... droga do Szkodra w idealnym stanie - nowy asfalt, fajne winkle. w oddali widać twierdze na wzgórzu. im bliżej miasta tym więcej brudu i czegoś w rodzaju slamsów. chmary dzieciaków zachowujących się jak małpki
. jeszcze tylko przejazd przez stary, drewniany most (miejscami trzeba było wstawać żeby nie walnąć ramą - moja suzi jest nisko zawieszona). w mieście ogólnie bród, syf i pełno śmieci. jedziemy zgodnie z drogowskazami - kierując się do centrum miasta. za nami widze szwajcarów w terenowej toyocie. w końcu orientuję się , że pobłądziliśmy. w pewnym momencie widzę jakąś kobietę . idzie w naszą stronę, chyba z córką. na głowach chusty, suknie też klimatyczne
. podjeżdżam bliżej i pytam o centrum, ale widze że nie słuchają tylko próbują uciec. cholera - co jest? w końcu obie w nogi... (jeju, ale ja straszny jestem
). szwajcarzy odpuścili i wertują mapę. my jedziemy dalej. droga w mieście w takim stanie jak w polsce na placu budowy. takich dziur dawno nie widziałem. w sumie to jadąc patrzę ciągle na dziury - żebyśmy sie nie "zawiesili". w pewnym momencie podjeżdża do nas jakiś albaniec na skuterku. uśmiech od ucha do ucha, coś tam krzyczy że polacy, super itp... pytam o centrum, albańczyk każe jechać za nim. kręcimy sie po jakiś boczbnych uliczkach i jakoś mam wrażenie że wcale nie jedziemy do centrum. w pewnym momencie wjeżdża w brame, za nią jakieś rudery a na drodze stoi kilku gości. mówie agnieszcze zeby sie mocno trzymała, jak coś to bierzemy ich z lewej i długa. ale luz - facet na skuterze minął ich i po chwili wyjechaliśmy na asfaltową drogę, tuż pod olbrzymim meczetem, bankiem i knajpą. podziękowaliśmy ładnie i facet odjechał.
zaparkowaliśmy motocykl, który - jak sie okazało - wzbudził ogromne zainteresowanie wśród miejscowych. to idziemy do knajpy na coś do picia, bo grzeje niemiłosiernie. zapłaciliśmy w euro, bo nie chceliśmy wymieniać kasy. poza tym nie ufam za bardzo "konikom" których kręciło się tam mnóstwo. pare fotek meczetu, uliczek centrum i wracamy do motocykla. przed bankiem, gdzie zaparkkowaliśmy cały dzień stoi strażnik z kałasznikowem na ramieniu. prosze go o pozowanie do zdjęcia, na co z dumą staje na baczność
. zapytaliśmy jeszce o drogę powrotną i wio...
po drodze jeszcze pare przystanków na fotke i już jedziemy do granicy z czarnogórą, gdzie stoi nasz namiot
na granicy dłuuugi sznur aut. mijam wszystkich jak zwykle, nagle celnik- stoi na środku drogi i każe sie zatrzymać przed nim. dalej nie pojedziemy. trzeba czekać - na co? czarnogórcy coś tam mówią o prezydencie albanii. rozmawiamy troche z jednym czarnogórcem - właścicielem pizzerii "new york" przy wielkiej plaży w ulcinju. mówi że był w polsce - w krakowie i w tatrach. zaprasza nas do swojej pizzerii.
rozglądam sie dookoła - pełno wojska, żołnieże albańscy z karabinami. po prawej stronie drogi otoczyli kawałek łąki. w pewnym momencie na łąkę wchodzi krowa a za nią jakaś stara albanka. widać że jakąś nerwowa atmosfera, żołnierze krzyczą na babcię, czarnogórcy na rzołnierzy, żołnierze na krowę i ogólnie nerwowo... po chwili z przejścia granicznego biegnie jakiś gość w garniturze. coś tam krzyczy i wszyscy sie uspokajają.
stoimy tak jeszcze chwile, agnieszka mówi że jeden z żołnierzy stojących nad nami na skarpie patrzy na mnie tak, jakby miał mnie za chwile odstrzelić. zerkam - rzeczywiście niezbyt przyjemny gość. patrzy, jakbym mu coś zrobił.
słychać śmigłowiec - nadlatuje prezydent albanii. ląduje, otwierają się drzwi. pytam celnika czy mogę zrobić zdjęcie (stara lustrzanka - praktica). on mówi że nie, pokazuje że za chwile.
ktoś wysiada ze śmiugłowca, po chwili celnik daje mi znak, że już moge robić. tłum jednak gęstnieje (zbiegła sie chyba cała kolejka). przez ten tłum nie moge zrobić dobrewgo ujęcia i biegnę w prawą stronę z aparatem przy twarzy. nagle krzyk, wrzask, ludzie sie rozbiegają. słysze głos agnieszki :"schowaj aparat". odwracam sie i widze kałasznikowy wycelowane we mnie. szybko chowam aparat. celnik coś tam krzyczy, rzołnierze opuszczają broń.
prezydent wsiadł do mercedesa i pojechał do czarnogóry, my za to troche czasu spędziliśmy na granicy (ale zdecydowanie mniej niż poprzednio).
w sumie to nie wiem jak moiżna pomylić aparat z pistoletem, a le co tam
będąc już po stronie czarnogórskiej, jadąc dość szybko coś dużego rozbija mi sie na szybie kasku. nie wiem coi to było, ale krew tak skutecznie zasłoniła mi widok, że musieliśmy sie zatrzymać. okazuje sie, że koszulke też mam całą we krwi. śmieje sie, że jednak mnie trafili
jeszcze pare dni spędziliśmy w czarnogórze. odwiedziliśmy też pizzerie "new york" gdzie powitano nas jak byśmy byli prezydentami (niekoniecznie albanii
)
nadszedł dzień powrotu, chociaż to chyba nieodpowiednie słowo. mieliśmy w planie jeszcze owiedzić zatokę kotorską, dubrovnik, hvar i balaton. dzień powrotu okazał sie być wyjątkowo upalny. po pożegnaniu z właścicielem pizzerii ruszyliśmy na północ...
cdn