Na zakończenie grupowego zwiedzania medyny mamy tutejsze garbarnie i farbiarnie skór wielbłądzich, które od X do XIX w. stanowiły podstawę bogactwa Fezu. Odrażający zapach

czuć już z daleka! Żeby to jakoś

wytrzymać, dostajemy przy wejściu na balkonik ponad garbarnią po gałązce świeżej mięty, skutecznej

zwłaszcza jak się kawalątek zgniecionego listka włoży do dziurek w nosie. Warto jednak trochę się pomęczyć

, bo widok z tarasu na kolorowe kadzie w kształcie plastra miodu, rozciągnięte na dachach suszące się skóry oraz pracujących ludzi jest niepowtarzalny

, tu naprawdę praca jest wciąż taka, jak w średniowieczu.
W okolicy garbarni oczywiście jest mnóstwo

sklepików z wyrobami skórzanymi.
Kluczymy jeszcze trochę uliczkami i w końcu wychodzimy poza mury medyny, gdzie na naszą wycieczkę czeka autokar aby

zabrać ludków do hotelu. Jest godzina mniej więcej 14-ta - ciekawe, co tyle czasu do końca dnia robić w Ville Nouvelle? Spacerek po bulwarze czasu zajmuje w niewiele, a w okolicy hotelu poza tym w zasadzie nie ma

nic ciekawego. Na dodatek ci co wykupili obiadokolację, będą ją mieli dopiero wieczorem

. - i taką zwykłą "hotelową".
Była mała grupka chętnych na wieczorek marokański (podobny do tego, co to go

pokazywał i opisywał Wojan) - za dodatkową opłatą oczywiście ... Ale okazało się że jest ich za mało i nici z tych planów. Potem wyszło na jaw, że taki wieczorek zorganizowany miała

druga wycieczka z tego biura co my (dla pań z Uniwersytetu Trzeciego Wieku), która przez cały tydzień nocowała z nami w tych samych hotelach, ale jakoś się nasz pilot nie dogadał

w sprawie wieczorku z ich pilotką... Ale to zmartwienie tych, co wrócili szybko do hotelu

. My konsekwentnie (tyle że w trójkę, bo moja siostra miała już dość

łażenia na ten dzień) realizujemy swój plan i zaraz po wyjściu z medyny informujemy pilota, że zostajemy

tu do wieczora.
Nie wiem, czy ta wiadomość zasozkowała nasze kierownictwo, pewnie w sumie nie

. W każdym bądź razie nie było żadnej dziwnej reakcji, chociaż wcześniej podkreślano wielokrotnie, że po medynie lepiej samemu się nie włóczyć

. Poprosiliśmy tylko o wskazanie na mapie miejsca, w które wyszliśmy no i pokazali nam, a jakże! Tyle że

zupełnie w innym miejscu niż to było faktycznie

. Trochę to nam pokomplikowało drogę uliczkami, zanim zorientowaliśmy się

, którędyż faktycznie wędrujemy. Kupiona w Casablance mapka Fezu w zakresie medyny tak naprawdę nadaje się

do... no i chyba też nie do końca do tego, bo papier gatunkowo jest prima sort dla map właśnie, do innych spraw niekoniecznie. Gorzej z treścią nadruku... Inna rzecz, że nawet gdyby

na planie medyny były wpisane nazwy uliczek, to i tak kicha

, bo faktycznie jeśli już jest na jakimś domu tabliczka z nazwą ulicy, to arabskimi robaczkami

, a te dla niewtajemniczonych są tak podobne... Najbardziej praktyczne okazały się

schematyczne mapki w przewodniku Pascala, dzięki umiejscowionym tam ważniejszym obiektom, które to często i w medynie były oznaczone tablicami informacyjnymi w bardziej ludzkich dla turystów językach

. Być może właśnie to nas uratowało przed zagubieniem się w medynie, przez którą całą przeszliśmy ze wschodu na zachód, w większości zupełnie innymi

uliczkami niż poprzednio z wycieczką. I co najważniejsze

dotarliśmy

do dwóch zaplanowanych miejsc, które koniecznie chcieliśmy

zobaczyć od środka, a o istnieniu których nawet nam nasz pilot nie wspomniał

.
Z naszego powtórnego przejścia przez medynę zbyt wielu fotek nie mam, bo klimaty przecież były cały czas podobne do tych, o których już było wcześniej i trochę byłoby bez sensu zapełnić całą kartę w aparacie Fezem

, przecież to dopiero środek wycieczki

.