Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemcy :)

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
cronaturki
zbanowany
Posty: 2196
Dołączył(a): 10.01.2012
naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemcy :)

Nieprzeczytany postnapisał(a) cronaturki » 12.08.2012 01:50

Już od momentu powrotu z wakacji w Chorwacji w roku 2011 mieliśmy przekonanie, iż kolejne wakacje będą związane z Chorwacją, jej urokami i tym, czego nie udało nam się odkryć, poznać i dotknąć w czasie naszego pierwszego pobytu w tym kraju w roku 2011. Wydarzenia od końca wakacji w roku 2011 potoczyły się tak, iż coraz bardziej realne stawały się plany i zamysły spędzenia kolejnych wakacji we wspomnianym nadjardańskim kraju. Z czasem pytanie „czy jechać?” zaczęło się zmieniać w pytanie, „dokąd tym razem jechać i jaki region Chorwacji wybrać?”.

Po zeszłorocznym pobycie w Breli oraz czynionych wycieczkach po okolicy na kontynencie, a także po przejechaniu wysp Brać i wąskich, krętych uliczek wyspy Hvar pojawił się zamysł by wrócić w okolice Splitu, w którym rok temu spędziliśmy zaledwie kilka godzin przypłynąwszy do tegoż właśnie miasta promem z Hvaru. Dlatego też zaczęliśmy się rozglądać i zastanawiać, jakie miasteczko wybrać w tym roku za cel naszego wyjazdu. Wybór – choć nie łatwy – padł na Trogir.
Zaintrygowało nas nie tylko bliskie położenie od Splitu, w którym wiedzieliśmy, że bywać będziemy często, ale także określenie Trogiru mianem „małej Wenecji”. Chcieliśmy na własnej skórze przekonać się jak tam jest i czy w naszych oczach miasto to zasługuje na to określenie.

Wraz z wyborem miejsca docelowego zaczęło się planowanie trasy, a także zbieranie informacji o tym, co oprócz samego Trogiru oraz Splitu jest szczególnie warte zobaczenia, dotknięcia, skosztowania  Nie należąc do osób, które wyjazd wakacyjny, a konkretnie trasę do ustalonego miejsca traktują jak wyścig mający za cel jak najszybsze dotarcie do mety z językiem na brodzie, a potem odsypianie tego przez dzień lub dwa tylko po to by na forach móc się pochwalić, w jakim to najkrótszym czasie udało się przejechać określoną trasę – podobnie jak rok temu – postanowiliśmy rozłożyć trasę do Chorwacji na etapy i tak ją zaplanować by nie dojechać tam jak najszybciej, ale by po drodze zobaczyć i zwiedzić jak najwięcej, a przede wszystkim by nie tylko pobyt na miejscu, ale sam początek urlopu, czyli wyjazd i droga do celu była w możliwie jak największym stopniu odpoczynkiem i relaksem.

Rok temu trasa do Breli zajęła nam w sumie trzy dni. Wyjechaliśmy jednego dnia dojechaliśmy w okolice Plitvic, tam mieliśmy dwa noclegi, a następnie dojechaliśmy spokojnie do celu w Breli.
W tym roku chcieliśmy postąpić podobnie tym bardziej, że czas nas nie naglił, a pragnienie zobaczenia po drodze czegoś nowego i przejechania trasy do Trogiru w sposób raczej rzadko spotykany było duże.

Na mapie, na której wbite szpilki wskazywały miejsca, które chcielibyśmy zobaczyć próbowaliśmy nakreślić trasę optymalną zawierającą jak najwięcej z nich, a jednoczenie trasę w miarę racjonalną, choć jak się później okazało nasze pojęcie „w miarę racjonalnej trasy” znacznie odbiegało od wąskiego i ograniczonego pojęcia osób (przyjaciół, a także osób na forach), którym to ta trasa była przez nas przedstawiana i opisywana. Po wielu przemyśleniach i korektach powstał plan trasy do Trogiru prowadzący ze Śląska przez Wrocław, Zgorzelec, Drezno, Norymbergę do Fuessen w Bawarii. Tam planowany był nocleg. Następnie z tego miasteczka wiodący przez pobliskie Neuschwanstein (zobaczenie znajdującego się tam disnejowskiego zameczku było od lat marzeniem i pragnieniem mojej ukochanej, a kto choć raz oglądał od początku do końca bajkę Disneya ten z pewnością kojarzy ten rysunek białego zameczku pokazywany zazwyczaj na końcu bajki lub filmu stworzonego przez ekipę Disneya), Garmisch Partenkirchen (wspaniałe, ogromne, gigantyczne skocznie narciarskie), alpejską Grossglocknerstrasse (jak sądzę opisu miejsce to nie wymaga), austriacki Innsbruck w stronę Zell am See. Według planu w Zell am See spędzić mieliśmy dwa dni by następnie przez alpejskie tunele dojechać słoweńskimi autostradami do celu w Trogirze. Wraz z ramowym zaplanowaniem tej trasy przedstawiliśmy ją na forach internetowych, chcąc zaintrygować nią inne osoby i być może poznać kogoś, kto tą trasę wraz z możliwymi jej modyfikacjami chciałby wraz z nami pokonać.

