Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Powrót do korzeni - i nie tylko...

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004
Powrót do korzeni - i nie tylko...

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 13.03.2007 03:27

Hej!
Niedawno odkopałam to, co napisałam na gorąco, po powrocie z Chorwacji, w 2003 roku.
Podzielę się z Wami moimi wspomnieniami z tamtego czasu, i nie tylko...

Zapraszam. :)



POWRÓT DO KORZENI - CHORWACJA 2003

"...Po sprawdzeniu biletów zasypiamy. - "Dobro jutro", po północy - mruczę przed samym zaśnięciem. Prawie pięć godzin snu. Budzę się. Gdzie jesteśmy? To już Zagreb. Piąta godzina rano. Czuję powiew wiatru. Jesteśmy w Zagrzebiu. Dotarliśmy. Udało się! I ten wiatr. Jak ja lubię taki wiatr. Ciepły, a orzeźwiający, można pooddychać. Jaki tu spokój. Coś niesamowitego. Przecież to duże miasto. Stolica Chorwacji. A tak spokojnie. Niesamowicie. Czuję się też niesamowicie - jak w domu. - Mogłabym tu mieszkać - mówię do Jurka. Zaczyna mnie nosić. Właśnie, kiedy wyjeżdżam..."



1. "Nie w tę stronę!!!"

Nie w tę stronę!!! NIE W TĘ STRONĘ!!!
Tak się zaczęło. Później się okazało, że strona była jak najbardziej właściwa. BARDZO DOBRA.
Nie moja Finlandia i nie Jurkowa Hiszpania. Chorwacja. Bliżej, a na południe. No i bracia Słowianie. Południowi.


11 sierpnia 2003, poniedziałek
Jurek zaczyna szukać ofert. Ja chodzę smętna (nie w tę stronę!). Okazuje się, że last minute to wcale nie za pięć dwunasta, tylko dużo, dużo wcześniej. W ruch idzie internet. Udaje się coś znaleźć rzeczywiście w ostatniej chwili. W sobotę jest już wszystko załatwione. W niedzielę wyjeżdżamy.


17 sierpnia 2003, niedziela
16:00 - wychodzimy z domu. Z plecakami. Cała trójka. Teraz pociągiem do Warszawy, potem do Wiednia, no i do Rijeki. Podróż długa. Przekraczanie granic. Zmiana języków. Czechy przespane, słabo zresztą, bo niewygodnie, mimo, że miejsca dużo. Austria emocjonalnie zimna. Słowenia - po raz pierwszy robi mi się ciepło i miło. Słoweński brzmi swojsko. Z ciekawością rozglądam się przez okno. Podoba mi się. I najważniejsze, że mam pozytywne nastawienie. Ostatnia granica i... jesteśmy w Chorwacji.


18 sierpnia 2003, poniedziałek, godzina 17:28
Rijeka. Z klimatyzowanego pociągu wprost do rozpalonego pieca. Wrażenie niesamowite. Jak my tu wytrzymamy? - pojawia się pierwsza myśl. Rozglądam się za ciekawymi drzewami. Między dworcem kolejowym, a autobusowym ulica wysadzana platanami. Ale platany są i u nas. Dostrzegam cedry. Tak mi się wydaje, że to cedry, i okazuje się, że mam rację. Jurek się jeszcze nie rozgląda. Jest czujny i skupiony. Jeszcze nie dotarliśmy na miejsce.

I wreszcie jesteśmy w hotelu Uvala Scott, gdzie będziemy tydzień mieszkać.

Obrazek Obrazek

Jurek ze wszystkimi się dogaduje, dba o wszystko. Ja jestem całkowicie na wakacjach. Boli mnie głowa. Być może to wynik gwałtownej zmiany temperatury. Aspiryna i spać. Jak tu się będzie spało? Tak gorąco! A u nas w sypialni taki przyjemny chłodek. Można powspominać tylko. Całe szczęście, że nie ma zupełnie owadów. Okno otwarte na oścież. Specjalnie zajmuję miejsce przy oknie. Powietrza!!! Piotr po raz pierwszy śpi sam na tapczaniku. Bez problemu. Zajmuje sobie tapczanik od drzwi i się układa. Trzeba było jechać aż do Chorwacji...



2. "Jak tu pięknie!!!"

