Wracam do podróży po Chinach, bo to nasza ostatnia duża wyprawa i jeszcze sporo zdarzeń pamiętam...
Przed podróżą myślałem, a raczej obawiałem się wielu rzeczy, głównie różnic kulturowych, kontaktów z tamtejszymi ludźmi. Różne ploty krążyły o dużej nieżyczliwości chińczyków, o pekuniarnym nastawieniu.
A potem, już na miejscu, przekonaliśmy się, że to fantastyczne miejsce, jasne, zupełnie różne od Europy, bez możliwości wyraźnych porównań. I właśnie to było świetne. Kompletny odlot w innym świecie, ale przyjaznym i nad podziw poukładanym. Widać to kultura o wielowiekowej tradycji. Kiedy nasi przodkowie biegali po lasach, tam wymyślano już kolejne przełomowe wynalazki, nie ważne w której dziedzinie.
Taki idylliczny obrazek pagody kojarzy się zwykle z kulturą Chin. Niech i tak będzie. Piękna pocztówka z wakacji...

Kilka słów o smokach, bo tu są one na każdym kroku. Wyobrażają połączenie okrutnego smoka skrzyżowanego z lwem oraz wężem. Tak żeby było już całkiem strasznie...

Dla europejczyków smok to straszna istota, którego pokonanie przez świętego Jerzego jest jednocześnie symbolem zwycięstwa chrześcijaństwa nad szatanem. Dla Chińczyków smok to symbol szczęścia. Symbolizuje dobroć i siłę, odwagę i waleczność. W dzisiejszych czasach żadna chińska restauracja nie obędzie się bez smoka. Wiele firm umieszcza smoka w swoim logo, a nawet na wizytówkach. W większości domów, smok jest wyznacznikiem opiekuna rodziny, pilnuje dostatku i podobne. Figurki smocze stoją w najważniejszych punktach domu, tak aby po wejściu, gość od razu mógł je dojrzeć…
Smoki ogniska domowego występują w parach. Zawsze przewodnik pytał, czym różni się smok od smoczycy???

I trochę kulinarnych przypowiastek. Dzisiaj idziemy na Chiński ognisty kociołek, zwany też garnkiem mongolskim, przypomina Europejczykom znane naczynie do fondue. Idea przygotowywanego w nim posiłku jest dokładnie taka sama - jednoczyć zebranych gości przy jednym stole, namówić do wspólnego biesiadowania, do jedzenia potraw z jednego naczynia. Główne założenie jest więc takie samo, danie różni się jedynie składnikami - w Szwajcarii królują sery, w Chinach owoce morza, drób, wieprzowinę, głównie sterty warzyw i ostre przyprawy.
Zanim świat podbił kociołek chiński, znany był garnek mongolski, którego zastosowanie było bardzo zbliżone. Ognisty kociołek to tradycyjne danie północnych obszarów Chin. Jego recepturę poznali już w VII wieku od sąsiadujących, koczowniczych plemion. Wprowadzili jednak do ognistego kociołka pewne udoskonalenia. W odległych czasach do jego przygotowania potrzebne było rozgrzane palenisko, dziś wystarcza elektryczny podgrzewacz bądź też zwykła kuchenka. Stawia się na niej specjalny (najczęściej żeliwny) garnek z gorącym rosołem, w którym później obgotowuje się wybrane składniki.
Oto nasz garnek, kociołek czy jak tam zwał... Na pierwszy ogień tutejsza kelnerka wrzuciła do gotującego się wywaru - taflę mieszanki głównie z ostrymi papryczkami. Dała nam do wiwatu, może nawet specjalnie, tak abyśmy to na zawsze zapamiętali...
I tu jest właśnie porównanie do smoka który zieje ogniem, bo właśnie tak ziało z czerwonej części naszego kociołka.

Potem dostaliśmy stojak z różnymi warzywami, grzybami, tofu, jakieś klopsiki, kawałki ryb, kiełki. Ale również pierogi. Ogólnie czym chata bogata, tem rada...

Dziwne grzybki, i inne cuda...

Specjalna cienko pocięta odmiana wołowiny, przerośniętej...

wszystko wrzucało sie do wrzątku, chwile gotowało, a dalej to już każdy próbował coś tam wyłowić.


W kuchni mongolskiej gotowano przede wszystkim różnego rodzaju mięso, Chińczycy zaś sięgnęli również po ryby, owoce morza, imbir, zielone warzywa, grzyby, tofu, kluski, pierożki a nawet jaja. Wszystko oczywiście w niewielkich ilościach. Każdy z biesiadników dostaje małe sitko, na które nakłada wybrany produkt, po czym zanurzam go w gotującym się wywarze i czeka aż będzie odpowiedni do spożycia. Do przygotowanego smakołyka gospodarz przygotowuje odpowiednie sosy, masło sezamowe i przyprawy.

Podpatrywaliśmy jak to robią Chińczycy przy okolicznych stołach, a oni najczęściej śmiali się z naszych marnych poczynań. Nic to, trening czyni mistrza...

Tak wyglądał nasz stół po walce. Z uwagi na palący, smoczy charakter jedzenia, dużą część odpuściliśmy.
Smacznych wrażeń, pozdrawiam, Grzegorz.
