Tak sobie czytam, przeglądam świeżutkie relacje i wstyd mnie naszedł, że ta moja nieskończona...
A tu za miesiąc już kolejny wyjazd do Cro

.
Posypuję zatem głowę popiołem i biegusiem postaram się jednak dokończyć i zdradzić, co ostatecznie wygrało w tytułowym starciu

.
Dalszy ciąg Splitu już pominę, bo przecież wszyscy znają to:

czy to

czy też to


Zaglądamy w różne kąty, na mieście zjadamy fast foodowe cevapcici, chyba popularne wśród tubylców, bo miejscowi tłumnie tam zaglądali. Fakt, smaczne było

.
Posnuliśmy się trochę, po czym udaliśmy się na prom powrotny. Nie za późno, bo w planach był jeszcze Supetar.









Kierowca musiał uwiecznić, jak się tutaj parkuje

.

W drodze na wyspę wypatrywaliśmy delfinów, nawet raz nam się zdawało, że coś nam mignęło, ale to pewnie była fatamorgana

. No i dopłynęliśmy, po czym ruszyliśmy w miasto. Fajny ten twój Supetar, Maslinko

. Powitał nas zacną temperaturą

.



Wieża stoi oddzielnie, więc kościół otwarty

.


Postanowiliśmy wrócić do Sutivanu pieszo, zwłaszcza, że mapka na plaży ewidentnie pokazywała promenadę nadmorską prawie do Mircy. Oczywiście drogę zgubiliśmy i zapętliliśmy się w tereny hotelowe i inne tajemne zakątki

.
No tak to bym się poopalała

Stadion

. Jadran Supetar - to brzmi dumnie

.

Nasze nerwowe poszukiwanie właściwej drogi skończyło się na trasie do joggingu

.

W okolicy Mircy spotkaliśmy naszego starego znajomego

.
Jakiś taki, bardziej bezpośredni się zrobił

.

Ostrzeżenie potraktowaliśmy poważnie...

Powoli zaczynał się zachód słońca...



Już po zmierzchu dotarliśmy do Sutivanu. Akurat, żeby wypić piwko w sennym z lekka miasteczku

.
W następnym odcinku spacer po tymże

. W świetle poranka, żeby nie było (przypomnę - w Sutivanie rytm dnia wyznacza Bim-bom

).