Piękna jest Chorwacja. Przynajmniej taką widziałam. Niebo intensywnie niebieskie, mimo gorąca. U nas przy takiej (to znaczy przy trochę niższej zapewne) temperaturze niebo jest zamglone i przyszarzałe. Morze Adriatyckie (Jadransko More) ciepłe, przejrzyste i niebieskie, miejscami zielonkawe. Figi, oliwki, pinie i cedry. Żywopłoty z krzewów laurowych. Białe kamienne mury i pomarańczowe dachówki na tle niebieskiego nieba. Pyszne jedzonko. Wakacje. Fantastyczne drogi - do podziwiania, bo do jeżdżenia chyba niespecjalne. Wycięte w zboczu góry. Znaki - uwaga, kamienie mogą spadać na głowę. Zatoczki, zakręty. W dole morze. Ruch większy niż między Kołobrzegiem a Koszalinem. Magistrala Adriatycka ciągnąca się od Rijeki aż do Dubrovnika chyba. Do chodzenia się specjalnie nie nadaje, czego doświadczyliśmy, idąc nią 4 kilometry.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek


Ciepłe, krystaliczne morze. Chodziliśmy każdego dnia raz z rana po śniadaniu, kiedy jeszcze na wodę padał cień, a ludzi było jak na lekarstwo, i po zachodzie słońca. Wchodziliśmy na bosaka. Ajajaj, kamienie!!!

Piotr w swoim żywiole. Woda i całe mnóstwo kamieni. Obrazek

Miło też było siedzieć i patrzeć jak się mienią kolory nad "naszą górą" - codziennie inaczej, ale zawsze pięknie.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek



3. Powrót do domu - co wydarzyło się w Zagrzebiu

Jako, że nie mieliśmy ze sobą samochodu (Jurek przeprosił samochód po powrocie), byliśmy nieco unieruchomieni. Miało to jednak, jak wszystko, dobrą stronę. Podróżowaliśmy chorwackimi autobusami. Przy okazji słuchaliśmy chorwackiej muzyki. Wiemy już, że na przystankach nie ma żadnych rozkładów jazdy. Nie są pozrywane. Po prostu nie ma. Najwyraźniej nie są potrzebne. Autobusy w zasadzie jeżdżą jak chcą. Być może raczej jak mogą, a czasem najwyraźniej nie za bardzo mogą. Doświadczyliśmy tego w drodze powrotnej. Po kolacji, wyszliśmy wcześnie, żeby się nie spóźnić na autobus do Rijeki. Ostatni tego dnia zresztą. Czekamy, czekamy. Nic. Czekamy. Nic. Co tu robić? Na szczęście Piotr jest dzielny. Co tu robić? Musimy zdążyć na pociąg do Zagrzebia. Musimy być w Rijece. Pociąg odjeżdża o godzinie 0,20 czasu naszego wspólnego. Mija czterdzieści minut. Dzielność Piotra się skończyła. Piotr wrzeszczy. Nic. Jest całkowicie ciemno. Ruch coraz mniejszy. Modlimy się w duchu i próbujemy złapać jakiegoś stopa. Machamy. Nic. Machamy dalej. Zatrzymuje się samochód pełen młodych półgołych Słoweńców. Mówią dokąd jadą. Nam nie po drodze. Dziękujemy. Odjeżdżają. Co robić? Chyba płakać. Trzeba się jakoś trzymać. Piotr krzyczy. Jest już prawie wpół do jedenastej. Autobus, ten ostatni, miał być z dwadzieścia po dziewiątej. Wreszcie... jedzie coś. Może to autobus do Zagrzebia? Miał taki jechać. Ale pozbyliśmy się już części chorwackich kun. Nie mamy tylu pieniędzy. Autobus podjeżdża. Zatrzymuje się. Baška - Rijeka. To na ten właśnie czekamy. GODZINA SPÓŹNIENIA. Och, jaka ulga! Jedziemy do Rijeki. Magistrala Adriatycka nocą. Autobus po raz pierwszy zatłoczony. Stoimy. Piotr nawiązuje bliskie kontakty. Wpycha się na trzeciego do dwójki młodych - chłopaka i dziewczyny. - Nic im nie będzie - mruczę do Jurka. - Pewnie im się podoba, że mają tak ciasno. Jedziemy!!! Jakie to wspaniałe uczucie! Życie jest piękne! Nawet stać bardzo przyjemnie! Suuuper! Ekstra!

I jesteśmy w Rijece. Gorąco. Niedługo północ, a tu żar. Mury Rijeki nagrzewają się wyjątkowo. Tu najgoręcej. Znaną drogą z jednego dworca na drugi. Po drodze łyk wody. Zdążyliśmy! Pociąg już stoi. Rozpalony. Robimy sobie zmiany. Jedno siedzi z Piotrem, a drugie chodzi po peronie, bo tam mimo wszystko chłodniej. Przedział mamy cały dla siebie. Dobrze mówił Jurka kolega z pracy, pochodzący z któregoś kraju byłej Jugosławii. Pociągi tu są w porządku. Wygodne. Bez zastrzeżeń. Hrvatske Železnice mają u mnie plusa. Jurek rozkłada siedzenia. Są trzy eleganckie miejsca leżące. Po sprawdzeniu biletów zasypiamy. - "Dobro jutro", po północy - mruczę przed samym zaśnięciem. Prawie pięć godzin snu. Budzę się. Gdzie jesteśmy? To już Zagreb. Piąta godzina rano. Czuję powiew wiatru. Jesteśmy w Zagrzebiu. Dotarliśmy. Udało się! I ten wiatr. Jak ja lubię taki wiatr. Ciepły, a orzeźwiający, można pooddychać. Jaki tu spokój. Coś niesamowitego. Przecież to duże miasto. Stolica Chorwacji. A tak spokojnie. Niesamowicie. Czuję się też niesamowicie - jak w domu. - Mogłabym tu mieszkać - mówię do Jurka. Zaczyna mnie nosić. Właśnie, kiedy wyjeżdżam. Czuję się jak na skrzydłach. Jest jeszcze ciemno. Idę sprawdzić co to za pomnik i co to za budowla stoi tuż obok dworca. Prawie biegnę. Wiatr rozwiewa flanelową koszulę pożyczoną od Jurka. Jak tu ładnie! Jak spokojnie! Żadnych bud, sklepików, straganów. Wszystko zadbane. Pas zieleni, przecznica, parczek, przecznica i tak dalej. Chciałam zobaczyć co to za ciekawe wieże widać z dworca, ale zniknęły mi z oczu. Uważnie się rozglądam zapamiętując drogę. Pobiegłabym dalej, ale nie mówiłam Jurkowi, że idę na długo. Jeszcze się będzie o mnie martwił. Przed urzędowymi budynkami powiewają chorwackie flagi. Jestem w Chorwacji! Jak dobrze, że tu jestem! Olśnienie. Rzeczywiście w porę. Czuję się jak walnięta. Zawracam. W międzyczasie wschodzi słońce. Nie zdążyłam przed wschodem do moich chłopaków. Ale już jestem. Może wtedy właśnie mówię, że mogłabym tu mieszkać. Ludzie przechodzą, spotykają się, mówią sobie "dobro jutro" lub "bog". Tu już są zwykli Chorwaci, nie turyści. Jest tak zwyczajnie, domowo i bezpiecznie. Ojej, jak dobrze! Idę powłóczyć się jeszcze raz. Zobaczyć, czy gdzieś jest sklep z płytami, albo mjenjačnica, bo zostało nam trochę chorwackich pieniędzy, a w Polsce są niewymienialne (z wzajemnością). Idę. Sklepów prawie nie ma. Jakieś spożywcze, gospodarstwo domowe, pasmanteria. To wszystko. Ale pochodzić przyjemnie. Przechodzę koło jakichś urzędów. Znowu flagi chorwackie. Nie wiem dlaczego tak lubię na nie patrzeć. Jakoś dużo treści w sobie zawierają. Niedaleko dworca (Zagreb Glavni Kolodvor) jest ogród botaniczny. Wstęp bezpłatny, ale w poniedziałki nieczynne. Właśnie jest poniedziałek. Idę wzdłuż płotu i przyglądam się drzewom. Niektóre ciekawe, jak to w ogrodzie botanicznym. Po drodze, bardzo blisko dworca fontanna a'la islandzki gejzer. Woda co jakiś czas wytryska, potem na jakiś czas opada. Bardzo sympatyczna. Wszystko tu jest sympatyczne. Wokół ławeczki. Przenosimy się na ławkę koło fontanny. Teraz trzeba tylko pilnować Piotra, żeby nie wrzucał do fontanny kamieni, ani liści. Po drodze widziałam mjenjačnicu, więc Jurek idzie wymienić szmalec. Okazuje się, że czynna od 9,00. Widziałam tę informację, ale nie przyszło mi do głowy, że jest tak wcześnie. Jeszcze nie ma dziewiątej. Jurek odkrywa coś interesującego. Obok dworca, tam gdzie siedzimy, pod placem z fontanną znajduje się duże centrum handlowe. Chyba dwa piętra w dół. Ciekawe rozwiązanie. Na Jurku też to robi wrażenie. Dzięki temu na powierzchni jest po prostu ładnie. Teraz znowu ja biegnę. Kupić chorwackie pączki (jakoś tam się nazywały). Jurek wie, gdzie są. Do tej pory wszystko kupował Jurek. Jurek się dogadywał i wszystko załatwiał. Ja nie miałam takiej potrzeby, ani konieczności. Teraz czuję, że muszę sama. Koniecznie chcę jeszcze chociaż na koniec coś pogadać po chorwacku. Bardzo chcę! Więc to robię. Dobro jutro. Molim coś tam coś tam (było napisane co to). Hvala. Niedużo, ale i tak fajnie. Jurek widzi zmianę jaka we mnie zaszła. Tak mi się przynajmniej wydaje. Sama też bardzo czuję tę zmianę. No i wreszcie zbliża się czas odjazdu. 9:40. Odlazim. Żegnaj Chorwacjo! Doviđenja! Zbogom! Nadal chorwacki pociąg. Hrvatske Železnice. Jeszcze chwila w Chorwacji. Granica blisko. Słowenia. Góry i piaskowożółte smukłe kościoły. Tu też jeszcze miło. Po słoweńsku "dziękuję" to też "hvala". No i koniec, chociaż przed nami jeszcze długa droga. "Zygzak" Rijeka - Zagreb - Ljubljana zrobiony, jeszcze przejazd "wokół" Austrii, malowniczej, ale obojętnej, przesiadka w czymś tam, druga w Wiedniu. Czechy tradycyjnie przespane, tym razem w przedziale sypialnym, no i Polska. Kontrola graniczna. Skąd jedziemy? Z Chorwacji. Gorąco tam? A tutaj? Też gorąco. Warszawa. Im dalej na północ, tym zimniej. Działdowo. Zakładam sweter i deszczową kurtkę od wiatru , który jest zimny i dość porywisty. Jednak na coś się przydały. Olsztyn wita nas deszczem. 26 sierpnia, o godzinie 12:07 stajemy przed naszym domem. Spotykam znajomych z pracy. Chwila rozmowy przywraca mnie do rzeczywistości. To już rzeczywiście koniec wakacji.

Następnego dnia Jurek wyjeżdża na szkolenie. Mnie nosi. Chce mi się gadać, gadać i gadać. Opowiadam o Chorwacji rodzinie, ze zdjęć robię pocztówki, drukuję, pokazuję. Jestem jakaś odmieniona. Nigdy nie byłam taka gadatliwa. Potem powoli się wyciszam, ale przeżycia były tak silne, że sentyment pozostaje.

Obrazek
Ostatnio edytowano 31.01.2008 00:19 przez Jolanta M, łącznie edytowano 4 razy
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 107657
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 13.03.2007 08:22

Ech....co ta Chorwacja w sobie ma , jak piękne są wspomnienia!

:papa:
Iwona Baśka
Cromaniak
Posty: 1096
Dołączył(a): 15.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona Baśka » 13.03.2007 08:33

Janusz Bajcer napisał(a):Ech....co ta Chorwacja w sobie ma , jak piękne są wspomnienia!

:papa:

Chorwacja jest piękna, więc i wspomnienia piękne...
Miło poczytać i ogląć piękne zdjęcia w oczekiwaniu na kolejny wyjazd do Chorwacji.
Pozdrav
Elaj203
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 278
Dołączył(a): 02.08.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Elaj203 » 13.03.2007 08:59

Ech... Jolu, suuupeeer napisane!
Rozpłynęłam się zupełnie.... jeszcze 52 dni i .... :lol:

:papa: :hut:
drusilla
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2864
Dołączył(a): 18.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) drusilla » 13.03.2007 09:12

Ehhhhhhhhhh :hearts: :hearts: :hearts: Jolcia - piękne !!! :hearts: Poczułam się jakbym to ja tam była - te opisy są takie żywe i realne :D
Pisz dalej !!!! :mrgreen:
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 107657
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 13.03.2007 09:24

Iwona Baśka napisał(a):[Chorwacja jest piękna, więc i wspomnienia piękne...
Miło poczytać i ogląć piękne zdjęcia w oczekiwaniu na kolejny wyjazd do Chorwacji.Pozdrav


100% racji..... i ja o tym wiem :lol:
Czekamy na dalsze wspomnienia Joli, w oczekiwaniu na nowe :lol:
:papa:
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 13.03.2007 09:28

dziś ożyły moje zagrzebskie wspomnienia... :lol:

hvala

PS a Ty Jola z Olsztyna...miłe osoby tam mieszkają... :lol:
lui
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 54
Dołączył(a): 23.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) lui » 13.03.2007 10:33

Niezwykle ciepłe wspomnienia... Eh, rozmarzyłam się :lol:
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 14.03.2007 11:37

Dziękuję wszystkim za dobre słowo. :D
Za chwilę... druga porcja "korzennych" wspomnień.



Pozdrav svima
Jola
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 14.03.2007 11:41

4. Dzień po dniu...

Piękne drogi, Jadransko More modre, że coś niesamowitego. Niebo w najpiękniejszym odcieniu błękitu. Jakieś górki na horyzoncie. Domy na zboczu. To od razu rzucało się w oczy. Gdybym jednak miała siedzieć całe dni na plaży - knajpka - plaża - knajpka, to nawet w pięknej Chorwacji umarłabym z nudów. Na szczęście Jurek też typ zdecydowanie nie plażowy, więc trochę się powłóczyliśmy tu i tam.



19 sierpnia 2003, wtorek
Nadmorską ścieżką...

Po południu spacer po okolicy. Trzeba się rozejrzeć i rozprostować kości. Ścieżka biegnie zboczem nad brzegiem morza. Góra - dół, góra - dół, i tak na okrągło. Ścieżka, czasem schodki i pełno kamieni. Wiele z nich ląduje w morzu. Jurek wypatruje skalistych brzegów. Są. Sympatyczna ta ścieżka. Gorąco. Liście niektórych drzew są brązowe i wyschnięte na wiór. Dawno widać deszczu nie widziały.

Obrazek Obrazek Obrazek



20 sierpnia 2003, środa
"To tylko 2 kilometry..."

Kraljevica. Najbliższa miejscowość. Też sympatyczna. W oddali górki. Na dole morze. Podobają mi się białe mury na tle nieba. Są ciekawe roślinki. Cedry, figi, glediczja trójcierniowa ze strąkami, drobne palmy w ogródku przed domem. Nad miastem góruje kościół. Biały oczywiście. Zamknięty. Natomiast z boku jest jakieś wejście. Wchodzimy. W środku jest jakiś starodawny dziedziniec. Krużganki. Po środku stara studnia. Wypolerowane kamienie. Wiekowe to jakieś. Idziemy dalej. Skądś dobiega muzyka. Jakie to ładne! Zatrzymuję się, aby posłuchać. Śpiewa jakaś babka. Muzyka przypomina grecką. Ekstra! Jest południe. W domach pozamykane okiennice. Sjesta. Wiele sklepików nieczynnych. Przerwa do 16 lub 17. Poczta czynna cały czas. Za to klimatyzowana. Autobusy też są klimatyzowane. Wysyłamy pocztówki - do obu domów. Znowu boli mnie głowa. Albo od zmiany temperatury, albo z nadmiaru wrażeń. Pustka w głowie. Piszę "pozdrowienia z pięknej, gorącej i kolorowej Chorwacji...". Na pocztówce jakiś zamek. Idziemy tam, ale okazuje się, że to ruina. Na pocztówce wygląda zdecydowanie korzystniej niż w rzeczywistości. W Kraljevicy miejscami nie ma wcale chodników, a uliczki dość wąskie. Czas wracać. Idziemy na przystanek. Rozkładu oczywiście nie ma. Jurek pyta jakiejś babki ze sklepiku obok. "Ne znam" - pada odpowiedź. I tyle. Podobno można pójść. To tylko 2 kilometry. Decydujemy się Gorąco. Poboczy praktycznie brak. Można iść tylko gęsiego. Momentami idzie się skarpą. Barierka, a za nią w najlepszym wypadku morze. Samochód jedzie za samochodem. W obie strony. Ja niosę w plecaku zapasy wody. Jurek prowadzi Piotra. Piotr pierwszy. Za nim Jurek trzymając go za ramiona. Czasem przechodzi się obok skalnej ściany. Tam gdzie są znaki, że kamienie mogą spadać na głowę. Samochody jadą jeden za drugim. A my idziemy Magistralą Adriatycką. Świetnie. Widoki są piękne, ale trzeba mocno uważać. Po drodze, pod skalną ścianą widzę bardzo ciekawe dzwoneczki. Już potem takich więcej nie zobaczę. Po drodze krótkie popasy. W miarę możliwości w cieniu. Jedno pamiątkowe zdjęcie z trasy. Rozwidlenie. Dylemat. Tędy, czy tędy. Wybieramy, jak się okazuje, drogę okrężną. Próbujemy skrótu, ale ścieżka się kończy. Zawracamy na pewną drogę. Słońce praży. Wreszcie widać znajome miejsce. Nasz przystanek, most na wyspę Krk. Doszliśmy. Teraz już tylko skręcić i znajomą ścieżką dojść do "domu". Teraz już można się śmiać, z czego skwapliwie korzystam. Głowa mnie już nie boli. W czasie drogi mnie już nie bolała. Przestała na dobre. Jak dobrze mieć się z czego pośmiać.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek



21 sierpnia 2003, czwartek
Mury i roślinki...

Krk. Otok Krk i grad Krk. Własna wycieczka autobusem na najbliższą i zresztą największą wyspę. Połączona jest z lądem mostem. Podobno to most o najdłuższych przęsłach betonowych na świecie. Tak, czy inaczej, już od początku był wpisany w nasz krajobraz, bo tuż obok mieszkaliśmy i prawie cały czas mieliśmy go na oku. Na początku myśleliśmy, że ta góra skał i piachu za mostem to właśnie wyspa Krk, i byliśmy nieco zdegustowani, bo wyspa Krk miała być piękna, a to coś wyglądało zdecydowanie tak sobie. Szybko się jednak dowiedzieliśmy, że to coś, to jest wyspa św. Marka, bardzo mała, i do niej, i przez nią biegnie pierwsze przęsło mostu, a potem jest jeszcze drugie, niewidoczne z naszej strony, z wyspy św. Marka na wyspę Krk, która jest rzeczywiście duża i ładna. Przejazd przez most jest płatny (15 kuna). Ciekawe, czy przejście też, ale pewnie też. Może nikt nie wpadł na to, aby tamtędy chodzić? Nam, po przejściu się kawałkiem Magistrali Adriatyckiej, też się odechciało. Pełna patelnia i mnóstwo samochodów. Tym niemniej widok piękny, zwłaszcza w lewą stronę, gdzie odsłoniło się kilka pobliskich wysp. Ekstra. Przejeżdża się za szybko. Chciałoby się popatrzeć dłużej. Miasto Krk jak dla nas specyficzne, ale w Chorwacji pewnie zwyczajne. Na Starówce uliczki biegną to w górę, to w dół. Wąskie bardzo. W zasadzie przeznaczone do chodzenia na piechotę, aczkolwiek widzieliśmy jak jakiś samochód z Austrii wjechał w taką uliczkę i musiał się wycofywać. Uliczki nie dość, że wąskie, to jeszcze zrobione z kamieni, a po tylu wiekach tak wyślizganych, że to aż zadziwia i dodaje uroku. To ciekawy element. Mi, jak zwykle, podobały się białe mury na tle intensywnie niebieskiego nieba. To też tutejsza specyfika, bardzo sympatyczna. Połaziliśmy trochę po Krkowej Starówce, rzucając okiem na to i owo. Katedra zbudowana dawno, dawno temu na fundamentach rzymskich łaźni, kawałek murów obronnych i jakiegoś zamku, obok którego było zejście nad morze.

Obrazek Obrazek Obrazek

A tam - skalisty brzeg, skalniaki rosnące na murze i skałach, piękne morze, i bardzo piękny widok. W Chorwacji jest po prostu pięknie!

Obrazek Obrazek Obrazek

A potem klasztor franciszkanów i tam... w końcu... prawdziwa pinia. Nieduża, co prawda, młoda jeszcze, ale prawdziwa. W końcu upolowana. Bo mury murami, morze morzem, ale my jak zwykle lubimy ciekawe roślinki. Sosny alepskie - bliskie krewniaczki pinii spotykało się na każdym wręcz kroku, ale pinii nie. Po drodze, gdy jechaliśmy autobusem, mignęło nam kilka, ale też nieduże. Potem odpoczynek w cieniu, pod żywopłotem z liści laurowych, kilka łyków wody i dalej. Oliwki! Też w końcu udało się nam je spotkać. Jurek w czyimś przydomowym ogródku przyuważył granaty. Granaty na drzewie - piękny widok. W innym przydomowym ogródku - palma. I jeszcze kamienne murki. Sporo ich tutaj. Tam, gdzie u nas stałby płotek, tu są murki z kamieni, jakich tu zresztą wszędzie pełno - chyba wapiennych, żółtawych z pomarańczowo-czerwonawymi naciekami. To też specyfika tego miejsca. Jako pamiątkę z Chorwacji kupiliśmy płytę Klapy Krk, czyli miejscowego zespołu.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Gdy wysiedliśmy z autobusu, coś dziwnego stało się z pogodą. Obrazek Niebo pociemniało i spadły trzy krople deszczu na nos, no, może pięć, ale nie więcej. Taki "deszcz", który nie moczył. Załamanie pogody trwało pięć minut. Za chwilę chmura znikła, wyszło słońce, niebo znowu zrobiło się intensywnie niebieskie i... ciąg dalszy chorwackiej "żarówy", do której już się przyzwyczailiśmy.



22 sierpnia 2003, piątek
W bajkowym świecie...

