasem znajdzie się więcej odważnych i chętnych przyjechać tutaj poczuć granicę jaka dzieli Europę od Azji. Wielkich remontów nie widać i pewnie jeszcze na długo odłamki śrutu powbijane będą w miejscowych murach, ale można się do tego przyzwyczaić. A może oni nie chcą inaczej? Może tak ma być? Świadczą o tym chociażby główne urzędy państwowe i publiczne.
Po kilku godzinach z lekkim strachem wracamy do auta. Wolnych miejsc przybyło. No bo jakże ma nie przybywać, skoro co rusz jakiś samochód odholowywany jest przez straż miejską? Serce stanęło nam w gardle! Taki ładny mercedes a wisi unoszony przez dźwig w powietrzu. Szkoda tych Francuzów, lecz widoczni przewinili. Zdziwią się ja wrócą.
Nagle słyszę wołanie. Parkingowy z groźną miną wskazuje na zegarek i po angielsku uświadamia nam dwie godziny spóźnienia. Pierwsze co przychodzi mi do głowy to myśl o francuskim mercedesie. Czyżby teraz nasza koleja? Tylko nie to!
Na szczęście dostajemy upomnienie, a ponieważ to nasze pierwsze - a skąd on wie? - możemy spokojnie odjechać. Razem z Magdą odnoszę wrażenie, iż zarówno historia z wymianą pieniędzy, jak i nasze pochodzenie uratowało nam tyłki.
Godzina 17:00. Ponownie stoimy w korku. Tym razem na drugim końcu miasta. Powód? Zwężenie drogi pod wiaduktem. Ruch w żaden sposób niekontrolowany przez policję. Jedyną panującą zasadą jest prawo silniejszego. Mimo tego podoba nam się. Rogatki bardziej wzbudzają współczucie tutejszej ludności, jednak w pamięci pozostają głownie te pozytywne elementy. U nas też przecież zdarzają się żebracy przed większymi skrzyżowaniami, czy też światłami. Przykry to widok...
Drugi sms do dziewczyn wysłany. O 19:30 umawiamy się na Starym Moście w Mostarze.
Trzeba przyspieszyć!
(c.d.n.)