Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Albania, Kosowo, Czarnogóra - górski wypad

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 10.03.2009 14:18

9. Rasim
30 lipca

Jakiś instynkt każe mi się obudzić i sięgnąć do wora po aparat. Na zegarku 5.50. Zdążyłem.

Obrazek Obrazek

Świat od razu przybiera nowe barwy.

Obrazek

Dolina Śmierci i góry położone za nią też wyglądają zupełnie inaczej...

Obrazek

... a po przeciwnej stronie horyzontu Maja Jezerce wydaje się bliżej niż kiedykolwiek. Dzisiaj?

Obrazek

Po zwykłych porannych rytuałach, prosto z grani schodzimy w dół. Miałem nadzieję, że po nocnym odpoczynku z kolanem będzie lepiej. Nadzieja matką głupich. Staram się za bardzo nie zostawać w tyle i nie opóźniać chłopakom zejścia. Jak zwykle paskudnego zresztą, stromego, po sypiącym się rzęchu. Czasem dla odmiany trafi się pole śnieżne albo trochę skałek.

Jesteśmy już blisko dna doliny. Zagroda, owce, kozy, konik, osioł, ujada pies. Walimy się w cień pod wielkim głazem i pijemy šumaka. Podchodzi do nas pasterz. Albańczyk, ale dobrze mówi po serbsku. Przedstawia się, ma na imię Rasim. Zaprasza nas do szałasu, częstuje rakiją. Gezuar! - na zdrowie! Pijemy po lufce, proponuje więcej ale grzecznie odmawiamy, w końcu czeka nas dziś jeszcze daleka droga pod górę w słońcu. Pijemy za to mnóstwo zimnej wody i świeżego mleka i chętnie się częstujemy białym serem. Rasim opowiada, jak chodzi pieszo albo jeździ na osiołku 3 godziny do najbliższej wioski, przesiada się na samochód i po następnych 4 godzinach sprzedaje ser i mleko w najbliższym miasteczku. Jego córka mieszka w Stanach. Uczymy się kilku albańskich słów, dokładamy sobie jeszcze więcej znakomitego sera. Opowiadamy trochę o naszych krajach. W końcu przychodzi pora podziękować gościnnemu Rasimowi i się pożegnać.

Obrazek

Schodzimy jeszcze niżej, na dno górnej części Ropojany, jeszcze trochę i znajdujemy ścieżkę prowadzącą na ostatnią przełęcz. Tą czwartą, ponadplanową. Podejście byłoby fajne, gdyby nie kochane słoneczko i cały dobytek na plecach. Chociaż dobrze, że kolano pod górę nie boli.

Gdy jesteśmy już dosyć wysoko nad dnem doliny, widzimy dwudziestokilkuosobową grupę z plecakami, nadchodzącą od strony granicy. Prowadzi ich policjant, chyba czarnogórski. Przyglądamy im się przez lornetkę. Rozstawiają namioty, gadają z pasterzami. Dobrze, że jesteśmy już wysoko i nie znaleźliśmy się w złym miejscu o złym czasie.

Tuż przed przełęczą stajemy na popas. Suszone owoce, orzeszki, šumak. Nabieramy śniegu w czarną folię, wystawiamy na słońce i zbieramy wodę do butelek. Podeszwa Davida znowu się odkleiła, dowiązuje ją za pomocą repsznura i mojego szwajcarskiego scyzoryka z szewskim szpikulcem. Pomaga sobie korkociągiem. Słowo korkociąg bardzo się podoba Czechom. Pytam się jak to po ichniemu - vývrtka. Ivoš powtarza: korkociąg - korkotah. Ja na to: vývrtka - wywiertka. Szczery śmiech długo się niesie echem po skałach.

Ostatnia przełęcz. Nie ma jeszcze trzeciej po południu. Maja Jezerce na wyciągnięcie ręki. Wchodzimy dzisiaj?

Obrazek

Już i tak jesteśmy w albańskich Prokletijach dłużej niż planowałem, śpieszy mi się do domu, czeka mnie jeszcze następny wyjazd - Chorwacja z Ag. Myślę sobie, że jak wejdziemy, to może zdążyłbym zbiec jeszcze dziś w nocy do Gusinja, tak nawet łatwiej by było uniknąć czarnogórskiej policji. Chłopaki mnie przekonują, że chyba jednak lepiej nie. Ze szczytu być może wracalibyśmy już po ciemku. Po dłuższej chwili przyznaję im rację.

Daleko, na polu śnieżnym, widać trzy osoby schodzące od strony Maja Jezerce. Na jakiś czas tracimy ich z oczu. Schodzimy jeszcze kawałek, widzimy, że zeszli nad jezioro i chyba zamierzają tam dłużej posiedzieć. Przepakowujemy bety, zostawiamy co niepotrzebne pod głazami, gdzieś tu będziemy nocować. Też chcemy zejść i się wykąpać. Chwilę się zastanawiamy, czy warto w naszej sytuacji ryzykować spotkanie z kimkolwiek. Widząc, że trójka nieznajomych nie ma zamiaru ruszyć tyłków, mimo wszystko ruszamy w kierunku jeziora.

Po pół godzinie jesteśmy nad brzegiem. Nieznajomi są schowani za skalnym załomem, dosyć daleko od nas. Na razie się z nimi nie integrujemy, tylko się rozbieramy i włazimy do wody, oczywiście na waleta. Czesi mówią, że jak przyjdzie policja to nas może zgarnąć za nemravnost. Śmiejąc się, pytam co to jest - okazuje się, że niemoralność. W zamian ja im tłumaczę, co to jest po polsku niemrawość. Znowu jest wesoło. Wypływamy na środek jeziora. Woda jest zimna, ale da się wytrzymać. Tego nam było trzeba po kilku dniach w upale bez żadnej kąpieli.

Trzeba nabrać wody z potoku spływającego do jeziora, ale do tego musimy przejść obok trójki turystów. Kobieta i dwaj faceci z Belgradu, jeden ma chyba jakieś związki z policją. Mówią, że mieszkają w domku na polanie Zastan przy rozwidleniu dolin w Ropojanie, z tego co zrozumieliśmy, należącym lub użytkowanym przez policję w celach wypoczynkowych. Próbowali wejść na Maja Jezerce, ale doszli tylko nieco ponad przełęcz pod szczytem, dalej było za trudno i krucho, woleli nie ryzykować. Mówią, że może ze sprzętem wspinaczkowym by dało radę. My w razie czego mamy trochę szpeju.

Karmimy ich wersją, że weszliśmy w góry od strony albańskiej, że jutro idziemy na szczyt, a potem jeszcze zobaczymy, co dalej. Rżnąc głupa, pytam czy mają przepustkę, bo słyszeliśmy że ciężko ją zdobyć. Nie mają żadnego glejtu, przeszli normalnie przez granicę najprostszą drogą. Oprócz strażnicy w Vusanju, powyżej w dolinie nikt nie pilnował. Już nie drążę tematu tylko się w duchu cieszę z dobrych wieści na jutrzejszy powrót. Żegnamy się i ruszamy każdy w swoją stronę.

Po rozbiciu namiotu gotujemy kolację, już raczej na pewno pożegnalną. Pijemy wywar z zebranej macierzanki i jeszcze jakiegoś zioła, według patentu Czechów. Wieczór jest zupełnie bezwietrzny, z trawy wstają chmary meszek. Są wyjątkowo upierdliwe, włażą do oczu, nosa, za rękawy, trzeba się cały czas oganiać. Z Ivošem przenosimy namiot na pobliskie pole śnieżne żeby tam spać, tam gdzie nie ma trawy to nie będzie i tego cholerstwa. David bohatersko zostaje spać na łące, po zachodzie zrywa się lekki wiatr i trochę rozpędza naszą plagę. Jutro wcześnie rano idziemy na górę.
Ostatnio edytowano 10.03.2009 14:45 przez zawodowiec, łącznie edytowano 1 raz
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 10.03.2009 14:19

10. Najdłuższy dzień
31 lipca 2005

W namiocie rozstawionym na śniegu jakoś źle mi się śpi, coś mi twardo i zimno mimo karimaty i podłożonej kurtki. Budzę się przed świtem, ale to nawet lepiej, szybciej się zwiniemy. Wstajemy, jemy śniadanie, co niepotrzebne zostawiamy przykryte głazami, zbiegamy na dno dolinki i ruszamy pod górę przeciwległym stokiem. Kolano zupełnie przestało boleć, marsz z lekkim plecakiem to sama radość. Wkrótce zaczynają się przeplatane skałami pola śnieżne, którymi wiedzie większość drogi na ostatnią przełęcz pod szczytem. Wychodzimy z cienia, mimo wczesnej pory robi się bardzo ciepło. Odsłania się widok na Ropojanę i góry po jej drugiej stronie, których topografię zdążyliśmy całkiem nieźle poznać przez ostatnie dni. Na przełęczy zaczynają się czerwone znaki prowadzące na wierzchołek Maja Jezerce.

Obrazek Obrazek

Po krótkim odpoczynku ruszamy w górę. Zaczyna się paskudny, osypujący się piarżysty stok. Doprowadza nas on do wypełnionego śniegiem stromego żlebu, który już z daleka rozpoznaliśmy jako naszą dalszą drogę. Wszystko się zgadza z opisem znalezionym w sieci. To pewnie do tego miejsca doszli wczoraj Serbowie. Śnieg jest za stromy, żeby bez raków nim podchodzić, idziemy więc prawą stroną żlebu. Teren wymaga "łatwej" wspinaczki po skałach. Hmm, łatwej, gdyby nie ten syf co leci spod nóg po każdym kroku, gdyby nie trzeba było delikatnie macać każdego kamienia którego się łapiemy, czy przypadkiem się nie rusza. Makadamska hora - śmieje się po czesko-serbsku David. Kurwa mać, dokładnie! - odpowiadam po ogólnosłowiańsku.

Po tym najparszywszym odcinku robimy sobie postój na šumaka. Wyżej już nie jest tak stromo, ale ciągle wszystko się sypie. Szutrowa góra, jakby nie było. Wychodzimy na grzbiet, ostatnie metry są prawie płaskie, skaczemy po głazach. Aż w końcu wyżej już nie ma nic, wszystko jest pod nami, jesteśmy na dachu Gór Przeklętych. Jest dopiero 9.10, szybko nam poszło.

Obrazek Obrazek Obrazek

Rozpoznajemy Maja Rosit i Maja Kolata - szczyty będące następnymi celami Ivoša i Davida. Układamy spory kamienny kopczyk. Byczymy się na słoneczku jakieś półtorej godziny, nie chce się wracać, ale kiedyś trzeba. Jak to zwykle bywa, zejście w kruszyźnie jest gorsze niż podejście. Na tym najbardziej parchatym kawałku trzymamy się razem. Niby jak jeden poleci to prosto na drugiego, ale jak się jest na wyciągnięcie ręki, to można sobie nawzajem jakoś pomóc. Nikt nie leci na nikogo, osiągamy podstawę żlebu, a wkrótce potem przełęcz.

Dalsze zejście to już sam miód. Większość trasy pokonujemy zbiegając polami śnieżnymi, tu gdzie stromiej zjeżdżając na butach.

Obrazek

Około południa jesteśmy już w miejscu wczorajszego biwaku. Wyjmujemy cały bajzel spod kamieni, oddaję chłopakom linę, którą cały czas nosiłem, a z której ani razu nie zrobiliśmy użytku, biorę za to kilkudniową paczkę śmieci, którą zniosę dziś na dół. Cały czas mam też flaszkę Wyborowej, w razie potrzeby ostateczny argument przy spotkaniu służb mundurowych. Schodzimy nad jezioro, nad którym tym razem nikogo nie ma, kąpiemy się. Pstrykam ostatnią fotkę naszego jeziora i gór nad nim. Akurat mi się skończyła karta, więc ją wyjmuję i na jej miejsce wkładam drugą, częściowo wypełnioną zdjęciami z ostatniego łódzkiego sylwestra. Tą pełną chowam w pudełku z ibuprofenem. Dalsze focenie dopiero w Czarnogórze. Nie będzie dowodu, że byłem w Albanii. Chyba popadam w lekką paranoję.

Obrazek

Zbieramy dziki czosnek, żeby dodać do obiadu. A obiad robimy wypasiony, całkowicie z czeskich zapasów. Moje się już skończyły, nie przewidywałem, że tak długo zabawię w tych górach. Chłopaki planują jeszcze dziś wejść na Maja e Rosit, na granicy Albanii z Czarnogórą. Mówią, że jak się za dużo naćpają obiadem, to im będzie ciężko iść. Wyjaśniam im różnicę między polskim i czeskim znaczeniem ćpania. Wpisują mi adresy do kapownika, obiecuję że niedługo po przyjeździe wypalę im płytki z fotami i wyślę. Komórkę mam zupełnie rozładowaną, mówię że nie wiem czy da radę, ale spróbuję im napisać, jak już będę sączył zimne piwko w Gusinje. Żebyś nie musiał pisać z więzienia - śmieją się. Żegnamy się i ruszam w dół, w kierunku granicy.

Ścieżka między jeziorami doprowadza mnie do opuszczonego bunkra i starego granicznego słupa. Nikogo nie spotykam po drodze. Jestem w Czarnogórze!

Niedługo ścieżka zaczyna schodzić stromym stokiem przez las, po czym się rozgałęzia na mnóstwo zanikających odnóg. Wybieram jedną z nich na oko, ona też zanika, zbiegam na czuja stromym lasem, czasem łapiąc się drzew dla równowagi. Po Słońcu i spadku terenu mniej więcej wiem, gdzie iść. W pewnym momencie nachodzą mnie wątpliwości co do kierunku, więc zbaczam w lewo do dna doliny. Orientacja niby łatwiejsza, ale musze się gramolić po wielkich wapiennych blokach, a pomiędzy nimi złazić między gęste krzaki i pokrzywy, na ogół nie widząc gleby. Według mapy od progu doliny do Zastan powinno być około 300 m różnicy wzniesień, czyli muszę być już blisko, ale w tym tempie może mi to zająć nie wiadomo ile. Po pół godzinie takiego obcowania z przyrodą stwierdzam, że idę jak ostatnia dupa, zamiast spróbować stokiem. Schodzę więc najpierw na lewą stronę w las, potem znowu w prawo, jak teren pozwala. W lesie mimo cienia jest parno. Dlaczego wziąłem tak mało wody, już dawno mi się skończyła. Nagle drzewa się przerzedzają, wychodzę na polanę, na niej widzę kamień z narysowaną czerwoną strzałką w kierunku, z którego przyszedłem, z napisem Maja Jezerce. Strzałka pokazuje niewyraźną ścieżkę, która gdzieś musiała mi umknąć. Ale to przecież nieważne. Jestem na Zastanie.

Znajduję zaznaczone na mapie źródełko, które okazuje się cienką gumową rurką wystającą z małego zabetonowanego ujęcia. Woda z niej ledwo ciurka, napełnienie plastikowego peta zajmuje kilka minut. Wypijam prawie całego od razu, resztę wylewam na głowę, napełniam znowu na zapas. Ściągam totalnie mokrą od potu koszulkę, zmieniam ją na drugą, równie brudną, ale suchą. Gdy idę dalej przez łąkę, prawie spod nóg ucieka mi z sykiem całkiem średnio-spory wężyk. Nie mam pojęcia czy jadowity, ale postanawiam bardziej uważać na kroki w wysokiej trawie. Przechodzę niedaleko wolno stojącego domku, przed nim na ławie pod parasolem siedzi jakaś para. Facet odwraca się w moim kierunku. Zdravo, Poljak! - słyszę. Nasi wczorajsi Serbowie. Widzę po ich minach że się mnie tu nie spodziewali, no tak, mówiłem im, że mam zupełnie inne plany. Tamo je bliže - mówię pokazując w dół, na Ropojanę, jakby to coś wyjaśniało. Pytają, czy weszliśmy na szczyt, czy używaliśmy sprzętu. Krótko opowiadam jak było, nie chcę już przeciągać rozmowy, żegnam się i ruszam bitą drogą w dół do Ropojany.

Od zejścia na dno doliny do Vusajne zostało jeszcze z 5 kilosów, do Gusinja drugie tyle, a ja już trochę mam w nogach i to czuję. Dobrze że wziąłem zapas wody, bo w Ropojanie w tym miejscu nic nie płynie. Jest już wczesny wieczór, słońce niedługo schowa się za wysokim grzbietem. Gdy idę kamienistą drogą, z przeciwka nadjeżdża terenówka z dwoma facetami. Pozdrawiają mnie, pytają skąd jestem i skąd wracam. Oczywiście ściemniam, że z Karanfila, że wszedłem od strony Grbaji i zszedłem na tą stronę. Widząc ich lekko zdziwione twarze mówię że owszem, trudno było ale zszedłem. Z tego co wiem, zejście stamtąd na Ropojanę jest dosyć problematyczne. Gdje druge? - jeden z nich pyta. Kakve druge? - szybko odpalam - nie ma nikogo innego, byłem sam! Kombinuję w głowie - przecież są w cywilu, bryka też cywilna, szukają kogoś? Czyżby wiedzieli o Czechach? Telefon od naszych Serbów? A może gaździna u której zostawiłem brykę zaniepokoiła się, że długo nie wracamy i rozkręciła akcję? Eee tam, po prostu się dziwią, że się sam wypuściłem w góry, nie świruj idioto - myślę do siebie. Drugi facet coś jeszcze wspomina, że kiedyś był w Polsce, pyta skąd dokładnie jestem. Żegnają się i jadą w swoją stronę.

Kawałek dalej spotykam kilkoro miejscowych idących na spacer, też mnie zagadują i też oczywiście mówię, że schodzę z Karanfila. Dalsze pół godziny marszu i jestem w Vusanje. Ostatnia przeszkoda - policyjna strażnica. Po obu stronach drogi wszędzie zabudowania, gospodarstwa i ogrodzenia, nie widać żadnej rozsądnej drogi obejścia, wąska asfaltowa droga idzie przez wieś obok samej strażnicy. Widzę z daleka, że paru policjantów siedzi na niskiej wieżyczce. W końcu czego się bać, przecież wracam z Karanfila. Spokojnym krokiem przechodzę szosą, patrząc przed siebie. Nikt za mną nie woła. Połówkę dostaną gazdowie w Ahmedmujovići.

Gdzieś w połowie drogi z Vusanje do Gusinje zatrzymuje się za mną samochód. Miejscowy czarnogórski Albańczyk proponuje podwiezienie, zabieram się z nim do Gusinje. Fajnie, w końcu nogi mi coraz bardziej ciążą.

W Gusinje jestem o zmroku. Kupuję trochę żarcia na drogę, zjadam ciasto w kafanie, łażę chwilę po ulicach pełnych ludzi. Przysiadam w jeszcze jednej knajpce, piję Niksićko, potem Nika Golda. Dawno mi browczyk tak dobrze nie smakował. Próbuję włączyć komórkę - nic z tego. Trudno, chłopaki dostaną semsa już z domu. Jest już po dziesiątej, gdy nieśpiesznie ruszam tyłek. Zostały jakieś trzy kilometry szosą. Ludzi i samochodów coraz więcej, nocne życie kwitnie. Jestem już daleko poza miasteczkiem, zatrzymuje się obok mnie wypasiona terenówka, już drugi raz dzisiaj ktoś mi proponuje podrzucenie. Rodzina z Belgradu jedzie na wakacje do schroniska w Grbaji, Ahmedmujovići jest im po drodze.

Skodzinka stoi na podwórku, w domu pali się światło. Otwiera gaździna, jest też chyba jej mąż i córka, zapraszają na kawę. Nie chcę spalać chłopaków, którzy są ciągle w Albanii, mówię im oficjalną wersję, podobnie jak wszystkim spotkanym wcześniej. Z tą różnicą, że oni wiedzą, że nie byłem sam, więc dla nich Czesi zostali pod namiotem w górach gdzieś po czarnogórskiej stronie. Gaździna pokazuje zdjęcia rodziny, większość siedzi w Szwecji i w Stanach. Pytam, czy mogę krótko zadzwonić do Polski, od dawna nie mieli ode mnie wiadomości. Chwilę rozmawiam z Ag, mówię że jak dobrze pójdzie to za 2 dni powinienem dotrzeć. Chcę zapłacić za rozmowę, ale się nie zgadzają. Serdecznie im dziękuję, przed wyjściem wręczam Wyborową.

Dziś już nie ma co za daleko jechać. W Gusinje na ulicach tyle samo ludzi, co przed godziną. Na wylocie z miasteczka zabieram na stopa jakiegoś chłopaka, jedzie do najbliższej wsi. Parę kilosów dalej znajduję placyk przy drodze obok Plavskog jezera. Zjeżdżam, oparcie w tył i myk do śpiwora. Zasypiam przy włączonej muzyce. Najdłuższy dzień dobiegł końca.
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 10.03.2009 14:19

11. Zamglone pasmo
1 sierpnia 2005

Budzę się wcześnie, jak zwykle w ostatnich dniach, tym razem z widokiem na Plavsko jezero. Przede mną długa droga, nie tyle przez samą odległość, co czas przejazdu, dużo gór po drodze. Durmitor, Sarajewo, następny nocleg koniecznie już na Węgrzech. Z pewną taką nieśmiałością myślałem, że jak już tu jestem to podjadę na Čakor od tej strony i wrócę, ale po oszacowaniu czasu sobie odpuszczam. Przynajmniej będzie pretekst, żeby tu wrócić. I tak dziś będę miał parę wysokich przełęczy do przejechania, w tym Sedlo w Durmitorze, jeszcze wyższe od Čakoru.

Zaraz niedaleko po ruszeniu zabieram na stopa starszego faceta, jadącego odebrać emeryturę w Andrijevicy. Fajnie się z nim gawędzi. Pod koniec pyta mnie, czy jestem żonaty. Odpowiadam mu, że prawie. Nie przeszkadza mu to życzyć mi na pożegnanie hiljada žen.

Droga na przełęcz 1573 ku mojemu zaskoczeniu okazuje się asfaltowa, chociaż czasami dziurawa. Spodziewałem się szutru. Wcześniej zapytany miejscowy mi ją odradzał, mówił żeby ją objechać od północy przez Berane. Skąd mógł wiedzieć, jakimi drogami jeździłem jeszcze kilka dni temu.

Na zjeździe podwożę następnego starszego, sympatycznego autostopowicza. Jedzie do najbliższej większej wsi, Mateševa, kupić gazetę. Opowiada, że w młodości był na wymianie studenckiej w Polsce, całą drogę się rozpływa w zachwytach nad urodą Polek.

W Babljaku tankuję, pozbywając się resztki dinarów po lekko zbójeckim kursie. Dobrze, że w ogóle je przyjęli, zjazd do Serbii nie byłby mi za bardzo po drodze. W Mojkovacu skręcam w legendarny kanion Tary. Widoki rzeczywiście są ładne, ale jak dla mnie daleko im do znanego mi z zeszłego roku kanionu Pivy, którym zresztą niedługo będę jechał.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Po wyjechaniu zza jednego z zakrętów już z daleka ukazuje się słynny most na Tarze.

Obrazek Obrazek

Po chwili do niego dojeżdżam. Rzeczywiście jest wielki, ale nie robi na mnie aż takiego wrażenia, jakiego się spodziewałem oglądając internetowe strony biur turystycznych. Mimo wszystko warto było tu zajrzeć.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Gdy przechodzę przez most i robię zdjęcia, miejscowy facet pyta mnie, czy potrzebuję noclegu. Za chwilę jakaś laska proponuje rafting na Tarze. Pytam o ceny, biorę wizytówkę, może kiedyś się przyda. Czas jechać do Žabljaka i w Durmitor. Jak przystało na turystyczny rejon, obok mostu machają stopowicze. Zabieram dwóch miejscowych i Czeszkę z plecakiem, wszyscy jadą właśnie do Žabljaka. Po praktykach ostatnich dni nie mam problemów z dogadaniem się osobno z Czeszką i Czarnogórcami, ale wszyscy naraz nie zawsze mnie rozumieją. Podejmuję więc próbę stworzenia słowiańskiego esperanto, zresztą z niezłym skutkiem.

W Žabljaku w informacji turystycznej kupuję mapę Durmitoru. Szkoda, że tym razem nie będzie już czasu z niej skorzystać. Teraz kolej na przejechanie słynnej szutrowej drogi do Trsy przez Sedlo 1908. Okazuje się ona niezłej jakości. W przeciwieństwie do albańskich dróg, nigdzie nie mam obaw o zawieszenie i podwozie, a może jestem już po prostu uodporniony. Prawie cały czas można jechać na dwójce, a często i na trójce. Spotykam całkiem sporo samochodów, w tym niemiecki i węgierski. Warto przejechać ten odcinek dla samych widoków.

Obrazek Obrazek Obrazek

Przy okazji skodzinka bije swój rekord wysokości nad poziomem morza. W tej formie jaką złapałem, z przełęczy pewnie bym myknął na Bobotov Kuk i z powrotem w 4-5 godzin, akurat żeby zdążyć przed wieczorem i się kimnąć w samochodzie. Innym razem.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Przed Trsą znowu zaczyna się asfalt, a dalej piękny zjazd serpentynami, z zakrętami czasem schowanymi w ciemnych tunelach, nad Pivsko jezero.

Obrazek Obrazek Obrazek

Później znaną mi już drogą kanionem Pivy, przez niezliczone tunele, dojeżdżam do przejścia granicznego Hum/Šćepan Polje.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Zgodnie z zaleceniami mam przygotowaną kartę pobytową z wpisaną naprędce datą opuszczenia kraju. Jednak, tak jak przypuszczałem, nikt się o nią nie pyta. Czarnogórzec macha ręką bez patrzenia w dokumenty, pogranicznik po stronie BiH tylko kuka szybko w paszport i puszcza.

To przejście graniczne ma swój niepowtarzalny klimat, jest położone daleko od wszystkich miejscowości, posterunki mieszczą się w kontenerach, szlaban jest ręcznie podnoszony. Ciągle stoi zionący pustką barak z dumnym napisem DUTY FREE SHOP. I nie mogę uwierzyć, jak ten drewniany most znosi obciążenie autobusów i ciężarówek.

Obrazek Obrazek

Zaraz za granicą kupuję od przydrożnego handlarza duży słój miodu za 5E. Dalej międzynarodowa droga E762 jest na długich odcinkach szutrowa. Asfalt, jeśli czasem się pojawia, też pozostawia wiele do życzenia. Jechałem tędy w drugą stronę w zeszłym roku, później zimą było duże obsunięcie ziemi. Drogę wyremontowali, ale jej jakość się nie zmieniła. Natomiast dalsza droga z Fočy do Sarajewa nie byłaby warta wspomnienia, gdyby nie poprzeczne progi na remontowanych odcinkach, zmuszające do częstego zwalniania.

W Sarajewie włóczę się trochę po centrum i po starym targu Bašćaršija, kupuję trochę marek w kantorze, zjadam burka w kafanie, zaopatruję się w miejscową muzykę - Tifa, Zabranjeno pušenje, Skroz.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Jestem tu już drugi raz i znowu nie ma czasu na dłuższe zwiedzanie. Przejeżdżam obok stadionu Koševo, przed wyjazdem z miasta tankuję do pełna względnie tanią benzynę i ruszam na północ.

Robi się ciemno. Przed Kladnjem zabieram autostopowicza. Šeki gdzieś tu pracuje na koparce i wraca do domu pod Tuzlę. Ma 35 lat, rocznego synka i bardzo ciężką sytuację. Pracodawca od jakiegoś czasu nie wypłaca pieniędzy, a o inną pracę w okolicy trudno.

Około 9.30 wieczorem w jakiejś wsi za Kladnjem musimy się zatrzymać. Stoi kilka samochodów, przed nimi tłum rozwścieczonych ludzi. W światłach samochodów niewyraźnie widać, że ktoś leży na poboczu, nachylona nad nim płacząca kobieta, naokoło ludzie biegają i krzyczą. Wychodzimy z Šekim z samochodu, ktoś mówi, że dosłownie przed chwilą ciężarówka zabiła chłopca, kierowca uciekł. Za jakieś pół godziny przyjeżdża dwóch policjantów. Kilku miejscowych do nich podbiega, machają rękami, krzyczą obelgi. Policjanci spokojnie odgradzają taśmą jeden pas i całe pobocze. Za nami cały czas rośnie korek samochodów. Nikogo nie przepuszczają, podobno trzeba czekać, aż przyjedzie sudija, czyli koroner, nikt nie wie ile to może potrwać. W międzyczasie z ust do ust rozchodzi się wiadomość, że gdzieś niedaleko złapali sprawcę. Ktoś odsunął ciało dalej na pobocze i przykrył. Tłum się powoli rozchodzi. Parę minut po 11 policjanci nie czekając na przybycie sudiji zaczynają przepuszczać samochody jednym pasem. Wsiadamy i ruszamy.

Šeki wysiada przy rozjeździe z drogą odchodzącą do Tuzli, życzymy sobie nawzajem powodzenia. Staram się nie jechać za szybko, mimo późnej pory co jakiś czas przy drodze stoją patrole, zresztą ciągle mam przed oczami sceny z wypadku. Koło Srebrenika tankuję na stacji OMV, benzyna w dobrej cenie, na szczęście można płacić kartą, bo mam już tylko 100 euro w jednym papierku i żadnych marek. Kilkanaście kilometrów dalej na tablicach miejscowości pojawia się serbska cyrylica, a cena wachy spada o dalszych kilkanaście fenigów za litr. Trochę szkoda, ale i tak nie wiadomo, czy by przyjęli kartę. Jeszcze chwila i z Republiki Serbskiej Bośni i Hercegowiny wjeżdżam do Chorwacji w miasteczku Županja.

Droga jest pusta, ale po ostatnich przykrych doświadczeniach z chorwacką policją w każdym terenie zabudowanym zwalniam do przepisowej prędkości. Te 120 km przez Chorwację zlewa mi się w jedno zamglone pasmo. Oczy mi się zamykają, muzyka gra na maksa, cały czas żuję gumę, co chwila popijam wodę, ostry zimny nawiew prosto w mordę, mijam Vinkovici i Borovo, nie rejestrując ich w świadomości. W Osijeku senność mi trochę mija, ale zaraz potem wraca. Znowu pusta droga, chwila postoju w lesie, jakieś miasteczko, zwolnić, patrol, zamglone pasmo, nie odpłynąć, zaraz Węgry. Udvar, granica, uchylam okno tylko na moment, żeby podać paszport, bo na zewnątrz pełno komarów, zmęczeni pogranicznicy siedzą na ławce i się oganiają. Niedaleko za granicą macha z krzaków czerwona latarka. Rangersi, jak ich nazywam, bo węgierska nazwa policji brzmi jakoś podobnie. Deutsch, English? Nie przekroczyłem, sprawdzają tylko papiery. Mohacs, gra Slager Radio. Kiedy zjeżdżam spać na pierwszej spotkanej stacji benzynowej, tej znanej mi do bólu z poprzednich przejazdów, jest 2.30.
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 10.03.2009 14:20

12. Sedime v Beograde...
2 sierpnia 2005

Wstaję około 8, średnio wyspany. Na śniadanie czarnogórski chleb z šipakowym dżemem. Wracam tą samą trasą - Szekesfehervar, granica słowacka w Komarnie, w Zlatych Moravcach kupuję parę piwek i czekolad. Odcinek specjalny, w magnetofonie "Perfect Strangers" Deep Purple, jazda na maksa pustą górską drogą. W Osl'anach w przydrożnej hospodzie zatrzymuję się na obiad. Vypraženy syr z szynką i pieczarkami, frytki i sałatka, ogromna porcja jak to u południowych sąsiadów, ale jakaś tłusta i ciężka tym razem. Tankuję w Novakach, cały czas upał, obiad siedzi na żołądku, muszę się na godzinę położyć na rozłożonym siedzeniu, aż mi przejdzie. Tym razem za czeską granicą, zamiast się wlec po wykopkach do Cieszyna, w Jablunkovie skręcam w góry na malutkie przejście Bukovec/Jasnowice. Znudzony polski pogranicznik ze zdziwieniem ogląda albański stempel, wbity w rubryce "Dzieci". Ostatnie góry na trasie, Kubalonka, w Wiśle zaopatruję się w dobre Brackie piwko, u siebie go nie znajdę. W Katowicach przegapiam zjazd, robię dwie rundki honorowe, zawracam na zakazie, w końcu wypływam na czyste wody. Skodzinka raźno pomyka gierkówką, jak koń, co poczuł stajnię. O 22.30 jestem w domu.

* * * * *

Rano wysyłam semsa do chłopaków, zaraz przychodzi odpowiedź. Ahoj, vystoupili na oba vrcholy a prosli labyrintem skal - zajimave, ale umorne. Sedime v Beograde, cekame na bus do Cech. Hezkou dovolenou v Chorvatsku!
janusz.w.
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1672
Dołączył(a): 21.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) janusz.w. » 10.03.2009 15:15

O kurcze... :!: W pracy nie dam rady :lol: Zostawiam na wieczór :!:

pozdr
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 10.03.2009 19:11

TAM
zawodowiec napisał(a):P.S. Były małe wspominki z 2005 roku - mówiłem że coś z tym zrobię. No i zrobiłem wydanie drugie poprawione i uzupełnione :lol:

Z przyjemnością w wolnej chwili przeczytam raz jeszcze. To fantastyczna relacja. :D :D :D
Niektóre uzupełnienia widzę już na pierwszy rzut oka - dodałeś kilka fotek - a to konie, a to pies, a to inne górki, no ale, że TO... 8O :!: :!: :!:

zawodowiec napisał(a): Obrazek

No jakże ta przepiękna bośniacka lilia (Lilium bosniacum :lol: ) mogła tyle lat przeleżeć u Ciebie w szufladzie???!!! :roll: Toż to zgroza!!!!! :!: Normalnie aż się oburzyłam. :D :D :D

Do tej pory widywałam ją tylko na cudzych zdjęciach. :lol: :lol: :lol:
Boska jest!!! :hearts: Nigdy jej w naturze nie widziałam. Umarłabym chyba z zachwytu. :!: :D :D :D

Pozdrawiam serdecznie! :papa: :D
Jola
typ
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 933
Dołączył(a): 27.03.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) typ » 10.03.2009 19:18

No i pięknie! Wszystko w jednym miejscu. Super wypad.
Widzę że znalazłeś trochę wolnego czasu :-)
PAP
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1371
Dołączył(a): 21.08.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) PAP » 10.03.2009 22:20

zawodowcu,

Widzę, że poddałeś kultową relację re-masteringowi :D ... To teraz kolejne pokolenie wielbicili będzie mogło na niej dorastać i szukać inspiracji na swoje wypady, tak jak posiłkowałem się nią ja przed naszą wyprawą w 2007 roku :) ...

Pozdrawiam,

PAP
plavac
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4893
Dołączył(a): 11.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) plavac » 10.03.2009 23:56

A ja trochę nostalgicznie odczułem czas. Tyle "postów" się wydarzyło od tamtego czytania.
Ale z drugiej strony - deja vu. I znów z tym miłym dreszczykiem tęsknoty za górami :)
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 11.03.2009 18:41

janusz.w. napisał(a):O kurcze... :!: W pracy nie dam rady :lol: Zostawiam na wieczór :!:

PAP napisał(a):Widzę, że poddałeś kultową relację re-masteringowi :D ... To teraz kolejne pokolenie wielbicili będzie mogło na niej dorastać i szukać inspiracji na swoje wypady, tak jak posiłkowałem się nią ja przed naszą wyprawą w 2007 roku :) ...

plavac napisał(a):A ja trochę nostalgicznie odczułem czas. Tyle "postów" się wydarzyło od tamtego czytania.
Ale z drugiej strony - deja vu. I znów z tym miłym dreszczykiem tęsknoty za górami :)

Fajnie że jeszcze się Wam chce tą starą relację czytać. A nowym będzie łatwiej jak będą chcieli coś znaleźć :)

Jolanta Michno napisał(a):No jakże ta przepiękna bośniacka lilia (Lilium bosniacum :lol: ) mogła tyle lat przeleżeć u Ciebie w szufladzie???!!! :roll: Toż to zgroza!!!!! :!: Normalnie aż się oburzyłam. :D :D :D

Ja to się na roślinkach tak znam jak świnia na pieprzu :lol: Wtedy nawet nie wiedziałem że to bośniacka tylko że jakaś lilia, dopiero potem gdzieś widziałem na zdjęciach to się dowiedziałem...

typ napisał(a):Widzę że znalazłeś trochę wolnego czasu :-)

Niezupełnie... miałem to poskładane do kupy już wcześniej, tylko niedawno odnowiłem zdjęcia. Teraz tylko dobry moment na przypomnienie jak skończyliśmy naszą tegoroczną relację :)
Poprzednia strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe



cron
Albania, Kosowo, Czarnogóra - górski wypad - strona 31
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone