Dzień 19. i 20. (17 lipca, środa i 18 lipca, czwartek): Ostatni chorwacki wieczór i nagła decyzja o powrocieWieczorem przeprawiamy się taksówką wodną do centrum Velej Luki:
Zacumowany przy nabrzeżu statek wygląda znajomo:
Przecież to Kraljica Jelena, którą "spotkaliśmy" u wybrzeży wyspy Jakljan, gdy kajakowaliśmy z Šipana

A rok później widzieliśmy tę jednostkę w Pomenie na Mljecie
Kadr z
galebem 
:
Dopływamy:
Kolejna nowo przybyła do Velej Luki jednostka:
Prezentuje się bardzo elegancko:
A tuż obok można kupić rybki prosto z kutra:
Choć wybór jest dość ograniczony

:
Znów trafiła się nam "złota godzina":
Na szczęśliwą jednak nie wyglądam:
Być może przeczuwam, że to nasze pożegnanie z Velą Luką i z Chorwacją... (Choć na razie w planach mamy wyjazd pojutrze.)
Idziemy do konoby Dalmacija:
Trochę oszukują z lanym Paulanerem, z którym "lansują się" na potykaczu. Nawet nie trochę - lany jest, gdy sobie nalejesz
Na tym zdjęciu jestem blondynką
Prawie 3 tygodnie chorwackiego słońca zrobiło swoje. Oczywiście wieczorne światło też nie jest bez znaczenia.Zamawiamy
platę:
która, sądząc po mojej minie, średnio przypada mi do gustu

:
Przynajmniej z wyglądu

Smakuje też tak sobie. Najlepszy jest ser, ale dali go najmniej
Średnio zadowoleni z kolacji (w Velej Luce nie znaleźliśmy żadnej restauracji, która by nas zachwyciła; najlepiej było w marinie, ale też raczej poprawnie niż zachwycająco...) spacerujemy po okolicy i obok
crkvy Gospe od Zdravlja odkrywamy rozwieszone dziecięce rysunki:
Ładna pieta pod krzyżem, ale słabo ją widać (ciemne zdjęcie):
Powoli zapada zmrok. Właśnie trwa załadunek na prom:
A niektórzy jeszcze się kąpią:
lub wracają z wycieczki:
W sklepiku przy marinie kupujemy fajny magnesik:
To jest pożegnanie z Velą Luką:
choć nie zdajemy sobie z tego sprawy...
Rano telefon do Polski. Nie będę się wdawać w szczegóły, ale splot wydarzeń i nieoczekiwanie okoliczności związane ze stanem zdrowia teścia sprawiają, że podejmujemy szybką decyzję. Wracamy już dzisiaj. Łapiemy gospodarzy, zanim odjadą do swoich obowiązków. Przykro im, nam też... Ale skracamy pobyt tylko o jedną noc, wcześniej już odwołaliśmy dwa noclegi w Parku Narodowym Una w Bośni i Hercegowinie.
Tak szybko nigdy się nie pakowałam.... Do widzenia, miły
apartmanie, który z każdym dniem wydawał mi się ładniejszy

Szczególnie doceniałam naszą zaciszną i zacienioną część w ogrodzie:
Zarówno tutaj, jak i na Lošinju, mieliśmy grill do własnej dyspozycji i nie korzystaliśmy z tego udogodnienia

Zbyt gorąco, a przede wszystkim - nie mieliśmy czasu

czy raczej było nam go "szkoda" na pichcenie.
Zjeżdżamy z "naszej" górki:
i już nieodwołalnie żegnamy się z Velą Luką:

Wkrótce zapraszam na (chyba) ostatni odcinek relacji oraz na podsumowanie i tradycyjny

ranking atrakcji tego urlopu
