14.09 - wszystko co dobre kiedyś się kończyNieubłagalnie nadszedł kres urlopowej laby. Pora pożegnać Sutivan; kiedyś pewnie tu wrócimy. Nie będę pisać, że jakoś szczególnie nam przykro, smutno, nostalgicznie, depresyjnie ect. Przed nami w końcu jeszcze długo oczekiwany żużlowy wieczór w Goričan

.
Zabieramy z Brača mnóstwo miłych wspomnień, na pewno będziemy polecać wyspę, Sutivan i apartamenty Zava. Jedyny malutki minus dla pogody, która szczególnie nas tu nie rozpieszczała.
Regulujemy należność za pobyt, żegnamy się z sympatycznym gospodarzem i ruszamy na prom odpływjący z Supetaru o 9,00. Docieramy do portu kwadrans po ósmej. Niby wcześnie, a kolejka samochodów i tak całkiem już spora. Potem szybko wydłuża się z każdą minutą.
Ostatnie fotki na Bracu.
469.

470.

Prom przypływa z niewielkim opóźnieniem. Znowu popłyniemy Hrvatem. Tym razem jednak załadowanym szczelnie na obu poziomach. Mimo, że obsługa robiła co mogła Hrvat nie z gumy i paru nieszczęśników zostało na lądzie. Całe szczęście, że nie upierałam się, żeby pospać pół godziny dłużej

.
471.

472.

Zjazd z promu i przejazd przez Split zajmuje grubo ponad godzinę. Sobota jest zdecydowanie najgorszym dniem na podróżowanie po Chorwacji, ale co począć - żużlowego kalendarza nie przeskoczymy

. Wjeżdżamy na autostradę i mkniemy na północ. Pierwszy planowany przystanek robimy w Skradinie. Bo ładnie tu

.
473.

474.

475.

476.

Ruszamy dalej. Mimo wzmożonego sobotniego ruchu jedzie się sprawnie. Łykamy kilometr za kilometrem. Niestety do czasu

. Gdzieś między Benkovac a Maslenica, nie pamiętam dokładnie w którym miejscu, utykamy w korku. Mijają minuty, kwadranse, a my przesuwamy się powolutku co kilka - kilkadziesiąt metrów. Nie lubię się spieszyć, nie lubię jechać według zegarka, niestety nawigacja bezlitośnie wskazuje, że
przed 16stą to my do Goričan już raczej nie dojedziemy. Poziom adrenaliny podnoszą mi dodatkowo przemykający obok raz po raz mistrzowie awaryjnego pasa. Żółwim tempem dotaczmy się w końcu do jakiegoś tunelu, tuneliku, w którym służby drogowe postanowiły zamknąć jeden pas ruchu. Oprócz ustawionych pachołków nic się tu nie dzieje. Oto przyczyna korka-giganta, w którym starciliśmy ok. 1,5 godziny

.
Dalej idzie już nieżle. Pogodziłam się już z myślą, że przerwy na kawę nie będzie. I obiadu w jakiejś miłej knajpce w Prelogu też już raczej nie zjemy. Trzy oddechy, spokój powraca, za oknem majestatyczny Velebit. Sv. Rok coraz bliżej.
477.

478.

479.

480.

481.

482.

Wyjeżdżamy z tunelu Sveti Rok. Odkładam aparat. To miejsce to taki mój symboliczny koniec chorwackich wakacji. Chociaż do domu ciągle daleko.
Tuż przed zjazdem 1a przed Lucko pojawia się oczekiwana HAHA informacja o korkach. Jeszcze dłuższych niż przed tygodniem. Bez wahania postanawiamy powtórzyć sprawdzony już w ubiegłą sobotę scenariusz i kierujemy się do zjazdu. W korkach to my się już dzisiaj nastaliśmy. Czasu też za wiele nie mamy. Już nie 130 km/h, ale przynajmniej jedziemy. Przegapiłam wprawdzie wjazd na A3 i byliśmy zmuszeni przejechać przez Zagrzeb stając na kilkunastu światłach, ale cały manewr oceniam na plus.

Jechał ktoś może w sobotnie popłudnie 14 września przez Lucko i jest w stanie powiedzieć ile czasu spędził w kolejce do bramek
