Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 10.08.2009 19:40

3. Dzień IV - spotkanie z Przeklętymi

Znów nie mieliśmy kłopotów z zaśnięciem. Rakija dobrze wpływa na sen :).

Rano pobudka i wyjazd do Albanii. Trasa nam znana z poprzedniego roku - kierunek Podgorica (na wjeździe robimy porządne zakupy na kolejne dni...), potem Tuzi i granica czarnogórsko - albańska. Bardzo miły celnik zajął się naszą odprawą. Wskazał Pawłowi - odczytując jego imię z paszportu drogę po jakże ważny kwitek umożliwiający poruszanie się po albańskich drogach. Wbił pieczątki do paszportów i "mirësevini" w Albanii - celu naszej podróży.

Po przekroczeniu granicy zaraz skontaktowałem się ze znanym z forum ks. Artanem z Koplika, z którym umówiliśmy się przy kościele w Kopliku. Znalezienie kościoła nie stanowiło żadnego problemu. Stoi on na wylocie w stronę Szkodry. Ks. Artan - to bardzo miły i pomocny człowiek. Trochę z nim porozmawialiśmy, wzięliśmy namiar na rodzinę w Boge, gdzie mieliśmy zostawić nasz samochód. Obiecaliśmy również odwiedzić księdza w drodze powrotnej z gór. Uzyskaliśmy też informację, gdzie w Kopliku możemy zamienić euro na albańskie leki (kurs 128 leków za 1 E).

Po wymianie waluty ruszyliśmy w stronę Boge - mieliśmy informacje, że droga to nowiutki asfalt, ale jednej rzeczy nie dosłyszeliśmy, że na skrzyżowaniu trzeba jechać prosto a nie skręcać w prawo.

Obrazek
Tutaj powinni postawić znak nakazu jazdy prosto...:)

Niestety, my skręciliśmy i po przejechaniu kilku kilometrów (początek drogi to taka amerykańska droga przez pustynię Nevady - długa pagórkowata prosta :)), trafiliśmy pod jakiś zamknięty obiekt z budką strażnika. Musieliśmy wracać...potem już bez problemów dojechaliśmy do Boge - i faktycznie kilkanaście km przed wioską zaczyna się nowy asfalt - malownicza droga górska.

Obrazek

Obrazek

Dom Preka i Hanny mieści się niemal na końcu wsi, stąd fragment musieliśmy pokonać szutrem Na spotkanie z nami wyszła Hanna. Przesympatyczna osoba, z którą chwilkę sobie porozmawialiśmy.

Przepakowaliśmy się, zaparkowaliśmy auto i mogliśmy ruszyć dalej do Thethi. Objuczeni jak woły w pełnym słońcu zaczęliśmy iść drogą - jak to nazwał Kamil najdłuższe 32 km w życiu. Coś w tym jest...Ale, chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby iść z ciężkimi plecakami w albańskim słońcu taki szmat drogi. Z drugiej strony wg uzyskanych informacji przed wyjazdem wiedzieliśmy, że poprowadzono szlak z Boge do Thethi przez góry ale i jego pokonanie z tobołkami zajęłoby pół dnia. Po drodze Wiola próbowała przekonać pewnego Albańczyka, żeby zawiózł nas do Thethi, ale ten choć był bliski przekonania, odmówił z powodu obowiązków zawodowych. Na szczęście, po przejściu dosyć krótkiego odcinka z góry zjechał Ford Transit i sam kierowca zaczął nas dopytywać, czy nie chcemy do Thethi. Oczywiście, że chcemy, gość spadł nam jak z nieba (:)), bo w takim żarze zasuwać z plecakami to samobójstwo. Po negocjacjach stanęło, że weźmie nas za 45 E. Wcześniej, ustaliliśmy, że możemy jechać za ok. 10 E/ os. Cena nam pasowała, załadowaliśmy się do busa i ruszyliśmy :). Potem, okazało się, że przepłaciliśmy, bo w drodze powrotnej wzięli od nas po 500 leków (ok. 4 E/ os.)...

Droga faktycznie niesamowita...Kamil coś Ty swojej skodzie uczynił??? :):) Transit się nieco namęczył, najgorsze były mijanki, co prawda są miejsca do mijania, ale zgodnie z prawem Murphego, na mijanki trafia się zawsze tam, gdzie jest najtrudniej i gdzie nie ma miejsca na dwa samochody. Ale, za to jakie widoki, im bliżej przełęczy Thethores otwierała się nam coraz szersza perspektywa na Przeklęte.

Obrazek

Obrazek
Gabi i Wiola podziwiają panoramę Przeklętych + "nasz" Transit...

Nasz kierowca pokazywał nam nawet Jezercesa, ale nawet ja będący tam pierwszy raz, wiedziałem, że to co kierowca próbuje nam wmówić jako "ta Majka" tą Majką akurat nie jest. Naszego kierowcę poprosiliśmy, żeby zostawił nas pod BUFE. I dowiózł nas pod Bufe, ale do dziś nie wiemy, czy to Bufe to akurat to Bufe :). To Bufe, gdzie się zatrzymaliśmy znajduje się na początku Thethi (obsługę stanowił młody kelner). Zatem? Zamówiliśmy posiłek, do tego dobre piwko, widoki na Przeklęte, aż nie chciało się ruszać dalej - tym bardziej, że wokół dość miejsca na rozbicie namiotu.

Obrazek
...posiłek w "Bufe", w tle pewnie Maja Aljis

Nasz plan jednak na ten dzień był bardziej ambitny - chcieliśmy dojść do Buni i Gropeat. Po posiłku zaczęliśmy schodzić w dół drogi, tylko tak naprawdę, to nie wiedzieliśmy gdzie iść...zatrzymaliśmy stopa, jakaś półciężarówka wzięła nas na pakę i wysadziła na rozstaju dróg przy...mapie. Od razu wzbudziliśmy zainteresowanie dzieciaków bawiących się w pobliżu. Kiepską angielszczyzną zapraszali nas do siebie, czy to na nocleg, czy na jakieś zakupy. Studiowaliśmy też mapę, z której wynikało, że na Qafa Peje wiedzie oznakowany szlak.

Po wejściu na drogę ujrzeliśmy jeszcze znak z info, że mamy przed sobą szlak na Qafa Peje oraz Qafa Valbone :). Idąc wzdłuż szlaku minęliśmy wg nas ostatnie zabudowania i zaczęliśmy wchodzić do lasu. Ale, już wtedy coś mi nie pasowało, nie ten kierunek, nie miałem dość przekonania w sobie, że na pewno idziemy dobrze, bo nie było np. charakterystycznego z fotek krzyża nad "ostatnią" wodą w Thethi. Moim zdaniem, skoro już tyle się trudzą ze znakowaniem szlaków, powinni dać znak, że w takim a takim miejscu, jest rozejście szlaków na Peje i na Valbonę...

Zaczęliśmy wchodzić stopniowo coraz wyżej - zmęczenie też ostro dawało się we znaki. Paweł wyprzedził zdecydowanie nas wszystkich. Ja wlokłem się za nim, dziewczyny nieco dalej za mną. Gdy wyszliśmy z lasu, trafiliśmy na wypłaszczenie. Zaczęło się też powoli robić ciemno...dlatego postanowiliśmy rozbić nasz obóz. Hehe, na samym środku szlaku :).

Obrazek
* fotka zrobiona rano...

Po rozbiciu namiotów zrobiliśmy mały rekonesans po okolicy, zaczęliśmy studiować z Pawłem mapę, z której wynikało, że na Qafa Peje, to raczej nie idziemy. Porównując z mapą przy drodze, doszliśmy do wniosku, że poszliśmy drogą na Qafa Valbone. Stąd rozwiązanie pierwszej wątpliwości Tomka - typa - tak, Albańczycy poprowadzili ładnie oznakowany szlak z Thethi do...zakładamy, że do samej Valbony. Za co jednak nie mogę ręczyć własną głową, gdyż nasza grupa doszła nieco powyżej lasu. Ale, wydaje mi się, że zgodnie z ichnią mapą, szlak prowadzi do końca tj. do Valbony. A zachód słońca nad Przeklętymi niesamowity, widok na nasze namioty i ta cisza...piękne uczucie.

Obrazek
Maja Harapit w zachodzącym słońcu...

Obrazek
Maja ?

Obrazek
Maja Aljis

Obrazek
Maja Aljis

Obrazek
Thethi w dolinie...

Zrobiliśmy sobie kolację i postanowiliśmy iść szybko spać. Rano czeka na nas zejście w dół i szukanie właściwego szlaku na Qafa Peje...

PS mam małą wątpliwość, co do fotek, robiłem też fotki w drugą stronę - kierunek w stronę Valbony i być może to co biorę za Maję Aljis, de facto nią nie jest...

PS Kamil, to pewnie ci sami Węgrzy :)...

PS Ula, deser zwykle smakuje wyśmienicie...nasz miał nieco inny smak
:wink:
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:56 przez RobCRO, łącznie edytowano 5 razy
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 10.08.2009 19:48

cdn...
Ostatnio edytowano 11.08.2009 19:06 przez RobCRO, łącznie edytowano 4 razy
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 107661
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 10.08.2009 21:27

Po fotkach widać, że pogoda jak na razie super :D
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 10.08.2009 22:26

Pamiętam to skrzyżowanie za Koplikiem :)
A dalej to droga gładka jak jakaś transalpejska przelotówka normalnie, jeszcze 3 lata temu niedługo za tym skrzyżowaniem się asfalt kończył.
Egzemplarz skodzinki mi się trafił nieprzeciętny, to prawda :D
Transit miał kółko po prawej? Bo widzę że z Wyspy ściągnięty.
Maja Harapit to chyba ta ciemna na tle różowo-sinego nieba, a ta w zachodzącym słońcu to zupełnie nie wiem co to.
A czy Aljis to Aljis czy inna to nie wiem, nie pamiętam jak wygląda od tamtej strony, poznałbym od przeciwnej.
Na zdjęciu "Thethi w dolinie" to po prawej mi wygląda na grupę Radohines, ta kopuła to pewnie sama Maja Radohines.
Jak do jutra coś napiszesz to z dziką przyjemnością zajrzę, potem dopiero za tydzień... Ale i tak nieźle szybki jesteś, mi się jeszcze nie udało tak od razu zebrać :)
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 11.08.2009 19:06

4. Dzień V - Katorga...i niezapomniany smak wody

Rano wstaliśmy wcześnie (wszystkim spało się dobrze...), śniadanie, zwijanie namiotów (przed wyjazdem jeden raz zwijałem namiot pożyczony od szwagra - poszło całkiem sprawnie :)) i decydujemy się wrócić do Thethi. Zejście na dół zajmuje nam zdecydowanie mniej czasu, ale już od rana grzeje niemiłosiernie (PS przy szlaku stoi znak - TAXI Shkoder :) ze wskazaniem kierunku, gdzie trzeba iść). Kilogramy na plecach dodatkowo dają znać o sobie...

Po dojściu do "głównej" drogi decydujemy się iść wzdłuż niej w prawą stronę wzdłuż potoku. Przez jakiś czas nie ma żadnych znaków - czyli...jest dobrze :)! Z mapy jak byk wynika, żeby dojść do szlaku na Qafa Peje trzeba pokonać fragment drogi nieoznaczonej żadnymi znakami. Trafiamy do następnego BUFE i znów rodzi się w nas pytanie, czy to może to "to BUFE" z relacji Kamila czy Tomka. Zamawiamy "kater birra", pijemy złocisty trunek ze smakiem, spoglądamy na piekącego się baranka i obiecujemy sobie w drodze powrotnej wstąpić na sztukę mięsa :).

Obrazek
Przy piwku...

Obrazek

Obrazek

Po chwili relaksu pora ruszać dalej. Pozdrawiamy kosiarzy trawy i upewniamy się, że na pewno idziemy na Qafa Peje. Dostajemy odpowiedź twierdzącą a i niedługo potem pojawia się znów znakowany szlak - ten na pewno musi prowadzić na przełęcz Peje :). Mijamy też bunkry - hehe, ktoś już pisał, chyba Kamil, że partyzanci Tity mogli zaatakować od strony gór.

Obrazek

Pewnie tak, ale jakieś elitarne jednostki...wreszcie, dochodzimy do znanego źródełka z krzyżem nad nim. Teraz już na bank wiemy, że to ostatnia woda na szlaku na Peje...Gdy dochodzi południe, żar z nieba jest nie do wytrzymania (ks. Artan mówił nam, że nadchodzące dni będą niezwykle gorące, a skoro to mówi Albańczyk, to co ma powiedzieć ktoś z dalekiej północy???), pijemy litry wody i zaraz tyle samo oddajemy litrów potu. Decydujemy się na postój, bo w takim upale iść się nie da :(. Odpoczywamy ok. godziny i pakując się trafiamy na...skorpiona!

Obrazek

Obrazek
Skorpionek...

Takich stworzeń się tu nie spodziewaliśmy. Mała, czarna bestia...Wiola i ja spotkaliśmy swojego "pobratymca" spod znaku zodiaku. Skorpion skorpiona nie ruszy :).

Musimy ruszać dalej, choć słońce wcale nie chce odpuścić...mozolnie zdobywamy wysokość modląc się, żeby przełęcz była za następnym zakosem. Nasze tempo znacznie spada :(. Ja mam ochotę zrzucić ten plecak, po kiego się tak męczyć? Przecież człowiek ma odpoczywać na wakacjach...robimy częste postoje szukając kawałka cienia a tego jak na lekarstwo. Dopiero pod "okapem" przyjemnie, chłodno i w cieniu :). Tylko gdzie ta przełęcz? W dodatku, powoli zaczyna kończyć się woda :(. Idziemy już sporo czasu - a przecież mówili mi, że na Peje idzie się ok. 1,5 godziny. Wreszcie, potwornie zmęczeni po kilkugodzinnej wspinaczce jesteśmy na Qafa Peje. Widzimy charakterystyczny krzyż, są też znaki, ile na Majkę, ile w dół do Thethi...

Obrazek

Obrazek
Narada na przełęczy Peje...

Obrazek
Maja Harapit

Na przełęczy robimy krótki przystanek, krótki, bo nie ma cienia. Widzimy też znak na Bukurę i idziemy w tamtą stronę. Paweł zdecydowanie nas wyprzedza i robi zwiad - mówię mu, że ma wypatrywać szałasów pasterzy. Gdy wraca, przekazuje mi, że widział, ale nie szałasy a namioty i jeziorko. Zastanowiło mnie to, bo niby skąd tam jezioro??? Ono miało być za przełączą, ale już w kierunku Czarnogóry. Postanowiliśmy cofnąć się wszyscy na przełęcz i zejść w dół i tam szukać ścieżki do Buni i Gropeat. Oczywiście, popełniamy wielki błąd :(. Nie ma tam żadnego odbicia, żadnej ścieżki do katunu :(. Znów odpoczywamy, nie mamy już wody, za to jabłka smakują nam znakomicie. One mają odrobinę wody...

Jakby było tego mało, popełniam zasadniczy błąd proponując trasę "na skróty" do miejsca, gdzie Paweł widział namioty i oczko wodne. Nie dość że ostro pod górę, to jeszcze jakieś obejścia, tracimy mnóstwo czasu.

Obrazek
...w poszukiwaniu Buni i Gropeat

Już mi się nawet nie chce iść. Mam dość :(. Pod nosem rzucam "mięsem" - jak dobrze, że nikt tego nie słyszy. Jest mi wszystko jedno, chcę rozbić namiot gdzie się da...szukam w sobie resztek sił. Po jakimś czasie dochodzimy do...miejsca, gdzie Paweł nas zostawił szukając Buni i Gropeat. Ku..., ale zrobiliśmy kółko. Na darmo namachaliśmy się wracając do punktu, w którym już byliśmy :(. Szybciej i mniej męcząco byłoby wrócić na przełęcz i dojść w to miejsce "szlakiem". Teraz to czuję w sobie więcej złości (delikatnie ujmując) niż zmęczenia...

Po następnych kilku minutach dochodzimy do miejsca, dokąd doszedł wcześniej sam Paweł. Od razu niemal poznałem, że w dole musi być miejsce na nasz obóz - nasze upragnione Buni i Gropeat i gdzie jest woda :). Jeszcze przy końcu trzeba uważać, żeby wybrać dobrą drogę, bo można pójść prosto...do pasterzy (trawiasty katun). Gdy dochodzimy do pierwszego namiotu - Węgrów (Kamil to pewnie Twoi znajomi :)), od razu pytamy się ich o wodę. Pokazują nam, gdzie jest źródło. Zrzucamy z siebie nasze bety i lecimy biegiem do wody. Jest cholernie zimna, ale to dobrze, przynajmniej nie połknie się jej nie wiadomo ile na jeden raz. Ale i tak każdy robi wielkie łyki :). Co za ulga dla organizmu... wcześniej bym nie pomyślał, ile radości można mieć na widok wody :). Tego nam było potrzeba. Aqua vitae...

Odświeżamy się, choć z powodu temperatury wody, nogi niemal kostnieją. Po zaspokojeniu pragnienia, odświeżeniu się, napełnieniu butelek na kolacyjne zupki-trupki, rozbijamy obóz - pomiędzy bratankami z Węgier i większym skupiskiem namiotów (czeski obóz). Robimy sobie kolację a że komary i meszki zaczynają nas gryźć, to nie siedzimy za długo. Podziwiamy tylko Popluksa w zachodzącym słońcu, nawet nie przypuszczając, że nieco w lewo widać przecież Jezercesa, nasz cel na kolejny dzień...

Obrazek
Nasze obozowisko

Obrazek
..szczyt Popluksa

Obrazek
"umordowany" autor relacji :)

Szybko zasypiamy, bo rano trzeba wstać skoro świt. Nastawiamy zegarki na 5. Jutro "Majka" a ona przecież niejedno ma imię :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:57 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 11.08.2009 20:43

Robert, dajesz ostro czadu jak zwykle. Pozytywnie żeby nie było wątów :lol:

(Dygresja: Jak miałem naście lat i byłem na obozie narciarskim to podobne słowa wypowiedział instruktor zamawiając obiad dla naszej grupy w schronisku: Dziś dla nas tylko 10 bo reszta dała ostro czadu na dole. "Reszta" to kilku uczestników obozu co właśnie wężykiem wróciła na Stóg Izerski ze Świeradowa i nie była w stanie spożyć obiadu. :lol: Koniec dygresji.)

Jak się doczołgaliście pod okap to aż Wam współczułem czytając bo wiem ile stamtąd jeszcze jest dymania jak się daje z ciężkim worem.

Na Buni i Gropaet najpierw też szliśmy z samej przełęczy na skuśkę, zupełnie na czuja ale trafiliśmy szybko. Ale najprościej jest od krzyża przed przełęczą od strony Thethi (nie mylić z tym krzyżem nad samą wsią), jest wyraźna ścieżka.

Widzę że trzecia strzałka na drogowskazie to Lepusha czyli miejscowość Typa i moja z zeszłego roku, koło Vermosh. Jak jest drogowskaz to znaczy że musi być jakieś przejście dla ludzi a nie dla kozic. Może jakoś przez "plecy" Maja Shnikut i Nikci? Bo droga którą znam to przez Cafa Koprishtit (bardzo stromo i nieprzyjemnie z Ropojany), Stani Koprishtit ("Dolinę Śmierci") i Grbajski Zastan, daleko, uciążliwie i trzeba dobrze znać drogę. Żeby taką drogą dojść z ciężkim worem w jeden dzień to by trzeba być triathlonistą :)
A co pokazuje czwarta strzałka?

Węgrów znam o tyle że jeden z nich to wirtualny znajomy z summitpost :) Ale Prokletije jednak łączą ludzi. Na tyle mało ludzi tam jeździ że wielu wyznawców Gór Przeklętych się zna, nawet jak nie na żywo to przez sieć. Na pierwszy wypad się dogadaliśmy z Czechami właśnie przez summitpost. A dokładnie z jednym z nich któremu nie było dane z nami pojechać bo parę dni przed planowanym dołączeniem do nas zginął w Prenju w BiH :( Azrę i Gorda też najpierw poznałem przez SP. Typa najpierw znałem z tego forum, tak samo Shtrigę i Wiolę, z Tobą dopiero mi będzie dane się spotkać, kiedyś w końcu zagramy przeciwko sobie w pewnym meczu :D Z innymi Czechami których spotkaliśmy pod Cafa Pejes do tej pory jestem w sporadycznym kontakcie.

Za niecałe 3 tygodnie jak nic nie stanie na przeszkodzie jedziemy z kumplem którego znam od dawna, jak ktoś pamięta to pojawił się w mojej krótkiej szkockiej relacji jakiś czas temu.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 17.08.2009 20:04

5. Dzień VI - Maja Jezerce

Rano wstajemy na dźwięk komórek w naszych namiotach, choć wcale na to nie mamy ochoty. Ospale wychodzimy z namiotów (mi spało się raczej średnio, bo uwierały mnie dwa kamienie :(), robimy śniadanie, studiujemy mapy i opis szlaku od Kamila. Pakujemy potrzebne rzeczy do małych plecaków i ruszamy.

Już na początku przy trawiastym katunie, Paweł musi się wrócić po...aparat. Ale, nie znalazł go (znalazł go później tego samego dnia gdzieś wśród reszty klamotów) :(. Za trawiastym katunem wiemy, że mamy kierować się na zęby rekina - wampira (pasuje i do tego i do tego). Idąc na czuja, co raz zgadujemy, czy to, co widzimy, to są owe ząbki. Gdy je wreszcie widzimy, wiemy już dobrze, że idziemy zgodnie ze wskazówkami Zawodowca :).

Obrazek
"ząbki" o wschodzie słońca
Obrazek

Obrazek

Ale, nie wiemy, jak blisko pod nie podchodzić. Trochę błądzimy, szukając wejścia na wyższe siodło Qafa Jezerce. W duchu podziwiam chłopaków i dziewczyny, że szli tam bez żadnych instrukcji. My choć mamy ułatwione zadanie, nie mamy 100% pewności, czy wybieramy dobrą drogę. Trafiamy nawet na dosyć trudny jeden fragment (który w drodze powrotnej ominęliśmy), gdzie ściana prawie spychała nas w przepaść. Trochę adrenaliny, a to przecież początek szlaku...wreszcie wychodzimy na półkę - jedną z wielu. Ten odcinek nie był specjalnie trudny oprócz kłopotów z orientacją. Na półce robimy postój.

Obrazek
widok w stronę Maja Radohines

Z półki najlepszy widok mamy na Maję Popluks:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
widok w stronę Maja Radohines, widać też Maja Harapit...

Obrazek
dziś wody nam na pewno nie zabraknie :)

Wyciągamy mapy, fotki, studiujemy trasę z Pawłem szukając "trapezów". One są kolejnym punktem charakterystycznym na szlaku. Nijak nam teren nie pasuje do tego, co widzimy na fotkach :(. Aż nagle Paweł spoglądając bardziej w lewo, widzi...Majkę :). A ja wziąłbym za Majkę jeden ze szczytów Popluksa :).

Obrazek
...ten szczyt wziąłem za Majkę :(.

Obrazek
Wiola przed "trapezami"...

Obrazek
Maja Jezerce

Obrazek
kopula szczytowa Majki, na którą chcemy się wdrapać...

Teraz już nam wszystko pasuje :). Mamy Majkę na wyciągnięcie ręki a do pokonania jakby "łagodny" trawers po zboczu. Nic bardziej mylnego, dopiero teraz zaczynają się schody. Co prawda, co jakiś czas trafiamy na piramidki układane przez tych, co szli na Majkę przed nami, ale równie często gubimy te piramidki. Dochodzimy do takiego fragmentu, gdzie mamy do wyboru albo wejście na grań albo trawers ku słynnym trapezom. Wybieramy trawers po zboczu...Paweł idzie przodem. Nagle słyszę jeden wielki huk - wielki bajbor zlatuje w dół i po drodze rozpieprza się w drobny mak na innym kamolu :(. Paweł w ostatniej chwili się czegoś chwyta...mógł zlecić razem z nim :(. Całe zdarzenie trwa ułamek sekundy...Odbywamy krótką naradę i decydujemy się na odwrót, choć Gabi chciałaby iść dalej. Nie idzie, wraca z nami. Z opisu Kamila wynika, że prawdziwe schody byłyby dopiero przed nami...Podejmujemy chyba jedyną rozsądną decyzję w takim miejscu. Nie przyjechaliśmy tu zdobywać szczytów za wszelką cenę. Chcemy cieszyć się widokami, obcować z przyrodą. Po wycofaniu się ze zdobycia Majki, mamy na to dużo czasu - choć łazikowanie w upale jest mało przyjemne a miejsc zacienionych jak na lekarstwo.

Obrazek
Wiola szykuje posiłek...

Obrazek
...a Paweł dysputuje o Majce :)

Obrazek
nasza grupa z Majką w tle...
Obrazek

Obrazek
Wiola z Majką...

Obrazek
...i tutaj tylko autor relacji

Obrazek
...otwiera się nam widok na Maja Harapit i dalej w stronę Czarnogóry
Obrazek

Obrazek
...i na ośnieżonego Popluksa

Schodzenie wcale też nie jest prostsze. Gubimy szlak i często zastanawiamy się, czy aby tutaj na pewno wchodziliśmy.

Obrazek
...zejście z Majką w tle.

Mijamy tą niebezpieczną ściankę gdzieś z boku, ale za to wychodzimy gdzieś, gdzie nie byliśmy wcześniej. Idziemy na oślep - tak samo, aby zejść do trawiastego katunu. Jakoś inaczej nas poprowadziło - ok. 15 jesteśmy na dole.

Obrazek
widok na zęby wampira...

Obrazek

Obrazek
Maja Harapit

Obrazek
one też szukają cienia :)

Odwiedzamy szałas z pasterzami. Kupujemy ser - z ryzykiem, że może się przyczynić do słynnej klątwy :).

Obrazek
z albańską gospodynią...

Z Pawłem wypijamy po lufce rakiji. Gdy docieramy do naszego obozowiska, widzimy, że zostaliśmy sami :).

Obrazek
puste obowozisko

Obrazek
"połowa" polskiego obozu w Buni i Gropeat

Węgrzy i Czesi opuścili katun - mamy dla siebie całe popołudnie, odpoczywamy, dyskutujemy, odświeżamy się. Słyszymy też jakieś strzały. Może jugosłowiańscy partyzanci atakują od Ropojany :).

Przy kolacji decydujemy, że jutro wycofujemy się na dół do Thethi, z tymże zanim to zrobimy, podejmiemy próbę wejścia na Maja Harapit. Przez ten dzień, gdy zamiast na Qafa Peje poszliśmy w kierunku Valbony straciliśmy jeden dzień. Urok Przeklętych sprawił, że postanowiliśmy jeszcze trochę "wyciągnąć" z tego pobytu w tym regionie. Również i tego dnia wskakujemy szybko do namiotów - już nie było takiego ładnego zachodu słońca nad Popluksem, ale dzięki wyprawie wiemy, że z dołu ładnie widać wierzchołek Majki :). A pobudkę wyznaczyliśmy sobie na 6 rano...w końcu mamy wakacje :).

PS Kamil, jeszcze w odniesieniu do poprzedniego odcinka, samochód rzeczywiście miał kierownicę z lewej strony...ponadto, pytałem się Wioli, na co wskazuje czwarta strzałka i...chyba będziesz to musiał sam sprawdzić :). Nie pamiętamy, ale coś mi się zdaje, że tam był znak na Valbonę (Paweł w ten weekend mówił mi, że tam był znak do miejscowości sporo odległej, więc to potwierdzałoby, że jednak do Valbony :)). A co do Lepusha - nie wiem, nie wiem, ale nie sądzę, że jest wytyczony szlak. Nie jest też on pokazany na tej nowej mapie...więc zakładam, że jest to szlak dla kozic, a strzałka ma charakter czysto informacyjny.

PS 2 Kamil, Ty się tak na ten mecz nie ciesz, bo kilka bramek to Ci strzelę - ostatnio w każdym zlotowym meczu coś strzelam :)...ale za to chętnie napiję się z Tobą rakiji i pogadam o górkach :).

PS 3 Kamil, a jak to jest z tym Bufe, czy któreś z tych Bufe, o których wspominam w relacji, jest "tym" Bufe????
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:18 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 18.08.2009 19:08

6. Dzień VII - Maja e (H)Arapit

Tego dnia wstajemy nieco później - na nic zdało się zmienienie miejsca w namiocie, znów miałem pod sobą kamienie :(. Jak pech, to pech...czuję się niewyspany.

Po śniadaniu, pakujemy się, napełniamy butelki wodą, wiemy, że ta woda musi nam wystarczyć aż do źródełka w Thethi. Zgodnie z ustaleniami z dnia poprzedniego, nasz plan na dziś obejmuje próbę wejścia na Maja e (H)Arapit (2217m.), zejście w dół i przemieszczenie się do Koplika. Plan ambitny, ale chyba całkiem realny do realizacji, zobaczymy...

Po godz. 7.00 opuszczamy nasze obozowisko i idziemy na znaną nam już przełęcz Qafa Peje. Słońce od rana mocno grzeje...Dojście nie zajmuje nam dużo czasu. Na przełęczy chowamy plecaki, zabieramy te mniejsze i ruszamy na szczyt. Nie wydaje się być on jakoś specjalnie odległy :). Dziś powinno być dobrze :). Od razu jednak gubimy szlak.

Obrazek
Harapit o wschodzie słońca

Obrazek
Paweł spogląda na Harapita...

Obrazek
...i w stronę Czarnogóry.

Przypuszczamy, że ten szlak na Harapita, to jest...ale w planach. Siadamy na jednej z półek i zastanawiamy się...Gabi przejawia największą ochotę, żeby iść. Wyrusza do przodu...po kilku minutach robimy to samo. Nagle nie stąd nie zowąd widzę kropkę na skale - czyli jest szlak, dalej widzę następną. Zatem, z tym szlakiem to nie "podpucha" :). Z czasem, kropki zmieniają się w "strzałki". Są dosyć regularnie rozmieszczone, ale można się pogubić. Nam udaje się powoli zdobywać wysokość, ale z tym Harapitem, to wcale nie jest takie proste. To, co z dołu wydaje się prostą drogą na szczyt, w rzeczywistości, jest pokonywaniem kolejnych półek i "hopek". Na szczęście, szlak przynajmniej w początkowej fazie, jest lepszy niż na Jezerce. Bardziej "tatrzański" i nie tak parszywie rzęchowaty. Niemniej jednak ostrożność jak najbardziej wskazana, bo skała ostra jak brzytwa. Fragmentami też trzeba wspomagać się rękoma. Wraz ze zdobywaną wysokością otwierają się nam widoki na Przeklęte od strony zachodniej - pewnie dobrze widać Maję Prožmit, Maję Shkurts i dalej w kierunku Czarnogóry, jak na dłoni mamy też widoki w stronę Doliny Ropojany.

Obrazek
widok w stronę pogranicza Czarnogóry...

Obrazek
to najwyższe...hmm...z mapy mi wynika, że to może być Maja Shkurts...

Obrazek

Obrazek

Obrazek
...i tutaj to "cuś" na zbliżeniu...

Obrazek
Harapit i Wiola...

Ładnie tutaj...Ale, słońce zaczyna coraz mocniej dogrzewać...i zaczyna brakować mi sił, choć dziś idziemy bez wielkich plecaków. Po krótkiej wewnętrznej walce, rezygnuję. To nie jest mój dzień :(. Szukam kawałka cienia i zostaję. Słońce mnie pokonało...Reszta idzie dalej - cały czas mam ich na oku.

Obrazek
karawana idzie dalej na Harapita...

Obrazek

Po kilkunastu minutach słyszę ich a dokładnie moją Wiolę jak krzyczy "Jezuuu...!". Kurczę, myślę sobie, co się dzieje - okazało się, że trafili na bardzo rzęchowaty żleb i Wiola omal nie spadła wraz z kamieniem, za który się złapała :(. Zgubili tam szlak :(. Na szczęście, udaje im się wejść na półkę. Ale, jak iść dalej, nie wiedzą. Wiola też już ma raczej dość. Paweł i Gabi szukają możliwości wejścia. Nic jednak nie znajdują - podejmują decyzję o zejściu. Szukają alternatywy dla tego parszywego żlebu i znajdują coś obok. Dobrze, że w Przeklętych mimo wszystko, można znaleźć zwykle coś obok - często nawet coś lepszego.

Obrazek
na czerwono miejsce dokąd podeszli Wiola, Gabi i Paweł...

Obrazek
zejście w dół...

Gdy dochodzą do mnie, Pawłowi z dołu wydaje się, że z tego miejsca, gdzie ugrzęźli, mogli iść trawersem na grań i granią wejść na szczyt. Być może...tego się już nie dowiemy. Gabi jest bardzo niepocieszona. Ciągle przeżywa, że nie udało się wejść. Nasza trójka spokojnie podchodzi do faktu, że się nie udało...

Zejście w dół okazuje się mniej problematyczne od technicznej strony niż się nam wydawało, że może być. Co prawda, ja gdzieś przywalam o ostrą skałę lewym bokiem i mam pamiątkę w postaci obdrapanej nogi...i gdzieś przed przełączą gubimy szlak i trochę nabłądziliśmy zanim trafiliśmy do naszych plecaków :(. Później wypatrzyłem "kropę" na skale...i wywnioskowałem, że niepotrzebnie pchaliśmy się na półki skalne, bo szlak wiedzie pod nimi - mądry Polak po fakcie.

Na przełęczy robimy krótki odpoczynek. Widzimy też namioty dwóch grup - widać, oni byli gorzej przygotowani niż my i nie wiedzieli, że można iść do Bukury, gdzie jest lepsze miejsce na obozowisko a co najważniejsze, gdzie jest woda...

Obrazek
Ostatni rzut oka na Majkę...

Schodzimy do Thethi - lampa taka sama jak na wejściu. Ale, w dół idzie się łatwiej i zdecydowanie szybciej. Pierwszy postój pod okapem - niezbyt długi i przyjemny, gdyż przed nami były owieczki i woń odchodów czuć wyraźnie. Na szlaku mijamy 3-4 osoby - albański przewodnik idzie z Anglikami w Przeklęte. Pyta mnie, gdzie byliśmy. Opowiadam, że próbowaliśmy wejść na Jezerce, ale bez sukcesu. Wydaje mi się, że wejścia z przewodnikami są coraz bardziej popularne, bo jak się nie mylę, to ktoś inny tez wspominał o albańskich przewodnikach. Przed dojściem do źródełka robimy ze dwa bardzo krótkie przystanki - każdy ma w głowie "baranka" z Bufe. Oj, mamy na niego apetyt...ale gdy docieramy do Bufe, po "baranku" ani widu ani słychu :(. Nie pojemy pieczonej baraniny. Tak sobie myślimy, że tam pieką barana tylko na zamówienie. Choć kto wie...zamawiamy po piwie, potem drugie. Wchodzi dobrze i zasłużyliśmy na nie po naszej przygodzie z Przeklętymi. To nic, że nie weszliśmy na żadną Majkę. Pierwsze koty za płoty...Gdy popijaliśmy piwko, do baru przyszedł turysta z wielkim plecakiem. Chwilę rozmawiamy - okazuje się, że pochodzi z Izraela i łazikuje po Przeklętych z mapą, o którą pytałem Kamila. Teraz zmierza gdzieś w stronę Valbony. A my nie możemy jednak siedzieć w knajpie Bóg wie jak długo. Musimy jakoś dostać się do Boge. Idziemy w stronę miejsca, gdzie w zasadzie rozpoczęliśmy przygodę z albańskimi górkami. Znów zaczepiają nas dzieciaki i łamaną angielszczyzną proponują nam napoje, wypytują, gdzie chcemy się dostać. Powoli zaczyna to być męczące. Przy mapie, wokół nas krąży już duża gromada dzieciaków. Dajemy im słodycze, które zostały nam z górskiego prowiantu :). Decydujemy się zaczekać na jakiś transport do Boge - po prostu na łapanie stopa. Dobrym znakiem jest również fakt, że widzimy kobietę z synkiem czekającą również na transport. Tego dnia mamy farta. Po kilku minutach czekania, udaje się nam zatrzymać terenówkę. Choć są w 3 osoby, zabierają i naszą czwórkę. Oni z przodu, Wiola, Gabi i ja na tylnym siedzeniu, Paweł biedny w bagażniku (po wyjściu czuł się bardzo obolały :(). Kierowca to prawdziwy "rajdowiec". Sunie po drodze z niebywałą prędkością. Takie auto doskonale się sprawdza w takich warunkach. Czas przejazdu - nieco ponad godzinę. (w odwrotnym kierunku jechaliśmy chyba 3 x razy dłużej). Za przejazd kasują nas po 500 leków/ osoba. Wyszło zdecydowanie taniej niż z Boge do Thethi :). Tak przy okazji, gdy wsiadaliśmy do auta, to widzieliśmy jak podjeżdżał autobus :). Widocznie między Boge a Thethi jest coś na wzór komunikacji publicznej - oczywiście, rozkładu nie widzieliśmy.

W Boge zrzucamy z garbów ciężkie plecaki, zmieniamy ubranie...zamieniamy kilka zdań z gospodarzami. Niestety, nie ma Hanny, a są tylko jej rodzice. Co prawda, zapraszają nas na kawę. Grzecznie odmawiamy, bo wiemy, że komunikacja językowa byłaby bardzo trudna. Dajemy też 10E za "opiekę" nad samochodem, choć gospodarze mocno się bronią przed przyjęciem pieniędzy od nas...na koniec dostajemy koszyk gruszek :).

Opuszczamy Boge i jedziemy na Koplik. Dzwonię do ks. Artana i zapowiadam nas na wieczór. Po drodze widzimy...forda. To nie może być Albańczyk. Szybkie spojrzenie na blachy i widzimy "SMI...". Nasze blachy :). Potem okaże się, że to drugi samochód od ks. Artana i ks. Tomasza. Jechali z wolontariuszami na wycieczkę na jakąś górkę gdzieś przed Boge. W Kopliku, mamy trochę problemów z odszukaniem drogi do Jubicy, gdzie mieszkają księża i wolontariusze. Oczywiście, żadnego znaku, choć ks. Artan tłumaczył nam, gdzie powinniśmy skręcić. Wreszcie, udaje się nam wjechać na jakąś lokalną dróżkę. Ciasno i mijanka. Tubylcy nie mają zwyczaju zjeżdżać do boku, nawet jeśli jeżdżą terenowymi autami. Dla naszego wozu każdy kontakt z poboczem, to wzrost adrenaliny. Po kilkunastu minutach droga się poprawia - skręciliśmy zbyt wcześnie. Wypatrujemy też kościoła. Ten widoczny jest z daleka. Brama czeka na nas otwarta. Witamy się z ks. Artanem i wolontariuszami. Reszta przyjedzie później i z nimi też chwilę pogadamy. Rozbijamy nasze namioty obok domu - szpilki za żadną cholerę nie chcą wejść w ziemię. Namiot stoi zupełnie prowizorycznie :). Ale, przez noc się nie zawali...

Wreszcie, możemy wziąć prysznic w łazience :). Tego nam było potrzeba. Spożywamy kolację, na deser dostajemy pysznego arbuza. Księża informują nas, że ok. 22 odbędzie się msza. Paweł i Gabi decydują się iść na nią (w której nota bene wzięło udział łącznie 5 osób) - Wiola i ja zostajemy w namiocie. Chcemy się wyspać, ale nie było nam to dane. Gdzieś ok. 23 zaczęło się głośne granie albańskiej muzy. Ichniejsze albano disco. Nie dało się ani tego słuchać na dłuższą metę, ani tym bardziej przy tym zasnąć :(. Ciężka noc przed nami i równie ciężki dzień...

Na tym zakończyliśmy naszą przygodę z Górami Przeklętymi. Jak wspomniałem, pierwsze koty za płoty...nie udało się nam wejść na żaden szczyt, ale akurat to przyjęliśmy z mniejszą lub większą pokorą. Trochę pobłądziliśmy i dlatego nasze plany trzeba było nieco zweryfikować.. Tak, jak napisał Racibor, są to góry wymagające. Wiedzieliśmy o tym, ale prawdopodobnie nie przypuszczaliśmy, że aż tak bardzo. I też jest sporo racji w tym, że następuje powolna komercjalizacja tych terenów. O tym świadczy choćby znakowanie szlaków, "ciągnięcie" asfaltu coraz dalej od Boge...Niemniej jednak moim zdaniem, minie jeszcze kilka lat, zanim te góry stracą swój urok - pewnie znacznie później niż Komovi i dobrze. Jest tyle tam górek, ze trzeba lat na ich zdeptanie przez "stonkę". A pewnie setek lat na to, żeby "pańcie z Ciechocinka" wybrały się na deptak a'la Krupówki w Thethi :(. De facto, na szlaku nie spotkaliśmy nikogo i tu znów trzeba zgodzić się z Raciborem. W razie czego, trzeba liczyć na samego siebie. Czy dla nas była to ostatnia wyprawa w Przeklęte? Trudno powiedzieć i wyrokować...ale nie sadzę :). Może spróbujemy od innej strony, może od czarnogórskiej...

PS Tak przy okazji, nie wiem, którą nazwa szczytu jest właściwa, na moich wszelkich mapach, ta górka występuje jako Maja e Harapit, z kolei na albańskiej mapie jest oznaczona jako Maja Arapit.
Ostatnio edytowano 01.03.2012 11:01 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 19.08.2009 19:18

7. Dzień VIII - Jedziemy nad morze...

Na kolejny dzień pobytu w Albanii zaplanowaliśmy sobie dojazd nad morze (w ciemno :)) oraz zwiedzanie Kruje. Czekała na nas ponad 300 km wyprawa, dlatego też wstaliśmy dosyć wcześnie rano. Zresztą, o godz. 7.00 dźwięk kościelnych dzwonów i umarłego by obudził :). Większość z nas niezbyt się wyspała z powodu muzyki, która grała do białego rana :(. Przy zwijaniu namiotów, przeżywamy szok. W naszym namiocie biega olbrzymi pająk :(. Podejmujemy z nim nierówną walkę, ale pajęczak ani myśli uciec z namiotu - chyba mu tam wygodnie. Wiola przerażona, kto wie, co to za bestia i jakie ma zamiary. Z Pawłem decydujemy, że obrócimy namiot tak, żeby pająk mógł z niego wylecieć...mimo obserwacji, nie widzieliśmy, czy wyleciał, ale jak zwijałem namiot, to raczej nic zaobserwowałem, co mogłoby wskazywać na jego obecność.

Obrazek
taka to bestia wkradła się nam do namiotu

Obrazek

Od jednej z wolontariuszek dowiedzieliśmy się potem, że ten "nasz" to w sumie był taki mały pajączek, a są tam zdecydowanie większe bestie i że ten gatunek pająków jest ogólnie nieszkodliwy. Bo ja wiem...raczej wolałbym, żeby żadna taka bestia mnie nie ugryzła, bo biegania po albańskich lekarzach nie miałem w planach wyjazdu.

Obrazek
Kościół i plebania w Jubicy

Po śniadaniu, po podziękowaniach za pomoc i gościnę oraz pożegnaniu z ks. Artanem ruszamy w dalszą drogę na podbój Albanii. Na chwilkę zajeżdżamy pod jez. Szkoderskie. Widok ładny, ale wszystko psują otaczające nas śmieci i jakieś pozostałości budowlane. Dla kontrastu, po drugiej stronie jakaś full wypas willa.

Obrazek

Obrazek

Przebijamy się przez Koplik i jedziemy znaną nam trasą na Szkodrę. Po drodze nabijamy gaz - ktoś pytał o jego cenę w AL. Rozrzut w cenie jest od 48 do 60 leków. Zwykle płaciliśmy w lekach, choć można płacić i w euro. I chyba ktoś pisał nieprawdę, że w europejskiej walucie biorą znacznie więcej. Nie ma też problemów z tankowaniem gazu. Jest na wielu stacjach a będzie na jeszcze większej ilości. Wiele stacji w AL jest w budowie i na razie ich działalność jest ograniczona do dystrybutora i obsługi.

Przejazd przez Szkodrę poszedł nam sprawnie, choć jazda przez obojętnie jakie miasto albańskie to nie lada wyzwanie. Kto był ten wie, kto nie był, niech będzie gotowy na jazdę tubylców bez poszanowania zasad ruchu drogowego, to samo piesi. Ci nie patrzą, czy coś jedzie, po prostu przechodzą, gdzie się da...

Ze Szkodry wkraczamy w tereny nam nieznane. Tu przydaje się mapa, oznakowanie dróg na głównych szlakach jest ok. Kierujemy się na Tiranę i Durres. Droga nienajgorsza, nie narzekamy. W Fushe Kruje szukamy drogi na Kruje. Oznaczeń nie ma, ale śmigamy prostą przez miasto...i nagle asfalt się kończy a zaczyna droga pełna wielkich dziur. Na szczęście, to tylko krótki odcinek i potem znów zaczyna się ładny asfalt. Już z daleka widać główny punkt i cel wycieczek - twierdzę w Kruje z muzeum Skanderberga.

Obrazek

Obrazek

Dojazd pod twierdzę jest oznakowany. Mamy jednak trochę problemów z zaparkowaniem samochodu, bo ruch przed "deptakiem" jest spory w obie strony. Dostajemy dobre miejsce za 200 leków. Gdy wchodzimy na deptak, stwierdzam brak komórki :(. Pewnie wyleciała mi z kieszeni, gdy siedziałem w samochodzie. Wracamy z Pawłem, a tam Niemiec prosi nas o cofnięcie naszego auta, bo jest zupełnie zablokowany. Miał facet farta, bo gdyby nie moja komórka, która faktycznie została w samochodzie, czekałby na odjazd sporo czasu :). Przy okazji, trafiamy na parę Polaków i widzimy auto na krakowskich blachach...

Wracamy na deptak, uliczka przypomina mi nieco klimat z Mostaru w drodze na most...tu też straganiki z pamiątkami. Dla każdego coś się znajdzie...widzimy też przędzalnię dywaników. Chwilkę przyglądamy się pracy prząśniczek :) i idziemy do twierdzy.

Obrazek

Obrazek

Słońce znów grzeje niemiłosiernie. Sama twierdza, nic szczególnie nadzwyczajnego...są lepsze w AL, choćby Rozafa w Szkodrze. Do muzeum Skanderberga nie wchodzimy.

Obrazek

Obrazek
Wiola przed muzeum Skandenberga...

Decydujemy się na posiłek i odpoczynek gdzieś w cieniu. W restauracji wybieramy polecany shish-kebab, dostajemy coś a'la nasz szaszłyk, sałatkę, frytki i tzatziki. Dobry wybór, kebab nam smakuje...zostajemy jeszcze chwilkę w restauracji, popijamy piwkiem Tirana :).

Czas jednak nieubłaganie płynie a musimy przecież dojechać nad morze - gdzieś za Vlorę. Ruszamy dalej, tracimy trochę czasu w Fushe Kruje, bo trafiamy na mały korek...i o mały włos nie potrącamy jakiegoś napranego faceta (choć takich tam naprawdę bardzo mało się spotyka...wiadomo, muzułmanie). Podobną przygodę mamy we Fier. Jakaś kobieta nagle wpada na jezdnię. Patrzy tylko na autobus nadjeżdżający z przeciwnego kierunku. Paweł musiał ostro przyhamować i dobrze, że następny samochód zachował dystans...zresztą, co do Fier, to oznakowanie dróg w tym mieście, zostawia sporo do życzenia. Na jednym z rond, zupełny brak oznaczeń i oczywiście źle odbijamy - wjechaliśmy bardziej do centrum miasta. Trochę błądzimy, ale w końcu wydostajemy się z Fier i jedziemy dalej. Trafiamy też na albańskie autostrady. Z Pawłem nadziwiliśmy się sporo, że nie mają one poboczy, jest zakaz autostopu, ale za to co kilka km stragany z arbuzami/ melonami. No i oczywiście, zamiast zjazdów na inne drogi, są ronda :). Jak to je nazwał PAP? Rondo-autostrady. Nazwa pasuje idealnie :). Rozwiązanie komunikacyjne chyba nie spotykane w żadnym innym kraju. Ale, za to po tych drogach można pomykać...choć na "misiaczków", to trzeba uważać. Potrafią stać często i gęsto.

Przed Vlorą Wiola zaczęła się czuć gorzej...nie mamy żadnego pojęcia, co się stało. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej na odpoczynek. Boimy się, że to może udar :(. Wiola nie wygląda dobrze. Po odpoczynku ruszamy dalej, ale z Wiolą nadal niedobrze...robimy postój na wylocie z Vlore. Gdy Wiola poczuła się odrobinę lepiej i gdy zelżał upał, jedziemy szukać kwatery. Jest już późno, piątkowy wieczór. Mamy nadzieję, że coś uda się znaleźć. Z różnych źródeł wiemy, że za Vlore są ładniejsze plaże. Pokonujemy odcinek między Vlore a Orikum. Faktycznie, wygląda na ciekawy teren, widzimy też napisy "Dhoma Plazh" - to chyba ogłoszenia o wolnych miejscach. Mieliśmy tez info, że przy trasie stoją dzieciaki zapraszające na kwaterę, ale o tej porze - było ok. 20, nikogo takiego nie widzieliśmy. Trzeba było zacząć działać, choć w odwodzie zawsze mamy nasze namioty. Jednak ze względu na Wiolę, kwatera byłaby lepsza. Z Gabi zaczynamy wypytywać o kwaterę. W dwóch czy trzech miejscach nic nie ma. W końcu zaczepia nas młoda dziewczyna, która co prawda oprócz języka tubylczego zna jedynie włoski, ale dogadujemy się, że chodzi nam o nocleg a oni mają pokój :). Podjeżdżamy pod kwaterę, prowadzimy negocjacje - będziemy płacić 25 E/ nocleg/ 4 osoby. Warunki - jeden pokój na 4 osoby z łazienką. Pasuje to nam, przecież nie potrzebujemy luksusów. Na plażę ok. 5 minut, do sklepu blisko...jest dobrze :).

Nasz gospodarz pyta się nas, skąd jesteśmy. Gdy słyszy, że "Polonia" łapie się za głowę i krzyczy "Ceausescu"! Pomyliła mu się Polska z Rumunią...ale za to następnego dnia, dumny przynosi nam atlas samochodowy i pokazuje Polskę :). Tym razem, bingo...

Po zakwaterowaniu zostawiamy nasze bety i idziemy na plażę...bierzemy kąpiel, woda jest ciepła, przyjemnie ciepła. Po trudach całodniowej podróży jak miło jest się zanurzyć :). Najwięcej radości z kąpieli ma Gabi. Wiola nie wchodzi do wody, nadal nie czuje się najlepiej, ale najgorsze już chyba minęło. Po kąpieli idziemy na piwko i wracamy do siebie. I się zaczęło...w nocy czuję się fatalnie. Ni to mnie zbiera na wymioty, ni to biegunka, w efekcie nie ma ani jednego ani drugiego...Wiola co chwilkę biega do łazienki. Ma biegunkę...przed nami ciężka noc :(. Śpimy niewiele, może za wyjątkiem Gabi...
Ostatnio edytowano 01.03.2012 11:02 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 107661
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 19.08.2009 21:50

W Egipcie panuje zemsta Faraona, w Turcji zemsta Sułtana - ciekawe co jaka zemsta w Albanii, czyżby zemsta Dyktatora :?:
janusz.w.
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1672
Dołączył(a): 21.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) janusz.w. » 20.08.2009 09:44

Czytam i jak zwykle - podziwiam, piękne krajobrazy i Was oczywiście :!:
Piękne te Przeklęte :!:

pozdr
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 20.08.2009 15:35

Dobre decyzje podjęliście, jak intuicja mówi żeby się nie pchać to nie można na siłę. Każdy ma swój własny próg za którym się zapala lampka ostrzegawcza, trzeba umieć tą lampkę dostrzec. Mimo to dobrze rozumiem co czuła Gabi :)

To co myślisz że jest Maja Shkurts to mi wygląda na Maję Stogut. Z góry ona wygląda jak bliźniak Harapita, z przeciwnej strony też ma dużą pionową ścianę. Shkurts to na tym zdjęciu pierwsza większa góra na prawo od Stogut.
Co do pisowni to tam dużo gór ma po kilka wariantów nazw, każda mapa i każde źródło podają co innego. Shkurts, Shkurt, Shkurc, Jezerce, Jezerca, Jezerces, Popljuces, Popluks, Pop Lukin... :lol:

RobCRO napisał(a):PS Kamil, jeszcze w odniesieniu do poprzedniego odcinka, samochód rzeczywiście miał kierownicę z lewej strony...ponadto, pytałem się Wioli, na co wskazuje czwarta strzałka i...chyba będziesz to musiał sam sprawdzić :). Nie pamiętamy, ale coś mi się zdaje, że tam był znak na Valbonę (Paweł w ten weekend mówił mi, że tam był znak do miejscowości sporo odległej, więc to potwierdzałoby, że jednak do Valbony :)). A co do Lepusha - nie wiem, nie wiem, ale nie sądzę, że jest wytyczony szlak. Nie jest też on pokazany na tej nowej mapie...więc zakładam, że jest to szlak dla kozic, a strzałka ma charakter czysto informacyjny.

Całkiem możliwe że na Valbonę, z Buni i Gropaet podobno jest przejście przez przełęcz między Popluksem i Maja Alis do Valbony, może stokami Alis z drugiej strony też jest? A do Lepushy (właściwie na kierunek Nikci) pewnie jest przejście tyłami Maji Shnikut od południa tak jak wcześniej pisałem. Oczywiście i tu i tam o żadnych znakach nie ma mowy ale drogowskaz może być :)

RobCRO napisał(a):PS 2 Kamil, Ty się tak na ten mecz nie ciesz, bo kilka bramek to Ci strzelę - ostatnio w każdym zlotowym meczu coś strzelam :)...ale za to chętnie napiję się z Tobą rakiji i pogadam o górkach :).

A strzelaj sobie, w końcu chodzi o zabawę, chociaż do piłki jak do gór mam podejście mocno sportowe więc ani trochę nie odpuszczę :lol: Rakiji też się napiję z dziką przyjemnością, tylko niestety innym razem, teraz nie dojadę...

RobCRO napisał(a):PS 3 Kamil, a jak to jest z tym Bufe, czy któreś z tych Bufe, o których wspominam w relacji, jest "tym" Bufe????

W Thethi znam tylko jedno Bufe niedaleko za wjazdem do wsi od strony przełęczy.

Janusz Bajcer napisał(a):W Egipcie panuje zemsta Faraona, w Turcji zemsta Sułtana - ciekawe co jaka zemsta w Albanii, czyżby zemsta Dyktatora :?:

Może po prostu Klątwa Gór Przeklętych :lol:
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 20.08.2009 18:34

8. Dzień IX i X - Klątwa z Kruje

O różnych klątwach napisano już wiele, w tym o pewnej klątwie albańskiej. Inna z takowych klątw przyplątała się i do nas :(.

Trudno mówić o przespanej nocy, przynajmniej w przypadku Wioli i moim. Z łóżka niemal się zwlekamy, choć wstać się nam wcale nie chce. Paweł też coś mówi, że czuje się niewyraźnie. Jedynie Gabi w pełni sił...jemy skromne śniadanie, dyskutujemy o przyczynach naszych dolegliwości. Podejrzenie pada na posiłek w Kruje. Coś z niego musiało nam zaszkodzić. Może mięso z kebaba, może tzatziki...nie wiemy :(. Ale, za to doskonale czujemy. Na nic nie mamy ochoty. Nigdzie się nam ruszać nie chce. Biedna Gabi musi znosić nasze dolegliwości.

Z planów na ten dzień nic nie wyjdzie...Z biegiem dnia Pawła "łapie" coraz mocniej. Ledwo wyrabia na zakręcie do łazienki...Resztę dnia spędzi gdzieś między swoim łóżkiem a łazienką :(.

Pozostała trójka mimo wszystko wybiera się na plażę, namawiamy też Pawła, ale on odmawia...trochę plażujemy, Gabi pływa - w końcu może skorzystać z osprzętu tj. płetw, maski :). Jest w swoim żywiole. Wiola i ja tylko się delikatnie moczymy. Żadne z nas morsy, są za duże fale, które mną rzucają tak, że trudno ustać na nogach. Poddaję się, nie pokąpię się...ogólnie jednak plaża fajna, bez tłoku, dla każdego znajdzie się miejsce.

Obrazek

Obrazek
...wejść czy nie wejść?

Obrazek
"nasza" foka - Gabi

Obrazek
wieczorem na plaży...

Wieczorem wychodzimy na posiłek. Wiola czuje się już zdecydowanie lepiej, mi też powoli mija. Zresztą muszę coś wrzucić na ruszt. W knajpie zupełnie pusto - gdzie tam do klimatu z Sutomore 2008. Nic się nie dzieje...zamawiamy po sałatce, choć kelner źle nas zrozumiał, bo warzywa miały być gotowane, a były surowe. Grzebiemy po talerzu bojąc się o reakcję naszych żołądków. Jedzenie wchodzi nam opornie a co dziwne jak na mnie, nawet piwo "męczę" - ba, nie udało mi się dopić małej buteleczki 0,33l. To znak, że ze mną nie jest jeszcze dobrze :(.

Kolejna noc mija nieco spokojniej. Śpimy dłużej i zdecydowanie lepiej...klątwa chyba powoli mija :).

Rano śniadanie, potem plażowanie dla dziewczyn, odpoczynek dla facetów...Na popołudnie planujemy choć w części zrealizować nasze przedwyjazdowe plany tj. objazdówkę - Tepelene, Gijokaster, Sarande, Llogara. Ale, żeby dostać się na trasę do Tepelene, musimy jechać na Vlorę. Ten odcinek znamy, ale nie wiemy, jak wyjechać z miasta. Na szczęście, na mojej mapie AL (ta sama, co ma ją Racibor - niemieckiego wydawnictwa RV), jest plan Vlory, z którego wnioskuję, że musimy jechać na...szpital. Tak też robimy, są znaki z charakterystycznym krzyżem, ale żadnej informacji, że jest to wyjazd na Tepelene. Za szpitalem zaczyna się mały "Meksyk". Droga można by rzec - typowo albańska (bez urazy dla innych dróg w tym kraju, które mają dobrą nawierzchnię :). Dziura na dziurze...fatalnie. Na wylocie tankujemy i upewniamy się, że dobrze jedziemy. Facet z obsługi w międzynarodowym języku potwierdza kierunek, ale wymownymi gestami informuje nas, że dalej jest tylko gorzej - nic to, sprawdzimy na własnej skórze a raczej na podwoziu Hyundaya. Nie ujechaliśmy za daleko. Nawet bez bagaży, ta podróż jest zbyt ryzykowna. Wracamy...

Przy okazji, zostajemy zatrzymani przez patrol policji. Policjant podchodzi do naszego wozu i każe uchylić okno...i wiecie co? Zamiast mandatu, sam przekręcił wajchę i zapalił światła. Wszyscy podziękowaliśmy gromkim "faleminderit" :). Trochę leków zaoszczędziliśmy...

A że mamy trochę czasu, to postanowiliśmy, że pojedziemy na cypel - Kepi i Gjuhëzës. Nie bardzo jednak idzie nam z odszukaniem drogi w to miejsce, więc podejmujemy decyzję, że jedziemy na przełęcz Llogara - kierunek na Sarandę. Droga wzbija się serpentynami ku górze. Tu asfalt jest nowy, choć gdzie niegdzie kawałkami go nie ma. Informują o tym znaki drogowe. Z Llogary widok jest fantastyczny. Widać linię brzegową - do Himare i dalej, ale z tego, co widzimy, wnioskujemy, że brak tam typowych kurortów. Raczej wioseczki podobne do tej, gdzie mamy kwaterę. Za mgłą widać wyspę - przypuszczamy, że to greckie Korfu. A z drugiej strony górki...piękny krajobraz :).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po sesji zdjęciowej postanawiamy wracać na kwaterę... Gabi ma jeszcze ochotę na kąpiel. Ja też przebieram się w strój z nadzieją, że nie będzie wielkich fal. Niestety, fale są znów zbyt wysokie...i ponownie nie kąpię się.

Na koniec dnia idziemy do knajpy. Zamawiamy frytki i piwo, na które czekamy ok. godziny. Kelner się tłumaczył awarią w kuchni. Tym razem, wypijam całe piwo :). Jest postęp...a po powrocie na kwaterę pakowanie, rozliczenie się z gospodarzami. Jutro jedziemy do Macedonii...

PS Janusz, dzięki za ślad, spoglądam w Twoją relację i czekam na Olimp, ciekawe czy udało się Wam wejść na Mytikasa przez Louki...

PS Kamil, dzięki za wszelkie spostrzeżenia...a co do Bufe, to Wasze Bufe, jest takim białym barakiem? Jadąc od Boge, na początku Thethi po lewej stronie?
Ostatnio edytowano 01.03.2012 11:03 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
kulka53
Weteran
Posty: 13338
Dołączył(a): 31.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) kulka53 » 21.08.2009 11:06

Robert, przeczytałem, właściwie przeleciałem przez Twoją relację, w miarę wolnego czasu wgłębię się w szczegóły...... i poczekam na wszystkie zdjęcia :wink:

A więc jednak wybraliście się w Prokletje....... naprawdę pięknie tam jest. Cele były, nie udało się zrealizować, ale ja sądzę, że to przecież nic straconego :!: . Nie zawsze cel się liczy, a próba jego osiągnięcia, a umiejętnośc wycofania się we właściwym momencie jest równie ważna jak umiejętność i możliwość dotarcia tam gdzie serce ciągnie. To są jednak naprawdę trudne i wymagające góry..... 8O . Ale dobrze napisałeś, pierwsze koty za płoty....... mniej więcej takie same odczucia mam po tegorocznym naszym letnim urlopie w nieco innych bałkańskich rejonach.

Ale było coś co mnie zaskoczyło :wink: :D bo o ile informację o drogowskazach na Stavną jeszcze mogę zrozumieć, o tyle słowa o ASFALCIE to już wmurowały mnie w krzesło 8O :!: 8O . Muszę przyznać, że tego to nigdy bym się nie spodziewał. No i gratuluję Kuckiego :D

Poważniejsze zwiedzanie Albanii połaczone z wizytą na plaży i/lub w górach mam zaplanowane na przyszły rok. Skoro tak wszyscy piszecie że trzeba się spieszyć - nie ma wyjścia, trzeba :wink:

Teraz czekam na opowieść o Macedonii, którą to też miło wspominamy.

Pozdrawiamy
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 21.08.2009 18:47

9. Dzień XI - Berat i Macedonia

W nocy chyba każdy się dobrze wyspał (przynajmniej na sam koniec)...dolegliwości klątwy z Kruje powoli mijają. Czujemy jednak osłabienie. Mimo to, postanawiamy jechać do Strugi w Macedonii, gdzie mamy zarezerwowane noclegi na kolejne 3 dni.

Ruszamy zaraz po śniadaniu. Zupełnie nie wiemy, jaka czeka nas droga (ok. 300 km). Paweł obawia się, że może być to taka ścieżka jak z Vlory na Tepelene... a na czasie zależy nam z jeszcze jednego powodu. Chcemy odwiedzić Berat :).

Po załadowaniu bagażu ruszamy na Vlorę znaną już nam dobrze drogą. Z Vlory jedziemy na równie znany nam Fier, skąd odbijamy na Berat. Droga jest w dobrym stanie...do Beratu docieramy w samo południe - w najgorszy skwar. W środku lądu odczuwa się go jeszcze bardziej. Ale, być w AL i nie odwiedzić Beratu. Eee, niemożliwe. To miasto to jeden z punktów obowiązkowych. Berat położony jest nad rzeką Osum, zwany jest miastem "tysiąca okien". Od 2008 r. UNESCO umieściła miasto na liście światowego dziedzictwa kultury. Berat założony w starożytności i zamieszkany przez Ilirów, w II w. p.n.e. został zdobyty przez Rzymian i nazwany Antipatrea. W okresie panowania bizantyjskiego nosił nazwę Pulcheriopolis i był siedzibą biskupa. W IX w. został zdobyty przez wojska bułgarskie, wtedy także zmieniono nazwę miasta na Beligrad ('Białe Miasto'), z czego drogą późniejszych zmian fonetycznych powstała nazwa współczesna.

Miasto słynie z licznych zabytków, należą do nich: średniowieczna bizantyjska twierdza, meczet (wybudowany w 1493 r., z freskami pochodzącymi z XVIII w.), muzułmański klasztor bektaszytów, most z 1780 r. i in. Działa tu także muzeum ikon, prezentujące m.in. dzieła miejscowego ikonopisa, mistrza Onufrego. Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy do bizantyjskiej twierdzy, która króluje nad Beratem. Aby się do niej dostać, czekało nas dosyć męczące podejście w upale. Sama twierdza to taka wioseczka otoczona murami i wieżami. Widać, że mieszkają tam ludzie...wejście do twierdzy kosztuje nas po 100 leków (choć na tablicy wyczytałem, że zagraniczni turyści płacą 200, może załapaliśmy się na jakąś promocję :)). Wolnym krokiem obchodzimy twierdzę. Na dokładniejsze zwiedzanie nie mamy ochoty. Jest stanowczo za gorąco...próbujemy też znaleźć miejsce z widokiem na berackie okna. Udaje się to nam, choć oczekiwaliśmy lepszego widoku.

Obrazek
meczet w centrum Beratu

Twierdza:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widok z twierdzy na berackie okna:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po powrocie do miasta focimy jeszcze te okna. Widok z mostu na rzece Osum jest dobry. Nie ma ani cienia przesady w potocznym określeniu miasta.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola & Robert

Tych okien jest może nawet więcej niż tysiąc - pewnie mieszkania są bardzo jasne, ale z drugiej strony słońce musi w tych domkach niemal palić...zwłaszcza jak ktoś ma okna od południowej strony. W centrum miasta idziemy na byrka - taki albański fastfood jak chorwacki burek. Wiola ma dużą ochotę na byrka ze szpinakiem. Niestety, takiego nie ma...bierzemy coś co brzmi jak shish-byrek. Trochę mięsa, trochę nie wiadomo czego...cena 35 leków. Tutaj ceny zdecydowanie niższe niż na wybrzeżu. Byrek nam smakuje, choć jemy go z lekkim niepokojem o nasze żołądki. Jedną klątwą wszak już zaliczyliśmy...na szczęście, tym razem odbywa się bez sensacji żołądkowych :). Na deser kupujemy melona. Kupujemy również bamje - warzywo, którego w Polsce nie można dostać (Zabraliśmy je z powrotem do Polski. Wiola w domu przyrządziła pewną potrawę z tego wg przepisu znalezionego w necie. Przeżyła i nawet Jej smakowało :)).

Z Beratu kierujemy się na Lushnje, potem na Rrogozhine, Elbasan i przełęcz Thanes. Droga cały czas dobra, ruch odbywa się płynnie...w międzyczasie robimy krótki przystanek. Kupujemy arbuza i wcinamy go. Tym razem smakuje średnio, nie jest specjalnie słodki.

W trakcie jazdy podejmujemy decyzję, że do Macedonii pojedziemy nieco okrężną drogą przez Pogradec - tak, żeby zobaczyć klasztor Sv. Naum. Na przełęczy Thanes jest rozjazd i większy ruch skierowany był w stronę miasta Kafasan. Liczymy też na to, że na przejściu przy Sv. Naum nie będzie kolejki. Na trasie z Thanes do Pogradeca mamy drugie "spotkanie" z albańską policją. Przed nami jechał stary dostawczak (oczywiście mercedes a jakże by inaczej). Paweł nieco rozpędził swoje auto i pech tak chciał, że akurat trafił na "misiaczków". Po raz kolejny mieliśmy farta. Panowie bez zatrzymywania nas wymownym gestem dłoni kazali nam zwolnić...tak między Bogiem a prawdą, to nas trudno było uznać za piratów drogowych, bo zaufania do albańskich szos nie mieliśmy a samochód nasz był nieźle napakowany. Jednak po raz drugi, sporo kasy zostało nam w portfelu...

Trochę problemów mieliśmy z przejazdem przez Pogradec. Oczywiście, oznakowanie w mieście kiepskie i trzeba było prosić policjanta stojącego na środku skrzyżowania jak jechać. Trochę nas wyprowadził z miasta, ale na przejście trafiliśmy dzięki mojej mapie :). Tak jak liczyliśmy, na przejściu nikogo oprócz nas nie było. Celnicy chowali się w cieniu i leniwie spoglądali w nasze papiery. Za wyjazd z AL skasowali nas raptem 4 euro. A wszak niby obowiązująca stawka jest 1 czy 2 euro za dzień, czyli nas powinno skasować najmniej na 7 euro. Ale, może coś się zmieniło w tym względzie. Odprawa macedońska trwała nieco dłużej. Czekaliśmy aż celnik zajrzy do naszego bagażnika. Wszystko było ok. i wjechaliśmy do Macedonii. Wszyscy oprócz mnie po raz pierwszy, ja już po raz trzeci :).

Obrazek

Z granicy do Sv. Naum jest kawałek i szybko byliśmy przy klasztorze (podchodząc pod klasztor idzie się jakby deptakiem - heheh, szybko z Pawłem poczuliśmy zapach pleskavicy :). Narobiliśmy sobie na nią smaka :)) Trafiliśmy na dobrą porę na zwiedzanie klasztoru - przy zachodzącym słońcu. Pięknie prezentował się ten obiekt w takich kolorach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Porobiliśmy trochę fotek i trzeba było jechać dalej w drogę do Strugi. Zoran już zaczął mi pisać smsy, czy nie zgubiliśmy się w tej Albanii. W Albanii to może i się nie zgubiliśmy, ale w samej Strudze już tak. Zoran musiał po nas wyjechać...kwaterę mieliśmy tam, gdzie ja byłem 2 lata wcześniej. Dostaliśmy dwa pokoje...warunki dobre, cena też (5 euro/ noc/ osoba). Po zostawianiu gratów, prysznicu, poszliśmy na miasto...po cichej AL czekał na nas gwar ludzi, masa knajp do wyboru. W jednej z nich wylądowaliśmy na wielkiej, pysznej pleskavicy, zapitej dobrym piwem Skopsko :). Tego trzeba było naszym żołądkom...na kwaterze Paweł i ja trochę pogadaliśmy z Zoranem i jego krewnymi. Akurat miał zjazd rodzinny. Spróbowaliśmy dobrej rakiji ziołowej. I trzeba było iść spać. Następnego dnia zwiedzaniu Ochrydu...

PS Kulki, witamy w domu i czekamy na Waszą opowieść...
Ostatnio edytowano 01.03.2012 11:04 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe



cron
Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu - strona 25
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone