napisał(a) skolimiak » 17.01.2009 08:54
Pewne małżeństwo, w którym mężczyzna nie mógł niestety mieć dzieci postanowiło skorzystać z usług tzw. zastępczego ojca. Po dokonaniu wszelkich niezbędnych ustaleń i formalności małżonek wyszedł z domu, zostawiając żonę w oczekiwaniu na przybycie "specjalisty". Przypadek sprawił, żedo drzwi zapukał fotograf-domokrążca, specjalizujący się w zdjęciach dzieci.
- Dzień dobry, pani, ja jestem...
- Ależ wiem, oczekiwałam pana - odpowiada kobieta i prowadzi go do środka.
- Ooo, doprawdy? - zdziwił się fotograf. - Ja, widzi pani, specjalizuję się w dzieciach...
- Wspaniale, właśnie o to chodziło mężowi i mnie. - mówi kobieta i po chwili pyta spłoniona z emocji:
- To gdzie zaczniemy?
- No cóż - odpowiada fotograf - myślę, że może pani zdać się zupełnie na mnie. Mam duże doświadczenie. Z reguły zaczynam w kąpieli, tak ze dwa - trzy razy, później zwykle ze dwie pozycje na kanapie, w fotelu i z pewnością parę w łóżku. Nieraz doskonałe efekty osiąga się na dywanie w salonie, gdzie naprawdę można się dobrze wyluzować...
Dywan w salonie... - Myśli kobieta. - Nic dziwnego, że mnie i mojemu staremu nic nie wychodziło...- Droga pani, nie mogę gwarantować, że każde będzie udane. - kontynuuje fotograf.
- Ale jeżeli wypróbuje się kilkanaście pozycji, jeżeli strzelę z sześciu - siedmiu różnych kątów, wówczas jestem pewien, że będzie pani zadowolona z rezultatu...
Kobieta z wrażenia zaczęła wachlować się gazetą, a facet nawija dalej:
- Musi się pani również liczyć z tym, że w moim zawodzie, podczas roboty,człowiek cały czas jest w ruchu. Kręcę się tu i tam, zachodzę z
różnych stron nieraz kilkanaście razy w ciągu minuty, ale proszę mi
wierzyć, że rezultaty mojej pracy rzadko zawodzą oczekiwania...
Kobieta usiadła bliżej otwartego okna, spocona z wrażenia...
- Ha! A żeby pani widziała, jak wspaniale wyszły mi pewne bliźniaki!
Zwłaszcza biorąc pod uwagę trudności, jakie ich matka robiła mi przy
współpracy...
- Taka była trudna? - spytała mdlejącym głosem kobieta.
- Straszliwie... Żeby uczciwie zrobić robotę, musieliśmy pójść do parku.
Ale był cyrk! Ludzie tłoczyli się dookoła ze wszystkich stron, żeby
zobaczyć mnie w akcji... TRZY GODZINY ! Proszę sobie tylko wyobrazić:
TRZY GODZINY ciężkiej fizycznej pracy! Matka cały czas się darła i jęczała tak głośno, że z trudem mogłem się skoncentrować. W końcu musiałem się spieszyć, bo zaczynało się robić ciemno. A do reszty się wkurzyłem, kiedy wiewiórki zaczęły mi obgryzać sprzęt...
- Sprzęt... - głos kobiety był ledwo słyszalny. - Chce pan powiedzieć, że
wiewiórki naprawdę obgryzły panu... hmmmm.. sprzęt..?
- Hehehe, a skądże, połamałyby sobie zęby, twardy jest jak hartowana
stal... No cóż, jestem gotów, rozstawię tylko statyw i możemy się zabierać do roboty.
- STATYW ?!?!?!?
- No a jakże, musze na czymś oprzeć tę lufę, za ciężka jest, żeby
przytrzymywać ją tylko w ręku ...
- Proszę pani! Proszę pani! Jasna cholera, ZEMDLAŁA ??? !!!