No, ja w ramach cyklu "Poruszyła mnie Twoja historia" opowiem pokrótce czego doświadczyłem w tym roku, na szczęście przed wyjazdem, istna kumulacja...
- przegląd samochodu miesiąc przed wyjazdem, wymiana tarcz i klocków przód i tył, olej, filtry standard + silniczek wycieraczki tył, wahacz, końcówka drążka kierownicy
- konieczne ustawienie zbieżności po powyższym
- klima zaczyna niedomagać (dwa miesiące wcześniej niby przeglądana u innego mechanika niż zawsze, mój był na urlopie) - osuszacz do wymiany
- po tym wszystkim ponowne sprawdzenie na stacji diagnostycznej: podczas testów pęka jeden przewód hamulcowy - naprawa - wymiana wszystkich przewodów
- po naprawie hamulec twardnieje po 3 naciśnięciach - awaria serwo - wymiana
- serwo używka - nie działa (tydzień do wyjazdu) - zamawiam nowe
- znów wymiana, jest ok, ale zaczynają wariować kontrolki - tablica jak choinka (hamulce i świece żarowe)
- znów mechanik, konsultacja z pięcioma innymi, poszukiwania, jest: moduł komfortu pod dywanikiem kierowcy: kable praktycznie się rozyspały, tzn. osłonka była, a kable w środku w proszku
- porobione, jest ok (czujnik skrętu, czujnik stop)
- jadę sobie testowo po tych wszystkich przejściach i czuję, że coś nie tak ze sprzęgłem: pod górę ja mu gazu, obroty w górę, a auto zero reakcji
- mechanik rozbiera - sprzęgło zużyte na maksa i jeszcze mały gratis: dwumasa też do wymiany
- zamawiam komplet sprzęgło/dwumasa - przywożą nie ten model (czwartek, wyjazd w piątek)
- piątek od rana mechanik działa, samochód gotowy na popołudnie, wyjazd zaplanowany za 6 godzin, znajomi, dla których miałem być pilotem wieszają na mnie psy
- piątek około południa, sms od towarzyszy podróży: "Nie tylko ty masz problem: syn drugich towarzyszy podróży spadł z tarasu, diagnoza: złamana ręka, a mnie skradziono z karty 4500 zł". Myślę sobie: WTF

Co jeszcze?
- mechanik mówi: "Lepiej niech pan się kulnie na A1 przed wyjazdem i przejedzie ze 100 km, bo cholera wie co się jeszcze może stać". Komentarze innych klientów warsztatu: "Panie, Bóg Ci daje znaki, że masz siedzieć w domu na czterech literach", "Babcia mówi: siedź w domu".
- jestem totalnie siwy od stresu, decyduję się zaryzykować i jechać od razu (w końcu mam assistance na holowanie 500 km, jakoś to będzie)
- ubezpieczenie podróżne, prysznic, telefon do przyjaciela, że jednak jadę (oni też, syn drugich ze złamaną ręką), szybkie pakowanie, jadę na stację (godz. 20.00), tankuję pod korek i pod samochodem powódź

Paliwo się leje jak jasna cholera

Jasna dupa, przecież tak nie pojadę
- telefon do mechanika, on mówi: "zrób to i to", robię "to i to", ale jadąc zostawiam ślady jak ślimak z okresem
- kolejny telefon, mechanik mówi, żebym podjechał do jego pracownika, podjeżdżam. Ciemno jak w tyłku, a pracownik właśnie wraca z baru po długim i gorącym jak cholera tygodniu pracy: "Pewnie to uszczelka, ale ciemno tu jak w tyłku i nic nie zrobimy" no i bagażnik full napakowany
- umawiam się z nim na 7 rano następnego dnia i dzwonię to przyjaciół: "Przepraszam, najdrożsi, ale jednak dziś nie pojadę. Jak dobrze pójdzie, wyruszę jutro rano i dołączę do was wieczorem". Z drugiej strony wymowna cisza i wyraźne oznaki niezadowolenia w głosie (wcale się nie dziwię): "No dobra, to my jedziemy". Pojechali o 22.
- no to, skoro, nie jadę jak zaplanowano, to gnam na A1 przegonić auto z sercem w galotach... 100, 110, 120, 130, 140, 150, 160, 170... jest ok, wszystko jak po sznurku, tylko tylna szyba jakaś ufyfrana cholera wie czym, pewnie od tej cieknącej ropy i pracy ciągów powietrznych. Wracam pod dom o 24 i jest dobra wiadomość: nic już nie cieknie
- rano sobota, pobudka 5.30, kawa, kawa, kawa, kamerki na autostradzie (o choroba, znajomi chyba się nieźle wpakowali w korki, a objazdów nie znają - dostanie mi się pewnie jak dojadę), prysznic, wygodne ciuszki podróżne i do mechanika
- wywalamy wszystko z bagażnika, sprawdza uszczelkę, najwyraźniej niedokręcona zakrętka na uszczelce (uszczelka ok), chociaż nikt w życiu tam nie grzebał, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem
- w końcu o 9.00 wyjeżdżam z sercem na ramieniu błagając wszystkich bogów świata o miłosierdzie, w końcu ja naprawdę nikomu nic złego nie zrobiłem (przynajmniej tak mi się wydaje)
- jazda ok, nic się nie dzieje, tylko temperatura na zewnątrz nie schodzi poniżej 36 stopni (dzięki Bogu, że zrobiłem tę klimę - żona i syn również odmawiają dziękczynne modlitwy, choć zdecydowanie mniej entuzjastycznie niż ja

)
- Austria, gdzieś przed Graz: BUM! Co to, do cholery było

Jakiś głuchy stuk pod autem (przecież mam nowe, wypasione okulary i na pewno na nic nie najechałem), szybkie spojrzenie w lusterko wsteczne i coś czarnego, o nieregularnym kształcie leci swobodnie ruchem równie nieregularnym
- telefon od właściciela apartmani: „Where are you and where are your friends?” No to ja mu mówię, że jestem gdzieś za Wiedniem i będę pewnie późnym wieczorem, a friends pewnie stoją w korkach.
- dzwonię do friends, ale nie mogę się połączyć, zaczynam się martwić
- po dziwach w Austrii jadę wolniej, później coraz szybciej, wszystko jest w porządku. Tylko co to za czarne cholerstwo fruwało za mną?
- jadę bez większych problemów, nie licząc 45 minutowego korka w Zapresić i dwóch dziwnych spowolnień na autostradzie w Cro
- dostaję smsa od friends: dojechali po ponad 18h mordęgi w tropikalnej temperaturze, jedni z 4-letnim berbeciem na pokładzie, drudzy z połamanym synem. Pytają kiedy będę. Odpisuję, że pewnie między 22 a 23. Dzięki Bogu, dotarli szczęśliwie.
- docieram na miejsce o 22.30, dziękując wszystkim bogom/Bogom świata za szczęśliwą podróż. Wyjechałem 11 h po znajomych, a dotarłem 6 h po nich. Już spali po morderczej podróży i powitalnej rakiji
Nikomu, nawet największemu wrogowi, nie życzę startu w podróż w takim stanie psychicznym, w jakim tę podróż rozpoczynałem ja. Wszystko skończyło się nadzwyczaj szczęśliwie. Dziękuję stale wszystkim Bogom, że to wszystko miało miejsce w Polsce, a nie gdzieś w Słowenii. Czarne coś fruwające w Austrii okazało się być plastikową częścią osłony silnika. Druga część pozostała stabilnie na miejscu i przetrwała również powrót.
Miałem zamiar po wakacjach zmienić samochód na lepszy/nowszy (ten to VW Passat Variant 1.9TDi, 130KM z 2002, mam go od 8 lat i nigdy nie było żadnych problemów), ale zmieniłem zdanie. W końcu niemal wszystko wymienione, tylko buda stara, ale ta akurat się świetnie trzyma, więc postanowiłem go zajechać
Życzę wszystkim bezawaryjnych podróży tam i z powrotem