Jeziora Plitvickie. Nacionalni Park - Plitvička jezera. Tym razem załapaliśmy się na zorganizowaną autokarową wycieczkę, bo bez samochodu samemu byłoby trudno. A trzeba było koniecznie. Przed wyjazdem znajomi polecali nam to miejsce, jako przedziwnej urody. Okazało się, że to prawda. Rzeczywiście pięknie. Po prostu bajka. Tego nawet się nie da opisać, tylko trzeba zobaczyć. W tym narodowym parku, wpisanym na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO jest 16 jezior (powiedzmy jeziorek) położonych na różnych wysokościach. Pomiędzy nimi cieknie woda - różne kaskady, a najczęściej woda zwyczajnie przecieka przez wapienne skały. Tu cieknie, tam cieknie. Największe wrażenie robi jednak kolor jezior. Jest tak niesamowity, że wydaje się to aż niemożliwe. Człowiek ma wrażenie, że znalazł się w nierealnym świecie. Kolor od intensywnego turkusu, przez morską zieleń, aż do szmaragdowej zieleni. Bajka. Zwłaszcza ten turkus z leciutką domieszką zieleni. Przez parę dni pobytu w Chorwacji przyzwyczailiśmy się do ciągłego chodzenia góra - dół, tak że i tutaj chodziło nam się bardzo dobrze. Pełna koncentracja. Ja z Piotrem za rękę - chodziło się często po drewnianych kładkach nad wodą - a Jurek z aparatem fotograficznym. Woda niesamowicie przejrzysta, a w niej mnóstwo ryb, które natychmiast podpływały do brzegu, gdy nadchodzili ludzie. Bardzo to było śmieszne, że ryby zachowują się jak kaczki albo łabędzie. Dobrze tam mają. Łapać ich nie wolno, kąpać się nie wolno, a ludzie czasem jakiś smaczny kąsek im podrzucą. Może to też jest niewskazane, ale na pewno rzucają, bo inaczej ryby nie zachowywałyby się w ten sposób.
Przez największe z jezior - Kozjak - pływają stateczki o elektrycznym napędzie. Ciekawie się płynie po takiej turkusowej wodzie.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Sama podróż też była ciekawa, i to z przygodami. Najpierw Magistrala Adriatycka. Droga fantastyczna. Wzdłuż brzegu. Kręta. W zboczu. Widok na morze i na wyspy. Piękna. Potem, chyba w miejscowości Senj odbijało się od Adriatyku i skręcało w głąb kraju. Najprawdziwszymi serpentynami przez góry Velebit. Te serpentyny też były niezłe. Wszystkie drogi, którymi jeździliśmy, były ciekawe, chociaż podobno w Chorwacji jest też trochę zwyczajnych autostrad. Potem przejeżdżaliśmy przez ubogi rejon Chorwacji - Likę. Jechaliśmy, jechaliśmy, i... coś było nie tak. Mnóstwo opuszczonych domów, popalonych, część dopiero odbudowywanych. Widok, że aż ciarki przechodziły po plecach. To na tych terenach nie tak dawno toczyła się wojna. Tu podobno mieszkało dużo Serbów, i w czasie wojny oni stąd uciekli, i teraz niektórzy powoli wracają. Chyba nic nie pokręciłam. W jakimś miasteczku przy drodze stały domy z dziurami po pociskach. No tak, to rzeczywiście nie tak dawno. Pokój został podpisany w 1995 roku. Kiedy po powrocie opowiadałam koleżance o naszych wakacjach w Chorwacji, jej pierwsze pytanie brzmiało: "To już tam można jeździć? Czy tam już jest bezpiecznie?" A mi to w ogóle do głowy nie przyszło. Wydawało mi się, że to już tak dawno. "Jasne, że tak" - odpowiedziałam. Ale ślady zniszczeń widać do tej pory. Na zewnątrz. A wewnątrz pewnie jeszcze bardziej. I to jest straszne.

Po drodze zatrzymaliśmy się przy jakimś zajeździe, żeby odpocząć i coś zjeść. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdybyśmy... nie spotkali w Chorwacji znajomych. Wysiadamy, idziemy prosto do jakiegoś stolika na dworze, który nam wpadł w oko i... "PIIITER!" - słyszymy okrzyk. Chodzi oczywiście o naszego syna. A któż to woła? "Filipinki". To ci dopiero spotkanie! Witamy się jak starzy znajomi. Chwila rozmowy, pamiątkowe zdjęcia, wymiana adresów i tak dalej. Dużo, dużo uśmiechów i serdeczności. Skąd takie znajomości? Po prostu jechaliśmy w jednym przedziale z Wiednia do Rijeki. Kawał drogi. Prawie cały dzień. Trochę próbowaliśmy rozmawiać, a Piotr "starał się", aby go zapamiętano. I zapamiętano. Małżeństwo Filipińczyków. Katolicy z Filipin. My z Polski? Oczywiste skojarzenia - Papież i Wałęsa. Tyle o Polsce wiedzą nawet na Filipinach. Piotr autystyczny. Oni też kogoś znają. I tak dalej. Wysiedliśmy w Rijece, każdy poszedł w swoją stronę i cześć. No, ale teraz byliśmy już starymi znajomymi wśród wielu nieznajomych. Au i Efren. Na wakacjach w Opatiji, czyli też niedaleko Rijeki, ale w drugą stronę.

Obrazek

To był naprawdę niezły numer spotkać w Chorwacji znajomych z Filipin.



23 sierpnia 2003, sobota
Wszystko kiedyś się kończy...

Powoli przymierzamy się do odjazdu. Myśleliśmy wyjechać wcześniej i przenocować w Zagrzebiu. Nie podoba mi się taka niewiadoma. Może da się jakoś inaczej. Zauważyliśmy na mapie, jaki zamierzamy zrobić zygzak. Znowu jest się z czego śmiać. Myśleliśmy, że pociąg jedzie inną drogą, przez Maribor, a nie przez Ljubljanę, ale tak nie jest. Przecież nie godzi się ominąć stolicy Słowenii. Jest to jasne i zrozumiałe. Ale może można pojechać inaczej? Może ominąć Zagreb i od razu z Rijeki pojechać do Ljubljany. Nie trzeba nocować i zdecydowanie bliżej.

Jedziemy do Rijeki rozpatrzeć się w temacie. Rijeka jak zwykle wyjątkowo gorąca. Jest autobus do Ljubljany. Wyjeżdża coś koło piątej i jest na miejscu chyba za dziesięć, albo za dwadzieścia dwunasta. Nasz pociąg odjeżdża o 12,05. Nie decydujemy się na taki numer. Nieznane miejsce, za mało czasu i nie wiadomo, czy ten autobus tyle jedzie, czy dłużej. Tu mówią tak, tam inaczej. Sami jakby dobrze nie wiedzieli. Czyli pewnie nie jest zawsze tak samo. Nie decydujemy się. Pojedziemy wieczorem do Rijeki i nocnym pociągiem do Zagrzebia. I tak nie trzeba będzie nocować, a zaoszczędzimy trochę szmalu, bo bilet na pociąg w Chorwacji mamy darmowy, a na autobus nie. Robimy zakupy na drogę w jakimś supermarkecie. Śmieszne, że produkty w tym sklepie, zwłaszcza chemia, są takie same jak u nas - jakieś Ajaxy, Vanisze itp. Ze słodyczy Marsy, Snickersy, całe to międzynarodowe towarzystwo. Ale w dużej ilości też występują produkty z chorwackiej Podravki.



24 sierpnia 2003, niedziela
Ostatnie chwile...

Najważniejsze wydarzenie. Niesamowite. Piękne. Niedzielna Msza święta w Chorwacji. Kulminacyjny punkt pobytu. Cała dusza śpiewa. Teraz już naprawdę byliśmy w Chorwacji. Można wracać do domu. Czas się wypełnił. Kościół w Kraljevicy. Nieduży, jasny. U góry obraz miłosiernego Samarytanina i duży napis IDI I TI ĆINI TAKO. Czytam i rozumiem. Mówią i śpiewają oczywiście po chorwacku. Ojej, jak mi dobrze! "Panie zmiłuj się nad nami" jest proste. Szybko śpiewamy razem ze wszystkimi - po chorwacku. Czytania da się zrozumieć, zwłaszcza, że są znane, więc jak już się załapie o czym to jest, to resztę, choć się dosłownie nie rozumie, i tak można sobie dośpiewać. Ojej, ojej, ojej! Coś pięknego! Chorwaci nie klękają, tylko modlą się na stojąco, skłaniając się. Przynajmniej tutaj. Cały czas. To i my też. A co! Jak już tu jesteśmy, to niech tak będzie. W zasadzie to nie ma żadnego znaczenia. Komunię ksiądz rozdaje jak kto sobie życzy - jak nadstawi rękę, to na rękę, jak nadstawi dzioba, to w dziób. Życie jest piękne!

Wieczorem...

Pożegnalna kąpiel w Adriatyku. Ostatnie rzucanie kamieni. Ostatnia kolacja na tarasie z widokiem na morze, most na wyspę Krk, albo na Rijekę w oddali. ODLAZIM VEČERAS. MOLIM PUTOVNICE. No tak. Tak Jurek zapisał sobie na ściągawce. I to też zapamiętałam. Koniec z barierą antychorwacką. Już zapamiętuję, a przed wyjazdem nic nie mogłam zapamiętać.

No, a dalej, wiadomo. Długie oczekiwanie na autobus. Nerwy. Przerażenie. Wreszcie jedziemy. Rijeka. Pociąg do Zagrzebia. Smaczne spanko. Zagreb. Jak własny dom. I tak dalej, i tak dalej. O tym już było. Żegnaj Chorwacjo! Doviđenja! Zbogom! Wrócimy tu jeszcze...
Ostatnio edytowano 31.01.2008 00:14 przez Jolanta M, łącznie edytowano 1 raz
Iwona Baśka
Cromaniak
Posty: 1096
Dołączył(a): 15.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona Baśka » 14.03.2007 12:03

Oczywiście przeczytałam, jako wierna czytelniczka Twoich wspomnień. Rzeczywiście Jeziora Plitvickie / i dla mnie jeszce Park KRKA/ to bajkowy świat.
Jak zwykle czytałam tekst z przyjemnością. Zdjęcia też super.
Pozdrav
to ja ewa
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 701
Dołączył(a): 01.03.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) to ja ewa » 14.03.2007 13:09

oj,westchnienie się wyrywa na wspomnienie tego "pierwszego razu",bo choćby niewiem ile razy bylo się potem,to i tak najbardziej mocne i "esencjonalne"-że się tak wyrażę -są te wspomnienia z pierwszego razu.Przynajmniej ja tak mam :)
a to ja
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4755
Dołączył(a): 18.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) a to ja » 14.03.2007 15:05

Dzięki, że zabrałaś nas ze sobą :D
Przed sezonem.
W swoją podróż "do korzeni" ... .

Jednym odświeżyłaś wspomnienia, innym ... narobiłaś chęci :)
Pozdraviam serdecznie
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 14.03.2007 21:02

Jolu- piękne zdjęcia okraszone pięknym słowem,po prostu miodzio.... :papa:
mariusz29
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 180
Dołączył(a): 09.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz29 » 14.03.2007 21:46

Ach wspomnienia, dobrze że wakacje coraz bliżej...
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Powrót do korzeni - i nie tylko...
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone