19.07.2010Rano schodzimy na śniadanie. Na stołówce prawie sami Polacy

, ale większość chyba zmierza na południe, bo jeszcze trochę biali

.
Potem szybkie zapakowanie smarcika i o 8 ruszamy i my na południe, a droga przed nami dłuuuuuuuuuuuga

.
Przez Węgry jedzie się super (choć nie jedziemy autostradą, ale drobą nr6).
Jest szeroko,ruch niewielki, nawierzchnie super

.

Sporo radości sprawie nam słuchanie ichniejszego radia i czytanie nazw węgierskich miejscowości

Co jakiś czas towarzyszy nam Dunaj (mąż cały czas przeżywa, że tu mogą pływać barki, a po Wiśle nie

), i prawie cały czas pola słoneczników


Jedzie się bardzo dobrze i nawet nie wiedzieć kiedy jesteśmy w Chorwacji
Ten odcinek przejechaliśmy sobie autostradą

.
Na jednym z autostradowych parkingów rozprostowaliśmy nogi, przekąsiliśmy co nieco i dotankowaliśmy smarcika


Niestety jak szybko do Chorwacji wjechaliśmy tak jeszcze szybciej trzeba było ją opuścić
Na granicy chorwacko - bośniackiej bez żadnych problemów.
Pan celnik bośniacki bardzo miły, sprawdził dokumenty samochodu i zieloną kartę, zapytał gdzie jedziemy. Zażartował nawet, że my możemy jechać, ale Zuzana zostanie u niego

.
Później już tak różowo nie było

.
Droga równa, ale wąska, a ruch zdecydowanie się zwiększył. Zauważamy z mężem, że jeżdżą tu prawie same golfy (i to raczej te starsze I i II

). I oczywiście wszystkim się śpieszy

.


Jak już wspominałam przed Sarajevem kawałek autostrady, niewielki, ale zawsze

. Podjeżdżamy, pan mówi 2 KM - pytamy czy można zapłacić euro, odpowiada, że ok - 1euro. Płacimy i zadowoleni jedziemy dalej.
Wjeżdżamy do miasta a tu niestety korek

. Stojąc lub jadąc bardzo wolno można było porozglądać się trochę. Niestety Sarajevo nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia. W wielu miejscach widać ślady niedawnej wojny. Ale bardziej przygnębiają walające się śmiecie i żebrzące dzieci

.
Straciliśmy w tym korku około pół godziny
Całe szczęście za Sarajevem ruch się nieco zmniejsza a droga robi się coraz bardziej malownicza

.
Kiedy zaczyna się fragment drogi, który w moim atlasie nazywa się Tresčanica, szybko zapominamy o przygnębiających obrazkach z Sarajeva . Widoki są przepiękne, zwłaszcza kiedy dołącza do nas Neretva

.





I tak tak razem z Neretvą dojechaliśmy do granicy w Metkovic

.
Całe szczęście nie było kolejki i wreszcie byliśmy w CRO

.
Navi usilnie chciała poprowadzić nas na prom do Ploce

.
Ignorujemy ją i kierujemy się na Ston

.
Potem już wszystko dobrze nam znajome

.
Dojeżdżamy do Drace i mamy już Jadran na wyciągnięcie ręki

. Ale to jeszcze nie jest nasz Jadran

. Jeszcze kilka górek i już jesteśmy po właściwej stronie tęczy - znaczy Peljesaca

.
Już w dole widać światła Orebića, nawet Zuzia nie marudzi, bo też wie, że jesteśmy prawie w domu

.
Dostaliśmy od naszych gospodarzy dokładne wskazówki jak do nich trafić ( i bez tego byśmy trafili, bo Orebić jest nam dobrze znany) i dokładnie o 21, po 13 godzinach jazdy

, docieramy na miejsce

.
Rozpakowujemy bagaże i idziemy na lody do naszej ulubionej lodziarni
Gdy wracamy do apartamentu padamy jak trzy zdechłe muchy

.
cdn
