napisał(a) kylo » 16.01.2011 17:01
To może i ja z racji tego że trochę kiedyś podróżowałem dość wiekowym autem opiszę swoje przygody.
Rok 2008 jedziemy do Cro z moją świeżo poślubioną małżonką moim FSO 125p rocznik 1984 . Samochód lekko przejrzałem przed wyjazdem, kupiłem nówki opony, świece płyny itp jednak jeżdżąc praktycznie tylko i wyłącznie na gazie dopiero przed przejściem w Barwinku przypomniałem sobie że nie sprawdziłem czy auto chodzi na benzynce

. Tak więc zjeżdżamy na stację tankuję parę litrów wachy i dalej w drogę. Po chwili próba - przełączam pstryczek i auto pięknie zwalnia nie zamierzając się odzywać. Na parkingu przed granicą maska w górę, diagnoza padła pompa paliwa, niestety mimo że mam ze sobą zapasowe części to oczywiście pompy wśród nich brak. Chwilowa konsternacja jechać tylko na gazie czy czekać do rana w nadziei że gdzieś kupię pompę? Wygrała chęć wyjazdu i ruszyliśmy dalej.
Minęliśmy Słowację. Wreszcie Węgry i autostrada, żonka zasnęła no to żeby mi się nie nudziło zaczepiłem się za volvo i lecimy. Niestety w związku z tym że w Volvo V50 zapewne nie czuć szybkości paliwa nie starczyło mi do Budapesztu, gdzie zamierzałem zatankować. Jakieś 20km przed węgierską stolicą, gdy auto zaczęło słabnąć zjechałem na poszukiwania LPG.
Piesze spacery po jakimś miasteczku nie przyniosły rezultatu więc za namową napotkanego Polaka wjechaliśmy z powrotem na autostradę gdzie miała być stacja "chyba z gazem" . Gazu oczywiście nie było:lol:, ale kiedy przy świetle latarki kombinowałem sobie zasilanie grawitacyjne z butelki po napoju do gaźnika zjawili się panowie mundurowi pytając czy nie potrzebujemy pomocy( a przy okazji pewnie sprawdzając czy winietka ważna). Narysowali mi mapkę do najbliższej stacji z tym że okazało się że stacja jest czynna tylko w dzień, także poradzili żeby przespać się w aucie do tego czasu. Dzięki ich mapce na oparach gazu dojechałem do stacji bez problemów, potem tylko godzinka czekania aż ktoś się zjawi i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Jak się okazało nie był to zupełnie koniec przygód bo w jakiejś wiosce gdzieś między Zagrzebiem a Rijeką zrobił się nagle mały korek, ruszając zgasiłem auto no i kaplica, nie tylko fiat rzucił palenie ale wszystkie kontrolki zgasły ...zapadła cisza przerywana tylko klaksonem aut za nami. Trochę mi ciśnienie skoczyło ale myślę sobie może tylko klema i tak rzeczywiście było.
Objechaliśmy potem spory kawałek Chorwacji już bez problemów dopiero Gdzieś na Węgrzech spadło cięgło gazu,(z mojej winy bo nie założyłem zawleczki

) ale naprawa trwała chwilę, także jak przyjechałem to mając w pamięci wcześniejsze wyjazdy tym autem stwierdziłem że w sumie nic się nie zepsuło. Dodam że były to jak dotąd chyba moje najlepsze wakacje ,a jadąc rok później octavią miałem większy stres o auto niż w przypadku fiata.