Po otrzymanych odpowiedziach doszliśmy do wniosku iż na forach przesiadują albo następcy Kubicy mający za cel jak najszybsze dotarcie do celu – choćby ze wspomnianym językiem na brodzie, albo osoby, którym w głowie się nie mieści by rozkładać trasę do Trogiru na kilka dni tylko po to by zobaczyć co więcej niż najbliższe okolice możliwie najkrótszej drogi do celu prowadzącej. Faktem jest że pojawiły się dwa lub trzy głosy które po zapoznaniu się z naszymi planami wypowiedziały się pozytywnie i dodawały otuchy, jednak one były w mniejszości… To nas jednak nie załamało gdyż wszystko dało się wytłumaczyć specyficzna mentalnością ludu zamieszkującego tereny miedzy Tatrami, a Bałtykiem oraz między Bugiem, a Odrą. O dziwo po przedstawieniu tego planu na jednym z niemieckich forów reakcja była KOPLETNIE inna i o WIELE BARDZIEJ pozytywna.
Wspomnę iż rok temu przedstawiając plan dojazdu do Breli rozłożonego na więcej niż jeden dzień reakcja była DOKŁADNIE taka sama. Cóż.. polnische Mentalität 

Zaplanowana trasa wyglądała mniej więcej tak:
http://goo.gl/maps/67AY

Jako że rezerwacje apartmanu w Trogirze mielimy od 15 lipca wyjazd zaplanowany został na 12 lipca w godzinach porannych, tak by w godzinach popołudniowych dotrzeć na spokojnie do Fuessen leżącego u stóp disnejowskiego zamku Neuschwanstein.
Wyjechaliśmy ze Śląska z okolic Katowic 12 lipca skoro świt i ruszyliśmy w stronę granicy z Niemcami
Obrazek
W Zgorzelcu tradycyjne tankowanie pod korek i dalej w drogę
Przez Bautzen
Obrazek

W stronę Bawarii, Monachium Fuessen, tak jak to zaplanowaliśmy już pare tygodni temu.
Obrazek
Obrazek
Jadąc przez Bawarię dookoła autostrady rozlegały się pola uświadamiające nam skad się wzięło święto piwa czyli Oktoberfest
Obrazek
Po zjeździe autostrady w stronę Fussen mijaliśmy piękne mniejsze i większe miasteczka
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
[imghttp://i1.fmix.pl/fmi2944/9889f533002402bc501edb13[/img]

Z rezerwacjami noclegów w Fuessen oraz w Zell am See nie było większych problemów nawet mając na uwadze, iż w grę wchodziły krótkie pobyty, o które jak wiadomo w miejscowościach turystycznych jest raczej ciężko. Trasa do Fuessen mijała spokojnie, bezproblemowo na granicy w Zgorzelcu tradycyjne tankowanie pod korek i dalej przez Niemcy. Do celu w Fuessen dotarliśmy w godzinach popołudniowych, tak że był jeszcze czas na zwiedzenie miasteczka i ochłonięcie po tym widoku..
Obrazek
Obrazek
Obrazek
A jako ze to małe miasteczko to i takie widoki nie były rzadkością.
Obrazek
Poniżej pare fotek z naszej kwaterki  Kwaterkę w której nocowaliśmy prowadziło bardzo miłe małżeństwo, dla których działalność polegająca na wynajmie pokoi była dodatkiem oprócz pracy zawodowej oraz pracy w rolnictwie. Gospodarze przyjęli nas bardzo gościnnie, wieczorem zaprosili do jadalni na kolację dla wszystkich gości, a rano czekało na nas śniadanko w formie szwedzkiego stołu. Warunki w kwaterce były bardzo dobre, wygląd pokoju, wszystko w drewnie zadbane, czyste, okolica piękna mimo iż dość nisko nad głowami zwisały chmury zwiastujące niezbyt ciekawą, jak się okazało finał tej pogody miał dopiero nadjeść 
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Po przespanej nocy dającej potrzebny odpoczynek i pożywieniu się wspomnianym śniadankiem ruszyliśmy w kierunku naszego kolejnego celu czyli disnejowskiego zamku Neuschwanstein oraz sąsiadującego z nim innego zameczku, na którego komnat zwiedzanie jednak się nie zdecydowaliśmy.
Widząc Neuschwanstein z okien naszego pokoiku
Obrazek
i mając go za cel nie było problemów z dotarciem do niego, tym bardziej że wszelkie trasy do niego prowadzące są bardzo dobrze opisane i oznakowane symbolami, które nawet Amerykanie są w stanie przy odrobinie wysiłku pojąć i zrozumieć.
Obrazek
U stóp zamku znajdują się parkingi z bardzo dużą liczbą miejsc, wiec większych problemów z zaparkowaniem auta nie było tym bardziej ze dotarliśmy tam dość wcześnie. W pobliżu parkingu znajduje się kilka sklepików z pamiątkami wszelakiej maści i wszelakiego rodzaju związanymi nie tylko z samym zamkiem Neuschwanstein ale i z pobliska okolicą, a także z landem Bawarii. W pobliżu parkingu znajduje się tez kasa w której to należy kupić bilety na zamek. Istnieje opcja kupienia wejściówek tylko na sam zamek Neuschwanstein lub też opcja zakupu wejściówki zarówno na Neuschwanstein jak i na ten żółtawy zamek sąsiadujący z samym celem naszej wyprawy. Ważna kwestią jest tutaj fakt iż bilety nabywa się na konkretna godzinę. Oznacza to iż przy zakupie biletu należy zadeklarować o której godzinie mamy zamiar rozpocząć zwiedzanie zamku z przewodnikiem. Na początku wydało nam się to trochę dziwne, ale w rezultacie okazało się wspaniałym rozwiązaniem sprawiającym, iż w trakcie zwiedzania nie miało się do czynienia z hordami turystów, którzy jak to pamiętam ze szkolnych czasów i klasowych wycieczek choćby na krakowski Wawel w ścisku i tłoku próbowali udawać, iż zwiedzanie Wawelu czy tez innego zabytku na ziemiach polskich w takich warunkach jest dla nich przyjemne i miłe 
Po kupieniu wejściówek poszliśmy w górę w kierunku białego zamku. Dotarliśmy do miejsca, z którego za drobną opłatą odjeżdżały autobusy pod sam zamek. Według planu autobusy miały odjeżdżać co 20 minut. W praktyce było tak, że jak jeden odjechał chwile potem przyjeżdżał kolejny. Powód był prosty.. nawet o tak wczesnej porze turystów było tak wielu, iż nie było innej możliwości na to by osoby te w miarę płynnie dostawały się na górny parking przy zamku. W kolejce do autobusu mieliśmy przekrój przez niemal wszystkie narodowości ze szczególnym uwzględnieniem Chińczyków i coolturalnych yntelygentow z USA. Mając na uwadze, iż ku zamkowi droga wiodła długa zdecydowaliśmy się dojechać tam wspomnianym autobusem – była to słuszna decyzja. Jak się okazało droga od owego przystanku do zamku była nie tyle długa ile dość stroma, więc i pokonanie jej na pewno nie pozwoliło by nam dotrzeć na ustalona i wydrukowaną na bilecie godzinę. Po wyjściu z autobusu na górnym przystanku mieliśmy na tyle czasu do ustalonej godziny iż postanowiliśmy udać się na pobliski Marienbruecke. Jak się okazało była to kolejna słuszna decyzja…. Z jednej strony mostu widok może nie był nazbyt zachwycający…..
Obrazek
Obrazek

Za to widok z drugiej strony mostu….. myślę, że nie wymaga komentarza…..
Obrazek
Doszliśmy za znakami na dziedziniec zamkowy, który oprócz swego uroku okazał się być wielka „poczekalnią” dla ludzi, którzy oczekiwali chwili, aż na tablicy wyświetli się wydrukowany na bilecie numer by wraz z przewodnikiem oprowadzającym w języku określonym przy zakupie biletu można było zwiedzić piękne komnaty zamku Neuschwanstein.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Z racji tej, iż na zamku nie można było robić zdjęć poniżej kilka takich poczynionych w wielkiej konspiracji 
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
My wybraliśmy przewodnika w języku angielskim z racji fachu mojej ukochanej, a mi było to w sumie obojętne w jakim języku oprowadza przewodnik. Trasa z przewodnikiem jest niedługa, za to bardzo ciekawa. Wiele można się dowiedzieć – jeżeli kogoś akurat interesują losy i żywot szalonego Ludwika. U wyjścia z zamku znajduje się kilka sklepików. Zwróciwszy uwagę na kilka cen doszliśmy do wniosku ze na zamku jest TANIEJ niż koło parkingu położonego u stóp wzgórza na którym posadowiono Neuschwanstein. Myślę że jest to ciekawa kwestia porównawszy ją z analogiczną sytuacją choćby na Wawelu. U wyjścia z zamku można już było zrobić zdjęcia w zamkowej kuchni oraz udało się zrobić kilka ujęć z okien zamkowych na wspomniany wcześniej Marienbruecke.
Obrazek
Obrazek
Tuż przy samym zamku znajduje się także kilak straganów z pamiątkami oraz platforma widokowa.
Obrazek
Obrazek


Jako że mieliśmy przed sobą jeszcze wiele dziesiątek kilometrów drogi do kolejnego celu ruszyliśmy kierując się na Innsbruck w stronę austriackiego Zell am See po drodze zatrzymując się by zrobić kilka ujęć niemieckim i austriackim Alpom w tym najwyższemu niemieckiemu szczytowi - Zugspitze utulonemu w gęstych chmurach.
Obrazek
Obrazek

Radio wskazywało w jakim regionie się znajdujemy  no i jakiego radyjka właśnie słuchamy 
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Wielce pozytywne wrażenie zrobiły na nas austriackie miasta i miasteczka. Zadbane, czyste… porównując je z wieloma polskimi gospodarstwami mieliśmy wrażenie, że jesteśmy na innej planecie… a przecież wystarczy tak niewiele by zadbać o swoje otoczenie, by nie śmiecić i by nie robić ze swojej okolicy mitycznej stajni Augiasza. Jak się jednak okazuje mieszkając tu w PL nie trzeba robić dalekich spacerów by się przekonać, że wielu z mieszkańców kraju miedzy Tatrami, a Bałtykiem oraz Odrą, a Bugiem właśnie w takiej stajence woli mieszkać i chyba wielu z tych osób bezmyślne śmiecenie sprawia swego rodzaju prymitywną, dziką przyjemność. Jeżeli tak nie jest, to jak inaczej wytłumaczyć śmieci przy polskich drogach, szlakach turystycznych czy też traktach kolejowych… Nie.. tym razem chce wierzyć, że to nie jest wina wspomnianej wcześniej polnische Mentalität.
Do celu było już blisko.. z każdą chwilą coraz bliżej…
Obrazek
Obrazek

A co najważniejsze pogoda była coraz bardziej pozytywna.. Jak się okazało dwa dni później były to tylko pozory 
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Do Zell am See dotarliśmy w godzinach wczesno wieczornych. Nie mieliśmy już jednak sił na podbój miasta i jego zwiedzanie. Wybraliśmy się tylko na krótki spacer w stronę jeziorka
Obrazek
Obrazek
i „grzecznie” (no prawie) poszliśmy spać  gdyż kolejny dzień zapowiadał się bardzo ciekawie. Następnego dnia w Zell am See organizowany był Stadtfest, na którym nie mogło nas zabraknąć 
Ranek w Zell am See przywitał nas ciepły i bardzo słoneczny. Po śniadaniu zebraliśmy się i ruszyliśmy wzdłuż brzegu jeziora w stronę centrum miasta, gdzie to miał się odbyć wspomniany festyn. Godzina jeszcze była młoda i nic szczególnego w centrum się nie działo oprócz popisów na Drahenboot’ach, dlatego też postanowiliśmy pozwiedzać miasteczko i zobaczyć, co ma do zaoferowania turystom.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Dla mojej ukochanej sama obecność w alpejskim miasteczku była wielkim przeżyciem wiec całe godziny spędzaliśmy w sklepach z regionalnymi wyrobami i pamiątkami na przebieraniu wybieraniu takich, które w możliwie najpełniejszy sposób oddadzą i przypomną klimat tego miasteczka, klimat „alpejskiej wioski”.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Po festynie wróciliśmy do naszej kwaterki. Następnego dnia czekała nas długo droga do Trogiru i jej najciekawszy odcinek – Großglockner Hochalpenstraße 



Ciąg dalszy nastąpi.. .
Ostatnio edytowano 20.09.2012 21:46 przez cronaturki, łącznie edytowano 2 razy
KrzychuZiom
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 661
Dołączył(a): 04.08.2005
Re: Naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

Nieprzeczytany postnapisał(a) KrzychuZiom » 12.08.2012 09:07

zapowiada się bardzo fajnie :D
piotrf
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 18316
Dołączył(a): 26.07.2009
Re: Naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

Nieprzeczytany postnapisał(a) piotrf » 12.08.2012 13:23

Witajcie :D

Jestem zdecydowanym fanem takiej formy podróżowania ( pośpiech wskazany jest tylko w trzech przypadkach :wink: )

cronaturki napisał(a): . . . doszliśmy do wniosku iż na forach przesiadują albo następcy Kubicy mający za cel jak najszybsze dotarcie do celu – choćby ze wspomnianym językiem na brodzie . . .


Dla nich odpowiedniejszy byłby urlop w któryś z automobilklubów :wink:

cronaturki napisał(a): . . . albo osoby, którym w głowie się nie mieści by rozkładać trasę do Trogiru na kilka dni tylko po to by zobaczyć co więcej niż najbliższe okolice możliwie najkrótszej drogi do celu prowadzącej


Różne ludzie mają preferencje dotyczące urlopu i to chyba dobrze :)

Czekam na ciąg dalszy

Pozdrawiam
Piotr
Kacper111
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1144
Dołączył(a): 04.08.2006
Re: Naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kacper111 » 12.08.2012 13:57

relacja ciut inna niż wszystkie ...super czekam na ciąg dalszy
Elbrus
Podróżnik
Avatar użytkownika
Posty: 24
Dołączył(a): 16.07.2012
Re: Naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

Nieprzeczytany postnapisał(a) Elbrus » 13.08.2012 08:51

Zdecydowanie wolę takie spędzanie wakacji!!! My również połaczyliśmy Chorwację z tygodniem w Austrii zaliczając wspomniane Zell am See, Grossglockner, Krimml, i wiele wiele innych. Miło jest kończąc jedne wakacje w górach zaczynać nowe nad morzem :) Czekam na dalszy ciąg relacji:)
kataryniarz
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 539
Dołączył(a): 28.06.2011
Re: Naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

Nieprzeczytany postnapisał(a) kataryniarz » 16.08.2012 09:14

Czekam na c.d., też w tym roku zatrzymaliśmy się na chwilę w Austrii i jesteśmy zauroczeni, koniecznie zajrzymy tam na dłużej :)
dids76
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 7946
Dołączył(a): 20.08.2008
Re: Naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

Nieprzeczytany postnapisał(a) dids76 » 16.08.2012 09:30

No to i ja zasiądę do czytelni ;)
bluesman
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6630
Dołączył(a): 25.06.2007
Re: Naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

Nieprzeczytany postnapisał(a) bluesman » 16.08.2012 09:30

Wszystko ok. tylko więcej tolerancji dla osób, które inaczej spędzają urlop czy też dojeżdżają, nie są ani lepsi ani gorsi :) Niepotrzebne te uszczypliwe wycieczki.

Jakkolwiek preferujemy Wasz sposób spędzania czasu czy to na N plaży czy też zwiedzając :).

W tym roku planowaliśmy Austrię na rowerach niestety wypadek przekreślił plany :( .
seguar
Globtroter
Posty: 52
Dołączył(a): 17.07.2012
Re: Naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

Nieprzeczytany postnapisał(a) seguar » 16.08.2012 10:51

Świetna relacja:)

Możesz napisać jak wyglądały ceny noclegów w Niemczech i Austrii oraz w jaki sposób wyszukiwaliście te miejsca??
Mi$iek
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 104
Dołączył(a): 22.06.2012
Re: Naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

Nieprzeczytany postnapisał(a) Mi$iek » 16.08.2012 11:32

Niemcy, Austria + Chorwacja = mocny plan, super wakacje :)

nie jestem Kubicą, nie mam z nim nic wspólnego, do Chorwacji jeżdżę bez noclegów, dłuższych postojów itp., ale wracając zawsze coś gdzieś zwiedzamy 1 dzień (Słowenia, Austria)
cronaturki
zbanowany
Posty: 2196
Dołączył(a): 10.01.2012
Re: gorąca Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemcy :)

Nieprzeczytany postnapisał(a) cronaturki » 17.08.2012 22:02

Hej!

na początek odpowiedzi na Wasze zapytania

Ceny noclegów w Austrii i Niemczech:
W Niemczech nocowaliśmy tu http://www.jaegerhof-schwangau.de/
cena to 33 Eur za osobę za noc ze śniadaniem (wliczona Kurtaxe i Kurzaufenhalt) w cenie jest wspaniały widok na Neuschwanstein.

W Austrii, Zell am See nocowaliśmy tu http://www.haus-bleiweis-zehentner.at/
cena za dwa noclegi ze śniadaniem to 108,- EUR (wliczona Kurtaxe i Kurzaufenhalt)

Oczywiście wszystkim polecamy te kwaterki.
Znaleźliśmy je przez neta na stronach poszczególnych miast czy to Fussen (w przypadku Niemiec), czy tez na stronie Zell am See (w przypadku Austrii).

Wpisu użytkownika oo nicku Manga nie warto komentować.

Wkrótce dalsza część relacji
Pozdrawiamy
Ostatnio edytowano 17.08.2012 23:45 przez cronaturki, łącznie edytowano 1 raz
Raul73
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6069
Dołączył(a): 11.07.2009
Re: gorąca Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemcy :)

Nieprzeczytany postnapisał(a) Raul73 » 17.08.2012 23:27

Witam kuzynów z CRR i zasiadam do czytania relacji :D :D
cronaturki
zbanowany
Posty: 2196
Dołączył(a): 10.01.2012
Re: gorąca Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemcy :)

Nieprzeczytany postnapisał(a) cronaturki » 18.08.2012 01:15

Zell am See jest pięknym miasteczkiem przesiąkniętym alpejskim klimatem, a mieszkańcy tego miasteczka są bardzo otwarci wobec turystów odwiedzających to miasteczko. Uliczki tego leżącego u stóp Alp miasteczka przypominały nieco Wenecję… wąskie, z licznymi sklepikami po obu stronach. Jako że nie lubimy chodzić po utartych szlakach zdecydowaliśmy się zobaczyć nieco więcej niż samo centrum tego miasteczka. W godzinach popołudniowych udało nam się załapać na swego rodzaju przemarsz mieszkańców Zell am See, a i pewnie okolicznych miejscowości i miasteczek w tradycyjnych i regionalnych strojach. Ludzie ci maszerowali z centrum miasteczka nad jeziorko, gdzie to miały miejsce główne obchody święta, w którym główną atrakcją były Drahenboote, czyli łódki z smoczymi głowami z przodu, jak i z tyłu łodzi.
Festyn zakończył się przed północą wspaniałym, długim pokazem sztucznych ogni. Przeżycie niesamowite  Po zakończeniu imprezy wróciliśmy do kwaterki i położyliśmy się grzecznie do łóżeczka, gdyż następnego dnia czekała nas bardzo długa, a jednoczenie bardzo ciekawa trasa.

…………….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….………

Noc minęła bardzo szybko.. Sam nie wiem, dlaczego.. Czy faktycznie była tak krótka, czy też aż tak bardzo byliśmy zmęczeni, a może to napięcie i oczekiwanie tego, co nas spotka kolejnego dnia sprawiło, że niedługo po tym jak się położyliśmy, już trzeba było wstawać pakować się i ruszać w drogę. Zarówno w Niemczech jak i w austriackim Zell am See mielimy kwaterkę ze śniadankiem. Jako że z Zell am See chcieliśmy wyjechać skoro świt, dla gospodarza nie było problemu by śniadanko było przygotowane dla nas w oddzielnym pomieszczeniu, tak by on nie musiał wstawać zbyt wcześnie, a jednoczenie tak byśmy my nie przeszkadzali innym lokatorom tej kwaterki.
Po spakowaniu się ruszyliśmy dalej ze świadomością ze przed nami najciekawszy odcinek drogi prowadzącej do celu naszego urlopu – Trogiru. Jako kolejny przystanek i dłuższy postój była zaplanowana kolejna alpejska miejscowość Heiligenblut– a to oznacza, że droga do tej miejscowości miła prowadzić przez Grossglocknerstrasse.
Obrazek

Pogoda tego poranka była zupełnie odmienna niż ta z poprzedniego. Nad górami wisiały ciężkie szare chmury zwiastujące ze lada chwila może lunąć deszcz. Cóż – góry – a jak wiadomo w górach pogoda jest bardziej zmienna niż kobieta :P Im bliżej byliśmy wjazdu na płatny odcinek drogi Grossglockner tym pogoda była bardziej pochmurna a chmury coraz gęstsze. Nieco naiwnie tłumaczyliśmy ten fakt wczesną porą licząc na to, że z czasem chmury zaczną się podnosić, a słońce coraz śmielej zacznie przedzierać się przez chmury… Fakt, było to bardzo naiwne myślenie gdyż pogoda ani przez chwile nie dawała szans na to ze stanie się tak jak to było w naszych myślach, i wewnętrznych pragnieniach.
Mimo iż pogoda się nie poprawiała jakaś wewnętrzna siła pchała nas przed siebie by mimo wszystko przejechać trasę, która sobie wcześniej zaplanowaliśmy. Nie byliśmy jedynymi, którzy o tak wcześniej porze podążali, aby zmierzyć się z wyjazdem na i ze zjazdem z Grossglockner 
Po niedługim czasie do wyjazdu z Zell am See dotarliśmy do bramki wjazdowej na Grossglockner Hochalpenstraße. Opłata za przejazd tą trasą to 32 Euro.
Obrazek

Co ciekawe na bilecie, który otrzymaliśmy była informacja mówiąc o tym, iż jeżeli nie uda nam się tego dnia ze względu na pogodę poznać wszystkich uroków trasy wiodącej przez Grossglockner, wówczas w ciągu pół roku od nabycia tego biletu przejechać tą trasę ponownie nabywając kolejny bilet, ale już tylko za 9 euro. Tekst ten okazał się w pewnym sensie proroczy…..
Obrazek
Obrazek

Jadąc pod górę mieliśmy jeszcze nadzieje ze wyjedziemy ponad poziom tych gęstych chmur otulających okoliczne wzniesienia i dolinki. Nawet udało się pstryknąć kilka zdjęć, które w tym przekonaniu nas utwierdzały.
Obrazek

Jednakże od wysokości około 2000 metrów nad poziomem morza pojawiało się coraz większe zwątpienie i nadzieje na lepsza pogodę coraz bardziej zamieniały się najpierw zdziwienie, a następnie lekki lęk i obawę przed tym, co widzimy i przed tym, co jeszcze może nas spotkać. Na szybie samochodu zaczęły się pojawiać coraz to częstsze i coraz to większe krople deszczu
Obrazek
Obrazek
później deszcz ten zaczął się przeradzać w deszcz ze śniegiem, aż w końcu na wysokości około 2300 metrów nad poziomem morza na szybie zaczęły pojawiać się duże i mokre płatki śniegu..

Widząc po prawej stronie samochodu niemałą przepaść, przed sobą mając coraz większe kłopoty z dostrzeżeniem środkowego pasa jezdni i koncentrując się jedynie na czerwonych światłach autka jadącego przed nami, żołądek mój zaczął się coraz wyżej podnosić.. Na termometrze samochodowym temperatura spadała z siłą i prędkością wody spadającej z wodospadu Niagara. Pełnię sytuacji uzupełniała myśl ze na felgach założone są letnie opony a temperatura jezdni już dawno spadła poniżej 4 stopni Celsjusza.
Po drodze mijaliśmy wielu rowerzystów, który tak jak my wspinali się siłą własnych mięśni na szczyt Grossglocknerstrasse. Ciekawe jak oni się czuli i co myśleli widząc to, co i my widzieliśmy.
W pewnym momencie przy skrzyżowaniu z drogą wiodącą ku Edelweissspitze a także do schroniska przy Edelweiss kolumna aut, czyli jedno autko przed nami, nasze autko i kilka aut za nami została zatrzymana przez jakieś służby.
Obrazek

Zaczęliśmy się zastanawiać, po co.. Czy będziemy tak stać i czekać aż przestanie sypać i śnieg stopnieje? Czy też…. Po rozmowie z tymi panami dowiedziałem się, że z drugiej strony góry jedzie ku nam pług, który pociągnie za sobą tą całą kolumnę na drugą stronę góry odśnieżając z jezdni coraz grubszą warstwę białego puchu. Czekaliśmy i czekaliśmy w aucie z niemałą obawą spoglądając okolicę, która z pięknej letniej zielonej krainy zamieniała się w białą śniegową pustynię…
Obrazek

Rowerzyści, których mijaliśmy po drodze powoli docierali do miejsca, w którym czekaliśmy na pług. W tym samym miejscu czekały też na nich samochody, które po złożeniu rowerów zabierały „na pokład” tych rowerzystów i ustawiały się w kolumnie, w której staliśmy i my. Jestem przekonany, że osoby będące na bramce wjazdowej na Grossglockner zostały już poinformowane o warunkach na górze i o tym by zamknąć wjazd na Grossglockner oraz nie wpuszczać już nikogo na trasę. Zacząłem się zastanawiać jak by to wyglądało w Polsce, gdzie wiele takich atrakcji działa w myśl hasła „money talks” i gdzie w wielu miejscach ważniejsza jest zarobiona kasa niż rozsądek i odpowiedzialność.

Czekaliśmy tak w samochodzie dobrych paręnaście czy tez parędziesiąt minut, z niemałym przerażeniem patrząc na samochodowy termometr, który zatrzymał się na wskazaniu 0,5 stopnia Celsjusza powyżej zera.
Obrazek
Dobrze ze przed wyjazdem pomyśleliśmy o tym by zabrać cieplejsze ubrania. Założyliśmy polarki i dłuższe spodnie przed wyjazdem z Zell am See, nie przypuszczając nawet, że mogą się one aż tak bardzo przydać w oczekiwaniu na pług, który z drugiej strony góry ślamazarnie toczył się w naszym kierunku.

W końcu pług dotarł. Panowie ze sobą pogadali pług nawrócił, stanął na przedzie tej niekrótkiej kolumny i ruszył powoli w kierunku szczytu i schroniska na Grossglockner „ciągnąc” za sobą wspomnianą kolumnę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Prędkość kolumny nie przekraczała 20 – 30 km na godzinę, nie było możliwości by jechać szybciej, z reszta nie prędkość tu była najważniejsza, ale to by bezpiecznie dotrzeć do miejsca gdzie koła odzyskają pełną przyczepność i gdzie przestaniemy się czuć jak w środku śnieżnej zimy a przypomnimy sobie, że jest lato… wszak była to połowa lipca 
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Minęliśmy schronisko na Grossglockner i zaczęliśmy zjeżdżać w dół, w dalszym ciągu prowadzeni przez wspomniany wcześniej pług.. Na samym szczycie góry śnieg padał tak gesty ze wycieraczki musiały pracować na maksimum obrotów by w porę przywrócić widoczność przedniej szyby. Zjeżdżając w dół padający śnieg zaczął zamieniać się w śnieg z deszczem i deszcz… Przy jednym z rozwidleń pług skręcił w jedną z bocznych dróg, przepuszczając obok siebie całą kolumnę jadących za nim do tej pory samochodów, która jadąc jak dotychczas na pierwszym lub drugim biegu (by nie spalić hamulców) potoczyła się w dół.
Obrazek

Zaczęło się przejaśniać, a nawigacja wskazywała ze do ustalonego wcześniej miejsca postoju w miejscowości Heiligenblut jest coraz bliżej.. Droga była spadzista i kręta, hamowanie silnikiem czasami okazywało się mało wystarczające. Bywały odcinki, gdzie mocniej trzeba było docisnąć hamulec.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zjeżdżając ze szczytu mogliśmy przynajmniej nacieszyć nasze oczy widokami gór otulonych chmurami, które z czasem i były coraz rzadsze a to nawało nas kolejną nadzieja na coraz piękniejszą pogodę w samej miejscowości Heiligenblut czy tez w dalszej części podróży przez alpejską Austrię.
Obrazek
Obrazek

Po pewnym czasie z daleka coraz wyraźniejsza i coraz bardziej dostrzegalna stawała się charakterystyczna wieża kościółka w Heiligenblut. Najwyższa pora.. Przejechanie ostatnich paru dziesięciu kilometrów kosztowało nas więcej sił i nerwów niż cała trasa ze Śląska do Zell am See.
Obrazek
Obrazek


Po wjechaniu do Heiligenblut zatrzymaliśmy się na pierwszym parkingu tuż przy wspomnianym kościele.. Wiedzieliśmy ze musimy trochę odpocząć przed dalszą drogą, a przy okazji chcieliśmy zwiedzić tą miejscowość, o której tak wiele czytaliśmy przed wyjazdem. Spędziliśmy w mieścinie tej parędziesiąt minut zwiedzając wspomniany kościółek i zahaczając o kolejne święto miasta obywające się w tak jakby dolnej części miasteczka, nad niewielką rzeczką.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

A tu wnętrze kościoła w Heiligenblut
Obrazek

Mając przed sobą długa drogę kupiliśmy kilka souvenirów i ruszyliśmy dalej mijając po drodze mniejsze lub większe miejscowości. Nieustannym towarzyszem naszej drogi przez Austrię ku granicy ze Słowenią były chmury, które gęstym szalem otaczały okoliczne wzniesienia.
Obrazek
Obrazek

Pogoda jednak coraz bardziej się poprawiała, słońce coraz śmielej przedzierało się przez kłębiaste szare chmury. Jechaliśmy przez Karyntię w kierunku miasta będącego siedzibą największego powiatu w tym landzie, czyli w stronę Spittal an der Drau,
Obrazek

następnie w stronę Villach mając za cel kolejna atrakcję naszej wycieczki do Chorwacji, czyli tunel Karawankentunnel łączący od ponad 20 lat autostrady austriackie ze słoweńskimi.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przed wjazdem do tunelu na ostatniej stacji benzynowej kupiliśmy winietkę na słoweńskie drogie autostrady i ruszyliśmy dalej.
Obrazek
Obrazek

Liczący ponad 7800 metrów długości tunel okazał się najdłuższym, jakim do tej pory jechaliśmy.
Obrazek
Obrazek

O ile przed wjazdem do tunelu słuchaliśmy w radio zrozumiałego języka niemieckiego o tyle po wyjeździe z tunelu na wyświetlaczu pojawiła się widziana już przed rokiem nazwa rozgłośni radiowej,
Obrazek
a słyszany język stał się nieco mniej zrozumiały 
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Zastanawiałem się w jakiś sposób na Słowenii kontrolowane jest czy dane autko ma winietkę czy tez nie oraz czy winietka jest aktualna… Okazało się ze jadąc przez Słowenię natrafialiśmy na swego rodzaju bramki – prawdopodobnie stały one na początku lub końcu jakiegoś tam odcinka autostrady. Przejazd przez taka bramkę był filmowany kamerą ustawioną miedzy innymi na przednią szybkę autka przejeżdżającego przez takową bramkę. Oprócz tychże kamer dwa lub trzy razy na autostradzie miała nas słoweńska policja, która pewnie tez sprawdzała czy auta zapłaciły haracz za słoweńskie autostrady czy tez nie.
Mimo iż proporcja długości słoweńskich autostrad do wysokości opłat za przyjemność przejechania nimi jest dla wielu nieco odstraszająca, to jednak jest to najszybszy sposób na przejechanie tego kraju. Tym bardziej, że jadąc bocznymi drogami trzeba się liczyć z faktem, iż Słoweńcy w przeciwieństwie choćby do Polaków jeżdżą bardzo przepisowo i w obszarze zabudowanym marzeniem jest ujrzenie auta ze słoweńskimi tablicami rejestracyjnymi, które jechałoby więcej niż 50 lub maksymalnie 55 km na godzinę. Oprócz wyższej kultury jazdy, przepisowe poruszanie się samochodów słoweńskich jest spowodowane wysokimi karami za przekroczenie prędkości oraz często spotykanymi kontrolami prędkości, o czym mielimy „wątpliwą” przyjemność przekonać się rok wcześniej jadąc drogami omijającymi drogie słoweńskie autostrady.
Kilka spostrzeżeń z ubiegłorocznego spotkania ze słoweńska policjantką – ona była sama, u nas w Polsce w radiowozie policjantów zazwyczaj jeździ dwóch.. (pewnie znacie dowcip, dlaczego w naszym kraju policjanci zazwyczaj jeżdżą lub chodzą po mieście parami, ten dowcip o umiejętności czytania i pisania), owa policjantka po zatrzymaniu nas podeszła do nas i zapytała, w jakim języku możemy się z nią porozumieć – mieliśmy do wyboru: angielski, niemiecki lub włoski i prawdę mówiąc ciężko się było zdecydować  Już nie mówiąc o tym, że aż „miło” było być zatrzymanym przez policjantkę, z którą była możliwość swobodnie pogadać i to nie tylko o samym wykroczeniu, bez tych formalizmów i bez nomenklatury, którą posługuje się polska policja typu „panie kierowco”, „ustawowy termin na zapłacenie…” itp 
O specyficznej urodzie tejże policjantki już nie wspomnę 
A jak jest w Polsce – czasami oglądam na TVN Turbo program „Uwaga pirat”, szczególnie uważnie oglądam przypadki, gdy polska policja decyduje się zatrzymać jakieś autko na przykład na niemieckich „blachach”. Po obejrzeniu tychże domyślam się, dlaczego program ten nie pokazuje niemal w ogóle zatrzymań przez polską policję aut na węgierskich lub rumuńskich „blachach”. Wszak trzeba dbać o dobre imię polskiej policji i nie można pokazywać jej słabych stron.
Nawiązując do dowcipu… ile osób powinien liczyć patrol policji, który zajmować by się miał zatrzymywaniem obcokrajowców?
…………….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….………

Droga przez Słowenię miała bardzo szybko, wszak i kraj ten nie jest zbyt duży, a długość autostrady jest niewiele większa niż tej, która wiedzie z Katowic do Krakowa. Świadomie zamiast zjechać w stronę Karlovac kierowaliśmy się w stronę Zagrzebia i dalej ku granicy z gorącą Chorwacją.. Tak gorącą… gdyż z każdym kilometrem samochodowy termometr wskazywał coraz wyższą temperaturę.
Obrazek
Obrazek

Na granicy słoweńsko-chorwackiej tradycyjny korek, jednak o wiele mniejszy niż był rok temu, choć zarówno rok temu jak i teraz termin naszego urlopu wypadł w tym samym czasie tj. w drugiej połowie lipca.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po minięciu granicy zaczęliśmy się kierować na Zagrzeb i na Karlovac, słońce wyszło spoza chmur a termometr w końcu zaczął nas przekonywać ze jest lato 
Obrazek

Ciąg dalszy nastąpi 
kulka53
Weteran
Posty: 13338
Dołączył(a): 31.05.2006
Re: gorąca Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemcy :)

Nieprzeczytany postnapisał(a) kulka53 » 19.08.2012 06:37

cronaturki napisał(a):Ciąg dalszy nastąpi

I bardzo dobrze :)

No to trzeba mieć trochę pecha, długo planować taką fajną trasę, nastawiać się, a tu w środku lata śnieg :? . Ja byłbym co najmniej rozczarowany...

Fajnie się czyta, ciekawa relacja :)

Pozdrawiam
bblu
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1789
Dołączył(a): 06.01.2012
Re: gorąca Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemcy :)

Nieprzeczytany postnapisał(a) bblu » 19.08.2012 18:40

Witamy kuzynowstwo :)
Dołączymy i my do grona czytających. Wasza trasa do CRO b.ciekawa, no ale ten śnieg i te warunki drogowe... :!
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemcy :)
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone