Trochę czasu minęło, więc wypada dokończyć relację
Z Omisia wyruszyliśmy po obfitym objedzie w godzinach popołudniowych. Kierunek Plitvicka Jezera, a dokładniej Rakovica, czyli miejsce naszego noclegu.
Droga jak to droga.. nuda jak w polskim filmie, człowiek patrzy w prawo, później w lewo, równe autostrady, nic nie trzepie, nie kołysze, ehh, co za kraj
W Rakovicy pierwszy raz zgłupiała mi navi: wyprowadziła nas w jakąś gruntowa drogę, gdzie lusterkami już haczyliśmy o krzaczory, ale trzeźwy (jeszcze

) umysł Seniora doprowadził nas do celu.
Nocleg w Rakowicy całkiem sympatyczny, tuż przy starej drodze nad morze. I tu znowu niespodzianka: byliśmy przekonani, że słynna Chorwacja gościnność dotyczy tylko wybrzeża, a tu miła niespodzianka: lodówka czekała na nas pełna rakii, win, piwa itp. No i jak tu ich (Chorwatów) nie kochać??
Rano, po szybkim śniadaniu, już o godz. 9:00 zameldowaliśmy się przy kasach biletowych do parku i dalej w drogę: "pociągiem" w górę, później ze 2 godziny, na nogach, później stateczkiem, później znowu na nogach i znowu "pociągiem". Ci, którzy tam byli wiedzą o co chodzi, więc nie ma co się rozpisywać, a Ci którzy jeszcze tam nie zawitali, gorąco namawiam do szybkiej zmiany tego stanu rzeczy

A tak to wszystko wyglądało:
Trzeba przyznać, że Plitvice wymęczyły nas do tego stopnia, że nikomu nie chciało się nawet szczególnie gadać… dlatego też droga do Wenecji upłynęła w przyjemnej ciszy
Ale o tym w następnym odcinku
