Skrip był pokazywany na forum pięknie, zawodowo i klimatycznie, zatem ja Ameryki bynajmniej nie odkryję.
Upał był w każdym razie niemożebny, gdy ruszyliśmy na szybkie zwiedzanie. Zaczęliśmy od kasztelu, więc potem zwiedzaliśmy z pewnym obciążeniem

. Pod samym kasztelem zgodnie ze wskazówkami znaleźliśmy panią mieszkankę, która migiem porwała nas ze sobą i dawaj do środka

. Jako, że dokładnie taki był nasz plan, zupełnie nie protestowaliśmy. "Dziedziniec" został obfotografowany, opowieści wysłuchane, a potem, oczywiście dotarliśmy do skarbnicy

.



Pokosztowaliśmy, nakupiliśmy suwenirów maści wszelakiej i ruszyliśmy dalej.
Jako, że większość wycieczki padała z gorąca, przebiegliśmy przez wioseczkę niczym gazele...

Moją uwagę zdążył jeszcze przykuć nieco obrażony na świat kot

.

Ale komu w drogę, temu do samochodu...
Jako, że powrót do Sutivanu nastąpił dość wcześnie, część wycieczki postanowiła znaleźć w końcu kościół św. Roka. Któregoś ciemnego wieczoru poszliśmy za drogowskazami, które wyprowadziły nas na... obwodnicę

. Tym razem po prostu kierowaliśmy się w górę, co było logicznym posunięciem, bo na miejsce dość szybko dotarliśmy. W ciszy i spokoju obejrzeliśmy okolicę oraz pobliski cmentarz.







Wieczorem postanowiliśmy wypróbować inną jadłodajnię niż do tej pory i udaliśmy się do restauracji Keko. Obyło się bez szczególnego zachwytu, jednogłośnie stwierdziliśmy, że najlepiej jednak dają jeść w Poracie. Ale mieliśmy dodatkową atrakcję w postaci małego kotka, którego uprzejmie dokarmialiśmy. Ponieważ malec miał ewidentnie pieprz w tyłku, nie udało się zrobić ładnej fotki, dopiero gdy przyczaił się w sytuacji zagrożenia, na moment się zatrzymał

.

To był długi dzień, w sumie jak każdy w Sutivanie

(przypominam - bimbom

), zatem po tradycyjnym Karlovacko na tarasie, udaliśmy się na zasłużony wypoczynek.
CDN, mam nadzieję, że szybciej niż ten

.