Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Pożegnanie z Chorwacją 2006

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 09.10.2006 18:04

14.IX. Pływająca kupa blachy zwana Marko Polo


To miał być dla nas dość "niezwykły" dzień. Wstaliśmy rano żeby dokończyć pakowanie. Szybka kawa i już stoimy w kolejce na prom odpływający o 9.30 z Orebicia. Do dziś nie wiem czemu tak wcześnie się zbieraliśmy, dzień wcześniej oczywiście już wszystko było spakowane, walizki czekały ustawione w kolejce do włożenia do samochodu, rzeczy "do kabiny" naszykowane. Jacek kupił nawet dzień wcześniej bilety na przeprawę na Korculę, na wszelki wypadek, gdyby np. pani z punktu sprzedaży złamała nogę albo zatrzasnęła się w kiblu. Tak więc lądujemy na Korczuli około dziesiątej rano, pan pilnujący kolejki wjazdu na promy wpuszcza nas do strefy przeznaczonej dla tych co płyną dużymi promami z portu pod murami obronnymi. Parkujemy za kilkoma niemieckimi wozami, których właściciele okazali podobnie jak my, dużą nadgorliwość i przybyli na miejsce odprawy trzy godziny wcześniej. Ale nie ma tego złego .... postanawiamy wykorzystać ten czas na dorobienie jeszcze fotek i ostatnie zakupy. Biorę aparat i biega po całym malutkim miasteczku, fotografując zabytki. Astra stoi sobie grzecznie w kolejce, jesteśmy ustawieni na pasie dla tych co jadą najdalej - do samej Rijeki. Około południa mila niespodzianka - to Przemek i Graża przypłynęli na drugą stronę Kanału Peljeskiego żeby nas pożegnać. Jeszcze kawa w przyportowej kawiarence i zaczynami nerwowo wypatrywać promu. Ja się kręcę oczywiście najbardziej, reszta towarzystwa spokojnie czeka na "Marka".

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

Punktualnie co do minuty 12.30 Marko Polo zawija do portu na Korczuli. Z daleka statek wygląda jak duża pływająca kupa żelaznej blachy ... i dosłownie tym jest. Prom Marko Polo został zbudowany o 1973 r, nie jest więc nowym statkiem, jednak co roku chyba go od nowa malują. Na ulotce gdzieś wyczytałam że ma 128 m długości i prawie 20 szerokości. Jest więc prawie tak długi jak połowa Starego Miasta Korczula !!. To największy statek pływający w Jadrolinji. Przy pełnym wykupieniu biletów, mieści 1500 pasażerów, w tym prawie 700 osób może spać w łóżkach w kabinach różnego typu. Do tego może nim płynąć do około 270 samochodzików osobowych. Tyle statystyki i dane liczbowe, Titanic to to nie jest , jednak jakieś wrażenie robi.


ObrazekObrazekObrazek

Najpierw przez dobre 20 minut wysypuja się z ogromnych otwartych "wrót" pasażerowie z bagażami, potem wyjeżdża kilka aut. W końcu przychodzi nasza kolej, ściskamy się z naszymi znajomymi i wsiadamy do auta żeby przejechać 50 m i zaparkować w ładowni. Podajemy bilet, nikt nie sprawdza go szczegółowo, nikt nie prosi o paszporty. Wjeżdżamy i kierują nas na górny podest dla samochodów, zabieramy podręczne rzeczy, koszyk z jedzeniem, laptopa i masę innych zbędnych w zasadzie rzeczy, no ale coś nosić trzeba. Wchodzimy na wyższy pokład, przy recepcji kolejka Niemców oczekuje na klucze do kabin. Jacek staje w ogonku i po chwili mamy już właściwie nie klucz,metalową kartę do kabiny. Idziemy plątaniną korytarzy i oglądamy naszą "noclegownię". Kabina jest mała i bez luksusów, jednak czyściutko, mamy pościel i ręczniki a w łazience sprawny kibelek i malutką umywalkę. Zostawiamy rzeczy i czym prędzej wychodzimy zwiedzać statek. W końcu odpływamy, machając do znajomych. Kręcimy się po 3 pokładach. Na najwyższym jest oblegana niemiłosiernie kafejka pod parasolem na świeżym powietrzu, nie ma gdzie usiąść więc rezygnujemy i wracamy piętro niżej. Właściciwie to większość siedzących ławek i miejsc na skrzyniach ze sprzętem ratunkowym jest zajęta przez osoby płynące juz z Dubrovnika. Stoimy więc przy balustradach zajmując czas robieniem fotek. Im dalej od Korczuli tym pogoda nieco się poprawia, przynajmniej na tyle żeby obejrzeć wybrzeże Hvaru, który okrążamy dość dokładnie. Marko Polo jest za dużym statkiem żeby płynąć bardzo blisko brzegu, podąża rutynowym kursem w sporej odległości mijając miasto Hvar i kierując się na Stari Grad. Kręcimy się po pokładzie, oglądając widoki i pojadając zabrane z samochodu przekąski. Na "środkowym" pokładzie jest barek, sala telewizyjna i spora przestrzeń tzw socjalna, w której są stoliki, można tam usiąść, poczytać itd. Ta cześć jest totalnie okupowana przez śpiących wprost na podłodze i rozłożonych karimatach podróżnych , często z dziećmi wesoło baraszkującymi w okolicach porozkładanego dobytku. Bliżej dzioba ( albo odwrotnie - rufy ) też jest restauracja , niestety jak robimy się głodni to okazuje się zamknięta i otworzą ja dopiero po 17ej jak dopłyniemy do Splitu. Dajemy sobie więc na cierpliwość i wychodzimy z powrotem na pokład.

ObrazekObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

Dobijamy do Starego Gradu, Marko cumuje obok podobnego do niego , ciut młodszego i mniejszego Dubrovnika, który pływa na trasie Ancona - Split i właściwie płynie dziś równo z nami. Liczymy samochody wjeżdzające i wyjażdżające do nas i statku-kolegi. Tym razem samochodów jest mało, dużo ludzi wysiada, wtacza się też duża grupa niemieckich turystów którą podwozi autokar. Zamieszanie trwa znowu godzinę. Stoimy i kontemplujemy widok nowo-powstałego marketu, który usadowił się przy samym porcie, Pogoda jest ładna, chmurki gdzieś sobie poszły, nadchodzi więc pora na kolejną porcję fotek. Na promie jesteśmy najprawododobniej jedynymi , albo prawie jedynymi Polakami. Na próżno Jacek wypatruje w tym i kolejnym porcie polskich rejestracji na samochodach. Nie ma - tylko Niemcy i Austryjacy, grupa zaplątanych Francuzów i właściwie to wszystko. Trochę głupie, nie słyszeć nigdzie polskiego ale tak to już jest na tym statku. Nie jest tani, przeprawa nim do Rijeki z kupieniem najtańszej niemalże kabiny wyniosła nas prawie 1000 zł za trzy osoby i samochód. Odpowiadamy więc sami sobie czemu tak mało nas decyduje się na taką "atrakcję". Marko rusza wreszcie i po chwili oglądamy zamglone brzegi Braczu, przepływamy pomiędzy tą wyspą a Soltą przez cieśninę zwaną Splitska vrata. Niestety znowu dopadają nas chmury i zaczyna dość silnie wiać. Zdjęcia się nie udają, a nas juz powoli zaczyna nudzić wałęsanie się po pokładach. Dopada mnie lekkie znużenie i myślę sobie że jeśli kiedyś znowu wrócę na letni urlop do Chorwacji to będzie to na pewno jakieś miejsce na Braczu. To duża, w zasadzie największa chorwacka wyspa i przypominam sobie co mówił o niej Pietro. Tak, jeśli kiedyś powrót - to sentymentalnie na plażę, opalanie w toplesie i spokojne "tracenie czasu" gdzieś w okolicach Bol lub Supetaru.

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

Późnym popołudniem dopływamy do Splitu. Kilka fotek i znowu liczymy samochody, patrzymy kto wsiada a kto wysiada. Zabawa nudzi się i idziemy do knajpki która już powinna być otwarta. Okazuje się ze tym razem owszem, restauracja działa, ale jest cała zajęta przez wycieczki niemieckie. Widzieliśmy jak wjeżdżały trzydzieści minut wcześniej dwa autokary, nikt jednak nie przypuszczał ze od razu ci ludzie pójdą jeść. Kręcimy się i nie wiemy co zrobić. Pomocny okazuje się kierownik sali, który widząc iz jesteśmy "spoza dojczland" sadza nas po chwili przy stoliku na którym była ustawiona karteczka z napisem "reserved" . Miejsce się znajazło i to całkiem dobre, obok coraz głośniej zachowujący się Niemcy o średniej wieku około 60-tki ale to oczywiście nam nie przeszkadza. Chcemy zjeść. W karcie - standard chorwacki. Zamawiamy więc jakieś mięso, mixed salad, frytki i litr wina z osiołem z Peljesaczu. Jedzenie trafia do nas szybko i sprawnie co jest pewnym miłym zaskoczeniem, tak samo zaskakuje nas że zamiast zamawianych pljeskawic dostajemy mięsa z rusztu i do tego sos, wino dostajemy w butelce, takie samo jakiego sporą ilość wieziemy w bagażniku autka. Po spróbowaniu dań decydujemy nie marudzić, to co dostaliśmy jest naprawdę dobre i nawet ja - zjadam chętnie choć nie do końca świadomie co dokładnie to jest. Im więcej winka, tym bardziej nam wszystko smakuje i tym bardziej nam się na statku podoba. Raczun też nie powala z nóg, ceny są "lądowe", jedynie frytki gumowate ale to drobiag. Dajemy sowity napiwek kelnerowi dla ktorego Polacy widać okazali się miłą odmianą, obsługiwał nas szybciej niż otaczajacą nas stolik grupę wycieczkową. Restauracja powoli pustoszeje, mija szczyt kolacyjny, wychodzimy więc powłóczyć się jeszcze po pokładzie. Po sporym winie nie zauważamy nawet że statek już dawno sobie odpłynął a wieczór zastąpiła noc. Mijamy mocno oświetlony Szybenik i właściwie od tego czasu widzimy jedynie "ciemność". Parę nocnych zdjęć na opustoszałym już pokładzie i postanawiamy spróbować iść spać. faktycznie po calym dniu na nogach jesteśmy zmęczeni, do tego dawka wina podziałała uspokajająco na wszystkich. Kabina która niewrażliwych przyprawi o klaustrofobię teraz w przyćmionym świetle nie wygląda juz tak strasznie. Szybko jednak zauważam jej główny minus - jest w rufowej części statku , gdzieś nad maszynownią, nawet podpici słyszymy wyraźnie burczenie silnika. Na mnie działa to drażniąco, Lusi nie może zasnąć. Jacek na górnym łóżku jednak jakoś sobie radzi, w zasadzie to nic dziwnego - wypił najwięcej. Odpoczywamy więc budząc się po klika razy. Za którymś tam razem okazuje się że i tak już dopływamy i statek właśnie dobija do Rijeki. Nie jestem wypoczęta, ale trochę wody i "odświeżenie" sprawia że mogę jako tako się poruszać. Na śniadaniu w restauracji kocioł ludzi, jednak i tak znajdujemy stolik. Kawka budzi nas z odrętwienia, chleb jest z wczorajszej kolacji więc ja ograniczam się do kawy. Jest szósta rano i nie umiem zjeść o tej poorze śniadania. Jacek z Lucy jakoś potrafią. Wynosimy rzeczy do samochodu, wychodzimy na pokład. Rijeka wita nas mgłą i drobnym deszczem. Duże portowo - przemysłowe miasto, nie ma palm, kafejek, po prostu zwykłe nabrzeże i statki cumujące w szarym porcie. Wychodzimy sobie piechotą, czekamy aż Jacek naszym autkiem wyjedzie jako jeden z ostatnich z promu. Trwa ta szybko, widać że obsługa chorwacka tym razem się nie grzebie. Jest zimno i szarawo, pokrapuje coraz bardziej deszcz. Przytulamy się do kurtek i decydujemy jechać na SLO a więc tak jak kierują znaki na Lublijanę. Opuszczamy Rijekę, bez sentymantu, bez wzdychania, tak po prostu, nie patrzymy nawet na Adriatyk - jest tak szaro że i tak specjalnie nic nie widać.

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

Obrazek



PS mam takie zdjęcie zrobione z innego statku, Marko właśnie stoi przy Starym Mieście na Korculi ..... nie jest imponujący jak Titanic albo najnowszy wynalazek reklamowany przed moim domem na bilbordach http://www.rccl.pl/ ale .... z daleka nie wygląda źle:

Obrazek
Ostatnio edytowano 21.02.2007 12:22 przez aneta_jacek, łącznie edytowano 4 razy
krakuscity
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 7912
Dołączył(a): 11.08.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) krakuscity » 09.10.2006 20:09

W zasadzie nic na statku ciekawego się nie działo. To jednak duży prom. Wydaje mi się, ze lepiej popłynąć mniejszą jednostką (bez aut) , bardziej jest kameralnie. Takie statki można spotkać prawie w każdym chorwackim porcie. Słychać na nich muzykę, ludzie się bawią, tańczą, a tu tylko kupa blachy - jak napisałaś.
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 17.10.2006 09:25

Skończona, sformatowana relacja uzupełniona o więcej fotek

Bez komentarzy, ale pewnie jeszcze z literówkami ;)

Moje poprzednie relacje z HR:
2004
2005


To tyle ode mnie w temacie wyjazdów do tego kraju :)
Łukasz
Cromaniak
Posty: 1088
Dołączył(a): 03.04.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) Łukasz » 20.10.2006 13:50

A ile lat trwało zauroczenie?
Ja padłem już po 5 i to tak nagle i niespodziewanie, że jeszcze oglądam kuny w portfelu których za duzo wymieniłem (myśląc, że zaraz wrócę) i teraz nie wiem co z nimi zrobić.
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 20.10.2006 14:37

Łukasz napisał(a):A ile lat trwało zauroczenie?
Ja padłem już po 5 i to tak nagle i niespodziewanie, że jeszcze oglądam kuny w portfelu których za duzo wymieniłem (myśląc, że zaraz wrócę) i teraz nie wiem co z nimi zrobić.



Wszystko trwało 2 lata, dokładnie trzy wyjazdy w ciagu 36 miesięcy. I starczy :)
lemnos
Turysta
Avatar użytkownika
Posty: 12
Dołączył(a): 07.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) lemnos » 28.12.2006 12:56


Witam,
Uważam, że za tak szczegułowy opis powina Pani otzrymac butelke wina od administratora.
Pozdrawiam i dziekuje.
norbert_p
Odkrywca
Posty: 102
Dołączył(a): 01.08.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) norbert_p » 30.01.2013 21:02

Pani Aneto, relacja z pobytu w Orebicu jest super, ale fotki powygasały... Żadna się nie otwiera... Również relacja z większą ilością fotek jest niedostępna... Można prosić o ponowne wklejenie całej relacji? W tym roku jadę do Orebica i baaardzo by mi się przydały ;)
Poprzednia strona

Powrót do Nasze relacje z podróży

cron
Pożegnanie z Chorwacją 2006 - strona 3
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone