Witam kolejnych czytelników i zapraszam do wspólnej podróży. Wsiadajcie, zapinajcie pasy i jedziemy dalej. Mondziu pomieści jeszcze parę osób
28 sierpnia, sobota
Kiedy nastaje ranek, naszym oczom ukazują się dawno nie widziane i jakże utęsknione widoki:
mijamy kolejne tunele
Słoneczko świeci, temperatura za oknem wzrasta wraz z kolejnymi kilometrami, , a my prujemy naszym Mondziem po chorwackiej autostradzie z nadzieją, że jeszcze dzisiaj zanurzymy się w Jadranie.
Za Splitem Jaro z niepokojem zerka na wskaźnik poziomu paliwa, który podejrzanie szybko zbliża się do minimum.
- Musimy zatankować na najbliższej stacji.
A tu jak na złość nie widać żadnego znaku informującego o stacji benzynowej. Wreszcie pojawia się znak z literką P i trzema pustymi polami, jakby ktoś wymazał z nich stację benzynową, restaurację i coś tam jeszcze.
Nagle nasz Mondziu zaczyna tracić moc i po chwili gaśnie. Siłą rozpędu udaje nam się zjechać na parking ( na szczęście było z górki). Ku naszemu przerażeniu, naszym oczom ukazuje się pusty plac, z miejscem wyznaczonym na budowę przyszłej stacji benzynowej i restauracji oraz z kilkoma toy-toyami na tle cudownej panoramy Biokova... No to mamy problem!:cry:
Jaro podnosi maskę Mondzia i stwierdza wyciek paliwa

No to super! Wszystko przez ten rozbity kubek! (ale przecież nie jestem przesądna)
Po chwili namysłu sięgam po teczkę z dokumentami i szukam numeru telefonu do Warty, w której mamy wykupioną polisę Podróżnik. Jaro dzwoni, tłumaczy co się stało i otrzymuje informację, że za ok.1-2 godziny powinna przyjechać pomoc, jednak w przypadku wycieku paliwa, samochód musi być zaholowany do najbliższego w warsztatu. No to czekamy. Pięknie zaczęły nam się tegoroczne wakacje!
Po ponad 2 godzinach przyjeżdżają na parking dwa auta: terenowy hyundai i ciężarówka z lawetą, Mondziu zostaje sprawnie załadowany na lawetę, a ja z dziećmi pakuję się do terenówki i ruszamy do Makarskiej.
Właściciel warsztatu pędzi terenówką na złamanie karku do końca autostrady, a potem na drodze krętej jak jelita, ścina zakręty, trąbi na jadących "zbyt wolno" maruderów i podśpiewuje sobie do melodii z radia. Ukradkiem zerkam przez ramię, czy dzieci mają pozapinane pasy, sama kurczowo trzymam się uchwytu przy drzwiach - żeby tylko nie pomylić z klamką!
Po drodze zatrzymujemy się na chwilę na jednym z zakrętów , by podziwiać taki oto widok.
I w końcu szczęśliwie dojeżdżamy do Makarskiej. Uff! Mimo włączonej w terenówce klimy, czuję, ze mam mokro na ... plecach:)
Pytam właściciela jak długo będziemy czekać na lawetę, bo wyobrażam sobie jak ostrożnie i powoli wiezie naszego Mondzia tymi krętymi serpentynami. A pan mi odpowiada, że zaraz będą. I rzeczywiście po chwili pod warsztat podjeżdża ciężarówka z naszym autem, a z kabiny wysiada kierowca i mój Jaro, jakby trochę pobladły na twarzy. On to dopiero miał jazdę!
Panowie mechanicy zabierają się za naszego"staruszka". Po wymienieniu filtra paliwa i jakichś rurek, czy wężyków ( nie pytajcie mnie jakich), nasz Mondziu jest gotowy do dalszej drogi. Lżejsi o bagatela 70 euro wyjeżdżamy z Makarskiej. Dochodzi 15.00. Zmęczenie daje się nam we znaki, ale myśl o Jadranie dodaje sił do dalszej drogi. Jedziemy Jadranką i upajamy się widokami.
Podróż przez Peljesac nie była dobrym pomysłem, bo choć widoki po drodze piękne, to przez zmęczenie trudno nimi cieszyć oko.
Wreszcie docieramy do Orebica.
Już niedaleko, juz widać Korculę
Jeszcze tylko przeprawa promem i ostatni odcinek drogi przez wyspę.
Do Zavalaticy docieramy ok. 20.00, potwornie zmęczeni, ale szczęśliwi. Już dzisiaj nikt nie ma siły na kąpiel w Jadranie. Zjadamy szybką kolację, wymarzony prysznic i do łóżka!
To była nasza najdłuższa podróż do CRO!
Dobranoc
CDN